Card - Planeta spisek.pdf

(990 KB) Pobierz
Orson Scott Card - Planeta spis
Orson Scott Card
Planeta spisek
Tłumaczenie:
Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski
Wydanie oryginalne: 1978
Wydanie polskie: 1997
 
 
272147227.001.png
Mojemu bratu Billowi, który pożyczył mi Catseye; Mary Jo,
która przywiodła mnie do Body Electric Bradbury’ego; Laurze
Dene, która włożyła mi do rąk Fundację Asimova; Dale i
Marii, którzy skłonili mnie do przeczytania Opowieści z Narnii
oraz bibliotekarzom w Santa Clara, Kalifornia, i Mesa,
Arizona, którzy umożliwili mi znalezienie Nazywam się Joe
Poula Andersona, Tunesmith Lloyda Biggle’a, Galactic
Derelict Andre Norton i Tunnel in the Sky Roberta Heinleina.
Sprawiliście, że zacząłem śnić; mam nadzieję, że nie obudzę
się nigdy.
 
1. MUELLER
O tym, co ze mną się dzieje, dowiedziałem się ostatni. A przynajmniej ostatni
uświadomiłem sobie, że już o tym wiem.
Saranna zdała sobie z tego sprawę, kiedy głaskała mój tors. Jej palce natknęły się
na wiotki fragment mego ciała, zamiast przesunąć się gładko po mięśniach,
stwardniałych od długich godzin spędzonych z mieczem, łukiem i oszczepem. Jej ręce
pamiętały podobne odkrycie na własnym ciele, niewiele lat temu. I jako prawdziwa
córa Muelleru, bystra i trzeźwa, zorientowała się od razu. Wiedziała, jaka czeka mnie
przyszłość, wiedziała, że pewne rzeczy nie będą już między nami możliwe. Mimo to,
jako prawdziwa córa Muelleru, nie powiedziała nic ani nie okazała żalu. Po prostu tak
się ułożyło, że od tamtej chwili aż do momentu, kiedy opuściłem Mueller, nigdy mnie
już nie dotknęła, przynajmniej nie tak, jak robiła to przedtem, z obietnicą przyszłych
dziesięcioleci wypełnionych namiętnością. Ona wiedziała, ale ja – jeszcze nie.
Dinte też to dostrzegł. Wtedy gdy obserwował mnie jak zwykle – drugi syn
mojego ojca, czekający z nadzieją, aż coś mi się przytrafi, a on będzie mógł opóźnić
ewentualną pomoc. Wtedy gdy wypatrywał u mnie jakichś oznak wrodzonego
kretynizmu, by on mógł zostać mianowany regentem po śmierci ojca. Wtedy gdy
zapamiętywał wszystkie wady i słabości w moim sposobie walki czy myślenia, by on,
gdy już mnie zdradzi, miał nade mną jakąś przewagę. Gdy obserwował mnie tak
pilnie, musiał zauważyć, że koszula układa się na mojej piersi inaczej niż zwykle. Ze
wszystkich powodów, dla których mogłem być uznany za niezdatnego do zasiadania
na ojcowskim tronie, właśnie tym by się najbardziej delektował. Był nędzną
namiastką syna Muelleru. Natychmiast zhardział. Nie mówił wprost o mojej
dolegliwości, ale traktował mnie z butą. Nawet tchórze są na tyle przyzwoici, że taką
butę okazują jedynie wobec trupa wroga. Dinte już wiedział, ale ja jeszcze nie.
Ojciec niczego nie dostrzegł. Mueller miał zawsze dużo pracy. Nie miał czasu, by
mnie osobiście obserwować. Ale kazał to robić wszystkim moim wychowawcom i
większości przyjaciół. Zwłaszcza w krytycznym okresie dojrzewania, kiedy
przychodzi największe niebezpieczeństwo.
My wszyscy, w których płynie prawdziwa muellerska krew, jesteśmy obdarzeni
 
wspaniałą zdolnością: rany zabliźniają się nam szybciej, nim wyschnie krew, a każda
utracona część ciała czy organ odrasta z powrotem. Dlatego bardzo trudno nas zabić.
Nasi wrogowie powiadają, że Muellerowie nie czują wcale bólu, ale to nieprawda.
Tak im się wydaje, ponieważ podczas bitwy nie musimy tracić czasu na
odparowywanie ciosów, by ocalić życie. Miecz wroga może wciąż tkwić w naszym
ciele, a my jesteśmy w stanie zabić przeciwnika, a potem zaraz ruszyć na następnego
ze świeżą, lecz już gojącą się raną.
Odczuwamy ból, dokładnie tak jak wszyscy inni. Nasze kobiety mdleją przy
porodzie, gdy pęka ich ciało. Kiedy włożymy rękę w ogień, w mózgu mamy płonącą
żagiew, podobnie jak inni ludzie. Czujemy ból, nie czujemy tylko trwogi. A
dokładniej: nauczyliśmy się oddzielać ból i trwogę.
Dla innych ludzi ból jest sygnałem, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo.
Muszą unikać go odruchowo, wszelkimi sposobami. Dla Muellerów ból oznacza, że
niebezpieczeństwo jest niewielkie. Śmierć przychodzi do nas ponad bólem – z
uwiądem starczym. Z zimnym, ciężkim oddechem topielca; z utratą czucia, gdy
głowę oddzielają od tułowia. Skaleczenie, oparzenie, dźgnięcie nożem czy złamanie
kości oznaczają jedynie utratę sił żywotnych na ten krótki czas, gdy nasze ciało
będzie się goiło. Oznaczają, że po bitwie będziemy karmieni krwistymi befsztykami,
a nie brukwią.
Największa zaś trwoga odczuwana przez innych – strach przed utratą kończyn,
palców rąk lub nóg, uszu, nosa czy genitaliów – jest dla nas śmiechu warta.
Dlaczego inni ludzie właśnie tego boją się najbardziej? Ponieważ swój obecny
kształt uważają za istotę własnej osobowości. Jeśli stracą ten kształt, stracą
osobowość i staną się potworami nawet we własnych oczach.
My, Muellerowie, już dawno temu przekonaliśmy się, że nasz obecny kształt
wcale nie jest naszą osobowością. Możemy go zmieniać, wciąż pozostając tymi co
zawsze. Jest to wiedza, którą nabywamy podczas naszego młodzieńczego szaleństwa.
W wieku lat dwunastu czy czternastu my również przechodzimy dziwaczny okres
wrzenia chemikaliów. Inni w tym okresie porastają włosami w dziwnych miejscach i
stają się maszynami, które mogą zbudować własne kopie. My zaś, z naszymi tak
żywotnymi ciałami, przechodzimy ten okres bardziej burzliwie. Mamy rozwiniętą
zdolność regeneracji utraconych lub uszkodzonych części ciała. Podczas szaleństwa
dojrzewania nasz organizm zapomina o swym właściwym kształcie i próbuje
utworzyć części ciała, które już istnieją. Każdemu młodemu mężczyźnie i młodej
kobiecie zdarzało się wygrażać trzecią ręką, pląsać wymyślnie, wykorzystując
dodatkową nogę albo nawet dwie, mrugać nadliczbowym okiem, szczerzyć trzy rzędy
zębów górnych i cztery dolnych. Sam miałem kiedyś cztery ręce, ekstra nos i dwa
serca pompujące niestrudzenie krew, dopóki chirurg nie wziął mnie pod nóż i nie
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin