CLIVE CUSSLER
WYDOBYĆ TITANICA
Przedmowa
Kiedy Dirk Pitt wydobywał „Titanica" na kartkach powieści pisanej na maszynie,
która stała w kącie nie wykończonej sutereny, faktyczne odnalezienie tego legendarnego
transatlantyku miało
nastąpić dopiero za dziesięć lat. Był rok 1975 i wówczas to powstała powieść
„Wydobyć »Titanica«!",
czwarta książka o podwodnych przygodach Pitta. W owym czasie jeszcze nikt nie
myślał o podjęciu
ogromnego wysiłku, jaki wiązał się z długotrwałą i niezwykle kosztowną operacją
poszukiwania
statku. Kiedy jednak książkę wydano i na jej podstawie nakręcono film, fala
zainteresowania
ponownie ogarnęła Amerykę i Europę. Zorganizowano przynajmniej pięć wypraw,
których celem było
odnalezienie wraku.
Mój pomysł napisania tej książki wziął się z chęci ujrzenia słynnego statku, a
także z marzeń o
jego wydobyciu z dna morza i odholowaniu do nowojorskiego portu, by w ten sposób
zakończył swój
dziewiczy rejs, rozpoczęty trzy czwarte wieku temu. Na szczęście miliony osób
interesujących się
wrakiem dzieliły ze mną te marzenia.
Obecnie, po siedemdziesięciu trzech latach od chwili, gdy „Titanica" pochłonęła
czarna, głucha
otchłań, kamery wreszcie odkryły jego otwarty grób.
Fikcja stała się faktem.
Opis wraku, jak go w powieści widział Pitt, jest bardzo zbliżony do tego, co
zobaczyły
automatyczne kamery wkrótce po zlokalizowaniu transatlantyku dzięki cudowi, jaki
stanowi sonar.
Poza uszkodzeniami wskutek uderzenia o dno, które tam znajduje się na głębokości
niemal czterech
kilometrów, statek prawie nie ucierpiał z powodu korozji czy działania morskiej
roślinności. Nawet
butelki z winem i fragmenty srebrnej zastawy stołowej, leżące na dnie morza w
mule, wyglądają
niemal jak dawniej.
Czy „Titanic" będzie kiedykolwiek wydobyty?
Jest to mało prawdopodobne. Całkowite koszty wydobycia statku równałyby się
wydatkom
związanym z realizacją programu „Apollo", czyli
lądowaniem człowieka na Księżycu. Należy jednak oczekiwać, że wkrótce wokół
kadłuba
wraku zaczną krążyć załogowe łodzie podwodne w poszukiwaniu skarbu oraz że
amerykańscy i
brytyjscy prawnicy zakasają rękawy, przygotowując się do długotrwałej batalii
sądowej o prawo do
ich posiadania.
Pitt zawsze patrzył w przyszłość i odkrywał, że jest podniecająca i pełna
przygód. W latach
siedemdziesiątych był człowiekiem lat osiemdziesiątych, a obecnie jest
człowiekiem lat
dziewięćdziesiątych. Jak zwiadowca, który prowadzi sznur wozów jadących na
zachód, Pitt zagląda za
następne wzgórze i mówi nam, co się tam znajduje. Widzi to, co w naszych
marzeniach wszyscy
pragniemy zobaczyć.
Dlatego wiadomość o odnalezieniu „Titanica" chyba nikogo nie ucieszyła bardziej
niż mnie.
Bo przecież to właśnie Pitt pierwszy zobaczył wrak.
Clive Cussler
Kwiecień 1912 roku
PROLOG
Mężczyzna w luksusowej kabinie numer 33 na pokładzie A rzucał się i przewracał w
wąskiej koi. Jego spocona twarz wskazywała, że śni mu się jakiś koszmar. Nie był
człowiekiem wysokim, mierzył sobie niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów;
rzednące siwe
włosy okalały łagodną twarz, której jedyną rzucającą się w oczy cechą były
czarne krzaczaste
brwi. Jego splecione ręce spoczywały na klatce piersiowej; palce zaciskały się w
nerwowym
rytmie. Wyglądał na pięćdziesiąt lat. Jego skóra barwą i chropowatością
przypominała
betonowy chodnik, pod oczami miał głębokie bruzdy. W rzeczywistości jednak
brakowało mu
dziesięciu dni do ukończenia trzydziestego czwartego roku życia.
Ciężka harówka i tortury psychiczne z ostatnich pięciu miesięcy tak go
wyczerpały, że
znalazł się na progu szaleństwa. Kiedy czuwał, myśli nieprzytomnie kłębiły mu
się w głowie;
całkowicie utracił poczucie czasu i rzeczywistości. Bez przerwy musiał sobie
przypominać,
gdzie się znajduje i jaki jest dzień tygodnia. Powoli, lecz nieuchronnie wpadał
w obłęd, a co
najgorsze, zdawał sobie z tego sprawę.
Otwierając oczy zatrzepotał rzęsami i utkwił wzrok w wentylatorze zwisającym z
sufitu
kabiny. Przetarł dłońmi twarz pokrytą dwutygodniowym zarostem. Nie musiał
patrzeć na
swoje ubranie — wiedział, że jest brudne, wymięte i przepocone. Po zaokrętowaniu
powinien
był się wykąpać i przebrać, ale zamiast tego padł na koję, w której przespał
prawie trzy dni
niespokojnym, przerywanym snem, pełnym strachu i obsesji.
Był późny niedzielny wieczór. Statek miał przybić do portu w Nowym Jorku dopiero
wczesnym rankiem we środę, a więc do końca podróży pozostawało jeszcze nieco
ponad
pięćdziesiąt godzin. Mężczyzna próbował sam siebie przekonać, że już nic mu nie
grozi,
ale jego umysł nie chciał tego uznać, chociaż to, czego zdobycie kosztowało tyle
istnień
ludzkich, było ukryte w absolutnie bezpiecznym miejscu. Po raz setny wymacał
zgrubienie w
kieszonce kamizelki. Zadowolony, że klucz w dalszym ciągu tam się znajduje,
przetarł dłonią
lśniące od potu czoło i znów zamknął oczy.
Nie zdawał sobie sprawy, jak długo drzemał. Coś go obudziło. Chyba nie żaden
hałas
ani gwałtowny ruch, raczej co innego, jak gdyby drganie materaca i jakieś dziwne
trzaski
głęboko pod jego kabiną, usytuowaną na prawej burcie. Sztywno usiadł i opuścił
stopy na
podłogę. Minęło kilka minut, nim się zorientował, że panuje niezwykła cisza,
spowodowana
brakiem wibracji. Zatrzymano maszyny. Siedział nadstawiając uszu, ale słyszał
jedynie żarty
stewardów w korytarzu i odgłosy przytłumionej rozmowy w sąsiedniej kabinie.
Poczuł lodowaty chłód niepokoju. Inny pasażer po prostu zignorowałby przerwę w
pracy maszyn i ponownie zasnął, on jednak miał wyczulone zmysły, które
przesadnie na
wszystko reagowały. Trzydniowe zamknięcie w kabinie bez jedzenia i picia,
spowodowane
chęcią uwolnienia się od strasznych przeżyć z ostatnich pięciu miesięcy, jedynie
podsyciło
obłęd w jego umyśle, szybko ulegającym degeneracji.
Otworzył drzwi na korytarz i niepewnym krokiem ruszył w stronę głównej klatki
schodowej. Ludzie śmiali się i rozmawiali, wracając z klubu do swoich kabin.
Spojrzał na
ozdobny zegar z brązu z dwiema płaskorzeźbami po bokach, wiszący na półpiętrze.
Pozłacane
wskazówki pokazywały godzinę jedenastą piętnaście.
Jakiś steward, który stał przy bogato zdobionym cokole lampy u stóp schodów,
popatrzył na niego pogardliwie, najwyraźniej zgorszony widokiem tak nędznie
ubranego
pasażera w pomieszczeniach pierwszej klasy, gdzie po kosztownych wschodnich
dywanach
wszyscy spacerowali w eleganckich strojach wieczorowych.
— Maszyny... maszyny stoją — odezwał się mężczyzna zachrypniętym głosem.
— Prawdopodobnie z powodu jakiejś drobnej regulacji, proszę pana — odparł
steward.
— Wiadomo, nowy statek w dziewiczym rejsie, i tyle. W każdej maszynie może coś
nawalić.
Nie ma się czym przejmować. Przecież pan wie, że statek jest niezatapialny.
— Skoro zbudowano go ze stali, to może zatonąć — mruknął mężczyzna, przecierając
zaczerwienione oczy. — Wyjdę na pokład i się rozejrzę.
Steward pokręcił głową.
— Nie radziłbym szanownemu panu tego robić. Jest straszliwy ziąb.
Pasażer w wygniecionym ubraniu wzruszył ramionami. Był przyzwyczajony do chłodu.
Odwrócił się, wdrapał po schodach piętro wyżej i wszedł w drzwi prowadzące na
pokład
łodziowy. Zakrztusił się, jak gdyby wraz z powietrzem wciągnął do płuc tysiące
małych
igiełek. Po trzech dniach leżenia w ciepłej kabinie temperatura bliska zera
wywołała nagły
wstrząs. Nie było najmniejszego powiewu wiatru, a jedynie ostry, dotkliwy chłód,
spływający
z bezchmurnego nieba.
Mężczyzna podszedł do relingu i postawił kołnierz marynarki. Wychylił się za
burtę,
spojrzał w dół, lecz zobaczył jedynie czarne morze, spokojne jak sadzawka w
parku.
Popatrzył w stronę dziobu, a potem na rufę. Od wypukłego dachu palarni pierwszej
klasy aż
po sterówkę przed pomieszczeniami oficerskimi pokład łodziowy był całkowicie
pusty. Tylko
dym unoszący się z pierwszych trzech spośród czterech żółto-czarnych kominów i
oświetlone
okna klubu i czytelni świadczyły o ludzkiej obecności.
Biała piana wzdłuż burty zaczęła czernieć i znikać, kiedy potężny statek powoli
tracił
szybkość, dryfując w ciszy pod rozgwieżdżonym niebem. Z mesy oficerskiej wyszedł
intendent i zerknął za burtę.
— Dlaczego się zatrzymujemy?
— W coś stuknęliśmy — odparł intendent, nie odwracając głowy.
— Czy to coś poważnego?
— Skądże znowu, proszę pana. Zresztą nawet gdyby powstał jakiś przeciek, to
pompy
powinny sobie z nim poradzić.
Nagle z ośmiu wylotów buchnęła para, świszcząc ogłuszająco niczym setka
lokomotyw
w tunelu. Nim pasażer zasłonił sobie uszy, rozpoznał przyczynę. Dostatecznie
długo
przebywał w pobliżu maszyn, by wiedzieć, że to nadmiar pary z bezczynnych
silników
tłokowych wypuszczano przez zawory bocznikowe. Ogłuszający hałas uniemożliwiał
dalszą
rozmowę z intendentem. Mężczyzna odwrócił się i obserwował innych członków
załogi
statku, którzy pojawili się na pokładzie łodziowym. Kiedy zobaczył, że zdejmują
osłony z
szalup i klarują talie żurawików, wówczas poczuł okropny strach, który ścisnął
mu żołądek.
Stał tak blisko godzinę, podczas gdy świst dobywającej się z wylotów pary powoli
zamierał w nocnej ciszy. Kurczowo trzymając się relingu, niepomny na chłód,
mężczyzna
prawie nie zwracał uwagi na małe grupki pasażerów, którzy błądzili po pokładzie
łodziowym,
dziwnie milczący i oszołomieni.
W pewnej chwili zbliżył się jeden z młodszych oficerów. Był to
dwudziestokilkuletni
mężczyzna o typowo angielskiej mlecznobiałej cerze i z typowo angielską znudzoną
miną.
Podszedł do człowieka stojącego przy relingu i klepnął go w ramię.
— Bardzo pana przepraszam, ale musi pan założyć pas ratunkowy.
Mężczyzna powoli odwrócił się i wlepił wzrok w oficera.
— Toniemy, prawda? — spytał chrapliwie.
Oficer zawahał się na moment, a potem skinął głową.
— Statek bierze wodę i pompy nie nadążają.
— Ile czasu nam pozostało?
— Trudno powiedzieć. Może jeszcze godzina, jeżeli woda nie dotrze do kotłów.
— Co się stało? Przecież w pobliżu nie było żadnego innego statku. Z czym się
zderzyliśmy?
— Z górą lodową. Rozdarła nam kadłub. Parszywy pech. Mężczyzna chwycił rękę
oficera tak mocno, że młody człowiek aż się skrzywił.
— Muszę dostać się do ładowni.
— Ma pan małe szansę, proszę pana. Woda zalewa pomieszczenia pocztowe i bagaże w
ładowniach już pływają.
— Pan musi mnie tam zaprowadzić.
Oficer próbował się uwolnić, ale ręka pasażera trzymała jak imadło.
— To niemożliwe. Mam rozkaz zająć się łodziami ratunkowymi na prawej burcie.
— Może to zrobić inny oficer — powiedział pasażer bezbarwnym głosem — a pan
zaprowadzi mnie do ładowni.
W tym momencie oficer zauważył wykrzywioną obłędem twarz pasażera i poczuł lufę
pistoletu, która wciskała mu się w genitalia.
— Rób, co ci każę — warknął mężczyzna — jeśli chcesz zobaczyć swoje wnuki.
Oniemiały oficer wlepił oczy w pistolet, a potem podniósł wzrok. Nagle zrobiło
mu się
niedobrze. Nawet nie pomyślał o sprzeciwie czy oporze, w zaczerwienionych oczach
przed
sobą zobaczył bowiem szaleństwo.
— Mogę tylko spróbować.
— No więc próbuj! — warknął mężczyzna. — I żadnych sztuczek. Cały czas będę
szedł
za tobą. Jeden głupi błąd, a rozwalę ci kręgosłup.
Dyskretnie wsunął pistolet do kieszeni marynarki i wcisnął lufę w plecy oficera.
Torowali sobie drogę przez skłębiony tłum pasażerów, którzy teraz bezładnie ...
md_rapid