Sierocki Sławomir - Wydma Umarłych.pdf

(994 KB) Pobierz
1012456946.003.png
SŁAWOMIR SIERECKI
WYDMA
UMARŁYCH
Na Helu, samotnej placówce Księstwa Warszawskiego, w tajemniczych okolicznościach ginie
komendant polskich żołnierzy. Jego następca usiłuje wyjaśnić zagadkę, co zrazu przekracza jego
możliwości: wróg jest nie roz-poznany i wyprzedza jego kroki. A kilka małych stateczków
korsarskich nie może sprostać dwom korwetom brytyjskim, skutecznie kontrolującym ruch w
Zatoce Gdańskiej. W grę wchodzi zaginiony skarb, trumna z dziwną, zawartością, i młoda
dziewczyna, która musi zostać dostarczona Anglikom.
Finał jest zupełnie niespodziewany: tragiczny. a zarazem zaskakujący...
Okładkę i stronę tytułową projektował MICHAŁ JĘDRCZAK
Redaktor ANDRZEJ BOGUSŁAWSKI
1012456946.004.png 1012456946.005.png
Redaktor techniczny RENATA WOJCIECHOWSKA
Korektor KRYSTYNA SZCZERBACZUK
Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1990
ISBN 83-11-07713-4
Printed in.Poland
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1990 r.
Wydanie I
Nakład 19 700 + 300 egz.
Objętość 10,62 ark. wyd., 14,5 ark.
druk. Papier offsetowy V ki. 70 g, 82X104/32.
Oddano do składania w czerwcu 1989 r.
Druk ukończono w maju 1990 r. w Wojskowej Drukarni w Łodzi. Zam. nr 248
1
1.
U schyłku lata 1810 roku, dobrze już pod wieczór, na wysokości przylądka Rozewie znalazły się dwa
patrolowe okręty brytyjskie, wchodzące w skład eskadry bazującej na duńskiej wyspie Anholt. Były
to dwie piękne, siostrzane dwudziestodwudziałowe korwety, obie wybudowane wkrótce po bitwie
pod Trafalgarem w Plymouth: „Seafox”, dowodzona przez kapitana Anthony Durbeyfielda -
surowego, nie rozpieszczającego swej załogi wilka morskiego - i „Falcon”, pod komendą Samuela
Barrowa, który w stopniu młodszego oficera uczestniczył w bitwie pod Abukirem, znanej na Wy-
spach Brytyjskich jako „batalia na Nilu”.
Na trawersie przylądka oba żaglowce rozstały się. „Seafox” wziął kurs na południowy zachód, mniej
więcej równolegle do linii brzegowej Półwyspu Helskiego, natomiast „Falcon” popłynął kursem
zachodnim. Jego zadaniem było ubezpieczać operację siostrzanej korwety i w tym celu podążał
aż poza cypel półwyspu, gdzie po wyjściu na wody Zatoki Gdańskiej, miał
przebrasować reje, przerzucić ster i szerokim łukiem wrócić na miejsce obecnego rozstania. Zgodnie
z zaleceniem francuskiej ochrony wybrzeża, na Rozewiu i na Helu płonęły światła sygnalizacyjne. W
okolicy Rozewia stacjonował szwadron huzarów francuskich, chociaż obszar ten należał
wówczas do Prus, natomiast na cyplu Helu - pluton wojska Księstwa Warszawskiego, detaszowany
1012456946.006.png
ze stacjonującego w Gdańsku dziesiątego pułku piechoty. Jednostki te nie zagrażały jednak
wykonaniu zadania przez obie korwety, a flotylla korsarskich żaglowców francuskich, bazujących w
uj-
ściu Wisły, była za słaba, aby zaatakować brytyjskie okręty. Dlatego, mimo sekretnego charakteru
operacji, już w momencie rozstania, a więc zanim jeszcze zapadły ciemności, na obu okrętach
zapalono światła pozycyjne.
Na morze spłynęła już dawno różowa poświata zorzy wieczornej, któ-
ra obecnie zamieniała się w głęboki fiolet. Potem fiolet nagle poszarzał i ostatecznie zapadł
popielaty zmierzch, a morze z płynnego złota zamieniło się w płynny ołów. Wówczas to zapalone
wcześniej światła pozycyjne uwydatniły się, a na każdym z obu okrętów wciągnięto dodatkowo na
wysokość średniej rei fokmasztu umówiony znak: czerwoną latarnię. Pozwala-
ło to załogom obu żaglowców pozostać długo w kontakcie, natomiast tym, którzy oczekiwali ich na
lądzie, oznajmić: „jestem okrętem jego królewskiej mości króla Anglii i przybywam zgodnie z
umową...” Wiatr osłabł, co było zjawiskiem typowym dla zmierzchu. Po jakimś czasie dopiero miały
nadlecieć ostre porywy, zrodzone ze zmienności prą-
dów wstępujących po upalnym dniu.
Na rufie obok sternika znajdował się pierwszy .zastępca kapitana korwety „Seafox” - Alfred
Hawthorne, który do bazy na wyspie Anholt trafił
wprost z Indii Zachodnich. Hawthorne kazał właśnie zrzucić górne żagle, co zresztą było
wykonaniem wcześniejszego polecenia dowódcy, a nie efektem wiedzy żeglarskiej. Nie należało się
zbytnio spieszyć, w oznaczonym miejscu „Seafox” miał zjawić się dopiero po zapadnięciu
ciemności.
Poza tym ostre porywy wieczornej bryzy mogły niekiedy spowodować awarię przy pełnym
ożaglowaniu, a nawet zdryfować okręt z kursu, cc było szczególnie niebezpieczne ze względu na pas
mielizn, ciągnący się wzdłuż brzegu.
Dowódca powinien już być na pokładzie, ale-widocznie po rozstaniu z Barrowem i wymianie
pozdrowień chciał jeszcze wypić filiżankę ulubionej herbaty, do której steward nalewał z reguły „dla
smaku”, trochę rumu. Durbeyfield miał absolutne zaufanie do swego zastępcy, a złośliwi mówili, że
ufał mu bardziej niż sobie. Było oczywiste, że po zauważeniu przez wachtę na oku sygnałów z lądu
wylezie ze swej kabiny, jak borsuk wietrzący jakiś przysmak.
- Przepraszam, sir, czy mogę o coś zapytać?
Te słowa skierował do zastępcy dowódcy młodszy oficer korwety,-
stażysta Robert Addison. Był jeszcze żółtodziobem w służbie jego królewskiej mości, ale
legitymował się ponoć sporą dozą błękitnej krwi w żyłach i polecono go szczególnej opiece kapitana
Durbeyfielda, co ten przekazał
1012456946.001.png
swemu zastępcy.
1
- Gadaj, Dick, co cię gryzie?
- Przypadkowo usłyszałem, sir, że naszym punktem orientacyjnym na tym mrocznym i pustym
wybrzeżu jest jakaś „Deads Men Dune” - „Wydma Umarłych”. To prawda, sir?
- Tak, istotnie. Półwysep jest tam tak wąski, że przy sztormowej pogodzie fale przelewają się z
otwartego morza do zatoki. Miejsce to jest ulubionym punktem przeładunkowym towarów angielskich
przemycanych na kontynent. W takich właśnie warunkach rodzi się sława ludzi zajmujących się
kontrabandą, łamiących blokadę kontynentalną, wymyśloną przez Bo-nia. - Użył żartobliwego
określenia cesarza Napoleona, nazywanego we flocie „Bonny” - jako zdrobnienie rodowego
nazwiska Bonapartych. '
- ...ale, jeśli śmiem zapytać - skąd ta dziwna nazwa samej wydmy? Czy wiąże się to z jakimś
strasznym zdarzeniem?
- Trzeba panu wiedzieć, Addison - przeszedł z bezpośredniego „Dicka” do „pana Addisona” - że na
tych wodach, wbrew pozorom, zdarzają się huraganowe szkwały. Zdarzają się rzadko i trwają
krótko, ale spadają niespodziewanie i mogą przenieść statek z załogą o dziesięć mil dalej, aby rzucić
go następnie o skały. Zdarzają się także zwykłe sztormy, jak na Morzu Pół-
nocnym, ale bardziej zdradliwe, bo o typowych, „łamiących” się falach zamkniętego morza. To
pański pierwszy rejs na Bałtyku?
- Tak jest, sir. Brałem dotąd udział w patrolach na Kanale, na Skager-raku i w Kattegacie. Po raz
pierwszy przepłynąłem Sund.
- No więc, zdarzyła się tu smutna historia. W czasie sztormu, albo „bia-
łego szkwału”, zimą, przy dużym-mrozie, poszedł na dno statek handlowy.
Było to stosunkowo niedaleko brzegu, więc kilkunastu ludziom udało się osiągnąć plażę. Fale były
jednak tak duże, że przelewały się przez półwysep, a jedynym punktem oparcia dla rozbitków była
właśnie wydma. Dodatkowe niebezpieczeństwo stwarzała na brzegu ostra jak brzytwa, połama-na
kra. Dlatego też uratowani postanowili uchwycić się wydmy, powiązać się nawzajem pasami i
czekać świtu. Wiedzieli, że w pobliżu .muszą być rybacy, którzy rano im pomogą... Byle wy- trzymać
do rana...
- Wytrzymali?
- No, w pewnym sensie tak. Nikogo nie zmyło, a rano sztorm osłabł, fale przestały zalewać plażę.
- Jeśli w pobliżu mieszkali rybacy, winni byli postawić na brzegu wartę sztormową.
1012456946.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin