Wehikuł czasu.rtf

(119 KB) Pobierz
Tomasz Pacyñski



Rafał Kosik

 

WEHIKUŁ CZASU

 

 

 

 

 

Laboratorium w willi Profesora, poniedziałek 17:43

 

Zdecydowanie najdroższym elementem urządzenia był niewielki reaktor atomowy, mający stanowić źródło energii. Zajmował pół piwnicy wielkiej willi, stojącej na peryferiach. Podczas próbnego rozruchu woda w pobliskim kanałku niemal się zagotowała. Tak, to był problem. Trzeba było skonstruować wydajniejszy system chłodzenia. Na to niestety Profesor nie miał czasu. Został mu niecały tydzień na spłacenie pożyczki, zaciągniętej u pewnego bardzo nieprzyjemnego faceta. Pożyczka  była potrzebna właśnie na reaktor. W grę wchodziły sumy tak duże, że opóźnienie spłaty, choćby jednodniowe, groziło w najlepszym razie szybką śmiercią.

Profesor przechodził od jednego komputera do drugiego, szybko wklepując komendy. Jak przystało na zdziwaczałego naukowca, na marynarkę miał narzucony biały fartuch, w kieszeni którego tkwiło kilka długopisów. Piwnica przypominała dżunglę; zza zwisających wiązek kabli i regałów, zastawionych najprzeróżniejszą aparaturą, nie było widać ścian ani sufitu. Było tu więcej migających lampek, niż na mostku Enterprise.

Po wprowadzeniu ostatnich poleceń, Profesor usiadł na obrotowym fotelu obstawionym monitorami. Był chudym, lekko przygarbionym mężczyzną po pięćdziesiątce. Miał niemal całkiem siwe włosy i pomarszczoną, zmęczoną twarz. Nosił pogięte okulary w metalowej oprawce. Palcem poprawił je na nosie i spojrzał na wiszący na ścianie kalendarz. Piątek oznaczony był namalowaną flamastrem czerwoną szubienicą. Profesor odwrócił się do niego plecami i zapatrzył w połyskującą obudowę reaktora. Cichy szum świadczył o tym, że pracuje. Przed reaktorem znajdowała się pusta przestrzeń, w którą wycelowane były stalowe lufy generatora. Na podłodze leżała okrągła, metalowa płyta o średnicy jednego metra. Powietrze nad nią delikatnie wibrowało.

Przy całym swoim geniuszu Profesor nie był szczególnie zaradny życiowo. Wypełnienie PITa przerastało jego możliwości, może dlatego, że nie znosił marnować czasu na idiotyczne procedury. Mimo to nie miał trudności z wymyśleniem praktycznego zastosowania dla wehikułu czasu. Pomysł był elementarnie prosty i znany od lat.

 

Biuro dyrektora generalnego Loterii Krajowej, wtorek 16:30

             

- Kumulacja wygranej wynosi obecnie ponad 10 milionów. Co by pan zrobił, gdyby miał taką sumę?

Dyrektor spojrzał na dekolt Pani Reporter, a potem w jej oczy. Przez chwilę chciał powiedzieć, że na swoim koncie w Szwajcarii ma znacznie większą sumę, ale jak zwykle wystarczyła mu sama świadomość tego, że jest bogatszy od swojego rozmówcy jakiś tysiąc razy.

- Pracownikom Loterii Krajowej... - uśmiechnął się szeroko - nie wolno brać udziału w grze.

- Tak, oczywiście - Pani Reporter spodziewała się takiej odpowiedzi. - Co zwykle robią z wygraną Ci szczęśliwcy, którzy nie pracują w Loterii Krajowej?

Dyrektor udał, że nie wyczuł złośliwości. Odchylił się do tyłu, a fotel zatrzeszczał pod jego cielskiem.

- Loteria Krajowa - powiedział wolno - nie kontroluje graczy. Wydaje mi się, że dzięki wygranej stają się szczęśliwymi ludźmi.

- Czy tak brzmi wersja oficjalna?

 

Willa Profesora, wtorek 22:43

 

Największym ograniczeniem była energia, a raczej jej niewystarczająca ilość. Reaktor potrafił przenieść obiekt o masie 75 kg maksymalnie na 48 godzin w przyszłość lub przeszłość. 75 kg - tyle warzył Profesor w ubraniu i z kilkoma szklaneczkami whisky w żołądku.

- Powiedz mi, Profesorze, co tam kombinujesz w piwnicy.

- Wehikuł czasu, szanowny kolego.

Szanowny Kolega patrzył na niego chwilę, po czym wybuchnął śmiechem i śmiał się z pół minuty.

- Dobra. Wiedziałem, że nie będziesz chciał powiedzieć. - Łyknął nieco whisky ze szklaneczki, trzęsąc się jeszcze w wesołości. - Montujesz tam pewnie sieć neuronową, albo reaktor do zimnej syntezy. Powiedz, czy siedzimy na rektorze utopii?...

Znów zaczął się śmiać.

Profesor patrzył na niego z przylepionym do ust sztucznym uśmieszkiem.

- Poważnie - zaczął, gdy tamten skończył się śmiać - to jest to taka drobna dłubanina. Niewarte rozmowy.

- I tak wiem, że mi nie powiesz - machnął ręką Szanowny Kolega. - Gdyby ktoś kiedyś zrobił wehikuł czasu, mógłbym mu sprzedać niezły pomysł na zarobienie sporej sumki.

- Masz na myśli zapewne trick z numerami loterii? - Profesor uśmiechnął się kpiąco. Uważał swojego rozmówcę za ćwierć inteligenta, chociaż razem kończyli studia i to z podobnymi ocenami. Prawdę mówiąc, Profesor uważał się za jednego z największych geniuszy początku XXI wieku. Cała reszta ludzi stanowiła tło bez znaczenia. - Pierwszy lepszy uczeń podstawówki w kilka sekund to wymyśli.

Ogień trzaskał w kominku, a z wierzy HI-FI sączyła się muzyka elektroniczna. Jarre zagłuszał wystarczająco cichy brum dochodzący z piwnicy.

- To nie takie proste - zaczął nieco zbity z tropu Szanowny Kolega. - Jeśli przeniesiesz się w przyszłość i odczytując z gazety, bądź telewizji wylosowane numery wypełnisz kupon, to zmienisz przyszłość. Paradoks dziadka -

- Nie mów mi o paradoksie dziadka. Horyzont zdarzeń! Tylko to się liczy! Zmieni się przyszłość, ale dopiero po losowaniu. Moja znajomość numerów nie będzie miała wpływu na przebieg losowania. Horyzont zdarzeń! - oczy profesora zaświeciły się. - Jeśli na Australię spadnie meteoryt o średnicy 20 km, to mogę być pewny swojej śmierci za godzinę, kiedy dotrze do mnie fala uderzeniowa. Jednak przez tę godzinę nic mi nie grozi. Mogę spokojnie skosić trawnik, zjeść lunch i przeczytać gazetę przy ładnej pogodzie. Rozumiesz?

- Jasne, że rozumiem - Szanowny Kolega wjechał głębiej w fotel. - Wydaje mi się tylko, że jeśli chodzi o podróże w czasie, to sprawa wcale nie jest taka prosta. Zresztą, po co ryzykować samemu? Czemu nie wysłać magnetowidu, żeby nagrał wyniki losowania? Wystarczy nawet przesłać kasetę video sobie samemu z przedwczoraj.

- Czasem lepiej nie ryzykować, że coś nie wyjdzie. Jeszcze whisky?

- Nie, dziękuję, Profesorze. Czas na mnie.

Profesor odprowadził gościa do wyjścia. Szanowny Kolega obrócił się w drzwiach i rzucił ze śmiechem:

- Wiem, masz tam maszynę drukarską i drukujesz pieniądze...

 

Huta w północnej części miasta, środa 6:15

 

Spóźniony hutnik przepraszał swojego kolegę z nocnej zmiany, obiecując mu piwo. W końcu udobruchał go dwoma piwami w sobotni wieczór w jednym z pubów.

Zaczęła się normalna praca na wydziale walcowni gorącej. Podjeżdża dźwig z kilkutonowym bloczkiem stali. Kiedy jest już kilka metrów od pieca, trzeba przyciskiem otworzyć wrota i blok wjedzie do rozgrzanego do tysiąca stopni bunkra wielkości szkolnej sali lekcyjnej. Cała sztuka polega na jak najkrótszym pozostawieniu pieca otwartego. Każda sekunda chłodzenia oznacza zużycie kilkudziesięciu metrów sześciennych gazu i wydłużenie całego procesu.

Spóźniony Hutnik robił to automatycznie, otwierając i zamykając wrota z ćwierć sekundowym zapasem. Pamiętał dokładnie ile czasu musi spędzić każdy ze stalowych bloków w jednym z kilkunastu pieców, nim będzie dostatecznie rozgrzany, by kilkusettonowa prasa rozklepała go do dalszej obróbki. Miał w głowie dokładny plan i wiedział, kiedy który blok ma opuścić piec. Na ekrany komputerów pomocniczych spoglądał z rzadka i to tylko po to, by po raz kolejny stwierdzić, że jest od nich lepszy.

Wnętrze hali za oknem kabiny kontrolnej wyglądało jak przedsionek piekieł.

 

Biuro dyrektora generalnego Loterii Krajowej, środa 8:40

 

Na biurku Dyrektora wylądował raport z działu informatycznego. Przeglądając go, Dyrektor na przemian to unosił brwi ze zdziwienia, to uśmiechał się.

"Niewiarygodne - pomyślał. - Absolutny rekord. Jedna czwarta tego społeczeństwa to idioci. Wierzą w to, że wygrają przy prawdopodobieństwie jak jeden do dziesięciu milionów..."

 

Laboratorium w willi Profesora, środa 16:00

 

Profesor założył stalowy hełm, mający chronić mózg przed wpływem pola elektromagnetycznego. W kieszeni fartucha miał notes, długopis, flamaster, ołówek i jeszcze pióro wieczne. Na wszelki wypadek.

Kontrolował systemy podtrzymywania napięcia i potrójnie zabezpieczony precyzyjny zegar. Urządzenie musiało go przyjąć o ściśle określonej godzinie, minucie, sekundzie... z dokładnością do jednej milionowej części sekundy. Profesor przeprowadził kilkanaście prób, ale nie miał pojęcia, co dzieje się z przedmiotami, które zostały wysłane w podróż w czasie, ale nie zostały z niej odebrane. Wiedział za to z całą pewnością, że minimalny błąd w obliczeniu czasu jest fatalny w skutkach. Resorowiec Matchboxa odebrany z opóźnieniem jednej dziesięciotysięcznej sekundy zmaterializował się dwa metry pod ziemią na sąsiednim polu, powodując sporą eksplozję. Profesor miał nadzieję zakończyć podróż z dokładnością do dwu, trzech milimetrów, co ponad wszelką wątpliwość zapewniało mu znalezienie się wewnątrz pola i, co równie istotne, wewnątrz wytworzonej na moment próżni.

Wydał ostatnie polecenia komputerom i stanął na metalowej płycie na celowniku kilkunastu głowic generatora. Nie znał mechanizmu podróży w czasie, ale potrafił wyliczyć czas początku oraz końca podróży. Podobnież starożytni Egipcjanie nie znali mechanizmu powstawania zaćmień słońca, choć doskonale precyzyjnie potrafili je przewidywać.

Profesor patrzył na timer, odliczający sekundy. Jeszcze pół minuty. Wypadek z resorowcem dał mu wiele do myślenia. Znał algorytmy obliczania prawidłowego czasu nadania i odebrania przedmiotu i wiedział, że minimalna niedokładność powoduje, że przedmiot znajduje się w innym miejscu przestrzeni. Z powodu obecności innej materii ulega zniszczeniu, jak choćby ten nieszczęsny szczur, który tylko odrobinę wystawił łepek poza dozwolony obszar silnego pola. Ileż to było sprzątania wtedy...

22 sekundy

Zwiększając moc, można by zrezygnować z wytwarzania próżni i po prostu w drogę w przeciwnym kierunku wyprawić dwa metry sześcienne powietrza. Podniósł by się znacznie komfort...

17 sekund

Jeśli udałoby się znaleźć prawidłowość w przemieszczaniu się w przestrzeni, to dwa zsynchronizowane wehikuły czasu służyłyby jako teleportery! Wtedy minimalne przesunięcie w czasie uznawane było by tylko za przykrą konieczność. Fascynujące są losy wynalazków.

10 sekund

Profesor przykucnął i skulił się, chcąc być jak najbliżej środka pola. " Świat już nigdy nie będzie taki jak przedtem..." - pomyślał. Buczenie transformatorów wzmagało się.

5, 4, 3, 2, 1... Zero! .

Silny błysk, podmuch i powietrze z głośnym "pufff..." zamknęło się nad metalową płytą. Buczenie stopniowo cichło.

 

Laboratorium w willi Profesora, piątek 16:01 czasu przyszłego

 

Profesor poczuł wstrząs, przypominający nieco szarpnięcie ruszającego pociągu, a w chwilę potem nagły podmuch zmiany ciśnienia połączony z hukiem, jakby gdzieś obok pękł wielki balon. Momentalnie wszystko się uspokoiło, a buczenie aparatury zaczęło przycichać. Dzwoniło mu trochę w uszach i czuł się, jakby go ktoś spoliczkował, ale był szczęśliwy.

"Udało się! - pomyślał - Mój Boże, udało się, więc jestem geniuszem."

Zdjął z głowy hełm i stwierdził, że drżą mu z podniecenia nogi. Miał tylko dwie minuty i czterdzieści sekund. Włączył timer w zegarku i pobiegł na górę. Chciał biec do telewizora do salonu, ale zmienił zdanie i skręcił do bliższej kuchni. Włączył telewizor, wyszarpnął z kieszeni notes. Przez nieskończenie długie sekundy, ściskając w ręku pióro, oglądał reklamę szamponu (przysiągł sobie wtedy na wszystko, że go nigdy nie kupi), a potem słuchał długiego wstępu blondyny w żółtej bluzce, prowadzącej losowanie. Bardzo chciało mu się palić, ale nie miał już w domu papierosów. Jakiś czas temu Cyganka przepowiedziała mu bliską śmierć w płomieniach. Nie był przesądny, ale i tak, na wszelki wypadek, rzucił palenie, a w domu ustawił kilka gaśnic. Bał się ognia, bo śmierć w płomieniach śniła mu się od dzieciństwa.

Odrzucił złe myśli.

"Przecież ci idioci płacą za każdą sekundę jej ględzenia dobrze ponad tysiąc" pomyślał, patrząc na gadającą blondynę.

Piłeczki w maszynie jak w zwolnionym tempie wpadały kolejno do otworów i w końcu blondyna w żółtej bluzce odczytała wynik: 5, 10, 18, 32, 41, 43, 49.

Profesor zaśmiał się głośno i schował notes do kieszeni. Sprintem wrócił na dół i przykucnął na płycie wehikułu na piętnaście sekund przed czasem. Buczenie znów zaczęło się wzmagać.

5, 4, 3, 2...

Coś zaczęło alarmowo piszczeć, aż Profesor wypuścił z ręki pióro, które dotychczas nieświadomie ściskał. Pióro powoli odbiło się od jego kolana, potem od buta...

1,...

i zaczęło się turlać w kierunku brzegu płyty...

zero

 

Laboratorium w willi Profesora, środa 16:04

 

Huk był znacznie głośniejszy, a podmuch odrzucił Profesora pod ścianę. Pierwsze, co zobaczył, to dym, unoszący się w całym pomieszczeniu. Zerknął na wyświetlacz precyzyjnego zegara, ale ten nie działał. W jego stalową obudowę wbite i wtopione było pióro wieczne. Zegarek Profesora piszczał, nadal sygnalizując, że minęły już dwie minuty i czterdzieści sekund. Wyłączył go, nie przestając patrzeć na stopione razem przedmioty. Rozumiał, co to oznacza, ale też nie był w stanie w to uwierzyć. Nie zdoła naprawić zegara w dwa dni. To oczywiste - sprowadzenie części potrwa z tydzień. Tak więc w piątek mechanizm czasowy nie zadziała i nie przyjmie go w odpowiednim momencie.

"Tyle, że ja tu jestem i żyję - pomyślał Profesor. - A to znaczy, że podróż tam i z powrotem się udała. To niemożliwe... Widziałem przyszłość, która nie ma prawa nastąpić..."

 

Biuro dyrektora generalnego Loterii Krajowej, czwartek 13:35

 

Dyrektor przeglądał kolejny raport i był jeszcze bardziej zdziwiony, niż wczoraj.

- Popatrz - powiedział do swojego zaufanego asystenta. - Prawie 30 procent społeczeństwa wierzy, że może wygrać. Uwierzyłbyś, że najśmielsze prognozy przewidywały 12 procent?

- Tym lepiej dla nas - zauważył Zaufany Asystent.

- Jedyny problem w mocy obliczeniowej naszego centrum informatycznego. Muszą przeanalizować prawie piętnaście milionów rekordów z niekompletnej bazy danych. To trudne zadanie.

 

Laboratorium w willi Profesora, czwartek 15:45

 

Profesor zastąpił zegar mniej precyzyjnym - przepłaconą słono "japońską próbą naśladowania amerykańskiej technologii", jak sam to określił. Dokładność nowego zegara dawała sporą szansę udanej podróży, ale Profesor nie był i tak do końca przekonany co do sensu swojej pracy. Przecież żył i czuł się dobrze, więc jego działania nie mogły w żaden sposób polepszyć jego sytuacji. Jedyne, co go skłaniało do działania, miast picia i czekania na losowanie, to świadomość własnej niewiedzy w temacie podróży w czasie.

Poprzedniej nocy wypełnił 20 kuponów w całodobowym punkcie Loterii Krajowej w centrum miasta. Na wypadek, jakby ktoś jeszcze trafił prawidłowe numery.

 

Niewielki punkt Loterii Krajowej, czwartek 17:40

 

Szanowny Kolega, schowany za postawionym kołnierzem, wypełniał kupon liczbami podanymi mu przez jego własny losujący program komputerowy. Obok Spóźniony Hutnik skreślał liczby według zupełnie przypadkowego klucza.

 

Willa Profesora, piątek 15:30

 

Profesor siedział w salonie przed włączonym telewizorem. Po jego prawej i lewej stronie siedzieli dwaj faceci w czarnych kurtkach z karabinkami Uzi na kolanach.

Gangsterzy to nie naukowcy. Dla nich "do piątku" nie znaczy wcale "do piątku do godziny 23:59 i 59 sekund plus 99 setnych a do tego 9 w okresie". Dla nich znaczy to tyle co "do piątku do wybranej przez nas pory, najlepiej nieco po lunchu". Profesor zaprzestał prób przekonania ich nieścisłych umysłów, że ta definicja jest niepoprawna. Solidny siniak na jego policzku nie skończył jeszcze rosnąć.

Gangsterzy są za to cierpliwi. Kiedy powiedział, że zna numery, które zostaną wylosowane za godzinę, oni po prostu usiedli obok niego na kanapie i czekali, gapiąc się na kretyński teleturniej. Nawet nie poddali w wątpliwość jego prawdomówności..

Profesor zaczął myśleć o światach alternatywnych

 

Studio TV, piątek 15:50

 

Dyrektor wraz z Zaufanym Asystentem siedzieli w reżyserce i oglądali ostatnie przygotowania do emitowanego na żywo losowania. Dyrektor był zupełnie spokojny. Palił cygaro i strząsał popiół do popielniczki stojącej pod napisem "zakaz palenia". Większość ludzi, siedzących w pomieszczeniu, paliło.

Za szybą, w studiu, blondyna w żółtej bluzce dopijała ostatnią kawę. Technicy przypinali jej mikrofony i sprawdzali ich działanie. Wzrok Dyrektora wędrował od jej piersi do bioder i z powrotem. Brwi Dyrektora zmarszczyły się tylko na chwilę, gdy blondyna oblała się kawą. Wśród techników zapanowało krótkie zamieszanie, ale już po dwudziestu sekundach dziewczyna zakładała pożyczony skądś różowy sweterek. Na chwilę dyrektor uniósł brwi. Lubił kobiety w czarnej bieliźnie.

 

Willa Profesora, piątek 15:59

 

Puls Profesora dochodził do 110, a krople potu łaskotały go w plecy. Cały czas zastanawiał się, jak odbędzie się lądowanie jego przedwczorajszej osoby w piwnicy. Nie zdążył skonfigurować nowego zegara; wehikuł był niesprawny. Jednocześnie żył przecież, co dowodziło, że podróż się powiodła... Położył wprawdzie na stole w kuchni kartkę z napisem "Schowaj pióro do kieszeni". Bał się spotkać ze samym sobą (przedwczorajszym), ale ostrzec siebie chciał, bo nie był w stanie znaleźć sensu w ostatnich wydarzeniach. Może tak kartka wszystko naprawiła?

Jeśli jednak on, na tym fotelu, obok dwu gangsterów, znajdował się na innej ścieżce losu, w świecie alternatywnym do tego, w jakim był przez kilka minut i w jakim zapisał numery, to znaczyć to mogło tyle, że... numery mogły się nie zgadzać z tymi, które były zapisane na wymiętej kartce, leżącej na stoliku pomiędzy nimi a telewizorem.

Z piwnicy doszło przeciągłe buczenie i stłumione "pufff...". Podłoga lekko zadrżała. Cichnący szum zagłuszył tupot na schodach. Gangsterzy spojrzeli po sobie, a Profesor drgnął, bowiem uświadomił sobie, że wbrew jakiejkolwiek logice właśnie odbyło się udane lądowanie. Nieudane można było poznać po tym, że dom i okolica w promieniu dwustu metrów zamieniłyby się w rosnącą, radioaktywną kulę ognia.

Profesor znów, przez nieskończenie długie sekundy oglądał reklamę szamponu (tego samego, którego nigdy nie kupi), a potem słuchał długiego wstępu blondyny w różowym swetrze prowadzącej losowanie.

"Przecież ci idioci płacą za każdą sekundę jej ględzenia dobrze ponad tysiąc" - pomyślał to samo, co wcześniej, jakby chciał w ten irracjonalny sposób sprawić, że następne wydarzenia też potoczą się identycznie. Miał tylko dziwne wrażenie, że dziewczyna wygląda jakoś inaczej...

Gangsterzy dopiero teraz zaczęli zdradzać zainteresowanie programem.

Piłeczki w maszynie jak w zwolnionym tempie wpadały kolejno do otworów i w końcu blondyna w różowym swetrze odczytała wynik: 8, 12, 33, 35, 39, 41, 48.

Profesora zamurowało. Patrzył na kartkę i na numery wyświetlone u dołu ekranu. Były inne. Przecież to losowanie na pewno znajdowało się poza horyzontem zdarzeń... Obaj gangsterzy, jak na komendę unieśli karabiny i chwycili więźnia za ramiona. Z głębi domu doszedł głośny śmiech, jego śmiech, a potem tupot na korytarzu i na schodach do piwnicy.

Gangsterzy poderwali się i wybiegli z salonu. Profesor słyszał narastający szum i wiedział, że gangsterzy, nie znając domu, nie zdążą dobiec do piwnicy przed końcem odliczania. Wiedział też, że za pół minuty wrócą tu i albo od razu go zastrzelą, albo dadzą mu kilka minut, bo tyle zajmie im zawiezienie go w bagażniku do najbliższego lasu. Uciekać nie było sensu - wokoło znajdowały się same pola.

Z piwnicy doszedł odgłos wybuchu. Pióro wieczne? Jednak?

Profesor odczekał kilka minut, ale żaden z gangsterów się nie pojawił. Wstał więc i na drżących nogach zszedł do piwnicy. Było w niej pełno dymu, a obaj mężczyźni leżeli na podłodze. Profesor podszedł do komputera, podłączonego do zegara i odczytał parametry startu. Wszystko było w porządku, ale jakoś się z tego nie ucieszył, bo i tak wiedział, że skoro nadal żyje, to podróż się udała. Naglę zdrętwiał i w głowie błysnęła mu oczywista myśl: "Przecież ja nie skonfigurowałem tego japońskiego zegara! Godzinę temu cały system był w rozsypce!"

Dopiero teraz dojrzał pewne zmiany na obudowie komputera. Z boku wyglądała ona tak, jakby ktoś rozciągnął pizzę z podwójnym serem: Blacha była wybrzuszona, jakby pogięta i wychodziły z niej setki cienkich nitek łączących się z identycznie wyglądającymi zniekształceniami z tyłu obudowy zegara. Po kilkusekundowym osłupieniu w głowie Profesora zaczął się galop myśli. Rozważył nawet nadprzestrzenne krasnoludki, w tajemniczy sposób łatające ciągłość i spójność czasoprzestrzeni. Profesor był pewien, że morfing materii, umożliwiający działanie systemu sięga w głąb obu urządzeń, ale nie był w stanie tego sprawdzić, bo doszedł go cichy jęk od strony schodów. Jeden z gangsterów zaczynał się podnosić, trzymając się dłonią za krwawiącą głowę. Na kolanach posuwał się w kierunku leżącego na betonie Uzi.

Wszystkie działania Profesora zostały podporządkowane instynktowi przeżycia. Wcisnął przycisk start na konsoli sterowania i przebiegł na stalową płytę generatora. Piętnaście sekund potrzebne do rozruchu wehikułu czasu dawało szansę, że Gangster nie zdąży dojść do siebie.

14 sekund...

Tylko jaki był cel jego podróży? Na pewno przyszłość i na pewno nie dalsza niż 48 godzin. Jedyne, czego się obawiał profesor to tego, że zostanie jednak zastrzelony.

11...

Gangster wstał, trzymając w ręku karabin. Wyglądał jak ktoś, kto nie wie, gdzie się znajduje. Gdyby zastrzelił Profesora, tym samym jednak wydałby wyrok śmierci na siebie, bowiem bezwładne ciało na pewno częściowo wysunęłoby się z obszaru pola. Siła wybuchu...

5...

Wtedy profesor pomyślał o drugiej możliwości śmierci...

4...

Gangster zaczął się rozglądać...

3...

Japoński zegarek od amerykańskiego różnił się tym, że po każdym użyciu nie następowało samoczynne wyzerowanie się.

2...

A znaczy to tyle, że skoro Profesor zapomniał go wyzerować, to komputer zrobi to sam w momencie startu wehikułu, tym samym ustawiając czas końca podróży na kilka dziesięciotysięcznych części sekundy po początku, czyli na najmniejszą wartość, jaką może podać zegar.

1...

A co gorsza, ten czas jest zbyt krótki, by start i lądowanie mogło się odbyć w tym samym miejscu. Minimalny czas to coś ponad półtorej sekundy. Błąd, jaki za chwilę nastąpi, przeniesie Profesora w przyszłość zaledwie o dziesięciotysięczną część sekundy, za to w przestrzeni pokona odległość kilkunastu kilometrów, gdzie zginie oczywiście natychmiast i to nie od kuli mierzącego do niego Gangstera. Profesor w ułamku sekundy pogodził się z losem. Horyzont zdarzeń...

0...

 

Studio TV, piątek 16:04

 

Dyrektor wyjął z kieszeni marynarki złożoną na czworo kartkę i podał Zaufanemu Asystentowi. Ten rozwinął ją i przeczytał: "8, 12, 33, 35, 39, 41, 48". Zamurowało go. Patrzył na kartkę i na numery wyświetlone u dołu głównego ekranu. Były identyczne. Pod wpływem światła cyfry zaczęły znikać. Chciał zapytać o coś Dyrektora, ale ten był już na korytarzu. Wybiegł więc za nim i jąkając się wykrztusił:

- Jak... jak to?

- Jak myślisz? - odparł Dyrektor idąc szybkim krokiem w kierunku wyjścia. - Co zrobiłby z taką fortuną pierwszy lepszy człowiek?

- Myślę... że roztrwoniłby ją przez pięć, dziesięć lat...

- Oczywiście. - Dyrektor zatrzymał się i położył ręce na ramionach Zaufanego Asystenta. - Teraz posłuchaj uważnie. My nie kradniemy tych pieniędzy, nie obdarowujemy nimi naszych przyjaciół ani krewnych. My pomagamy losowi, by zwycięzcą został człowiek, który z fortuny zrobi dobry użytek. Poprawne numery wylosował jakiś zwariowany profesor, który kilka lat temu został wywalony z uczelni i teraz alienuje się w swojej podmiejskiej willi. Jak myślisz, co on zrobiłby z takimi pieniędzmi? Zainwestowałby w jakiś rewolucyjny wynalazek? Nie! Zapiłby by się na śmierć najdroższymi drinkami w najdroższych restauracjach całego świata. Wygrać powinien zwykły szary człowiek, który ma rodzinę i pieniądze zainwestuje z pożytkiem dla wszystkich.

- Jak to się robi?

- Dobre pytanie, szczególnie w ustach kogoś, kto będzie niedługo sam wybierał zwycięzców. To proste: nie losujemy numerów, tylko wybieramy zwycięzców. Czyż nasza cywilizacja nie polega na oszukiwaniu przeznaczenia? Losowanie nagrywamy tuż po północy, po zamknięciu punktów i sprawdzamy, kto wygrał. Jeśli nie mamy zastrzeżeń, to najczęściej nie ingerujemy. Jeśli jednak w grę wchodzi taka suma jak ostatnio, to starannie dobieramy zwycięzców. Losowanie na żywo, które widziałeś, to jedynie kosztowna mistyfikacja.

Oczy Zaufanego Asystenta błyszczały z przejęcia. Dyrektor był zadowolony z tej reakcji i patrzył na niego z uśmiechem. Trochę obawiał się, że twarz Zaufanego Asystenta przez pierwszy moment będzie miała wygląd, który sprawiłby, że zamiast dalszego wtajemniczenia, czekać go będzie... inny los.

- Pamiętaj, że Ci zaufaliśmy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin