Necel Augustyn
ZŁOTE KLUCZE
motto
Klucze te, które nie tknięte przez jakąkolwiek szwedzką dłpń pozostały czyste i żadną nie zmazane skazą, przekazuję z niemałą serca radością prawowitemu panu.
(Z przemówienia gdańskiego rajcy wręczającego klucze puckiego zamku komisarzom króla Jana III).
orskie wichry rozwiały już popioły zgliszcz pozostawionych przez krwawy najazd Gustawa Adolfa. Z ludnych niegdyś wsi rybackich, którym niosły dostatek ławice śledzia i łososia, zostało kilka przygarbionych checz. W Chłapowie, począwszy od Starniowego Żłobu aż po Rozewską Blizę sterczało przy stawie pod wysokimi klonami parę nowych lepianek, przy strzelińskiej zaś drodze wznosiła się chata, którą wybudował Marek Miłosz, rybak a jednocześnie zapamiętały myśliwy polujący na wystraszone sarny i głodne wilki — ¡postrach wyludnionej okolicy.
Tuż przy Łebskim Żłobie, opodal Rozewia z pożogi 1626 roku ocalały jedynie trzy garbiące <się zagrody. W jednej z nich mieszkał Jędrzej Czerwionka, bratanek stare^ go Kresztofa powieszonego przez Szwedów pod żarnowieckim borem. Jego pierwszą żonę zamordowali Szwedzi, utopili ją wraz z dwojgiem dzieci w Chłapowskim stawie; wracając z wojny ożenił się pod Gdańskiem po raz wtóry z Dorotą i doczekał nowej pociechy — Krystyny, jak twierdziła matka, podobnej kubek w kubek do jej siostry, którą jakiś Szwed porwał i wywiózł za morze.
Zrazu Czerwionka wraz z sąsiadem Marcinem Kuch- nowskim łowił cezą, z czasem jednak założył łososiową maszoperię. W Chłapowie istniała już wtedy maszoperia, należeli do niej rybacy mieszkający nad stawem. Jędrzej musiał przeto dobrać sobie maszopów ze Strzelna i Łeb- cza. Od wieków mieli oni swoją toń przy Rozewi^ u wyr lotu Łebskiego Żłobu, w pobliżu Czerwionkowej chaty. Poza Kuchnowskim sąsiadował z nią Kuba Jaks. T on był
za 'młodu rybakiem, ale później kupił starą ka'sztamkę i woził ryby do Pucka, za co maszoperia dawała mu jeden part. Drugi part otrzymywał wtedy, gdy ktoś zawistny rzucił na laskom urok. Jaks bowiem umiał jak nikt zdejmować z urzeczonych niewodów czary. Nic dziwnego! Miał przecież białkę — łysą czarownicę. Mądry Ha- das, młynarz z Czarnego Młyna przysięgał, że to ona zaczarowała jego żarna, kiedy nie dał jej ziarna dla Jakso- wej kobyły. Młyn tego dnia przestał mleć. Okolica została bez chleba, a ludzie jęli już grozić, że spalą wiedźmę pod mieroszyńskim ¡borem. Uratowało ją to, że w porę znów zaklekotało wodne koło i zachrzęściły żarna. Zawiodły natomiast połowy. Zasępił <się szyper Czerwionka.
— Znowu ktoś rzucił czary na niewód — rzekł i kazał zawołać Jaksa.
Czarownik przegnał ze strądu ipaszopów, lecz jeden z młodych rybaków, Józef Bizewski ze Strzelna, ukrył się pod urwiskiem. Z zarośli rogowca śledził poczynania Kuby. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że Jaks pó prostu przeciął nożem kilka oczek sieci, po czym zwołał rybaków i zapewnił:
— Gotowej Wyrzuciłem wam purtka z matni. Teraz laskorn będzie łowić, leno musicie strzec się białek! Nie dopuszczajcie ich do niewodu, bo /nie nadążę zdejmować uroków.
Po nowym zaciągu uwierzyli mu wszyscy. W matni aż się mrowiło od łososi. Ryby biły ogonami, wzniecały srebrne fontanny. Jaks z zadowoleniem przypatrywał się temu z wysokiego urwiska. Nie spodziewał się, że wieczorem, gdy strudzeni rybacy wracali do checz, Bizewski wyjawi szyprowi jego sekret.
— On przeciął leno kilka związanych oczek sieci!
Czerwionka zmarszczył czoło poznaczone bliznami przez
szwedzkie rapiery.
— Kto mógł je zawiązać? I żeśmy tego nie spostrzegli przy zastawianiu?
Umilkli, bo w drzwiach szyprowej checzy stanęła Krystyna, dwudziestoletnia, jasnowłosa, smukła córka Czer- wionki, a przed białkami nie zdradzano nigdy rybackich tajemnic. Szyper więc już bez słowa zawiesił kaszor na drążku, postawił karkulicę przed drzwiami i znikł w chałupie. Czerwionkówna podeszła do Józefa.
— Odprowadzisz mnie? — zapytał.
Skinęła głową. Ruszyli ku Str^ęlnu przez pola rozzłocone kwitnącym żarnowcem. Bosa dziewczyna stąpała ostrożnie po grudach gliny i ostrych kępach traw. Zeszli w wądół. Wtem posłyszeli gniewny głos:
— Krysta, dożdże le, przindzesz te do dom?
— Nenka — szepnęła dziewczyna i czym prędzej pożegnawszy maszopa zawróciła ku checzy.
Matkę zastała już w izbie. Czerwionkowa, z hałasem przesuwając garnki na kominie, beształa męża:
— Nie wiesz, że ona za tym młodym knopem ze Strzelna świata nie widzi? Rzekłbyś jej, że domu ma pilnować zamiast z knopami latać!
— To mądry m&szop — odparł szyper pojednawczo.
— Chwal go, chwal! Niech całkiem za nim ogłupieje!
Czerwionka nie odrzekł słowa. Zamyślony »siadł do stołu,
na którym stał szeroczk z kaszą żytnią ugotowaną na gęsto i rybną zupą. Wziąwszy drewnianą łyżkę do ręki, jął jeść. Rozzłoszczona białka krzywo spojrzała na stojącą na progu córkę, a potem wskazała jej miejsce na ławie.
— Wieczerza na stole stygnie, a ciebie nosi, Bóg wie gdzie.
Nazajutrz szyper przejrzał niewód. Nie zauważył nic podejrzanego, lecz po kilku dniach odkrył w środku niewodu związane oczka.
— Zdrzeta le, dresze — krzyknął. — Ktoś zeszył nam wierzch ze spodem matni.
— Tak, ten niewód nie może łowić — rzekł Marcin Kuchnowski przyglądając się sieci.
— Czary, czary — zaśmiał się Józef Bizewski. — Widzicie, jak Jaks nas zamanił?]
— Bioj po tego manijka! — rozkazał mu Jędrzej Czerwionka. — Niech grom zaraz tu iprzyjdzie!
Gdy młody rybak pognał po czarownika, szyper wyprostowawszy przygarbione plecy podrapał się w spłowiałą brodę, a w oczach jego jasnych jak świetlista woda błysnął krotochwilny uśmiech.
— Nauczę tego diachla rozumu — rzekł do Kuchnow- «kiego opierając się na sękatej karkulicy. — Bądze dziś gusłom tego remisza kuńc!
7.
Kiedy Bizewski nadszedł z czarownikiem, Marcin Kuch- nowski pokazał mu związane oczka zamykające gardła niewodu.
— Wiesz, ileś nam przez to szkody narobił?
— Toć nie ja — bronił się pobladły Jaks. — To kusy Purtk! Tylko ja mogę was uchronić przed jego sztuczkami.
— Utopić oszukańca! — wołali groźnie maszopi.
— Kamień mu do szyi uwiązać i w morze]
— Precz — krzyknął szyper. — Niech cię więcej na naszej toni nie »spotkam, bo będzie z tobą licho! Zamiast jak dotychczas sprawiedliwy part, dostaniesz karkulicą po krzepce!
Chytry rybak wziął nogi za pas. Zbiegł co tchu ze strą- du, a wraz z nim, jak zły cień, uciekła bieda^prjześladu- jąca maszopów.
Następnej wiosny w roku 1655, skoro kra lodowa i gru- bia stajały w ciepłym słońcu, a wiatr ruszył od południa, maszoperia Czerwionki znów pociągnęła na swej toni przy Łebskim Żłobie niewód zeszyty w zapusty. W pierwszym zaciągu matnia zagarnęła przeszło kopę srebrnych łososi. Ucieszyli się Kaszubi:
— Mamy co jeść i dętki będą.
— W tym roku połowy pociągną się długo — kiwał głową szyper. — Nie na darmo zima była ostra a wiosna późna.
Sprawdziły się jego słowa co do joty. Już dawno zakwitł żarnowiec i zazieleniły się buki w Łebskim Żłobie, a srebrne ławice łososia wciąż błyskały w pobliżu ro- zewskiego brzegu. Niemal co dnia podczas lustrzanych glad ryby lśniące w promieniach zachodzącego słońca wyskakiwały nad wodę i radowały oczy rybackich dzieci uciesznymi igraszkami.
Dopiero zachodni wiatr i rzęsisty deszcz przerwał połowy. Zapobiegliwi kupcy z Pucka i Gdańska nagabywani przez mieszczan o smaczne ryby daremnie przyjeżdżali pytać o nie do checzy Czerwionki.
— Skoro ustanie wiatr, znów pociągniemy laskorn — obiecywał szyper.
Doczekawszy się wreszcie nadejścia pogodniejszego niż poprzednie wieczoru dał znać maszapom, by rankiem stanęli wszyscy na toni i wcześnie legł do snu. Za jego przykładem poszła Czerwionkowa i wkrótce oboje spali twardo. Tylko Krystka długo przewracała się z boku na bok, nim wreszcie usnęła. Po północy ¡przebudziło ją żałosne kwilenie sowy. Natychmiast zerwała się z łóżka i wymknęła się z checzy. Nocne straszydło siedziało na, czubku drążka od suszenia sieci.
— Chucz!. — krzyknęła dziewczyna, chcąc spłoszyć złą wróżkę. — Chucz! chucz! cioto przeklęta!
Zaszumiały skrzydła. Sowa znikła w stronie ¡mieroszyń- skiego lasu, nad którym mrugały gwiazdy. Północny wschód różowiał letnią zorzą. Księżyc jaśniał nad Bielawskimi Błotąmi. Dziewczyna zwróciła oczy ku Strzelnu. Stamtąd mieli nadejść maszopi, a z nimi młody Bizew- ski. Ten zwykle przed świtem podchodził do checzy, pukał w okno i budził szypra. Ale tym razem szmer żarnowca ani ciężkie kroki rybaków nie mąciły nocnej ciszy. Zawiedziona Krysta wróciła do izby. Skrzyp drzwi zbudził czujną matkę.
— Nią wstyd ci po nocy na dwór wyskakiwać za knu- pem? — skarciła córkę.
— Ja leno przepędziłam tę sowę z naszego drąga — usprawiedliwiała się szyprówna. — Przez całą noc kwiliła tu za oknem.
— Czy to aby sowa, a nie purtk istarej Jaksowej? — zatrwożyła się Czerwionkowa. — Znam to ptaszysko! Wiedno siadywała na dachu tej czarownicy, co zaczarowała Czarny Młyn.
— Taka z niej czarownica jak z Jaksa czarownik —- ziewnął Jędrzej przebudzony rozmową i zaraz zapytał córkę, czy na dworze bryza.
— Nie, tatku — odpowiedziała. — Glada! Dym z blizy idzie w górę jak słup, a morze chrapie od Lisiego Jaru.
— Wstanę —. podźwiginął ¡się z pościeli Czerwionka — bo maszopi chyba muszą wńet tu stanąć. Dnia jeno patrzeć.
Wciągnął na nogi długie skorżnie, włożył kaftan. Potem wyjrzał na dwór, czy rybacy nadchodzą. Drgnął. Z rzedniejącego mroku od Jaksowej zagrody wyłoniła się czarna, naga, rogata postać i powoli zbliżała się do szy-
prowych drzwi. W ręku trzymała widły, z tyłu zwisał jej długi ogon.
— Wszelki duch! — jęknął szyper i cofnął się z progu w głąb checzy.
Dorota zerwała się z posłania, podbiegła do okienka.
— Maryja, Józef! — załamała ręce. — Pod nasze drzwi podchodzi piekielnik we własnej osobie. Ratujcie nas, wszyscy święci!
Jędrzej chwycił karkulicę. Diabeł z widłami w łapach pchał się już przez drzwi. Uderzył go więc po rogach z taką siłą, że bies wypuścił z rąik swój czartowski oręż.
— Święty Józefie — lamentowały kobiety — chroń nas od duchów piekielnych!
Jędrzej wzniósł kij do drugiego ciosu. Czarny skurczył się, zasłonił rogaty łeb rozcapierzonymi dłońmi.
— To jo jem! — zawołał piskliwie. — Wasz sąsiad! Jaks! Nie bij, drehu]
— Nie wierz mu! — Dorota podawała mężowi kropiel- nicę i kropidło. — Tu masz święconą wodę! Pokrop go!
— Uciekaj, człowiecze! —parsknął Czerwionka.— Mnie purtkiem nie nastraszysz! Uciekaj, bo tak cię pokropię, że popamiętasz!
Nieproszony gość dał susa ku drzwiom, wyskoczył za próg i umknął do swej checzy jak zmyty.
— Tedy myślisz, że to był Jaks? — Dorota odetchnęła jak po ciężkim grzmocie.
— A któż by? — śmiał się rybak. — Rozebrał się oszu- kańc do goła, wysmarował się kotliną, przywiązał sobie rogi i ogon.
— Czemu to uczynił?
— Widłami chciał mnie zapędzić w kozi róg. Umyślił sobie, że uwierzę w jego purtka i będę go prosić, by mi checz wykadził, a potem niewód po dawnemu zamaniał.
Wtem zadudniły kroki, ktoś zapukał w okienko:
— Szyprze, wstawać pora! — usłyszeli głos Józefa Bi- zewskiego.
— Zostańcie z Bogiem — pożegnał kobiety Czerwionka i pospieszył do maszopów.
Krysta podeszła do okienka. W mdłym świetle brzasku ujrzała młodego maszopa. Odchodził z towarzyszami ku Łebskiemu Żłobowi, oglądając się raz po raz w stronę checzy szypra. Skinęła mu ręką na powitanie i pożegna
ło
nie, położyła się do łóżka i zasnęła zmęczona nocnymi przeżyciami.
Dorota krzątała się przy piecu, -gdzie na trójnogu dymił pod pokrywą okopcony garnek. Po jakimś czasie zbudziła córkę.
— Pójdziesz na strąd — rzekła — zaniesiesz tatkowi śniadanie.
Krysta zmówiła pacierz, ubrała się, zjadła szybko śniadanie przygotowane przez matkę, potem chwyciła w jedną rękę garnek z rybią zupą, w drugą koszyczek z czarnym chlebem i gotowanym łososiem i pospieszyła na skarpę. Tuż przy Łebskim Żłobie ¡stromą Stegną zaczęła schodzić na strąd.
Rybacy wyjmowali właśnie ryby z laskornu. Stanęła więc na urwisku w krzakach żarnowca. Wiedziała, że nie wolno jej podejść do niewodu, aż maszopi wybiorą wszystkie łososie. Ojciec zabijał je karkulicą i układał głowami ku urwiskom. Miało to ‘Sprawić, że ryby zawsze będą płynęły do brzegu. Zapatrzona nie spostrzegła, że poruszyły się złociste gałęzie zarośli. Ktoś wysunął się z krzaków. Twarz miał ogorzałą, zarosły podbródek, błyszczące oczy. Podszedł do dziewczyny, wyciągnął węźlastą rękę, by pogłaskać jej jasne warkocze.
— Jaks! — poznała piekielnika.
Skoczyła w bok jak spłoszona tsarna. Zbiegła z piaszczystego zbocza pół żywa, podała ojcu koszyk i garnek. Józek stojący przy łodzi, natychmiast porzucił gromadę rybaków i zbliżył się do ukochanej.
— Coś taka zdyszana i czerwona? — zagadnął. — Gonił cię kto?
— Ten czarownik — odpowiedziała.
— Jaks? — warknął. — Dam ja mu cię straszyć. Kości mu porachuję — odgrażał się. — Przytrę rogów temu diachlowi!
Maszopi rozsiedli się na strądowych głazach. Jedli łapczywie ¡ranny posiłek, nikt więc nie zwrócił uwagi na Bi- zewskiego, który pognał na urwisko, kędy ciemniała sylwetka Jaksa. Krysta podążyła za strzelińskim maszopem, aż piasek piszczał pod jej bosymi nogami. Rada była, że tak skwapliwie porwał się do jej obrony, lecz jednocześnie bała się, by nie doszło do krwawej bójki.
— Nie rób mu nic złego — wołała, daremnie próbując doścignąć Józka.
Ten biegł ku Jaksowi, który zobaczywszy ze skarpy bogaty połów, spieszył na pastwisko po kobyłę, by odwieźć ryby do Pucka. Bizewski był już blisko ściganego, gdy zatrzymał go przejmujący krzyk Krysty: t
— Boże!
Poniechał pościgu i zaniepokojony podążył wielkimi krokami na krawędź skarpy. Krystyna wskazała mu ręką morze, na którym bielała niezliczona ilość żagli.
— Widziałeś kiedy tyle naw? Więcej ich niźli owiec w stadzie.
— Nie owce to, leno wilki — warknął z nienawiścią Bizewski. — Wojenne orlogi Szwedów]
— Tych morzkulców, co potopili moich przyrodnich braci? — przeraziła się szyprówna.
Józek skinął głową. I on przypomniał sobie opowiadania o tym, jak Szwedzi wymordowali chłapowian za to, że rozgrabili szwedzki statek wyrzucony na strąd przez fale sztormu, Pobladł z wrażenia. Krystyna ścisnęła mu ramię. * -
— Co teraz z nami będzie?
— Trza przestrzec maszopów, tatkowi twemu rzec, cośmy stąd obaczyli. Tam z dołu nie widzą ich jeszcze! — mówił prędko rybak i mie tracąc chwili rzucił się pędem w stronę ‘spadzistej ścieżki. Gdy znalazł się na płaskim brzegu, już z daleka zaczął krzyczeć:
— Wali ku nam okrutna flota! Ćma wojennych korabi! Szwedy płyną! Szwedy!
Podnieśli się maszopi z granitowych kamieni, spojrzeli na morze.
— Gdzie? — pytali wytężając wzrok.
— Chodźcie na górę, to obaczycie, co się święci!
Cała maszoperia jęła się wspinać po zboczach na urwisko.
— Są, są — jeden przez drugiego pokazywali sobie bielejące żagle.
— Tak, to Szwedy — stwierdził szyper. — Omijają forty Władysławowo i IJazimierzowo! Płyną na Gdańską Zatokę. Żle z nami, dresze. Będzie wojna, jak amen w pacierzu.
...
GILGUSZ