Cussler Clive B3 - Tajna straż.pdf

(1129 KB) Pobierz
1011594198.002.png
CLIVE CUSSLER
TAJNA STRAŻ
P RZEKŁAD MACIEJ PINATRA
T YTUŁ ORYGINAŁU D ARK W ATCH
1011594198.003.png
1
Przestarzały odrzutowiec firmowy Dassault Falcon płynnie zniżył lot i wylądował w
Międzynarodowym Porcie Lotniczym Sunan dziewiętnaście kilometrów na północ od Phenianu. Mig,
który go eskortował od chwili, gdy samolot wleciał w północnokoreańską przestrzeń powietrzną,
zawrócił - ciemność nocy przecięły dwa stożkowe płomienie z dysz jego silników. Wysłano
ciężarówkę, by poprowadziła falcona na miejsce postoju. Na jej skrzyni ładunkowej stał strzelec z
karabinem maszynowym i nie odrywał wzroku od okien kokpitu. Maszyna podkołowała do
betonowego placu na końcu kompleksu lotniskowego. Jeszcze zanim zablokowano koła, otoczył ją
oddział uzbrojonych żołnierzy, gotowych użyć swoich kałasznikowów przy najmniejszej prowokacji.
Nieważne, że pasażerami samolotu byli zaproszeni dygnitarze i czołowi klienci osamotnionego kraju
komunistycznego.
Kilka minut po tym, jak ucichły silniki, uchyliły się drzwi kabiny pasażerskiej. Dwaj strażnicy
stojący najbliżej odrzutowca zmienili pozycję. Właz opuścił się, ukazując wbudowane po
wewnętrznej stronie stopnie. W otworze stanął mężczyzna w oliwkowym mundurze i czapce z
daszkiem. Miał surową twarz, niemal czarne oczy, haczykowaty nos i cerę koloru słabej herbaty.
Przygładził palcem gęste czarne wąsy, obrzucił obojętnym spojrzeniem krąg żołnierzy i lekkim
krokiem wyszedł z samolotu. Za nim pojawili się jego dwaj towarzysze o ostrych rysach, jeden w
tradycyjnej arabskiej szacie i chuście na głowie, drugi w drogim garniturze.
Przez kordon przemaszerowali trzej północnokoreańscy oficerowie. Najwyższy stopniem
przywitał się oficjalnie i zaczekał, aż drugi - tłumacz - przełoży jego słowa na arabski.
- Generał Kim Don II wita w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej, pułkowniku
Hourani, i wyraża nadzieję, że mieliście panowie przyjemny lot z Damaszku.
Pułkownik Hazni Hourani, zastępca dowódcy syryjskich strategicznych sił rakietowych, skłonił
głowę.
- Dziękujemy, że generał spotkał się z nami osobiście o tak późnej porze. Proszę mu powiedzieć,
że mieliśmy bardzo przyjemną podróż; przelatywaliśmy nad Afganistanem i mogliśmy zrzucić
zawartość toalety na amerykańskich okupantów.
Koreańczycy roześmieli się, kiedy usłyszeli przekład. Hourani mówił dalej, zwracając się
bezpośrednio do tłumacza:
- Podziwiam pańską znajomość arabskiego, ale chyba łatwiej będzie nam się porozumieć po
angielsku. - Przeszedł na ten język. - Rozumiem, generale Kim, że obaj znamy mowę naszego
wspólnego wroga.
1011594198.004.png
Generał zamrugał.
- Tak, uważam, że to mi daje przewagę nad imperialistami, bo wiem o nich więcej niż oni o mnie
- odrzekł. - Znam też trochę japoński - dodał, próbując zaimponować gościowi.
- A ja trochę hebrajski - odparł szybko Hourani, żeby nie być gorszym.
- Wygląda na to, że obaj jesteśmy oddani naszym krajom i naszej sprawie.
- Zniszczenia Ameryki.
- Zniszczenia Ameryki - powtórzył jak echo generał Kim, widząc w spojrzeniu Araba taki sam
ogień, jaki płonął w nim samym.
- Już zbyt długo rozszerzają swoje wpływy na wszystkie zakątki globu. Przytłaczają cały świat,
najpierw wysyłając żołnierzy, a potem trując ludzi swoją dekadencją.
- Ich oddziały stacjonują zarówno wzdłuż waszych, jak i naszych granic. Ale boją się zaatakować
mój kraj, bo wiedzą, że nasz odwet byłby szybki i ostateczny.
- Wkrótce będą się bali również naszego odwetu - odparł Hourani z wazeliniarskim uśmiechem. -
Dzięki waszej pomocy, oczywiście.
Kim uśmiechnął się tak samo jak Syryjczyk. Ci dwaj ludzie z różnych części świata byli
pokrewnymi duszami: szczerze nienawidzili wszystkiego, co zachodnie. Ta nienawiść ich określała,
została w nich ukształtowana przez lata indoktrynacji. Nie miało znaczenia, że jeden jest wyznawcą
szlachetnej religii w wypaczonej formie, a drugi ślepo wierzy w nieomylność swojego państwa.
Skutki były takie same. Widzieli piękno w barbarzyństwie i znajdowali natchnienie w chaosie.
- Zorganizowaliśmy transport waszej delegacji do bazy morskiej Munczon niedaleko Wonsan na
wschodnim wybrzeżu - powiedział Kim do Houraniego. - Czy waszym pilotom będą potrzebne
kwatery w Phenianie?
- To bardzo uprzejme z pańskiej strony, generale. - Hourani znów przygładził wąsy. - Ale
samolot musi jak najszybciej wrócić do Damaszku. Jeden z pilotów spał przez większość podróży,
więc może lecieć do Syrii. Gdyby mógł pan zorganizować tankowanie, chętnie od razu wysłałbym
ich z powrotem.
- Jak pan sobie życzy. - Kim wydał polecenie podwładnemu, który przekazał rozkaz szefowi
służby bezpieczeństwa. Kiedy dwaj asystenci Houraniego skończyli wyładowywać bagaże delegacji,
przyjechała cysterna i robotnicy zaczęli rozwijać wąż.
Samochód osobowy był chińską limuzyną o przebiegu ponad trzysta tysięcy kilometrów. Drobny
północnokoreański generał niemal utonął w zapadniętym siedzeniu. W aucie cuchnęło papierosami i
kiszoną kapustą. Droga przez góry Kumgang, łącząca Phenian z Wonsanem, należała do najlepszych
w kraju, mimo to zawieszenie limuzyny ledwo wytrzymywało jazdę w ciasnych zakrętach i
niebezpiecznych koleinach. Wzdłuż jezdni było bardzo mało barier ochronnych, a reflektory
samochodu miały niewiele większą moc od latarek kieszonkowych. Bez księżycowej poświaty jazda
byłaby niemożliwa.
- Kilka lat temu - powiedział Kim, kiedy zapuścili się wyżej w góry, biegnące jak kręgosłup
przez całą długość kraju - wydaliśmy zgodę pewnej firmie z południa na organizowanie wycieczek w
1011594198.005.png
te góry. Niektórzy uważają je za święte. Zażądaliśmy budowy dróg i szlaków turystycznych oraz
restauracji i hoteli. Musieli nawet zbudować własny port dla swoich statków wycieczkowych. Przez
jakiś czas firma miała wielu klientów, ale musiała brać po pięćset dolarów od osoby, żeby pokryć
koszty inwestycji. Liczba chętnych do odbycia nostalgicznej podróży okazała się zbyt mała i interes
szybko upadł - zwłaszcza po tym, jak ustawiliśmy wzdłuż dróg strażników i nękaliśmy turystów w
każdy możliwy sposób. Przestali tu przyjeżdżać, ale firma nadal nam płaci, bo zagwarantowała
naszemu rządowi miliard dolarów.
Opowieść wywołała uśmiech na twarzy pułkownika Houraniego, jedynego członka syryjskiej
delegacji, który znał angielski.
- A najlepsze jest to - ciągnął Kim - że w ich hotelu są teraz koszary wojskowe, a w ich porcie
cumują fregaty Najin.
Tym razem Hourani roześmiał się głośno.
Dwie godziny po opuszczeniu lotniska limuzyna zjechała wreszcie z gór Kumgang, przecięła
nadmorską nizinę i skręciwszy na północ od Wonsan, dotarła do ogrodzenia bazy marynarki wojennej
Munczon.
Wartownicy przy bramie zasalutowali i samochód potoczył się przez kompleks. Minął kilka
imponujących budynków warsztatowych i wjechał na prawie kilometrowe nabrzeże, gdzie były
przycumowane cztery smukłe szare kutry patrolowe. W porcie o powierzchni dwu i pół kilometra
kwadratowego stał na kotwicy samotny niszczyciel; z jego komina unosił się ku nocnemu niebu biały
dym. Kierowca okrążył bom ładunkowy i zaparkował wzdłuż studwudziestometrowego statku
towarowego na końcu nabrzeża.
- „Asia Star” - oznajmił generał Kim.
Pułkownik Hourani spojrzał na zegarek. Była pierwsza nad ranem.
- Kiedy odpływamy? - spytał.
- Tutaj, w zatoce Jonghung Man, pływy są łagodne, więc możecie wyruszyć w każdej chwili.
Statek jest załadowany, zatankowany i zaprowiantowany.
Hourani odwrócił się do jednego ze swoich ludzi i zapytał po arabsku:
- Co o tym myślisz? - Wysłuchał długiej odpowiedzi, skinął kilka razy głową i zwrócił się z
powrotem do generała, który siedział w limuzynie naprzeciwko niego: - Assad Muhammad to nasz
ekspert od pocisków Nodong-1. Chciałby na nie spojrzeć, zanim odpłyniemy.
Wyraz twarzy Kima nie zmienił się, ale było jasne, że nie jest zachwycony perspektywą zwłoki.
- Możecie przecież dokonać inspekcji na morzu. Zapewniam, że na pokładzie są wszystkie
rakiety, które zakupił wasz kraj. Dziesięć sztuk.
- Niestety Assad nie czuje się dobrze na wodzie. Wolałby sprawdzić pociski teraz, bo rejs
1011594198.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin