Antologia s.f. -- Kryształowy sześcian Wenus(1).pdf

(758 KB) Pobierz
20922834 UNPDF
Z chomika Valinor
Kryształowy Sześcian Wenus
Antologia opowiadań Fantastyczno - Naukowych
20922834.001.png
ISAAC ASIMOV - Nastanie nocy
Gdyby gwiazdy świeciły przez jedną noc na tysiąc lat, jakie ludzie czciliby je i wielbili,
jak zachowywaliby przez pokolenia pamięć o Grodzie Bożym!
E m e r s o n
Aton 77, dyrektor uniwersytetu w Saro, zrobił wojowniczą minę i z furią spojrzał na
młodego dziennikarza.
Teremon 762 potraktował tę furię po stoicku. W dawniejszych czasach, kiedy jego
poczytna dziś kolumna codzienna była szalonym pomysłem początkującego reportera,
specjalizował się w “nieosiągalnych” wywiadach. Kosztowało go to guzy, podbite oczy,
połamane kości, w zamian jednak przyniosło znaczny zasób chłodu i pewności siebie.
Teraz opuścił rękę wyciągniętą i ostentacyjnie nie dostrzeganą. Czekał cierpliwie, aż
minie najgorszy humor sędziwego dyrektora. Astronomowie to na ogół dziwacy, a jeżeli wziąć
pod uwagę akcję, którą Aton prowadzi od dwóch miesięcy, jest on największym chyba wśród
nich dziwakiem.
Starzec odzyskał mowę i chociaż jego głos drżał od tłumionego gniewu, nie zapomniał o
wysławianiu się starannym, nieco nawet pedantycznym, z czego słynął,
- Mój panie - rozpoczął. - Zdradza pan niecodzienną czelność przychodząc do mnie z tak
bezwstydnymi propozycjami.
Barczysty telefotograf obserwatorium, młody astronom
Binej 25, oblizał suche wargi końcem języka i zaoponował nerwowo:
- W gruncie rzeczy, panie profesorze... Aton 77 spojrzał nań i zmarszczył brwi.
- Nie wtrącaj się, Binej - przerwał. - Rozumiem, że w dobrych intencjach sprowadziłeś do
mnie tego człowieka, nie myślę jednakże tolerować niesubordynacji.
Teremon osądził, że przyszła na niego kolej.
- Panie profesorze, jeżeli, pozwoli mi pan dokończyć to, co zacząłem mówić, mam
wrażenie...
- Mój panie - przerwał znów Aton - nie wierzę, by cokolwiek, co pan powie obecnie,
mogło się liczyć wobec tego, co pan pisał w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Prowadził pan
szeroką kampanię prasową przeciw staraniom moim i moich kolegów, zmierzającym do tego, by
przygotować jakoś świat w obliczu groźby, której nie zdoła uniknąć. Robił pan wszystko, aby
osobistymi napaściami szkalować i ośmieszać personel obserwatorium. - Chwycił ze stołu numer
“Kroniki Saro” i z nową pasją pogroził nim natrętowi. - Nawet pan, znany powszechnie z tupetu,
winien się zawahać, nim pan tu przyszedł zaproponować, że będzie pan śledził z obserwatorium
przebieg dzisiejszych wydarzeń, aby opisać je w swojej szmacie. Właśnie pan! Ze wszystkich
dziennikarzy!
Aton rzucił gazetę na podłogę, odszedł w kierunku okna i splótł ręce za plecami.
- Żegnam pana - warknął przez ramię.
Posępnie zapatrzył się w widnokrąg, nad którym zachodziło najjaśniejsze z sześciu słońc
planety - Gamma. Pobladło i zmętniało wśród obłoków. Aton wiedział, że nie. zobaczy go już
nigdy jako człowiek przy zdrowych zmysłach.
Odwrócił się na pięcie.
- Nie! Chodź no pan tutaj - niecierpliwie skinął na dziennikarza. - Będzie pan miał
materiał do reportażu.
Teremon, który i tak nie zdradzał chęci odejścia, podszedł wolno do starego astronoma.
Aton wskazał ręką niebo.
- Z sześciu słońc pozostała jedynie Beta. Widzi pan? Pytanie było zbyteczne. Beta stała
niemal w zenicie. Po zagaśnięciu jasnego światła Gammy jej rudawy blask spowijał krajobraz
dziwną pomarańczową poświatą. Osiągnęła apogeum, była mała, mniejsza niż ją Teremon
kiedykolwiek widział, lecz niepodzielnie władała niebem Lagazy.
Alfa, właściwe słońce, wokół którego obracała się planeta, oraz dwie pary jej odległych
satelitów świeciły na antypodach. Czerwona, karłowata Beta, bezpośrednia towarzyszka Alfy,
była osamotniona - tragicznie osamotniona.
Aton zwrócił ku dziennikarzowi twarz ubarwioną czerwonym blaskiem.
- Za niespełna cztery godziny nastąpi kres znanej nam cywilizacji - powiedział. - Stanie
się tak dlatego, że jak pan widzi, na firmamencie zostało tylko jedno słońce - Beta. Niech pan to
opublikuje. Proszę! I tak nie będzie komu czytać.
- A jeżeli miną te cztery godziny i kolejne cztery, i nic nie nastąpi? - zapytał cicho
Teremon.
- Niech się pan nie martwi. Wydarzeń będzie dosyć.
- Zgoda. A jeżeli mimo wszystko nic się nie stanie?
Binej 25 ponownie zabrał głos:
- Myślę, panie profesorze, że należałoby go wysłuchać.
- Może pan profesor podda wniosek pod głosowanie? - zaproponował dziennikarz.
Wśród pozostałych pięciu osób personelu, które dotychczas zachowywały neutralność,
nastąpiło pewne poruszenie.
- To zbyteczne - Aton wydobył z kieszeni zegarek. - Pański przyjaciel Binej jest uparty,
więc daję panu pięć minut. Proszę mówić.
- Dobrze. Pan profesor pozwolił, aby został naocznym świadkiem oczekiwanych
wydarzeń. Czy to zresztą nie wszystko jedno? Jeżeli sprawdzą się pańskie wróżby, nie wyrządzę
szkody, bo reportażu nie napiszę. A jeżeli nic nie nastąpi, i tak się pan ośmieszy albo jeszcze
gorzej. Lepiej chyba powierzyć kompromitację życzliwym rękom.
- Czy mówiąc o “życzliwych rękach” ma pan na myśli swoje? - rzucił cierpko astronom.
- Naturalnie! - Teremon usiadł i założył nogę na nogę. - Moje artykuły mogą być czasami
przykre, ale wam, uczonym, dają pewną korzyść - krytyczne spojrzenie. Ostatecznie nasz wiek
nie sprzyja kazaniom o bliskim końcu świata na Lagazie. Ludzie przestali wierzyć w Księgę
Objawienia. To należy zrozumieć. Opinię drażni fakt, że naukowcy zmieniają front i w
rezultacie przyznają słuszność kultystom...
- Nic podobnego, mój panie! - przerwał Aton. - Kult dostarczył nam przesłanek, ale
wnioski są wolne od właściwego mu mistycyzmu. Fakty pozostają faktami, a tak zwana
mitologia kultu opiera się po części na faktach. Poddaliśmy je badaniom, ogołocili z
tajemniczości. Jestem pewien, że kultyści nienawidzą nas dzisiaj bardziej niż nawet pan.
- Ja nie czuję do was nienawiści. Próbuję tylko zwrócić uwagę pana profesora, że opinia
publiczna jest zaniepokojona, podrażniona.
- Niech sobie będzie! - rzucił uczony i lekceważąco wydal wargi.
- A co przyniesie jutro? - podjął reporter.
- Nie będzie jutra.
- A jeżeli będzie? Wtedy... Pomyślmy, co nastąpi. Niezadowolenie przybierze zapewne
ostrzejsze formy. Widzi pan, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy daje się zauważyć głęboka
depresja gospodarcza. W gruncie rzeczy inwestorzy nie wierzą w bliski koniec świata, wolą
jednak trzymać w garści pieniądze do czasu, kiedy się wszystko wyjaśni. Szary człowiek nie
wierzy również, ale jest zdania, że na wszelki wypadek warto odłożyć na później zakupy
wiosenne. Zdaje pan sobie sprawę, do czego zmierzam? Kiedy minie cała histeria, biznesmeni
rozpoczną polowanie na pańską skórę. Podniosą krzyk, że w interesie planety leży zwalczanie...
bardzo przepraszam... szarlatanów, którzy w każdej chwili mogą wywołać przesilenie
gospodarcze, szermując demagogicznymi sloganami. Iskra trafi na proch, panie profesorze. Aton
spojrzał bystro na dziennikarza.
- Co pan sugeruje celem opanowania sytuacji?
- Co sugeruję? - uśmiechnął się Teremon. - Chciałbym wziąć na siebie sprawę opinii
publicznej. Mógłbym pokierować nią tak, że pozostałaby tylko śmieszność. Będzie to przykre,
bo wyjdziecie na gromadę idiotów. Jeżeli jednak ludzie zaczną z was żartować, rozgoryczenie i
złość pójdą w niepamięć. W zamian moi wydawcy proszą tylko o wyłączne prawa do reportażu.
Binej przytaknął szybkim ruchem głowy.
- Panie profesorze! - wybuchnął. - Teremon ma rację! Koledzy są podobnego zdania. Od
dwóch miesięcy bierzemy pod uwagę wszystko prócz szansy, być może jednej na milion, że się
do naszej teorii lub obliczeń zakradł jakiś błąd. Nie wolno zapominać o tej możliwości.
Zgrupowani wokół asystenci poparli Bineja głuchym pomrukiem. Aton skrzywił się jak
ktoś, kto czuje w ustach przykrą gorycz i nie może się jej pozbyć.
- Niech pan zostanie - burknął - jeśli pan sobie tego życzy. Tylko proszę nie utrudniać
nam pracy i mieć na względzie, że ja jestem odpowiedzialny za tę pracę i że wbrew poglądom,
jakim pan dawał wyraz w swoich artykułach, wymagam lojalnego współdziałania i szacunku
dla...
Profesor splótł ręce za plecami, głowę miał podniesioną, wyraz twarzy stanowczy.
Mógłby rozprawiać w nieskończoność, gdyby nie przeszkodził mu inny głos.
- Halo, halo, halo! - zabrzmiał wysoki tenor, a beztroski uśmiech zmarszczył rumiane
policzki nowo przybyłego. - Skąd ta atmosfera jak w rodzinnym grobie? Mam nadzieję, że nikt
nie stracił równowagi ducha.
Aton zmieszał się, urwał nagle.
- A co ty tutaj robisz, Szirin? - fuknął. - Do licha! Myślałem, że siedzisz spokojnie w
Kryjówce.
Nowo przybyły roześmiał się, opadł na krzesło całym ciężarem otyłej postaci.
- Niech diabli wezmą Kryjówkę! Okropnie nudna dziura! Wolę być u was, w
newralgicznym punkcie. Nie sądzisz chyba, Aton, że jestem wyprany z ciekawości. Chcę
zobaczyć te gwiazdy, o których kultyści plotą od wieków - zatarł ręce i podjął poważniejszym
tonem. - Zimno na dworze. Wiatr taki, że pod nosem zamarza. Beta wcale nie grzeje.
Siwowłosy dyrektor zirytował się, zacisnął zęby.
- Dlaczego się wtoczysz, Szirin? Co za pomysł? Co tutaj po tobie?
- Co tutaj po mnie? - Szirin rozłożył ręce humorystycznym gestem rezygnacji. - W
Kryjówce nie ma miejsca dla psychologów. Tam trzeba dzielnych, zdolnych do czynu mężczyzn
i zdrowych kobiet, które mogą rodzić dzieci. A ja? Jak na człowieka czynu ważę o sto funtów za
dużo, no a z rodzeniem dzieci byłoby jeszcze gorzej. Po co w Kryjówce jeszcze jedna gęba do
żywienia? Lepiej czuję się tutaj.
- O jakiej Kryjówce pan mówi, proszę pana? - zainteresował się Teremon.
Szirin zmarszczył czoło, wydął pucołowate policzki. Zdawać się mogło, że dopiero teraz
zauważył dziennikarza.
- Można wiedzieć, z kim mam przyjemność, rudy młodzieńcze? - zapytał. Aton
odpowiedział niechętnie, przez zaciśnięte wargi.
- To Teremon 762, reporter. Musiałeś o nim słyszeć. Dziennikarz wyciągnął rękę do
psychologa.
- A pan jest oczywiście Szirinem 501 z uniwersytetu w Saro. Słyszałem o panu -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin