Szukałem Małego Księcia.doc

(81 KB) Pobierz

SZUKAŁEM MAŁEGO KSIĘCIA

 

 

  Paweł sprężystym krokiem zmierzał w konkretnym kierunku i z konkretnym celem. Ten kierunek to jego od niedawna ulubiony pub, a ten cel miał na imię Marcin. Chłopak prezentował niespotykany typ urody; był nie tylko ładny – był po prostu dziewiczo śliczny! Pawłowi na jego widok penis dostarczał istnych tortur, prężąc się i domagając wiadomej ulgi. Gdy sytuacja stawała się krytyczna i groziła wybuchem w spodniach, Paweł dyskretnie...

 ...z rękami w kieszeniach, które tonowały ślad napiętego rozporka, wychodził do WC. Kabina, kilka wprawnych ruchów przesuwających sprężysty napletek – i sperma strzelała jak gejzer. Zawsze przy tej okazji Paweł oczami wyobraźni widział, jak ta sperma ozdabia cudowny tyłeczek Marcina. Wierzył, że kiedyś do tego dojdzie i z nadzieją myślał: może właśnie dziś? Tymczasem i dziś, jak wczoraj, przedwczoraj i jak przed tygodniem paraliżowały go te same głęboko przepastne, niewinne oczy. Paweł, choć mu już ćwierćwiecze minęło, niezmiennie gustował w młodziutkich chłopaczkach, takich siedemnasto–, osiemnastoletnich; sam bowiem tyle miał, gdy to zaczynał.
  Marcin właśnie wychodził. Paweł zmełł w zębach ciche przekleństwo. Czy ten chłopak nie ma w swoim planie dnia ustalonych godzin? Raz przychodzi o piątej, wychodzi o siódmej, raz pojawia się o dziesiątej i siedzi do ostatniego gościa? Teraz można się w dupę pocałować! – pomyślał. Już nie ma po co iść. Tym bardziej, że od kilku dni nie uszło uwadze Pawła, że barman, przygotowujący mu jego ulubione malibu, niemal ślinił się na jego widok. A przecież knajpa nie była gejowska, poza tym barman zdecydowanie nie był w guście Pawła.
  Rozjarzone witryny sklepów, manekiny o idealnych sylwetkach i sztucznych twarzach – wszystko to rozdrażniło Pawła jeszcze bardziej. Potrącił jakąś dziewczynę, powiedział ciche: „przepraszam”, ale gdy zobaczył jej uśmiech, zrozumiał, że była to jej zamierzona inicjatywa, więc czym prędzej przyspieszył kroku. Lecz gdy przy jednej z witryn dostrzegł młodziana w ciasno opiętych dżinsach, sam podszedł ku niemu. Zatrzymał się, odnajdując kierunek jego spojrzenia.
  – Dobry ciuch – powiedział, ale chłopak obrzucił go nieufnym spojrzeniem, mruknął coś nieokreślonego i odszedł. – Pies cię lizał – puścił Paweł w ślad za nim i przeszedł na drugą stronę. I nagle...
  – Idąc prosto przed siebie nie można zajść daleko – usłyszał.
  Odwrócił się. Przed nim stał przystojny elegant, wzrostem i sylwetką równy Pawłowi, choć z pewnością starszy. Paweł spotkał go w pubie już kilka razy, ale nie zwracał na niego większej uwagi.
  – ...powiedział Mały Książę – dokończył tamten, przywołując na twarz dyskretny uśmiech.
  – Powiedział też parę innych mądrych rzeczy – odezwał się Paweł po chwili.
  – A już myślałem, że nie odpowiesz – szeroki uśmiech rozjaśnił twarz nieznajomego. – Jestem Filip.
  Paweł nie znał nikogo, kto nosiłby tak zapomniane, archaiczne imię, więc spojrzał ciekawie. Doskonale wiedział, jaką propozycję za chwilę usłyszy i czekał, czy zabrzmi ona podobnie jak te, które sam wielokrotnie składał innym, czy może nauczy się jakiejś nowej formuły?
  – Piotr – skłamał i z wahaniem przyjął wyciągniętą ku sobie rękę; zwykle przypadkowych znajomych traktował chłodno. Ale dłoń Filipa była ciepła, przyjemna i uścisk był mocny.
  – Lokal, czy od razu pójdziemy do mnie? – padło z ust Filipa, a Paweł, zaskoczony bezpardonowym postawieniem sprawy, nie wiedział czy koleś podrywa go nieświadomy tego, kogo ma przed sobą, czy też znakomicie potrafi rozpoznać geja, więc po co miałby kluczyć?
  – Nie boisz się, że ci za taką propozycję po prostu nawalę ryja? – odrzekł, badając go drwiąco.
  – Istnieje pewne ryzyko – głos Filipa był spokojny i pewny siebie. – Lecz jeśli coś proponuję, mam przesłanki, że ryzyko jest minimalne.
  – Powiedzmy... Więc ile i za co? – spytał Paweł, doskonale odgrywając swoją rolę.
  – Konkretna rozmowa – uśmiechnął się Filip. – Zależy, jaki repertuar.
  – Dupy ci nie dam – rzekł Paweł krótko.
  – To i stawka mniejsza – spokojnie odrzekł Filip.
   Jeśli chwyt z kasą zadziałał – pomyślał Paweł – to znaczy, że facet nie wie, kogo ma przed sobą. I o to chodzi.
  – Co mielibyśmy robić?
  – Co łóżko przyniesie – Filip ponownie się uśmiechnął, a Paweł pomyślał, że to świetne określenie i dobrze będzie je zapamiętać.
  – Dlaczego nie weźmiesz sobie młodszego? – spytał, bo sam oczywiście tak by postąpił.
  – Nie lubię smarkaczy. Więcej zachodu niż pożytku. Jedziemy?
  Paweł od początku był zdecydowany. Z powodu Marcina był napalony na maksa, więc i tak albo ręczne trzepanie, albo jakaś przypadkowa dupa. Poza tym jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, żeby podrywał go ktoś z branży. Dlatego nie miało znaczenia, że Filip, choć na swój sposób przystojny, nie był z pierwszych stron katalogu wybranych modeli Pawła i że na pewno jest po trzydziestce. Ważne, że sam się znalazł i zaproponował.
  Pięć, może siedem minut jazdy. Super apartament...
  – Rozgość się – powiedział Filip, przepuszczając go przodem. – Drink? Masz coś ulubionego?
  – Malibu – odpowiedział Paweł, jak w pubie, i ku własnemu zaskoczeniu usłyszał:
  – Ok., mleko też mam.
  Po chwili, siedząc wygodnie na szerokiej, skórzanej kanapie, sączył trunek i rozglądał się wokół.
  – Może chcesz wziąć tusz? A może... razem? – Filip uczynił wymowną pauzę.
  – Dlaczego nie? – Paweł raczej obojętnie przyjął tę propozycję, ale nie okazał tego po sobie. Choć lubił zabawy pod natryskiem, a te, niestety, zdarzały mu się rzadko, Filip jakoś szczególnie go nie pociągał.
  Filip rozbierał się, uśmiechem ponaglając Pawła, by czynił to samo. Paweł ze znawstwem zlustrował jego ciało. Tors przyjemny, wyrobiony, to samo barki, ramiona, brzuch. Pośladki – jeszcze nie wiadomo. Kształtem są w porządku. Jakie będą w dotyku? Penisa i jąder także nie widać, kryją je luźne spodenki. Paweł krotko: t–shirt zdjął przez głowę, spodnie w dół – i także zatrzymał się przy spodenkach, które znaczną wypukłością podkreślały bogactwo jego krocza. Filip łakomie oblizał wargi.
  – Nie jesteś podniecony? – spytał.
  – Jeszcze nie. Nie mam powodów. Ale nie obawiaj się. Będzie jak trzeba.
  – Nie obawiam się – i Filip pierwszy odsłonił przed nim swoją męską nagość. Paweł przyjął ją bez entuzjazmu. Penis już mu stał w pełnym wzwodzie, czego w spodenkach nie było widać z tego prostego powodu, że był naprawdę niewielki. Paweł nie przepadał za takimi. Wolał większe, w otoczce pulchnego ciepła, które aż pulsowały pod palcami i miękko wklejały się do warg. To samo jajeczka: też małe, otoczone wianeczkiem włosków w kolorze lekkiej miedzi. Jak na geja – atrybuty bardzo przeciętne, pomyślał Paweł. Jak na aktywnego geja – poprawił zaraz. Bo pośladki – mmm... to jest to. To jest ten kształt – i wbił łakome spojrzenie w ich nieskazitelną biel. Nie żałował, że przyszedł. Na pewno wyjdzie stąd zadowolony, odprężony i zaspokojony.
  Więc teraz Paweł zdjął swoje... Chciał podejść bliżej, lecz Filip powstrzymał go gestem wyciągniętej dłoni, jakby najpierw chciał mu się dokładnie przyjrzeć. Jego ręka zawisła w powietrzu, kreśląc tajemniczy dystans, a wzrok lustrował ten jego męski przepych zamknięty w swobodnie zwisającym ładnym penisie i w grubych zwartych jądrach. Wargi Filipa wyszeptały:
  – Masz tego ciała... Podejdź.
  Paweł podszedł krok, dwa, a Filip po prostu klęknął przed nim i przywarł ustami do jego miękkiego penisa, który, zwolniony z nakazu woli, dostojnie dźwigał się w górę. To Paweł lubił. Tym sposobem Filip natychmiast zyskał sobie jego przychylność. W spojrzeniu Filipa wyczytał zachwyt z domieszką obawy, podniecenie i podziw. Paweł odgadywał, że chłopaka z taka rurą Filip ma po raz pierwszy. Takie reakcje Pawłowi poniekąd już spowszedniały, ale przyjmował je z wiadomą satysfakcją. Teraz wyćwiczonym ruchem zadowolenia uniósł głowę – i dostrzegł półeczkę zastawioną detalami do gejowskiego seksu. Więc to się zwykle tu odbywa – pomyślał i sięgnął po prezerwatywę.
  – Od razu...? – spytał Filip, mimo wszystko z pewnym niepokojem w głosie.
  – Ja jestem gotowy, widzisz – odpowiedział, rozerwał opakowanie i sprawnym ruchem na penisie rozrolował gumę, która, naciągnięta do maksimum, mocno opięła mu tęgiego fallusa. Paweł czuł, jak go ściska na całej długości, jakby chciała wtłoczyć jego konar w swój rozmiar, a nie sama dopasować się do jego masy. Ale da się wytrzymać, chyba gatunkowo jest dobra i nie pęknie. Teraz Filip sięgnął na półeczkę po żel, drżącą ręką wycisnął z tubki dużą kroplę wprost na szczyt tej dostojnie lśniącej iglicy i roztarł starannie. Drugą taką kroplę palcem rozprowadził po swoim odbycie. Odwrócił się. Pochylił.
  – Wchodź – wyszeptał.
  Paweł spojrzał w te białe połyskujące pośladki. Ładne. Zaraz będzie je miał. Zaraz poczuje, jak one drżą i rozchylają się pod naporem jego fallusa. Widział w nich dreszcze emocji, jak gęsia skórka, co tym bardziej go podniecało. Palcami rozsunął zwieracz, przyłożył swojego męskiego tytana i pchnął lekko. Filip uskoczył, ale zaraz się opanował. Pomimo obfitości żelu, żołądź z trudem wpłynęła do wnętrza.
  – Powoli... – usłyszał głośny szept płynący ze zwartej krtani Filipa. – Gdybyś zrezygnował, ja swoim dałbym ci nie mniejszą przyjemność.
  – Chyba to już wyjaśniliśmy sobie? – odpowiedział, jeszcze raz podjechał biodrami, by swoim sprawnym pchnięciem, tym uderzeniem jakby od dołu, które przeszywało do ostatniego nerwu, łamało ból i kruszyło opór – ulokować całego fallusa we wnętrzu Filipa. Filip poderwał się, jakby chciał ulecieć, pozbyć się własnej skóry, zrzucić ją, wyskoczyć z siebie...! Ale Paweł dobrze znał te reakcje. Przytrzymał go mocnymi ramionami, dosunął ciało do ciała i wolnym ruchem poprawiał fallusa, zyskując dla niego tyle przestrzeni, ile było mu tam potrzebne. Teraz wiedział, że opanował tamto wnętrze i pokonał je. Ono musiało ustąpić. Reszta zależy już od Filipa. Więc dopchnął jeszcze raz, najgłębiej. Filip stał pochylony, z zaciśniętymi zębami, to zamykał oczy, to je otwierał, ustami chwytał urywany oddech. Ból przyjmował z honorem, jak przystało na geja i twardego faceta. Milczenie. Tylko głośniejsze oddechy i szum spływającej wody. Paweł, wklejony w pośladki Filipa, masował mu kark i lędźwie, a rozpryski wody przynosiły nowe wrażenia. Paweł prężył się samoistnie, to była dodatkowa pieszczota, jakby go dotykały inne, czułe dłonie kochanka.
  Filip już kontrolował swoje ciało, jego wnętrze dopasowało się do Pawła i pozwalało na stopniowe coraz obszerniejsze i pełne ruchy. Paweł biodrami zakreślał kręgi i łuki, które bardziej przypominały taniec niż seks i powodowały, że Filip, drażniony głęboko we wnętrzu, powoli prostował ciało i wyprężał się, aż całym ciężarem wsparł się na Pawle i ruchami pośladków nieświadomie pieścił mu zwartą, przepełnioną mosznę. Paweł czuł coraz większe zadowolenie. Musiał przyznać, że Filip jest dobrym partnerem, wie, jak współpracować. Więc w odpowiedzi zagarniał mu jądra i lekkim onanizmem rozdrażniał penisa, a potem łagodził go ruchem dłoni płynącej wzdłuż bioder i ud, aż pod jądra i pośladki. I znów ten sam taniec. I nagle nastąpił niespodziewany wytrysk Filipa, aż ten zachwiał się i stracił równowagę, ale Paweł już panował nad nim i nad sobą. Sprawnym ruchem dokończył mu onanizm, po czym dalej bez pośpiechu sycił się jego ciałem, z którego czerpał autentyczną rozkosz. Ile to jeszcze trwało, minutę, trzy, pięć – nie wiedział. To Filip słabym głosem poprosił, żeby Paweł już kończył. A że u Pawła wytrysk jest kwestią szybkości ruchów i napięcia ciała, więc ruszył całą długości fallusa, aż Filip ponownie zaciskał zęby. Na finiszu Paweł też zacisnął zęby. Dawno nie pamiętał u siebie tak mocnej ekstazy z tak obfitą ilością spermy.
  Filip z ubóstwieniem patrzył w to ciało, które zmywał teraz ze śladów przeżycia, a Paweł łaskawie mu na to pozwalał. To był kolejny pokłon jego męskiej potędze. I słuchał słów, które nie robiły już na nim żadnego wrażenia. Że był doskonały? Może i był. Skąd to umie? Znikąd. Że był lepszy od niejednego...? Bo jest. Bo jest w tym dobry. Może i bardzo dobry. Czy najlepszy? Kto wie? Za to wie na pewno, że jest gejem i taki seks daje mu największą rozkosz, a tak, jak to przeżył z Filipem, dawno z nikim nie przeżywał. Ale tego Filipowi nie powie.
  Nie byli w łóżku, czego Paweł już zupełnie nie chciał. Po co? I znów słuchał tych dziwnych słów. Filip dziękował, przepraszał... Za co? Że otrzymał coś wyjątkowego i że jest tak bez sił, że go już nie odwiezie z powrotem. Filip, kim ty jesteś – myślał Paweł. Reliktem przeszłości?
  – Spotkamy się jeszcze? – głos Filipa brzmiał nadzieją.
  Paweł nie odpowiedział, choć czuł, że chętnie by z nim to kiedyś powtórzył.
  – Aha... kasa – Filip wyjął portfel. – Na tyle byliśmy umówieni, prawda? – powiedział.
  Paweł nie pamiętał, czy wcześniej padła jakaś konkretna kwota. Chyba nie. Nie przeliczając, schował pieniądze w kieszeń. Jak grać, to grać do końca. Wyszedł ze zwykłym „do widzenia”.
  Następnego wieczora Paweł znów szedł do swojego pubu.
  I... Marcin! który królował jak zwykle w otoczeniu tego czarnulka i pszenicznego blondasa. Tym razem oni siedzieli przy jego, Pawła, ulubionym stoliku! Bowiem stolik przy filarze, gdzie zwykle Marcin huśtał się na swoim krzesełku, tym razem był zajęty. Paweł pewnym krokiem podszedł ku tej rozbawionej trójce.
  – Cześć – powiedział swobodnie i wskazując wolne krzesełko dodał: – Mogę?
  – Jasne, właź – rzeczowo odrzekł Marcin. – Sory, żeśmy ci zajęli, wiem, że to twoje miejsce, ale widzisz, jakieś buractwo władowało się na nasze.
  – Widzę – Paweł z zadowoleniem przyjął wiadomość, że jeżeli Marcin go zapamiętał, to pewnie też zwracał na niego uwagę. I chyba przyszedł w samą porę, bo właśnie Czarny ze słowami: „Ja już spadam, do jutra” – wstał i z głośnym szurnięciem dosunął krzesło.  
  – Poczekaj, ja też idę – Blondas także wstał, kładąc Marcinowi banknot na stoliku. – Zapłać za mnie, ok...?
  – Ok., wiem, nie trzymam was – Marcin wzruszył ramionami sięgając po swoje szkło.
  Paweł chwilę patrzył w ślad za wychodzącymi, po czym gestem pokazał barmanowi: malibu, dwa razy.
  – To dla mnie? Za co? – Marcin patrzył zdziwiony, gdy stanęło przed nim mleczne cudo.
  – Za grzeczność – odpowiedział Paweł, przymuszając do spokoju nie tylko penisa, ale i własny głos.
  I potoczyła się żywa rozmowa o wszystkim i o niczym, o chlebie i niebie, o wilku i o gwiazdach, na wesoło i na poważnie, napełniając Pawła satysfakcją i nadzieją na... Był w siódmym niebie. Z przyjemnością odkrywał, że Marcin to bystrzak, inteligentny i mądry, i nie zarozumiały. Uroda mu w głowie nie przewróciła.
  Wstali obaj jednocześnie, z tą samą myślą: do WC – i obaj w głos się roześmiali.
  Przy pisuarach nie było nikogo. Stanęli obok siebie, biodro w biodro. Paweł się nie zasłaniał. Nigdy tego nie robił, a tym bardziej teraz, gdy obok stoi Marcin. Marcin aż z uniesieniem brwi zlustrował mu penisa, po czym dyskretnie odwrócił wzrok. Paweł uczynił to samo i lekko przygryzł wargi: tłuściutki, mięsisty kąsek! Chłopak na sto, dwieście, trzysta procent! Takiego pochwycić wargami...
  – Kiedy ci mały tak przytył? – spytał, tonując przypływ emocji. – Ma się rozumieć, przyjmij to jako męski komplement – dodał zaraz, chcąc uprzedzić ewentualną niejasność sytuacji: rozmowa o pałach przy pisuarach; i wrzucił w porcelit własną dzwoniąca orkiestrę.
  – A twój to niby nie? – Marcin, nieco speszony, próbował się uśmiechnąć.
  – Nie aż tyle – odrzekł Paweł z udaną skromnością.
  – No, chciałbym to widzieć...
  To było tylko potoczne powiedzenie, o czym Paweł doskonale wiedział, ale gwałtowny impuls, jak błysk świadomości, nakazał Pawłowi działać.
  – To zobacz – odrzekł z nutką ujawnianej tajemnicy, strzepnął ostatnie kropelki i kciukiem wygładzał pofałdowany napletek.
  Marcin popatrzył. Konsternacja i zaskoczenie. Oblizał suche wargi, a Paweł, przesuwając rękę w bok, od dołu dotknął mu penisa tuż pod koroną żołędzi i podrażnił wiązanie napletka.
  – No co ty, facet... – Marcin uskoczył w tył i odwrócony układał penisa w spodniach, zapinając się szybko.
  – Coś się tak spłoszył? – Paweł na moment stracił zwykłą pewność siebie. Niepotrzebnie się pospieszył, żeby tylko nie zepsuć!
  – A jakby ktoś wszedł? – Marcin trwożliwie patrzył w drzwi.
 Ach, więc o to chodzi! – Paweł odetchnął. Jeśli tak, to zdaje się, chłopak kupiony! Więc działać! Natychmiast! Z podwójnym zaskoczeniem!
  – Nie wejdzie, najpierw stuknęłyby tamte drzwi u góry – odrzekł z uśmiechem pewności, patrząc, jak Marcin na przemian to czerwony, to blady, wciąż nie może oderwać wzroku od tego, co widzi: Paweł wciąż wygładzał fałd napletka, nie spiesząc się ze schowaniem swojego penisa do spodni.
  – Każdemu go tak pokazujesz? – spytał drętwym szeptem.
  – Tylko tym, którzy na to zasługują.
  – A ja... czym sobie na to zasłużyłem?
  – Wielkością... Niewielu jest takich – Paweł postąpił krok i patrząc mu prosto w oczy, ujął jego dłoń i przyłożył do swego gorącego penisa.
  – No co ty, facet... – powtórzył Marcin, ale tym razem, chociaż głos odmówił mu posłuszeństwa, ręka nie cofnęła się, chwytając penisa wszystkimi pięcioma palcami i zacisnęła się mocno.
  – Dobrze jest spotkać kogoś, kto ma podobnego... – Paweł dorzucał słowa, które kotłowały się w jego myśli. Jedno wiedział na pewno: dotyka go gorąca dłoń Marcina, jego palce, świadomie czy nie, pieszczą mu penisa – i to jest wspaniałe, ta chwila niech trwa!
  – Rozumiesz, facet... – Marcin wciąż ściskał twardniejącego penisa Pawła. – Ja naprawdę jeszcze nie spotkałem nikogo...
  – Kto miałby tyle, co ty – dokończył Paweł. – Ale ja mam. Obaj wiemy, jaką wartość ma to, co posiadamy.
  Marcin ani nie potrafił przytaknąć, ani zaprzeczyć. Stopniowo poddawał się woli Pawła, który w pewnej chwili po prostu szepnął: „Pójdziemy do mnie?” – a ten tylko skinął głową. Teraz taryfa. Parę przecznic, piechotą by można, ale szkoda czasu! Paweł tłumił radość, a serce mu biło aż w skroniach.
  Marcin był bardzo spięty, nie chciał się rozebrać. Pomimo wpływu alkoholu, miał pełną kontrolę nad sobą. Bo choć Paweł już mu rozpiął koszulę i dotarł ustami na tors i sutki, które przygryzał i namiętnie ssał, gdy czynił najmniejszą próbę dotarcia niżej, napotykał na opór. Marcin powstrzymywał jego dłoń mówiąc, że później, że za chwilę. A przecież Paweł pragnął to ciało zasypać pieszczotami już, natychmiast! Zrozumiał, że chyba zakochał się w tym dzieciaku! W innym przypadku już dawno na Marcinie wisiałyby potargane szmaty, a jego dupa wiłaby się przeładowana królewskim berłem Pawła. Ale to nie był jakiś przypadkowy chłopak, to nie dupodajny żul, to właśnie był Marcin! Więc Paweł muskał jego twarz delikatnymi pocałunkami, nie chcąc go zrazić zbytnią natarczywością lub odrobiną przemocy; a przecież jednocześnie pozwalał, żeby Marcin go rozbierał! Nareszcie i Marcin dał sobie rozpiąć te cholerne spodnie, które Paweł zsunął z niego razem ze spodenkami... Upragniona, kochana nagość, którą Marcin jeszcze próbował chronić dłońmi, ale te Paweł po prostu ujął w swoje dłonie i odsunął na bok. Z uwielbieniem patrzył w to ciało, powoli pochylał twarz, aż dotknął ustami jego grubych, twardych jąder i przemierzył językiem gwałtownie prężącego się fallusa. Już rozumiał, co ma przed sobą. Takiego jeszcze nie spotkał. Fallus Marcina w pełnym wzwodzie był niebywale tęgi, tęższy niż fallus Pawła. Teraz Marcin przejechał dłonią po jądrach Pawła, zsunął napletek z żołędzi, podciągnął w górę. Co zrobi? Zacznie pieszczoty, onanizm, obciąganie...? Nie, nie zaczął. Drżał pełen wewnętrznego napięcia i zarazem zdecydowania, a jego palce czyniły wokół Pawła nieskoordynowane ruchy, zupełnie niepodobne do pieszczot. Jego ciało pokryło się gęsią skórką, naraz stało się gorące, wilgotne, spocone, moszna się zwarła, a ciężki kolos nierytmiczną pulsacją podrywał się i opadał, coraz gwałtowniej uderzając o pośladki Pawła, jakby szukał do nich dojścia. Paweł z niepokojem zrozumiał, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli, że wszystko wskazuje na to, iż to Marcin chce mieć Pawła...! Gdyby to nie był Marcin... Ale to był Marcin, w którym Paweł – teraz to wiedział bez najmniejszych wątpliwości – zakochał się bez pamięci!
  – Ustaw się jakoś – usłyszał drżący, zdławiony szept.
  – Weź gumę... – jęknął Paweł, pierwsze uderzenie tej masy ciała czując aż w mózgu.
  – Nie mam – i znów ból tępego uderzenia. Paweł robił wszystko jak w transie. Napinał się i naginał, w oczach miał oślepiający blask piekielnych ogni, które w gwałtownych rozpryskach wzmagały ból lub przygasały, żeby tuż za chwilę wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Paweł zacisnął zęby. Na nic. Tu trzeba by krzyczeć, wyć!
  – Kur-rwa-a... Dopchnij wreszcie! Nie bądź dzieciak! – i brakło mu tchu, gdy rozpalony pal rozerwał mu wnętrze, a gęsty pot spłynął mu z czoła aż w kąciki ust, na szyję i tors. Nie dało się nie jęknąć.
  Z trudem udało mu się utrzymać świadomość tego, co się dzieje. To nie był tylko ból fizyczny, ale i psychiczny, ból całego jestestwa. To było poniżenie. Nie było wątpliwości, kto tu jest panem, a kto sługą. Marcin po prostu jebał go jak burą sukę, ordynarnie, boleśnie, jakby się mścił za to, że ktoś może mieć pałę równie okazałą jak on, a która jednak nie musi odstraszać! Bo jego – odstraszała.
  – Kończ... – wystękał Paweł.
  – Ochujałeś, facet? Nigdy niżej pięciu minut nie schodzę. Wytrzymasz.
  Pawłowi te słowa odbiły się echem aż po ostatni splot nerwu. Pomyślał: „Poczekaj, świrze, zobaczysz, jak ja ci swojego wpierdolę!” Ale za chwilę, ostrymi pchnięciami rzucany w tył i w przód, jak nieprzytomny powtarzał: „Kocham cię, świrze jeden, kocham cię, inaczej bym tego nie wytrzymał!”
  Wytrzymał. Aż do momentu, gdy Marcin konwulsyjnym rzutem, jak biegacz na taśmę, padł na plecy Pawła, że obaj mało nie runęli. Paweł poczuł, jak się w nim rozpryskuje sperma Marcina. Pierdolony dzieciak, nawet tego nie wie, żeby nie lać w drugiego. Ile tych strzałów? To jeszcze nie koniec?... I najszczęśliwszy moment: nareszcie wyjął...
  Paweł stracił siły. Nogi miękkie, zmęczone, odmówiły posłuszeństwa. Usiadł w kucki na podłodze. Dupa mu się kleiła, wnętrze pulsowało tym samym bolesnym rytmem, a on nie umiał wstać, żeby teraz dobrać się do dupy Marcina. I nie był w stanie zaprotestować, gdy Marcin z miną bezwzględnego zwycięzcy po prostu ubrał się, powiedział: „No to cześć, facet” – i wyszedł.
  Paweł obudził się z bólem głowy. Z trudem analizował przebieg wczorajszego wieczoru, by dojść do wniosku, że nigdy jeszcze nic podobnego mu się nie przydarzyło. Nigdy nie zdzierżyłby tej ignorancji i poniżenia, gdyby... No właśnie: czy naprawdę zakochał się w Marcinie? Ta twarz, te oczy, usta... A może to nie była ignorancja? Miłość także ma swoje kaprysy, pomyślał. Zapomniał, niestety, kto w kim miałby się tu zakochać i kto komu tę ignorancję zafundował. Miłość czy nie, nieważne. Liczy się pragnienie – myślał dalej. Dlatego dziś też pójdzie do pubu. Dziś też się spotkają, choćby Paweł miał tam tkwić od rana do nocy! I znów tu przyjdą. Ale tym razem to Paweł będzie mistrzem ceremonii.
  Tymczasem pięć kroków od pubu – Filip... Paweł już zdążył o nim zapomnieć.
  – Znów idziesz prosto przed siebie? – zapytał tamten z uśmiechem, wyciągając dłoń do powitania, którą Paweł tym razem nie przyjął.
  – No co ty, facet, bzyknąłem cię raz i wszystko, ślubu nie braliśmy – odpowiedział i ominął go. Wszedł do pubu, ani się nie oglądając.
  Jest! Serce zabiło mu jak murzyński tam-tam. Właściwie – są: cała trójka. Marcin, Czarny i Blondas. Paweł rzucił barmanowi krótkie: „Malibu” i pewnym krokiem skierował się ku nim.
  – Wolne? – spytał wyciągając dłoń w kierunku Marcina, lecz Marcin udał, że tego gestu nie dostrzegł. Pawła otoczył chłód. Szybko wsunął rękę w kieszeń.
  – Twoje też wolne – Marcin ruchem podbródka wskazał mu jego ulubiony stolik.
  Paweł mimo to przysiadł obok nich. Ci gadali jak najęci, a on milczał, sztucznym uśmiechem nadrabiając towarzyski pas. Żywiec, Warka, znów Żywiec... Marcin wstał do WC.
  – Ja też muszę – powiedział Paweł i wyszedł za nim.
  Milczenie. Tylko dwa dysonanse pisuarowej orkiestry. Wreszcie Paweł nie wytrzymał:
  – Pójdziemy potem do mnie? – spytał cicho.
  – No co ty, facet! Bzyknąłem cię raz i wszystko. Ślubu nie braliśmy – Marcin zapiął się i pospiesznie wyszedł.
  Pawłowi te słowa odbiły się podwójnym echem. Przed chwilą dokładnie takich samych słów użył w rozmowie z Filipem. Tak; wiedział, że to był tylko taki sobie zwrot, którego Marcin użył zupełnie nieświadomie, tak samo, jak nieświadomie on sam użył go wcześniej. Teraz stał nieruchomo. Marcin. Ten dziewiczo śliczny Marcin! Być z nim, mieć go, pieścić, dzielić z nim wieczory i poranki, radości i smutki...
  Gdy wrócił na salę, stolik był pusty. Łzy mu nabiegły do oczu. Rzucił barmanowi banknot. Nie czekał na resztę. Wybiegł na ulicę. Nikogo. Ani śladu... Otrząsnął się. Żeby z powodu takiego smarka...
  Naraz poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
  – Zapomniałeś, że dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidzialne dla oczu... – usłyszał.
  – ...powiedział Mały Książę – dokończył Paweł półgłosem.
  – Nie. To powiedział lis.
  Za nim stał Filip, a jego stonowany głos płynął jakby dokładnie z głębi serca.
  – Tak, to był lis – przyznał Paweł. – I powiedział też parę innych mądrych rzeczy.
  – Na przykład o decyzji oswojenia, która zawsze niesie w sobie ryzyko łez. Jeśli kogoś oswoisz, stajesz się za niego odpowiedzialny. Chciałeś oswoić tego młodego, a on cię olał.
  – Skąd wiesz?
  – Bo widzę sercem.
  – I co? Myślisz, że teraz ty mnie oswoisz? Bo byliśmy raz? Idź, facet, swoją drogą! – Paweł sam nie wiedział, kiedy przejął styl Marcina.
  – Nie „facet”. Filip. To też na „f” – poprawił go, a tym razem głos Filipa był jakby szary, zmięty, matowy.
  Paweł leżał z oczami wbitymi w sufit. Męka. Tortury tym większe, gdy się analizuje własną porażkę. Nie łudził się, że odzyska Marcina. I jeszcze Filip ze swoimi mądrościami. Filip... To nie jest młodzieniec z pierwszych stron katalogu wybranych modeli Pawła. Z wyglądu facet po trzydziestce, ale przystojny. Ma jakiś swój męski urok. I jest dobrym partnerem, doświadczonym, zna życie. Spokojny, nie taki narwany. I w seksie umie współpracować – rozważał Paweł. Ale jednak – liczył się tylko Marcin. To przecież miał być Marcin!
  Po południu był w pubie.
  – Malibu, jak zwykle? – spytał usłużny barman.
  – Jak zwykle, facet. I przestań się do mnie ślinić! Od razu płacę.
  Barman posłał mu gromy z oczu.
  Marcina – zero. Wkrótce północ. To nic. Paweł jest cierpliwy. Poczeka.
  Minęła północ. Marcin nie przyszedł. Gdzie twoja mądrość, książkowy lisie? Straciłeś swojego Małego Księcia.
  – Wolne...? – usłyszał nad sobą.
  – No co ty, facet, tyle wolnego a ty... – odrzekł szorstko i podniósł gniewny wzrok. – No tak... to znaczy... Siadaj... Przyszedłeś mnie oswoić?
  – Nawet, jeśli niesie to z sobą ryzyko łez – Filip zasiadał, lekko poprawiając krzesełko.
  – Daruj sobie te mądrości.
  – Drażnią cię?
  – Bardzo.
  – Bo jesteś sam. Wiesz, dlaczego ludzie są samotni?
  – Wiem. Bo ludzie kupują rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, ludzie nie mają przyjaciół...
  Paweł urwał w pół zdania. Przypomniał sobie...
  – ...powiedział lis – dokończył Filip.
  – Tak. To też powiedział lis... A przy okazji – Paweł sięgnął do kieszeni spodni, odnajdując w niej tamten zwitek banknotów. – Oddaję ci kasę. Nie kupowałeś mnie.
  – Nie chciałem cię kupić – Filip w swojej dłoni mocno trzymał zaciśniętą dłoń Pawła. – Chodzę za tobą od miesiąca. Chciałem cię... oswoić. Oswoić znaczy...
  – ...stworzyć więzy. To też mówił lis.
  – Tak... Gdy miałeś przyjść o siódmej, już od szóstej odczuwałem radość. Im szybciej płynął czas, tym bardziej byłem szczęśliwy. Aż wtedy, gdy byłeś u mnie... Ale to nie było to.
  – Chcesz poznać cenę szczęścia...
  – Z tobą.
  – Więc chcesz mnie oswoić..
  – Bo jeśli cię oswoję...
 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin