Bova Ben - Droga przez Uklad Sloneczny 08 - Wenus.txt

(583 KB) Pobierz
Ben Bova
Wenus
Tytu� orygina�u: Venus
Prze�o�y�a Maria G�bicka - Fr�c
Wydanie angloj�zyczne: 2000
Wydanie polskie: 2004

Dla D.H.G., J.L. i B.B.B. z podzi�kowaniami, wyrazami wdzi�czno�ci i mi�o�ci.

Niebiosa nic nie m�wi� i ca�a ziemia kwitnie pod ich milcz�cymi rz�dami. Ludzie te� 
s� pob�ogos�awieni cnot� nieba, jednak�e wi�kszo�� z nich to hochsztaplerzy. Rodz� si�, jak 
si� zdaje, z pustk� w duszy i wszystkie swoje cechy bra� musz� ze �wiata zewn�trznego. 
Urodzi� si� pustym w dzisiejszych czasach, tej mieszaninie dobra i z�a, a mimo to kroczy� 
przez �ycie drog� uczciwo�ci ku splendorom powodzenia - to wyczyn zarezerwowany dla 
wzor�w ludzkiego rodzaju, to zadanie wyrastaj�ce ponad natur� zwyk�ego cz�owieka.

Ihara Saikaku

Krater Heli

By�em sp�niony, o czym dobrze wiedzia�em. K�opot w tym, �e na Ksi�ycu nie 
mo�na biega�.
Prom ze stacji kosmicznej Nueva Venezuela mia� op�nienie, wyst�pi� jaki� drobny 
problem z baga�em przewo�onym z Ziemi, dlatego zupe�nie sam spieszy�em 
podpowierzchniowym korytarzem z l�dowiska. Przyj�cie zacz�o si� ponad godzin� temu.
Przestrzegano mnie, �ebym nie pr�bowa� biega�, nawet w obci��onych butach, kt�re 
wypo�yczy�em w porcie. Jak ostatni g�upek, nie pos�ucha�em dobrej rady - pobieg�em, 
wykona�em szale�czy sus i zary�em nosem w �cian� korytarza. Po tej nauczce ruszy�em dalej 
posuwistym krokiem, jaki widzia�em w programie instrukta�owym dla turyst�w. Czu�em si� 
idiotycznie, ale odbijanie si� od �cian by�o znacznie gorsze.
W zasadzie nie chcia�em uczestniczy� w bezsensownym przyj�ciu ojca ani w og�le 
przebywa� na Ksi�ycu. Ani jedno, ani drugie nie by�o moim pomys�em.
Drzwi na ko�cu korytarza strzeg�y dwa wielkie cz�ekokszta�tne roboty, naprawd� 
wielkie, wysokie na dwa metry i niemal r�wnie szerokie. B�yszcz�ce metalowe drzwi by�y 
szczelnie zamkni�te, rzecz jasna. Nie mo�na bez zaproszenia wej�� na imprez� ojca; nigdy nie 
pozwoli�by na taki afront.
- Nazwisko, prosz� - powiedzia� robot po lewej. G�os mia� niski i chropawy; 
przypuszczam, �e w mniemaniu mojego ojca w�a�nie tak powinien m�wi� wykidaj�o.
- Van Humphries - powiedzia�em wolno i jak najwyra�niej.
Robot waha� si� tylko przez u�amek sekundy.

- Identyfikacja g�osu potwierdzona. Mo�e pan wej��, panie Van Humphries.
Oba roboty obr�ci�y si� dooko�a osi i drzwi si� rozsun�y. Ha�as uderzy� mnie niczym 
mechaniczny m�ot: �omot atonalnej muzyki bezskutecznie pr�buj�cy zag�uszy� nadmiernie 
wzmocnione wycie jakiego� bezp�ciowego osobnika, kt�ry katowa� najnowszy przeb�j.
Komora by�a wielka, ogromna i pe�na balangowicz�w, setek m�czyzn i kobiet - 
s�dz�, �e mog�o ich by� ponad tysi�c - pij�cych, krzycz�cych, pal�cych, krzywi�cych twarze 
w grymasach sztucznego, wrzaskliwego �miechu.
Wszyscy byli w imprezowych strojach: neonowe kolory z mn�stwem d�et�w, brokatu 
i elektronicznych b�yskotek. Bezwstydnie sk�pych, rzecz jasna. Czu�em si� jak misjonarz w 
swoim czekoladowym, welurowym pulowerze i jasnobr�zowych elastycznych spodniach.
W d�ugim elektronicznym oknie, zajmuj�cym ca�� boczn� �cian� groty, ukazywa� si� 
napis WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI SETNYCH URODZIN! na przemian z 
urywkami pornograficznych film�w.
Mog�em si� domy�li�, �e ojciec urz�dzi przyj�cie w burdelu. W kraterze Heli, 
nazwanym na cze�� jezuickiego astronoma Maximiliana J. Helia. Hazard i przemys� porno 
przekszta�ci�y ten obszar w ksi�ycow� stolic� grzechu, r�g obfito�ci pe�en zakazanych 
rozkoszy, ukryty pod pylistym dnem krateru, jakie� sze��set kilometr�w na po�udnie od 
Selene City. Biedny, stary ojciec Heli musia� przewraca� si� w grobie.
- Cze��, nieznajomy! - zawo�a�a arogancka, piersiasta i ruda dziewczyna w 
szmaragdowozielonym kostiumie tak obcis�ym, �e musia� by� wymalowany sprayem. 
Potrz�sn�a fiolk� jakiego� zielonkawego proszku mniej wi�cej w moim kierunku, 
wrzeszcz�c: - Baw si�!
Baw si�. To miejsce wygl�da�o jak piek�o Dantego. Nie by�o gdzie usi���, tylko pod 
�cianami sta�o par� kanap, pe�nych ju� wij�cych si�, splecionych cia�. Wszyscy inni byli na 
nogach, rami� przy ramieniu, ta�cz�c albo ko�ysz�c si�, faluj�c niczym wielobarwne, 
be�kocz�ce, bezsensowne ludzkie morze.
Wysoko pod wyg�adzonym skalnym stropem chodzi�a po linie para akrobat�w w 
naszywanych cekinami kostiumach arlekin�w. Kostiumy migota�y, o�wietlone paroma 
punktowcami. Na Ziemi popisywanie si� na takiej wysoko�ci by�oby niebezpieczne; tutaj, na 
Ksi�ycu, te� mogli skr�ci� karki - cho� pr�dzej wyrz�dziliby krzywd� innym. W jaskini 
panowa� taki �cisk, �e raczej nie spadliby na pod�og�.
- Chod� - przynagli�a ruda, szarpi�c mnie za r�kaw. Zachichota�a i doda�a: - Nie b�d� 
taki sztywniak!
- Gdzie jest Martin Humphries? - Musia�em krzycze�, �eby us�ysza�a mnie w tym 
zgie�ku.
Zmru�y�a szmaragdowe oczy.
- Hump? Jubilat? - Odwr�ci�a si� w stron� t�umu i machn�a r�kaw bli�ej 
nieokre�lonym kierunku, wo�aj�c: - Stary wa� jest gdzie� tutaj. To jego impreza, wiesz?
- Stary wa� jest moim ojcem - powiedzia�em i musz� przyzna�, �e widok zdumienia na 
jej twarzy sprawi� mi przyjemno��.
Przebicie si� przez t�um by�o naprawd� ci�k� har�wk�. Otaczali mnie obcy. Nie 
zna�em tutaj nikogo. Ka�dy z moich przyjaci� pad�by trupem na widok tego cyrku. 
Przeciskaj�c si� przez zat�oczon� komor�, zastanawia�em si�, czy m�j ojciec zna tych ludzi. 
Pewnie wynaj�� ich na t� okazj�. Ta ruda zdecydowanie by�a w jego typie.
Wie, �e nie cierpi� t�um�w, a jednak zmusi� mnie do przyjazdu. Znamienne dla 
mojego kochaj�cego tatusia. Pr�bowa�em odci�� si� od ha�asu, smrodu perfum i tytoniu, 
narkotyk�w i potu niezliczonych, nieprawdopodobnie st�oczonych cia�. Kolana robi�y mi si� 
mi�kkie, �ciska�o mnie w do�ku.
Nie umiem radzi� sobie z czym� takim. To mnie przerasta. Osun��bym si� na pod�og�, 
gdyby nie ten �cisk. Kr�ci�o mi si� w g�owie, �mi�o w oczach.

Musia�em przystan�� w �rodku t�umu i mocno zamkn�� oczy. Mia�em k�opoty z 
oddychaniem. Przed l�dowaniem rakiety transferowej zrobi�em sobie zastrzyk enzym�w, a 
jednak czu�em si� tak, jakbym potrzebowa� nast�pnego, i to pr�dko.
Otworzy�em oczy i powiod�em wzrokiem po potr�caj�cej si�, rozwrzeszczanej, 
spoconej t�uszczy, szukaj�c najbli�szego wyj�cia. W pl�taninie gestykuluj�cych cia� 
dostrzeg�em ojca, siedz�cego na podium w drugim ko�cu jaskini niczym staro�ytny rzymski 
cesarz nadzoruj�cy orgi�. By� nawet ubrany w zwiewn� szkar�atn� szat�, a u jego obutych w 
sanda�y st�p siedzia�y dwie gibkie m�ode kobiety.
M�j ojciec. Dzi� ko�czy� sto lat. Martin Humphries wygl�da� nie wi�cej ni� na 
czterdzie�ci, w�osy wci�� mia� ciemne, twarz j�drn� i prawie bez zmarszczek. Ale oczy - oczy 
by�y twarde, do�wiadczone; l�ni�a w nich chorobliwa rozkosz, gdy patrzy� na rozgrywaj�ce 
si� przed nim sceny. Korzysta� z wszelkich dost�pnych kuracji odm�adzaj�cych, nawet tych 
nielegalnych, z u�yciem nanomaszyn. Chcia� by� wiecznie m�ody i pe�en wigoru. 
Pomy�la�em, �e pewnie tak b�dzie. Zawsze dostawa� to, czego chcia�. Ale wystarczy�o jedno 
spojrzenie w jego oczy, by bez trudu uwierzy�, �e stukn�a mu setka.
Zobaczy� mnie, gdy przedziera�em si� przez faluj�cy t�um i przez chwil� czu�em na 
sobie spojrzenie tych zimnych, szarych oczu. Potem odwr�ci� si� z niecierpliw� min� na 
przystojnej, sztucznie odm�odzonej twarzy.
To ty nalega�e�, �ebym przyby� na ten karnawa�, powiedzia�em mu bezg�o�nie. 
Dlatego czy ci si� to podoba, czy nie, jestem.
Nie zwraca� na mnie uwagi, gdy podj��em mozoln� w�dr�wk�. Zasapa�em si�, p�uca 
pali�y mnie �ywym ogniem. Potrzebowa�em zastrzyku, ale zostawi�em strzykawk� w hotelu. 
Kiedy wreszcie dotar�em do celu, opar�em si� ci�ko o mi�kk�, spr�yst� tkanin� udrapowan� 
na podium, walcz�c o odzyskanie tchu. U�wiadomi�em sobie, �e og�uszaj�cy ha�as przyj�cia 
scich� do brz�cz�cego, st�umionego pomruku.

- T�umiki d�wi�ku - powiedzia� ojciec, patrz�c na mnie z tym dobrze mi znanym 
pogardliwym u�mieszkiem. - Nie r�b takiej g�upiej miny.
Nie by�o schod�w, a ja by�em zbyt s�aby i sko�owany, �eby wci�gn�� si� na g�r� i 
usi��� obok niego.
Machn�� r�k� i dwie m�ode kobiety zwinnie zeskoczy�y z podium, by do��czy� do 
t�umu. Spostrzeg�em, �e by�y nastolatkami.
- Chcesz jedn�? - zapyta� z lubie�nym u�miechem. - Mo�esz mie� obie, wystarczy 
poprosi�.
Nawet nie pokr�ci�em g�ow�. Czepia�em si� podium, staraj�c si� zapanowa� nad 
przyspieszonym oddechem.
- Na mi�o�� bosk�, Cherlaku, przesta� dysze�! Wygl�dasz jak fl�dra wyrzucona z 
wody.
Odetchn��em g��boko i spr�bowa�em si� wyprostowa�.
- Ciebie te� mi�o widzie�, ojcze.
- Nie cieszy ci� moje przyj�cie?
- Ty wiesz lepiej.
- W takim razie po co przyszed�e�, Cherlaku?
- Tw�j prawnik powiedzia�, �e obetniesz mi uposa�enie, je�li tego nie zrobi�.
- Twoje kieszonkowe - zadrwi�.
- Zarobi�em te pieni�dze.
- Udaj�c naukowca. Tw�j brat by� prawdziwym naukowcem.
Tak, ale Aleks nie �yje. Zgin�� prawie dwa lata temu i wspomnienie tego dnia nadal 
sprawia�o mi b�l. Pami�ta�em wszystko tak dobrze, jakby rozegra�o si� wczoraj.
Ojciec szydzi� ze mnie i upokarza� mnie przez ca�e �ycie. Aleks by� jego 
beniaminkiem, jego pierworodnym, jego oczkiem w g�owie. Aleks zosta� przygotowany do 
przej�cia w�adzy w Humphries Space Systems, je�li i kiedy ojciec postanowi przej�� na 
emerytur�. Aleks by� moim przeciwie�stwem: wysoki, atletycznie zbudowany, szybki i 
przystojny, b�yskotliwie inteligentny, towarzyski, czaruj�cy i dowcipny. Ja jestem raczej 
niski, od urodzenia chorowity i podobno mam sk�onno�ci do zamykania si� w sobie i 
introspekcji. Mama zmar�a, daj�c mi �ycie i ojciec nigdy mi tego nie wybaczy�.
Kocha�em Aleksa. Naprawd�. Ogromnie go podziwia�em. Od kiedy pami�tam, Aleks 
chroni� mnie przed drwinami i k��liwymi s�owami ojca. �Ju� dobrze, braciszku, nie p�acz - 
mawia�. - Nie pozwol� ci� skrzywdzi�.�
Z biegiem lat przej��em od Aleksa zami�owanie do bada�, do szukania nowych 
perspektyw, nowych �wiat�w. Ale gdy Aleks naprawd� rusza� z misjami na Mar...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin