Woodall Clive - Skrzydlaty Posłaniec.pdf

(1050 KB) Pobierz
Clive Woodall
Skrzydlaty
posłaniec
Przełożyła
Katarzyna Kasterka
Prószyński i S-ka
941143043.002.png
Dla taty
KSIĘGA PIERWSZA
Zwiastun smutku
1.
Kirrick przysiadł wysoko na konarze jesionu, osłonięty gęstym, świeżym listowiem. Był
piękny, wiosenny poranek i Kirrick czuł wielką pokusę, by się rozśpiewać na całe gardło -
radośnie oznajmić światu, że wreszcie minęła długa, ponura zima. Wiedział jednak, że to byłoby
szaleństwem mogącym ściągnąć na niego śmiertelne niebezpieczeństwo. Dni beztroskich
świergotów bezpowrotnie minęły. Teraz tylko bezruch i milczenie dawały szansę przetrwania.
Kirrick już od kilku miesięcy wymykał się srokom - swoim bezwzględnym prześladowcom.
Chociaż trzeba przyznać, że początkowo łowcy nie odznaczali się aż tak wielką zawziętością.
Sroki są leniwe z natury, bo - jak wszyscy padlinożercy - nie muszą się szczególnie trudzić, żeby
zdobyć pożywienie. Jednakże ostatnio ich zachowanie uległo dziwnej zmianie. Obławy i
polowania sprawiały wrażenie drobiazgowo zaplanowanych - były prowadzone z zimną precyzją
i zawsze kończyły się okrutną egzekucją. To właśnie w jednej z takich obław zginęła ukochana
Kirricka, Celine. Wyczerpana pogonią, dygocąc z przerażenia, niechcący zdradziła miejsce
swojej kryjówki. Koniec był szybki i krwawy. Zdjęty grozą Kirrick mógł jedynie bezsilnie
patrzeć, jak sroki rozszarpują jego najdroższą na strzępy.
Teraz, dwa tygodnie po tragicznym wydarzeniu, smutek po śmierci Celine przygasł, gdyż
rudziki są z natury pełnymi optymizmu i pogody ducha ptakami. Co nie znaczy, że Kirrick
kiedykolwiek wymaże tę tragedię z pamięci. Tym bardziej że - o ile zdążył się zorientować -
pozostał jedynym żywym rudzikiem w Birddom. W każdym razie przez te miesiące nieustannej
ucieczki przed oprawcami nie spotkał żadnego innego rudzika z wyjątkiem Celine. Eksterminacja
jego gatunku była całkowita. Podobnie jak innych, niegdyś wszechobecnych i lubianych ptaków:
941143043.003.png
wróbli, kosów czy drozdów, żyjących już tylko we wspomnieniach.
Na całym obszarze dominowały teraz sroki.
Ich liczba wzrastała w zastraszającym tempie. Wyparły gołębie z miast i szpaki z ogrodów.
Niekończąca się podaż martwych zwierząt na obrzeżach szos - obfitość, którą padlinożercy
zawdzięczali obojętności Człowieka wobec Natury - znacznie się przyczyniła do prawdziwej
eksplozji populacji srok. A na dodatek od pewnego czasu ich poczynaniami kierowała jakaś
złowroga siła - inteligencja przepojona okrucieństwem i nikczemnością - co sprawiło, że sroki
zawojowały niemal całe Birddom i unicestwiły większość ptasich gatunków.
Tak więc, siedząc w swojej kryjówce, Kirrick miał przekonanie, że został już jedynym
rudzikiem na świecie. A samotność - choć bolesna i straszna - dawała czas na rozmyślania. Kiedy
u boku miał jeszcze Celine, dominował w nim instynkt przetrwania - zachowania gatunku - który
blokował wszystkie inne reakcje. Natomiast od dnia śmierci ukochanej, Kirrick był nieustannie
pogrążony w rozmyślaniach, nawet w czasie gorączkowej ucieczki przed prześladowcami. I w
pewnym momencie doszedł do wniosku, że ocalał nie bez powodu. Pozostał przy życiu tylko
dlatego, że miał do wypełnienia jakąś ważną misję, a przez pamięć o Celine musiał jak
najszybciej odkryć jej cel i sens.
Gdy Kirrick snuł owe rozważania, Skulk i Skeet - dwa wielkie i groźnie wyglądające samce
sroki - skakały po polu pokrytym świeżymi kiełkami zbóż, bacznym wzrokiem lustrując pobliski
lasek, wypatrując najmniejszych oznak ruchu jakiejkolwiek żywej istoty. Ten pościg powoli
przyprawiał ich o desperację. Trop dawno ostygł, ale strach przed karą kazał kontynuować
poszukiwania w straceńczej nadziei, że jeszcze jakimś cudem uda im się dopaść rudzika. Bo obaj
dobrze wiedzieli, jaką cenę płaci się za porażkę. Na własne oczy oglądali łamanie skrzydeł i
wydziobywanie ślepi. Na samą myśl, że mieliby wrócić bez świeżej krwi na dziobach, ogarniało
ich przerażenie. I tylko dlatego do tej pory nie zaprzestali mozolnych poszukiwań. Wytężali
wzrok. Czujnie rozglądali się na wszystkie strony.
Tymczasem nerwy Kirricka były napięte jak postronki. Od wielu godzin siedział w bezruchu -
nic nie jadł i nie pił od ponad doby i wydawało mu się, że za moment zemdleje. Nogi mu
okropnie ścierpły, podobnie jak skrzydła, w których odzywał się już tak nieznośny ból, że lada
chwila Kirrick nie zdoła się opanować - będzie musiał nimi zatrzepotać, by pobudzić krążenie
krwi. Rudzik nie miał wątpliwości, że zbliża się koniec. Gdy tylko drgnie, prześladowcy go
dostrzegą, a przy tak zdrętwiałych mięśniach nie uda mu się poruszać z dostateczną szybkością,
941143043.004.png
by umknąć przed wrogiem. I podzieli los Celine.
Nagle powietrze przeszył dojmujący skowyt. Dochodził z pola leżącego po prawej stronie.
Jakaś nieszczęsna królica złapała się we wnyki i choć przeraźliwe jęki przypieczętowały jej
tragiczny los, jednocześnie uratowały Kirrickowi życie. Bo w tym samym momencie w stronę
wijącej się w agonii, przerażonej królicy z trzepotem skrzydeł pofrunęły obie sroki, by rzucić się
na łatwą zdobycz. Co ważniejsze, dzięki ofierze ludzkich pułapek, mogły teraz wrócić do
konfraterni ze świeżą krwią na dziobach i pławić się w glorii chwały. A że jeden rudzik wymknie
się pogoni? To i co z tego. Dla zachowania gatunku potrzeba przecież pary, tak wymyśliła
Natura. Poza tym, ten mały pokurcz zapewne padnie wkrótce łupem innego mięsożercy. A tak w
ogóle, cóż mógłby zdziałać zaledwie jeden mały ptak?
Kirrick skierował się na północ. Przez kilka następnych dni podróżował powoli, zachowując
wielką ostrożność, podczas gdy krajobraz poniżej stawał się coraz bardziej surowy i pełen
groźnych, wręcz niesamowitych w rysunku form. Miejsce liściastych, przytulnych zagajników
zajęły strome, wyżynne pastwiska, przetykane gdzieniegdzie ostrymi występami skalnymi.
Rudzik nie dostrzegł żadnych śladów pogoni, wiedział jednak, że niedługo przyjdzie mu się
cieszyć chwilami wytchnienia. Niegodziwość srok nie zna granic, a okrucieństwo i
bezwzględność każą im ścigać ofiarę aż do skutku.
Na razie jednak Kirrick frunął samotnie - przemykał się ukradkiem, pilnie unikając kontaktu z
jakimikolwiek żywymi istotami, które mogłyby poinformować wrogów o trasie jego podróży.
Kiedy zdecydował się ruszyć na północ, nie miał w głowie żadnego konkretnego planu. Po prostu
tak podpowiadała mu intuicja. W drodze nieustannie oddawał się rozmyślaniom. Potrzebował
pomocy. Chciał znaleźć wyjście z beznadziejnego położenia i poznać odpowiedzi na nurtujące go
pytania. Gdzie jednak miał ich szukać?
Gdyby Kirrick mógł ujrzeć przyszłość, popadłby w jeszcze większe przygnębienie. Obecna
podróż - męcząca i najeżona niebezpieczeństwami - miała być bowiem jedynie preludium do
dalszych peregrynacji wzdłuż i wszerz całego Birddom. Przytłaczające przedsięwzięcie dla tak
małego ptaszka. Ale podstawowe dla przetrwania wszystkiego, co dobre w tej krainie.
Po kilku godzinach lotu Kirrick poczuł, że musi się odświeżyć i odpocząć. Zauważył wartki
strumień, migoczący zachęcająco w
słońcu, mimo to poleciał trochę dalej, by znaleźć bezpieczne miejsce lądowania. Czuł się
przeraźliwie samotny, niemniej czujnie rozglądał się na boki, by upewnić się, że w pobliżu nie
941143043.005.png
ma żadnych innych zwierząt. W końcu przysiadł na niewielkim krzewie głogu rosnącym tuż przy
potoku. Zwinął skrzydła i przez chwilę cieszył się spokojem, jednak szybko pragnienie dało o
sobie znać i Kirrick sfrunął nad wodę. Zanurzył jaskrawy dziób w krystalicznym, szemrzącym
strumieniu, a potem odchylił łepek, żeby krople mogły swobodnie spłynąć do gardła.
Sprawiało mu to taką przyjemność, że zaczerpnął jeszcze kilka łyków, a potem zabrał się do
kąpieli z entuzjazmem i radością typową dla swojego gatunku. Rozpryskiwał wodę czubkami
lotek, a następnie przyglądał się opadającym kroplom, iskrzącym się w promieniach słońca
niczym brylanty.
- Ty naprawdę się tym rozkoszujesz!
Kirrick skamieniał z przerażenia. Miał zbyt mokre pióra, żeby zerwać się do nagłej ucieczki.
- Zauważyłam, że rozkoszujesz się kąpielą.
Rudzik ujrzał przed sobą dużego ptaka z długim, ostrym, kruczoczarnym dziobem, szarym
puchem na piersi i imponującymi, kasztanowymi piórami na policzkach. Była to perkozica, której
Kirrick nie zauważył wcześniej, bo nurkowała w poszukiwaniu smakowitych kąsków.
- Frunąłem bez przerwy przez wiele godzin.
Kirrick sam nie wiedział, kiedy wyrwały mu się te słowa. Przecież zamierzał się kryć i nie
nawiązywać z nikim kontaktu. Był jednak bardzo spragniony jakiegokolwiek towarzystwa -
choćby pozorów normalności - i zapewne dlatego podjął rozmowę.
- Mam na imię Anisse - powiedziała perkozica. - A co ciebie sprowadza w te strony?
-
Jestem Kirrick i przyleciałem z dalekiego południa. Podróżuję od dnia nowiu księżyca.
Anisse przez chwilę dumała nad jego słowami, po czym zapytała:
- A jaki jest cel twojej podróży?
-
Nie wiem - odparł szczerze rudzik. - Prawdę mówiąc, frunę z myślą o tym, żeby się oddalić
od pewnego miejsca, a nie by dotrzeć do określonego celu - jeżeli rozumiesz, co mam na myśli.
- Czy znalazłeś się w tarapatach?
Kirrick odskoczył od wody i rozpostarł skrzydła, by wysuszyć pióra. Czuł się bezpiecznie w
towarzystwie Anisse, mimo że była bardzo dużym ptakiem. Nie należała jednak do
prześladowców ani drapieżników. Rudzik natomiast czuł potrzebę, by wreszcie komuś
opowiedzieć swoją historię, zrzucić ciężar z serca. Czy jednak mógł całkowicie zaufać
perkozicy? Ostrożność, która w ostatnich miesiącach stała się jego drugą naturą, wzięła w końcu
górę.
941143043.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin