Sens tego wszystkiego.rtf

(235 KB) Pobierz

 

 

Richard P. Feynman

Sens Tego Wszystkiego

Rozważania o życiu, religii, polityce i nauce

 

Trzy wykłady Feynmana z 1963 roku, opublikowane po raz pierwszy w roku 1998

 

Przełożył Stanisław Bajtlik

Scan+ocr: zambari

 

 

Niepewność nauki

Chciałbym się bezpośrednio odnieść do wplywu nauki na inne dziedziny ludzkiej myśli. Jest to problem, o którym pan John Danz szczególnie chętnie dyskutował. W pierwszym z moich wykładów będę mówił o naturze nauki i zwrócę przede wszyst­kim uwagę na istnienie w niej wątpliwości i niepewności. W drugim wykiadzie zajmę się wpływem poglądów naukowych na kwestie polityczne, zwłaszcza na problem wrogów kraju, i na zagadnienia religijne. W trzecim wykładzie opiszę, czym społeczeństwo jest dla mnie (byłbym, oczywiście, w stanie po­wiedzieć,jak je widzi uczony, ale posfużę się tu jedynie osobi­stą perspektywą) i jakie znaczenie dla problemów społecznych mogą mieć przyszłe odkrycia naukowe.

Co ja takiego wiem o religii i polityce? Kilku kolegów z wy­działów fizyki - tutaj i w innych miejscach - zaśmialo się i stwierdziło: „Chciałbym przyjść i uslyszeć, co masz do po­wiedzenia. Nigdy nie sądziłem, że te sprawy cię obchodzą". Nie oznacza to, oczywiście, że kwestionowali moje zaintereso­wanie tymi tematami; myśleli po prostu, że nie ośmieliłbym się o nich mówić.

Jeśli ktoś wypowiada się o wptywie idei z jednej dziedziny na idee w innej, łatwo może się ośmieszyć. W dzisiejszych cza­sach wąskiej specjalizacji jest niezbyt wielu ludzi, którzy na ty­le głęboko poznali dwa działy ludzkiej wiedzy, że nie kompro­mitują się w którymś z nich.

Idee, które chcę tutaj przedstawić, są stare. W tym, co po­wiem tego wieczoru, nie kryje się w zasadzie nic ponad to, co mogliby powiedzieć filozofowie w XVII wieku. Po co więc to wszystko powtarzać? Ponieważ wciąż rodzą się nowe pokole­nia. Ponieważ w historii ludzkości rozwijają się wielkie idee

i zapominamy o nich, jeżeli nie są przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Wiele dawnych~idei stało się częścią powszechnej wiedzy w takim stopniu, że nie trzeba o nich mówić lub ponownie ich tłumaczyć. Jednak idee związane z problemami rozwoju nauki - na ile mogę to stwierdzić, rozglądając sig wokół - nie są te­go rodzaju, by każdy je akceptował. To prawda, że wielu je do­cenia. Zwtaszcza na uniwersytecie cenione są wysoko i być może nie jesteście dla mnie właściwymi słuchaczami.

Czując się nowicjuszem w dziedzinie badania wpływu idei z jednej dziedziny na inną dziedzinę, zacznę od tego, na czym znam się lepiej. Znam się na nauce. Znam jej idee i jej meto­dy, jej stosunek do wiedzy, źródła jej postępu, jej dyscyplinę umysłową. Dlatego w pierwszym wykładzie będę mówił o na­uce, którą znam. Bardziej ryzykowne stwierdzenia przedstawię w następnych dwóch wykładach, na których, jak wynika z ogólnego prawa, publiczność będzie mniej liczna.

Czym jest nauka? Tego słowa używa się zwykle na określe­nie jednej z trzech rzeczy lub ich kombinacji. Nie sądzę, byśmy musieli być bardzo precyzyjni - nie zawsze warto wykazywać się daleko idącą dokładnością. Czasami nauka oznacza spe­cjalną metodę odkrywania rzeczy. Czasami przez naukę rozu­miemy całą wiedzę, wynikającą z tego, co odkryliśmy Bywa również, że to pojęcie oznacza nowe rzeczy, które można ro­bić, kiedy coś odkryjemy, lub sam proces robienia nowych rze­czy. Ta ostatnia sfera jest zwykle nazywana techniką. Jeśli jed­nak zajrzycie do działu nauki w tygodniku „Time", to przekonacie się, że w mniej więcej 50% mówi się tam o nowo odkrytych rzeczach, a w prawie 50% o tym, jakie nowe rzeczy mogą być i są wytwarzane. Dlatego nauka, w popularnym ro­zumieniu, częściowo oznacza też technikę.

Zamierzam omówić te trzy aspekty nauki w odwrotnej kolej­ności. Zacznę od nowych rzeczy, które można robić - to znaczy od techniki. Najbardziej oczywistą cechą nauki jest jej stosowal­ność; wlaśnie dzięki nauce dysponujemy większymi możliwo­ściami wytwarzania rzeczy. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jakie znaczenie mają te zwiększone możliwości. Cała rewolucja prze­

mysłowa byłaby niemal zupełnie niemożliwa bez rozwoju nauki. Dzisiejsza produkcja żywności w ilościach wysta~zających do wyżywienia tak dużej populacji oraz kontrolowanie chorób - sa­mo to, że ludzie mogą być wolni i nie ma konieczności istnienia niewolnictwa dla potrzeb tak dużej produkcji - to z pewnością skutek rozwoju naukowych metod wytwarzania.

Ta zwiększona zdolność do robienia różnych rzeczy sama w sobie nie zawiera instrukcji obsługi: czy wykorzystywać ją do czynienia dobra, czy zła? Skutkiem tej zdolności jest albo do­bro, albo zło, zależnie od tego, jak się z niej korzysta. Cieszy­my się ze zwielokrotnionej produkcji, ale mamy problemy związane z automatyzacją. Jesteśmy szczęśliwi z powodu osiągnięć medycyny, ale niepokoimy się tempem wzrostu po­pulacji, wynikającym z tego, że nikt nie umiera wskutek cho­rób, które wyeliminowaliśmy. Albo jeszcze inny przykład. Ta sama wiedza na temat bakterii jest wykorzystywana w tajnych laboratoriach, gdzie ludzie pracują tak ciężko, jak tylko mogą, nad stworzeniem bakterii, przeciwko którym nikt inny nie będzie zdolny znaleźć lekarstwa. Cieszymy się z rozwoju transportu powietrznego i jesteśmy pod wrażeniem wielkich samolotów, ale jednocześnie przytłacza nas świadomość straszliwego horroru wojny powietrznej. Jesteśmy zadowoleni z łączności międzynarodowej, ale niepokoi nas, że możemy być tak łatwo śledzeni. Podniecamy się możliwością wyrusze­nia w kosmos, ale z pewnością i na tym polu nie da się unik­nąć trudności. Najbardziej znany z dylematów tego rodzaju dotyczy badań nad energią jądrową i oczywistych problemów z nich wynikających.

Czy nauka ma jakąkolwiek wartość?

Uważam, że umiejętność wytwarzania rzeczy ma wartość. To, czy skutek działania jest rzeczą dobrą, czy złą, zależy od tego, jak się z owej umiejętności korzysta, ale sama w sobie jest ona cenna.

Zabrano mnie kiedyś na Hawajach do świątyni buddyj­skiej. Człowiek w świątyni rzekł: „Zaraz powiem ci coś, czego nigdy nie zapomnisz. Każdy człowiek otrzymuje klucz do bram niebios. Ten sam klucz otwiera wrota piekieł".

Tak samo jest z nauką. W pewnym sensie jest ona kluczem do bram niebios, ale ten sam klucz otwiera wrota piekieł. Nikt nas nie poinstruował, która brama jest która. Czy powinniśmy wyrzucić klucz i nigdy nie wstąpić do nieba? Czy raczej powin­niśmy się mocować z problemem, w jaki sposób najlepiej sko­rzystać z otrzymanego klucza? To, oczywiście, bardzo poważ­na kwestia, ale nie możemy, jak sądzę, zaprzeczać, że klucz do bram niebios jest cenny.

Znajdziemy tu wszystkie poważne problemy odnoszące się do relacji pomiędzy społeczeństwem i nauką. Kiedy mówi się uczonemu, że powinien być bardziej odpowiedzialny za skut­ki swojego oddziaływania na społeczeństwo, właśnie zastoso­wania odkryć naukowych ma się na myśli. Jeśli prowadzisz ba­dania nad energią jądrową, to musisz też zdawać sobie sprawę z tego, że mogą znaleźć szkodliwe zastosowanie. Moglibyście zatem oczekiwać, że w rozważaniach tego rodzaju, prowadzo­nych przez uczonego, okaże się to najważniejszym tematem. Ja jednak nie będę więcej o tym mówił. Sądzę, że określanie tych zagadnień mianem naukowych jest przesadą. Są to raczej kwestie humanitarne. Problem polegający na tym, że dzięki nauce wiemy, jak wykorzystać umiejętności, ale nie wiemy, jak je kontrolować, nie jest problemem naukowym. Nie jest też za­gadnieniem, na którym uczeni znają się za dobrze.

Aby lepiej wyjaśnić, dlaczego nie chcę o tym mówić, posłu­żę się przykładem. Jakiś czas temu, w roku 1949 lub 1950, po­jechałem do Brazylii kształcić fizyków. W owych czasach był realizowany bardzo ekscytujący program Point Fou~`. Wszy­scy spieszyli z pomocą krajom rozwijającym się. Oczywiście, tym, czego owe kraje potrzebowały, była wiedza techniczna.

W Brazylii mieszkałem w Rio. W Rio pełno jest wzgórz, na których stoją domy zbudowane z połamanych desek pochodzą­cych ze starych znaków, plansz itp. Ludzie są niezwykle biedni. Nie mają wodociągów ani kanalizacji. Żeby zdobyć wodę, ' Wprowadzony przez rząd Stanów Zjednoczonych progam pomocy eko­nomicznej i technicznej dla krajów rozwijających się. Nazwany tak dlate­go, że wymieniony był jako czwarty punkt w przemówieniu inauguracyj­nym prezydenta Tumana (przyp. tłum.).

schodzą ze wzgórz, niosąc na głowach stare kanistry na benzy­nę. Idą do miejsca, gdzie buduje się nowy budynek, bo tam mu­si być woda do robienia betonu. Napełniają swoje pojemniki i wnoszą je na wzgórza. A potem widzisz wodę ściekającą ze wzgórz w dół w brudnych rynsztokach. To żałosny widok.

Tuż obok tych wzgórz, przy plaży Copacabana, znajdują się zachwycające budynki, piękne apartamenty i tym podobne rzeczy.

Zwróciłem się do moich przyjaciół z programu Point Four: „Czy to jest problem braku odpowiedniej wiedzy technicznej? Czy oni nie wiedzą, jak poprowadzić wodociągi na wzgórza? Czy oni nie wiedzą, jak poprowadzić rurę na szczyt wzgórza, tak by ludzie mogli przynajmniej wchodzić do góry z pustymi pojemnikami, a schodzić z pełnymi?".

A więc nie jest to problem wiedzy technicznej. Z pewnością nie, bo w pobliskich budynkach mieszkalnych są rury i są pompy. Dziś to wiemy. Teraz sądzimy, że jest to problem po­mocy ekonomicznej, ale nie mamy pewności, czy na tym spra­wa się zakończy. Z kolei pytanie, ile kosztuje zbudowanie wo­dociągu i pompowanie wody na szczyt każdego wzgórza, nie wydaje mi się warte rozważania.

Choć nie wiemy, jak rozwiązać problem, chciałbym zwró­cić uwagę, że próbowaliśmy dwóch rzeczy: przekazania wie­dzy technicznej i pomocy ekonomicznej. Rozczarowaliśmy się w obu przypadkach i próbujemy czegoś innego. Jak przekona­cie się później, podtrzymuje mnie to na duchu. Uważam, że ciągłe poszukiwanie nowych rozwiązań jest tym, co należy ro­bić.

Takie więc są praktyczne aspekty nauki - możliwości robie­nia nowych rzeczy. Są one tak oczywiste, że nie ma potrzeby o nich więcej mówić.

Na kolejny aspekt nauki składa się to, co ona obejmuje ­rzeczy, które zostały odkryte. To jest wlaśnie jej plon. To jest złoto. To jest ekscytujące, to jest zapłata za dyscyplinę rozu­mowania i ciężką pracę. Tej pracy nie wykonuje się dla korzy­ści płynących z wdrażania w życie nowych osiągnięć. Moty­wem są emocje związane z odkryciami. Być może, większość

was o tym wie. Jest jednak niemal niemożliwe przekazanie podczas wykładu tym z was, którzy tego uczucia nie znają, owego ważnego aspektu pracy naukowej, jej ekscytującej stro­ny, prawdziwego powodu, dla którego ludzie zajmują się na­uką. A nie rozumiejąc tego, gubicie istotę rzeczy. Nie możecie pojąć nauki ani jej związku z czymkolwiek innym, dopóki nie zrozumiecie i nie docenicie tej wielkiej przygody naszych cza­sów. Nie żyjecie pełnią swojej epoki, jeżeli nie rozumiecie, z jak wielką przygodą - a przy tym szalonym i podniecającym przedsięwzięciem - macie do czynienia.

Myślicie, że nauka jest nudna? Nie, nie jest. Bardzo trud­no to przekazać, ale spróbuję. Zacznijmy od czegokolwiek, od pierwszej lepszej idei. Starożytni wierzyli, na przykład, że Zie­mia jest grzbietem słonia, który stoi na żółwiu pływającym w bezdennym oceanie. Oczywiście, pytanie, co podtrzymywa­ło ocean, stanowiło już oddzielną kwestię. Nie umiano wów­czas jej rozwiązać.

Wierzenie starożytnych stanowiło produkt wyobraźni. By­ła to piękna, poetycka idea. Zobaczmy, jak się to przedstawia dzisiaj. Czy nasza idea tchnie nudą? Świat jest wirującą piłką, a ludzie są przytrzymywani na niej ze wszystkich stron, niektó­rzy do góry nogami. Obracamy się jak na rożnie, wystawieni na wielki ogień. Krążymy wokół Slońca. Czy jest coś bardziej romantycznego, bardziej ekscytującego?

A co nas przytrzymuje? Siła grawitacji, która okazuje się nie tylko właściwością naszej planety, ale również tym, co sprawia, że Ziemia jest okrągła, że Słońce się nie rozlatuje, a my krążymy wokół Słońca, nie mogąc, mimo naszych od­wiecznych wysiłków, się od niego oddalić. Grawitacja działa nie tylko w gwiazdach, ale występuje też pomiędzy gwiazdami. Więzi je w wielkich galaktykach, ciągnących się kilometrami we wszystkich kierunkach.

Wielu opisywało Wszechświat, ale on rozciąga się jeszcze dalej, a jego granice są równie nieznane, jak dno bezdennego oceanu z owej pierwotnej idei. Tak samo tajemnicze, tak samo budzące lęk i tak samo niekompletne jak poetyckie obrazy, któ­re obowiązywały wcześniej.

Zauważcie jednak, że wyobraźnia przyrody jest dużo, du­żo większa niż wyobraźnia człowieka. Ktoś, kto nie podglądał jej, prowadząc jakieś obserwacje, nigdy nie potrafilby sobie wyobrazić, jakim cudem jest natura.

Weźmy przykładowo Ziemię i czas. Czy kiedykolwiek czy­taliście u jakiegokolwiek poety na temat czasu cokolwiek, co mogłoby się równać z realnym czasem, z długim, powolnym procesem ewolucji? Nie, pospieszyłem się. Najpierw istniała Ziemia bez żadnego śladu życia. Przez miliardy lat ta kula krę­ciła się, następowały zachody słońca, fale uderzały o brzegi, szumiało morze, a nie było na niej niczego żywego, co mogło­by być tego świadkiem.* Czy możecie pojąć, dobrze zrozumieć lub uchwycić w ramach całego waszego systemu wyobrażeń, jaki jest sens świata, na którym nie ma niczego żywego? Tak przywykliśmy do patrzenia na świat z punktu widzenia żywych istot, że trudno nam zrozumieć, co znaczy nie być żywym; a przecież przez większość czasu na świecie nie byto niczego żywego. Także i dziś w większości miejsc we Wszechświecie prawdopodobnie nie ma niczego żywego.

Albo samo życie. Wewnętrzna maszyneria życia, chemia organizmów jest czymś pięknym. A okazuje się, że każde życie łączą związki z innym życiem. Pewna część chlorofilu, ważnej substancji biorącej udział w przetwarzaniu tlenu w roślinach, ma swego rodzaju pierścieniową strukturę. Jest to całkiem ład­ny pierścień, zwany pierścieniem benzenowym. Zwierzęta, do których i my się zaliczamy, są odległe roślinom. Okazuje się jednak, że w naszym systemie wiązania tlenu, mianowicie we krwi, hemoglobina ma taką samą, specyficzną strukturę. W centrum graniastych kółek znajdują się wprawdzie zamiast magnezu atomy żelaza, dlatego kolor jest czerwony, a nie zie­lony, ale w gruncie rzeczy chodzi o te same pierścienie.

Białka roślin i białka ludzi mają taki sam charakter. Nie­dawno odkryto, że mechanizm produkujący białka w bakte­

* Według współczesnych teońi życie na Ziemi pojawiło się bardzo szybko po jej powstaniu. Wiek Ziemi ocenia się na prawie 4,5 miliarda lat. Sądzi się, że życie na Ziemi istnieje od niemal 4 miliardów lat. Wiek całego Wszechświata wynosi około 15 miliardów lat (przyp. tłum.).

je tlenek żelaza, decyduje fakt, iż niektóre z atomów są elek­trycznie dodatnie, a inne elektrycznie ujemne i że przyciągają się wzajemnie w określonych stosunkach. Spostrzegl też, że elektryczność'występuje w określonych jednostkach, atomach. Byly to znaczące odkrycia, ale, co najważniejsze, wypada je uznać za jedne z najbardziej dramatycznych chwil w historii nauki, jedne z tych chwil, w których wielkie obszary wiedzy lą­czą się w jedno. Nagle doszło do odkrycia, że dwie pozornie różne rzeczy są różnymi przejawami tego samego. Zajmowa­no się badaniem elektryczności i zajmowano się chemią. Na­gle stwierdzono, że są to dwa aspekty tej samej rzeczy - prze­miany chemiczne okazaly się skutkami dzialania sil elektrycznych. I wciąż patrzymy na nie w taki sposób. Dlatego stwierdzenie, że przywoływane zasady są stosowane przy chromowaniu, jest niewybaczalne.

Wiecie doskonale, że gazety mają standardowe podejście do każdego odkrycia w dziedzinie fizjologii: „Odkrywca uznał, że jego osiągnięcia można wykorzystać przy leczeniu raka". Nie potrafią jednak wyjaśnić wartości samego odkrycia.

Próba zrozumienia, w jaki sposób działa przyroda, stano­wi najpoważniejszy sprawdzian ludzkich zdolności umyslo­wych. Wszystko polega na subtelnych wybiegach, pięknych, podobnych do stąpania po linie drogach logicznego wniosko­wania, które trzeba przebyć, by nie popelnić błędu przy prze­widywaniu, co się stanie. Idee mechaniki kwantowej i teorii względności są tego przykładem.

Trzeci aspekt moich rozważań odnosi się do nauki jako metody odkrywania rzeczy Ta metoda jest oparta na zasadzie, że obserwacje przyjmują rolę sędziego, który rozstrzyga, czy coś jest takie czy inne. Wszystkie pozostale aspekty i cechy na­uki mogą być bezpośrednio zrozumiane, jeśli pojmiemy, że obserwacje są najwyższym i ostatecznym sędzią prawdziwości jakiejś hipotezy. Używane w tym kontekście słowo „dowodzić" znaczy tak naprawdę „testować", w taki sam sposób, w jaki mówienie o alkoholu, że jest próby 100, oznacza wynik testu jego mocy Innymi slowy, „wyjątek potwierdza regulę" albo „wyjątek dowodzi, że regula jest błędna". Taka jest zasada na­

uki. Jeśli istnieje wyjątek od jakiejś reguly i jeśli można tego dowieść obserwacyjnie, to regula jest blędna.

Wyjątki od jakiejkolwiek zasady same w sobie są najbar­dziej interesujące, ponieważ pokazują nam, że stara zasada jest błędna. Wielce podniecające jest wtedy znalezienie praw­dziwej zasady, jeśli taka w ogóle istnieje. Wyjątek poddaje się badaniu wraz z innymi warunkami prowadzącymi do podob­nych zjawisk. Uczony stara się znależć więcej wyjątków i okre­ślić ich cechy. Jest to niezwykle podniecający proces. Uczony nie próbuje uniknąć wykazania, że zasady są blędne. Postęp i satysfakcję powoduje coś wręcz przeciwnego. Uczony stara się wykazać, że nie ma racji, możliwie najszybciej.

Zasada przyznająca obserwacji rolę sędziego naklada poważne ograniczenia na to, jakiego rodzaju pytania mogą znaleźć odpowiedź. Wlaściwie pozostają pytania, które mają postać: „Co się stanie, gdy to zrobię?". Są sposoby, by spró­bować i przekonać się o tym. Pytania w rodzaju: „Czy powi­nienem to zrobić?" lub „Jaka jest tego wartość?" nie mają tu racji bytu.

Jeśli coś nie wykazuje naukowego charakteru, jeśli nie może zostać poddane testowi obserwacyjnemu, to nie znaczy, że jest przebrzmiale, blędne lub ghzpie. Nie staramy się przekonywać, że nauka jest w jakiś sposób dobra, a inne rzeczy są w jakiś spo­sób niedobre. Uczeni zajmują się wszystkimi sprawami, które można analizować poprzez obserwacje, i w ten sposób powsta­je nauka. Zostają jednak rzeczy, w których przypadku ta meto­da się nie sprawdza. Nie znaczy to wcale, że są one nieważne. Przeciwnie, pod wieloma względami okazują się najważniejsze. Za każdym razem, gdy podejmujecie decyzję, co zrobić, zawsze pojawia się słowo „powinienem", a nie da się go wyprowadzić jedynie z pytania: „Co się stanie, gdy to zrobię?". Powiecie: „Ja­sne, zastanawiamy się, co się stanie, i wtedy decydujemy, czy chcemy, by to się stalo, czy nie". Tego kroku uczony nie może jednak wykonać. Jesteście w stanie przewidzieć, co się stanie, ale potem musicie zdecydować, czy tego chcecie czy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin