PH-Coulter Catherine - Pieśń 04 - Sekretna pieśń.doc

(1132 KB) Pobierz
COULTER

Catherine COULTER

SEKRETNA PIEŚŃ

PROLOG

Marzec 1275,

niedaleko hrabstwa Grainsworth

Daria pragnęła, by kłębiące się nad nią ciężkie chmury uwolniły ze swego wnętrzu płatki śniegu. Chciała, by śnieg mroził jej twarz, szczypał w uszy i spływał po twarzy wraz z gorącymi łzami.

Ale śnieg nie spadł nawet późnym popołudniem, choć robiło się coraz zimniej, a silny wiatr wyginał i łamał nagie gałęzie dębów rosnących wzdłuż drogi.

Ubrana w podbitą gronostajami pelerynę, dziewczyna skuliła się i przymknęła oczy. Henrietta, jej klacz, parła do przodu z pochylonym łbem, próbując dotrzymać kroku koniowi podążającemu przed nią. Drakę, dowódca straży lorda Damona, odwracał się co chwila, by sprawdzić, czy dziewczyna posłusznie jedzie za nim, czy nie umknęła jakimś cudem, kiedy nie patrzył, i czy zachowuje się cicho. Nie był człowiekiem złym ani okrutnym, ale pozostawał poddanym jej stryja i wykonywał jego rozkazy bez wahania. Wiedziała, że nigdy nawet nie przyszłoby mu do głowy zapytać, jakim prawem jego pan swobodnie dysponuje losem bratanicy. Była przecież kobietą i wszystkie decyzje podejmowano za nią.

Nie miała wyboru. Wiedziała, że nigdy nie może decydować o sobie. Jednak dopiero teraz stało się to oczywiste. Wcześniej, jako dziecko, Daria musiała czasem słuchać poleceń stryja, ale nigdy nie narzucał jej niczego, co napawałoby ją pragnieniem śmierci. W końcu czego mógł wymagać od dziecka? Teraz miała siedemnaście lat, a to wystarczyło, by została zmierzona, zważona i oszacowana. Nie była już dzieckiem, a stryj szybko to zauważył i odpowiednio się zachował. Dziewczyna musi odejść od ojca albo, jak w jej wypadku, stryja i wyjść za mąż. Własność mężczyzn przechodziła z rąk do rąk. Nie mogła wybrać sama. Nie mogła też się sprzeciwić. Wszystko musi być tak jak rozkazał mężczyzna. Znów czuła napływające łzy. Nienawidziła ich. Płacz na nic się nie zdał. Płakać można wtedy, kiedy jeszcze jest nadzieja, a teraz już jej nie było.

Daria wytarła oczy wierzchem dłoni, a kiedy je otworzyła, ujrzała w wyobraźni stryja. Widziała go tak wyraźnie jak zbroję Drake'a, jadącego tuż przed nią. Ujrzała go w sypialni i dotarł do niej głęboki, obojętny głos. Słowa, które Usłyszała od niego miesiąc temu, zapadły jej głęboko w pamięć. Nie, pomyślała, nie mógł być tak obojętny. To tylko udawanie. Pewnie cieszył się na myśl, że ją poniży, a potem powie, co zaplanował. Nie, stryj Darii nigdy nie był obojętny w swym okrucieństwie. Wręcz przeciwnie, rozkoszował się nim.

Siedział na pokrytym futrem łożu. U jego boku leżała naga Córa, służąca z zamku. Kiedy Daria weszła, Córa zaczęła chichotać i zakryła białym króliczym futrem nagie ramiona. Stryj zaś nie przejął się tym, że sam jest odkryty do pasa i spoczywa w łożu z kochanicą podczas wizyty siostrzenicy. Oczywiście, wszystko zaplanował. Nie miała co do tego wątpliwości. Daria nie odezwała się ani słowem. Czekała tylko aż powie, dlaczego po nią posłał. On zaś milczał przez dłuższą chwilę, leniwie głaszcząc prawą dłonią nagie ramię Cory.

Daria zamknęła oczy. Wiedziała, że przypomina jej w ten sposób, iż kobieta jest tylko tym, czym chce ją uczynić mężczyzna.

Daria znów poczuła znajome ukłucie nienawiści i buntu. Gardziła stryjem, a on o tym wiedział. Zdawało jej się, że bawi go ta jej skrywana nienawiść. Czego chciał? Zobaczyć, jak płacze, krzyczy, poniża się i okrywa hańbą? Dziewczyna stała prosto. Nauczyła się przy stryju cierpliwości. Nauczyła się czekać bezgłośnie i nie zachęcać go.

Nie poruszyła się. Wyraz jej twarzy też się nie zmienił.

Nagle stryj, jakby znudziła go ta gra, zarzucił futro na Corę i kazał jej leżeć cicho i odwrócić się plecami.

- Dość mam twojej gęby - powiedział do Córy, nie spuszczając wzroku z siostrzenicy.

- Posłałeś po mnie - odezwała się w końcu Daria głosem spokojnym, nie zdradzającym żadnych emocji.

- Tak, posłałem. Wyrosłaś już na piękną pannę. Dwa miesiące temu skończyłaś siedemnaście lat. Moja mała Córa, chociaż ma piętnaście, tez już jest kobietą. Powinnaś mieć dzieciaka przy piersi, jak wszystkie kobiety. Za długo cię tu trzymałem. Ale musiałem czekać na dobrą okazję.

Uśmiechnął się, ukazując białe zęby.

- Ale już za miesiąc będziesz miała męża, a niedługo i dziecię w brzuchu, bo mąż będzie chętny do robienia dzieci.

Dziewczyna pobladła i cofnęła się o krok. Nie mogła się powstrzymać. Stryj zaśmiał się.

- Nie cieszy cię myśl o zamążpójściu, droga bratanico? A może boisz się mężczyzn? Nie pragniesz uciec ode mnie i zostać panią na swoich włościach?

Patrzyła na niego bez słowa.

- Odpowiedz, głupia dziewucho!

- Tak.

- To dobrze. Tak też się stanie. Kiedy wyjdziesz, powiedz matce, że chcę ją widzieć. Cora tylko wzmogła mój apetyt.

Teraz Daria nawet nie drgnęła. Po chwili otrząsnęła się, jakby coś ją ugryzło. Wiedziała, że zniewolił jej matkę, jej dobrą, miłą matkę, żonę swego przyrodniego brata. Po tragicznej śmierci Jamesa z Fortescue, która przydarzyła się kilka lat temu w czasie turnieju w Londynie, stryj brał matkę do łoża, kiedy chciał. Lady Katarzyna jednak nawet o tym nie wspomniała córce, nigdy nie narzekała, nie płakała. Kiedy kazano jej stawić się przed obliczem lorda, szła do Damona bez słowa, nie sprzeciwiając się. Później powracała milcząca, ze spuszczonym wzrokiem. Czasem usta miała spuchnięte lub skaleczone. Daria wiedziała dlaczego. Szeptały o tym wszystkie służące i kiedyś je podsłuchała. Teraz jednak po raz pierwszy wspomniano o tym otwarcie. Stryj chciał, żeby wiedziała. Postanowiła nie dać się sprowokować. Nie będzie go błagać, by oszczędził matkę. Zapytała tylko:

- Kto ma zostać moim mężem?

- Zaciekawiło cię to? Bez wątpienia spodoba ci się mój wybór.

Przerwał, a w jego niebieskich, wodnistych oczach zobaczyła złośliwy błysk. Oboje doskonale wiedzieli, że kandydat jej się nie spodoba. Bez słowa, obojętnie czekała, żałując, że nie trzymała języka za zębami. Nie chciała wiedzieć, jeszcze nie teraz. Ale Damon i tak odpowiedział:

- To Ralph z Colchester, najstarszy syn hrabiego Colchester. Gościli w Reymerstone, pamiętasz? To było w listopadzie. Ralphowi bardzo się spodobałaś, jego ojcu też.

- Tylko nie Ralph z Colchester! Nie! Nie za niego! On jest odpychający! Wiele razy zgwałcił Annę, która ma z nim dziecko i...

Damon ryknął śmiechem. W końcu coś ją poruszyło. Był z siebie zadowolony.

- Tak, wiem powiedział, wciąż się śmiejąc, aż trzęsło się wielkie łoże Założyłem się z nim. Powiedziałem, że ja i jego ojciec chcemy, by zaraz dał ci dziecko, a żeby się przekonać czy może mieć dzieci, dałem mu Anny. Ona i tak już była gotowa do rodzenia dzieci. Zaraz ją zapłodnił. Obaj z jego ojcem bardzo się z tego ucieszyliśmy.

Daria patrzyła na niego oszołomiona i oburzona, ale nie zdziwiona.- Co postawiłeś w tym zakładzie? -zapytała.

Damon znów się zaśmiał.

- A więc jeszcze się buntujesz? Nieważne. Postawiłem złoty naszyjnik twojej matki. Ten, który dostała od mego przyrodniego brata na ślubie - mówił i przyglądał jej się uważnie.

Nie dała mu powodu do uciechy. Już i tak za wiele się śmiał. Wzruszyła tylko ramionami i powiedziała: -I tak nie był wiele wart.

Spojrzała na niego i przez chwilę zdało jej się, że jest podobny do ojca, ale nie była pewna. Nie pamiętała go już dobrze, choć nie żył dopiero od czterech lat. Ojca jednak tak często nie było w domu, a podczas swych rzadkich wizyt w Fortescue i tak nie zwracał na nią uwagi. Była przecież tylko dziewczyną. Użyteczna mogła okazać się jedynie korzystnie wychodząc za mąż. Jednak James nie był tak gwałtowny jak jego starszy brat.

Teraz ma wyjść za mąż zgodnie z wolą jego przyrodniego brata.

- Co zaproponowałeś Ralphowi i jego ojcu? Mój spadek?

- No cóż, większą jego część, ale nie podoba mi się ton jakim to mówisz. Wstrzymaj język, bo jak nie, każę wezwać tu twoją matkę, a ona powie ci, ile kosz-tuje nieposłuszeństwo. Tak, Colchesterowie dostaną większość twego ogromnego spadku, a ja otrzymam od nich ziemię, która rozszerzy moje włości aż do Morza Północnego. To właśnie chciałem dostać i czekałem na to cierpliwie. Powiem ci, dlaczego pozwoliłem dorosłej dziewczynie tak długo trwać w panieństwie. Ralph niedomagał w zeszłym roku i nie wiedziałem, czy przeżyje. Jego ojciec zaś martwił się, że nawet jeśli chłopak będzie żył, to już nie będzie mógł mieć dzieci. Ale czekanie się opłaciło. Przeżył i jest płodny, a teraz ja, mała Dario, mam wszystko, czego pragnąłem.

- To moje pieniądze, mój spadek! Ojciec zostawił mi wszystko, co posiadał. Zabrałeś to, choć nie należało do ciebie!

Twarz mu pociemniała. Odsłonił futro. Stanął nagi przy łożu. Córa patrzyła nań zdziwiona. Podszedł do Darii i wyglądał, jakby chciał ją uderzyć, ale nie zrobił tego. Nigdy jej nie uderzył. To do niego niepodobne. Uśmiechnął się tylko, ale w jasnych oczach płonął gniew.

- Idź już- powiedział w końcu. Obraziłaś mnie, choć nie wiem, jak ci się to udało. Powiedz matce, by poczyniła przygotowania do podróży. Dostaniesz wozy z posagiem godne dobrze urodzonej panny młodej. Jesteś dziedziczką Reymerstonów, więc muszę być hojny. Nie chcę, by myślano, że jestem skąpcem lub że nie mam dla ciebie rodzinnych uczuć. Wyjedziesz za trzy tygodnie. Ja przyjadę na twoje zaślubiny. Jeśli będziesz posłuszna, może przywiozę ze sobą twoją matkę. Chcesz coś powiedzieć? Nie? No to już idź.

Patrzyła przez chwilę na stryja, nie na całe ciało, bo jego męskość i okrywające ją jasne włosy przerażały dziewczynę, ale na znienawidzoną twarz. Potem odwróciła się i wyszła z komnaty.

Pamiętała tylko, że Ralph Colchester ma zostać jej mężem.

Matka objęła i poklepywała po plecach płaczącą córkę. Powiedziała też, że jakiekolwiek małżeństwo, nawet z Ralphem z Colchester będzie lepsze niż pozostanie z stryjem. Musi stawić temu czoło i zachowywać się jak dama, z godnością, łagodnością i kamienną twarzą.

To wszystko. Daria jednak brzydziła się dwudziestoletnim Ralphem z Colchester, chłopcem o cofniętej brodzie, krzywych nogach i złośliwym obliczu. Widziała, co zrobił czternastoletniej Annie, ładnej, ale jeszcze głupiej jak dziecko dziewczyny o dużych piersiach. Nie zasłużyła sobie na ciągłe zniewalanie przez tydzień jego wizyty. Brał ją dwa razy dziennie. Mężczyźni śmiali się i poklepywali chuderlawego młodzieńca po plecach, mówiąc mu, że korzeń ma całkiem zdrowy.

Daria powróciła w końcu do rzeczywistości i podniosła twarz ku niebu, z którego spadały teraz coraz szybciej białe płatki, okrywając Drake'a i jego ludzi, a także wszystkie wozy. Kiedy płatki spadły na jej twarz, poczuła jak ogarnia ją chłód. Henrietta potknęła się i parsknęła. Daria poklepała ją po szyi. Zastanawiała się, czy Ralph pozwoli jej jeździć konno po ślubie. Zadawała sobie pytanie, czy ją też będzie gwałcił dwa razy dziennie.

Drake odwrócił się i krzyknął do niej, że niedługo będą w opactwie cystersów w Graisworth, gdzie spędzą noc.

Wkrótce musieli jechać pojedynczo, bo droga mocno się zwężała, a po obu jej stronach skały piętrzyły się wysoko.

Atak, który za chwilę nastąpił, był przerażający. Drakę wraz ze swoją świtą nie widział nawet wrogów. Rozproszyli się, a ich konie rżały i stawały dęba ze strachu. Mężczyźni padali jeden po drugim, zabijani strzałami nadlatującymi zza skał. Niektórzy mieli na sobie zbroje, ale i to nie pomogło, bo zalewał ich deszcz strzał i w końcu któraś znajdowała drogę do szyi lub twarzy. Inni, którzy mieli na sobie tylko kolczugi, zginęli szybciej. Nikt nie umknął wrogom ukrytym za skałami i osłoniętym welonem białego śniegu.

Dziwne, że kiedy po chwili Daria otrząsnęła się, już się nie bała. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nie zginie Na pewno nie dziś i nie od strzały wbitej w pierś. Kiedy na drodze pozostały tylko Daria i jej służka Edna, ucichły krzyki, świst strzał i rżenie koni. Napastnicy powstali, krzyczeli i śmiali się, świętując zwycięstwo. Daria od razu rozpoznała ich przywódcę. Wielki mężczyzna śmiał się głośno i rozkazał swoim ludziom przeszukać martwych, zebrać konie i zajrzeć do wozów.

Zdjął z głowy hełm. Po raz pierwszy w życiu widziała tak ogniście rude włosy.

ROZDZIAŁ 1

Zamek Reymerstone, hrabstwo Essex, Anglia

Wybrzeże Morza Północnego

Początek maja 1275

Roland de Tournay nie musiał się trudzić, by odnaleźć gniazdo rodzinne hrabiego Reymerstone. Zamek zajmował znaczną część kamienistego cypla, który jak wysunięty język wcinał się w rzekę Thrighby, ciągnącą się jeszcze milę do Morza Północnego. Zamek w stylu normańskim zbudował pradziad obecnego hrabiego. Budowla była wysoka i surowa. Bardziej przypominała fortyfikację czy garnizon niż rezydencję. Obecny hrabia zapełnił jednak kieszenie wielu kupców, by szary kamienny zamek uczynić wygodniejszym. Ściany okrywały grube materie, by dodać im ciepła i chronić przed nadmorską wilgocią. Flandryjskie dywany, szkarłatne i niebieskie poduszki przykrywały krzesła. Stojący w holu tuzin prostych stołów i otaczające je ławy nie zmieniły się jednak od trzech pokoleń. Tu jedli prości ludzie, pochyleni nad sękatymi stołami, na których wciąż widniały ślady nacięć, wzorów i zastarzałego brudu.

Roland musiał przyznać, że wielki hol zamku Reymerstone robił wrażenie, kiedy czekał w nim na pojawienie się hrabiego Reymerstone, Damona Le Mark. Czuł, że kilka służących bacznie mu się przygląda, mrugnął więc do nich, wywołując burzliwy chichot i zawstydzone uśmieszki. Zobaczył śpiesząca, w jego stronę kobietę. To mogła być pani na zamku. Drobna, brązowooka kobieta o lekko rudawych włosach miała ponad trzydzieści lat. Kiedyś musiała być piękna. Teraz jakby pobladła i zmęczona, miała lekko opuszczone ramiona. Była przybita. Kiedy jednak spojrzała na Rolanda, wyraz jej twarzy zmienił się. Rozejrzała się dookoła, a potem krokiem lekkim jak u młodej dziewczyny podeszła do niego pośpiesznie.

- Jesteś, panie, Rolandem de Tournay? - zapytała cicho, głosem łagodnym i ułożonym.

- Tak jest, pani. Przybyłem na zaproszenie pani męża, hrabiego Reymerstone.

- Niedługo przyjdzie. Niestety, jest w tej chwili niezwykle zajęty.

Co to właściwie znaczy? - zastanawiał się Roland, a dama ciągnęła: - Jestem lady Katherine z Forteseue, szwagierką obecnego hrabiego. Jego przyrodni brat był moim mężem.

- Twym mężem, pani, był James z Fortescue? Słyszałem, że spadł z konia podczas turnieju. Miał podobno wyruszyć z Edwardem do Ziemi Świętej? Bardzo ci współczuję, pani.

Skinęła głową, ale nie podniosła wzroku. Roland zmarszczył brwi. Nie mogła spojrzeć mu w oczy? Czyżby się go bała?

- Czy wiesz, pani, dlaczego lord Reymerstone mnie tu wezwał?

Podniosła głowę, a w jej pięknych oczach pojawił się ból i coś jeszcze: strach. Roland poczuł niepokój.

- Sprawa dotyczy mojej córki - powiedziała szybko, rozglądając się dookoła. Pociągnęła go za rękaw. - Musisz, panie, znaleźć moje dziecko i przywieźć z powrotem do domu, musisz! Och, nadchodzi. Nie mogę zostać. Opuszczę cię teraz, panie.

Odeszła bezszelestnie i wtopiła się w tłum służących, zanim zauważy ją hrabia.

Roland miał teraz sposobność przyjrzeć się hrabiemu Reymerstone, idącemu w jego stronę. Był to mężczyzna lat około czterdziestu, wysoki i szczupły. Miał białe włosy i najjaśniejsze w świecie niebieskie oczy. Na wydatnej brodzie nie było śladu zarostu. Wyglądał na człowieka upartego. Na pewno nie żyło się z nim łatwo. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który zawsze stawia na swoim. To dzięki umiejętności oceniania ludzkich charakterów Roland przetrwał tak długo. Przez ostatnich pięć lat prawie nigdy się nie pomylił w ocenie poznawanych ludzi. Nie umiał tylko postępować z kobietami. Przypomniał sobie młodą i piękną Joan z Tenesby. Otrząsnął się, jakby chciał odegnać to wspomnienie.

Hrabia skinął w stronę Rolanda i w krótkiej chwili ocenił jego wygląd.

- De Tournay, dzięki Bogu! Przybyłeś w samą porę. Usiądźmy, mamy wiele do omówienia.

Roland przyjął kielich piwa i czekał, aż gospodarz dojdzie do sedna sprawy. Damon Le Mark wzniósł kielich i powiedział: - Dobrze ci zapłacę.

Roland posłał mu zdziwione spojrzenie. - Kogóż miałbym zabić?

Hrabia zaśmiał się. - Nie pragnę wynająć zabójcy. Wrogów zabijam sam. Mnie jest potrzebny człowiek znany z uczciwości, znajomości języków i umiejętności zmiany wyglądu, która pozwala mu znaleźć się w każdej sytuacji. Czyż nie jest prawdą, że barbarzyńcy przyjęli cię jak swojego, kiedy byłeś w Ziemi Świętej? Podobno przez dwa lata udawałeś Saracena? Powiadają, że przez ten czas Z taką finezją odgrywałeś muzułmanina, iż najwierniejsi słudzy Allaha nie rozpoznali w tobie chrześcijanina.

- Dobrze słyszałeś, panie - potwierdził i przyjął pochwały Roland. Nie był próżny, ale nie był tez przesadnie skromny. Dziwnym mu się jednak zdało, że cnoty, które wymienił wcześniej hrabia, w jego ustach brzmiały jak grzechy. Jeszcze bardziej zaciekawiony czekał na ciąg dalszy. Hrabia musiał być w potrzebie, Zadanie najwyraźniej go przerasta i niezmiernie go to denerwuje.

Damon Le Mark znosił arogancję i impertynencję młodzieńca, siedzącego naprzeciwko. Roland de Tournay, nie dość, że miał opinię człeka odważnego i przebiegłego, był jeszcze bardzo przystojny. Miał piękną twarz, gęste, ciemne włosy i niezwykle rozumne spojrzenie. Ale był śniady jak dziki Irlandczyk i nie wyglądał na człowieka zamożnego czy wykształconego. Damon przypomniał sobie, że Roland mimo swego szlachetnego urodzenia nie odziedziczył żadnych dóbr ani tytułów, a przede wszystkim nie miał ziemi. Zarabiał na życie kamuflażem i podstępem, a jednak on, człowiek z wyższym od niego urodzeniem i bogatszy, a więc lepszy pod każdym względem, musiał płacić mu krocie i jeszcze być wdzięcznym za przysługę. Nie podobało mu się to.

- Jestem dobrze poinformowany. Moim dworzanom odnalezienie ciebie zajęło sporo czasu - powiedział hrabia.

- Twoją wiadomość, panie, dostałem w Rouen. Dość przyjemnie spędzałem tam zimę.

- Podobno.

Słudzy hrabiego powiedzieli mu, że Roland mieszkał w Rouen z ładną i młodą wdówką.

- Ma na imię. Marie - powiedział lekko Roland i pociągnął łyk piwa. Było klarowne, ciemne i ciepłe.

- Nie sądź jednak, panie, że chciałem tam osiąść na stale. Miałem wrócić do domu, kiedy tylko zrobi się ciepło.

- I w podejrzany sposób zarabiać na życie?

- Jeśli tak trzeba, choć w podstępie nie widzę nic złego. Zgodzisz, się ze mną, panie?

Hrabia przypomniał sobie, że nie leży w jego interesie obrażanie gościa. Powstrzymał się i wzruszył ramionami.

- To właśnie ten podstęp mnie interesuje, de Tournay, ale wolałbym, byś nie korzystał z niego teraz. Wezwałem cię tu z ważnego powodu. Sprawa dotyczy mej ukochanej bratanicy Darii. Powiem krótko. Porwano ją podczas podróży do Colchester, gdzie miała poślubić Ralpha, dziedzica rodu. Dwunastu ludzi z jej świty złapano w zasadzkę i zamordowano. Wszystkie wozy z jej posagiem skradziono. Chcę ją ratować i gotów jestem dobrze zapłacić.

- Czy zażądano okupu?

Hrabia zmrużył oczy i skrzywił się. - Och, tak. Ten przeklęty, bezczelny syn ladacznicy! Jego zabicie też ci później zlecę, ale najważniejsza jest teraz moja bratanica.

- Kto ją porwał?

- Edmond z Clare.

- Baron? To dziwne.

Roland umilkł. To więcej niż dziwne. Władzę i wpływy baronów gwarantował im ponad dwieście lat temu sam książę William. Nie mieli innego powodu, by oddalać się od swoich domostw, jak tylko pragnienie zagarnięcia walijskiej ziemi i wybicia buntowników. To oni pilnowali spokoju w Walii, co czynili chętnie i nieustannie. W rezultacie stali się pomniejszymi królami, którzy dzierżyli niepodzielną władzę w swych małych królestwach. Król Edward nie mógł ścierpieć takiej władzy tuż pod nosem. Roland wiedział, że król pragnął położyć kres ich ogromnym wpływom, podbijając raz na zawsze Walijczyków i budując królewskie fortece wzdłuż północnego wybrzeża.

- Będę spychał tych złośliwych, małych lordów, aż zatrzymają się na kolanach, błagając mmc, bym zostawił im choć skrawek ziemi! - powiedział niegdyś, uderzając pięścią w stół i rozbijając go na kawałki.

Po chwili Roland mówił dalej:

- Ziemie Edmonda z Clare leżą między Chepstow i Trefynwy. Przylegają do południowo-wschodniej granicy Walii. Po co przemierzyłby taki szmat drogi, by porwać twoją bratanicę, panie?

Hrabia wciąż milczał. Bezczelność tego szelmy przechodziła wszelkie granice. Damon był wściekły, ale opanował się. Nie mógł rozzłościć de Tournaya, bo człowiek ten nie podlegał jego władzy. Mógł w każdej chwili wyjść, jednak hrabia nie chciał powiedzieć mu całej prawdy. Zwalił winę na kogoś innego, mówiąc:

- Clare nienawidzi hrabiego Colchester. Chciał się na nim zemścić, więc porwał moją bratanicę. Jako okup chce prawie całego jej spadku po ojcu. Zagroził, że jeśli tego nie zrobię, zniewoli ją i wypuści do mnie dopiero wtedy, kiedy będzie przy nadziei.

- Cóż takiego uczynił mu Colchester, że zasłużył na tak straszną zemstę?

Twarz Damona Le Mark pobladła, a ręce zaczęły mu drżeć. Miał ochotę zmiażdżyć de Tournaya za jego ciekawość. Uśmiechnął się, a Roland poczuł chłód przenikający do szpiku kości. Hrabia nie był człowiekiem, któremu można by powierzyć życie. Damon tylko wzruszył ramionami.

- Podobno Colchester przypadkiem zabił jego brata kilka lat temu. Nic wiem dokładnie, co się zdarzyło, a Colchester zdecydował, że resztę zachowa w tajemnicy. Uratujesz, panie, moją bratanicę?

Pachniało to kłamstwem, ale Roland nie przejął się. Najprawdopodobniej to właśnie hrabia Reymerstone zabił brata Clare'a.

- Kiedy ją porwano?

- Trzeciego marca.

Roland uniósł czarne brwi ze zdziwienia. - Długo czekałeś, panie, by odpowiedzieć na żądanie Clare'a.

- Nie siedziałem tu z założonymi rękoma, nim moi ludzie znaleźli cię w łóżku tej głupiej Francuzki!

- Wręcz przeciwnie - powiedział zupełnie nie urażony Roland. - Marie wcale nie była głupia. Co zdziałałeś w tym czasie, panie?

- Dwa razy próbowałem ją odbić, ale ludzie, których tam posłałem, to głupcy i nieudacznicy. Obie próby nie powiodły się. Clare posłał z powrotem jednego z moich ludzi z wiadomością i nowym żądaniem.

Roland czekał. Wiedział, że to, czego domagał się tym razem Clare, na pewno mu się nie spodoba.

- Ten psi syn chce teraz poślubić moją bratanicę, ale jej posag jest dla niego równie ważny. Jeśli nie przyślę mu swojego księdza razem z jej posagiem do końca maja, zniewoli ją, a potem odda swoim ludziom dla rozrywki. Potem, jeśli przeżyje, poczekają, aż będzie brzemienna i wrzucą ją do studni.

- Ciekawe, dlaczego chce ją poślubić? - zastanawiał się Roland, pocierając brodę.

- Chce mnie jeszcze bardziej upokorzyć!

- Czy jest równie piękna jak bogata? Czyjej twarz i inne przymioty mogą go pociągać równie mocno jak posag?

I w tej chwili Roland już wiedział doskonale, co hrabia myśli o swej bratanicy. Życie w Reymerstone z tym człowiekiem nie mogło być przyjemne. Młodzieniec zastanawiał się, jaka w tym wszystkim była rola matki.

- Chyba jest dość ładna powiedział w końcu Damon, wzruszając ramionami. To tylko kobieta, nic więcej. Ma czasami cięty język, ale silny mężczyzna łatwo sobie z tym poradzi. Ciągle trzeba jej przypominać, że posłuszeństwo i oddanie to cechy, jakich się od niej oczekuje. Jak mówiłem, potrzebuje silnej ręki.

A ty pewnie doskonale byś się nadawał do tej roli, pomyślał Roland.

- Widziałem jej matkę. Wydaje mi się, że kiedyś musiała być ładna. Czy córka jest do niej podobna?

- Nie, dziewczyna ma ciemne włosy z nutą brązu, a oczy w dziwnym zielonym odcieniu, czystym, ale ciemnym. Z postawy przypomina matkę, ale jest mniej kanciasta, bardziej zaokrąglona.

- Clare domaga się twojego księdza. Nie wiesz dlaczego?

- Clare jest fanatykiem religijnym. Jeśli domaga się ode mnie księdza, to pewnie wierzy, że duchowny nie ukradnie mu posagu i uczciwie zwiąże go węzłem małżeńskim z moją bratanicą. Nie wie, że księża też bywają chciwi. Spróbujesz ją uratować, zanim ten psi syn ją zniewoli przed końcem maja?

- Nie sądzisz, panie, że mógł to już dawno uczynić?

- Nie - powiedział Damon ponuro, ale bardzo stanowczo.

Ciekawe, pomyślał Roland. - Dlaczego? - spytał. - W końcu gorliwość w modłach nie ma u mężczyzny nic wspólnego z chucią.

- Edmond z Clare dotrzymuje słowa, przynajmniej tak się o nim mówi. Ale jeśli nie zdążysz przed końcem maja, zrobi dokładnie to, co powiedział, nawet jeśli nic będzie chciał. Na tyle go znam. To pewne.

Roland nie dał tego wieczoru odpowiedzi hrabiemu, choć wiedział już, że pojedzie do Tyberton. Wiedział też, za kogo się przebierze. Pieniądze zarobione na uratowaniu dziewczyny pozwolą mu kupić niewielką warownię sir Thomasa i otaczające ją pastwiska w Kornwalii. Tego właśnie pragnął. Nie będzie już zdany na niczyją łaskę. Kiedy przeklęta bratanica powróci do stryja, Roland usamodzielni się i nie będzie już na niczyje usługi. Chce pozostać w Anglii, chce być panem na własnym zamku i mieć swoją ziemię. Jego życzenie spełni się, kiedy tylko odbije dziewczynę Edmondowi z Clare. Nie obchodziło go, że Damon Le Mark go okłamał ani że to pewnie on sam, a nie gruby hrabia Colchester, zabił brata Clare'a.

Tej nocy Roland dostał od hrabiego jedną z dworskich dziewek, by rozgrzała mu łoże i serce. Była czysta i ładnie pachniała, więc tej nocy zabawiał się z nią trzy razy. Brakowało mu kobiety po kilku tygodniach spędzonych bez radosnych igraszek z Marie. Dał dziewce wiele miłych wrażeń i postanowił zapamiętać jej imię, by podziękować jej rano.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin