Dolina nocy - Barbara Gordon.pdf

(1484 KB) Pobierz
Ewa wzywa 07... nr.114 Dolina nocy – Barbara Gordon
1
959584238.001.png
Ewa wzywa 07... nr.114 Dolina nocy – Barbara Gordon
2
959584238.002.png
Ewa wzywa 07... nr.114 Dolina nocy – Barbara Gordon
Stanisław Groń czekał. To oczekiwanie było boleśnie przejmujące. Tak czeka
się na pierwsze spotkanie z dziewczyną, na atak na froncie, mo że też na
nieuchronny ś mierć. Pamiętał kilka takich oczekiwań w swoim życiu. Przed
wysadzeniem pociągu w latach partyzantki. I gdy stał pod drzewem,
przywiązany do jego pnia, a chłopak z leśnej bandy celował w niego z urzynu, by
wykonać wyrok w imieniu Polski Podziemnej. Urzyn się zaciął, a mo że chłopak
stchórzył. Jakiś oddział wojska, przeczesujący las, przyszedł z odsieczą.
Przypadkowo.
Ni z tego ni z owego przypomniała się Groniowi właśnie teraz jedna z
ostatnich rozmów z matką, sprzed lat, gdy przyjechał do domu na wieś, żeby
zabrać bratanicę Ewkę. W liście matka napisała: „Szwa-gierce Twojej, Magdzie,
zmarło się miesiąc temu. Antek poszedł z domu znowu precz, powiedział, że na
gospodarkę nic wróci. Zabierz dziecko, bo się tu zmarnuje". Matka mówiła:
— Ja do ciebie. Stasiu, nie pojadę. Ty masz swoje życie, ja swoje. Ale Ewkę
weź, ja już jej nie wychowam, za stara. A jeszcze jej kto wypomni ojca, leśnego.
Swoi to nie, ale tu teraz nowych dużo, obcych. Kiedyś leśni chodzili sobie
środkiem drogi przez wie ś, spotykali milicjantów, kłaniali się sobie grzecznie i
rozchodzili, każdy w swoją stronę...
— Policjantów chyba — sprostował Stanisław. —Podczas wojny.
— Milicjantów, mówię, a nie policjantów — rozgniewała się. — Nie we
wojnę. Po wojnie to już było.
Ona wiedziała swoje, on swoje. Chciał jej odpowiedzieć, że w tych stronach,
gdzie teraz przebywa, on i powojenni „leśni" nie salutują sobie uprzejmie na
środku wiejskiej drogi.
Za oknami posterunku w Topolewie stała cicha letnia noc. Niby spokój,
pogasły prawie wszystkie okna w domkach, zatulonych w bujną zieleń resztek
dawnego lasu i ogródków. Latarnie palą się z rzadka mdłym światłem. Odjechały
ostatnie pociągi. Na peronie pusto. Te godziny, gdy ludzie przekręcają kontakty,
niby kładąc kres swym dziennym sprawom, elektrycy nazywają „doliną nocy", bo
najmniejsze jest wtedy zużycie prądu. A ksiądz tutejszy, sprawny kaznodzieja,
powiada, że to Bóg kładzie swą miłosierną dłoń na świat, aby zaznać mógł
spokoju. Wiadomo — kto śpi, nie grzeszy.
Ale kto śpi, a kto nie śpi w Topolewie tej nocy?
Reflektory samochodu wyskoczyły nagle spoza zakrętu drogi i oddaliły się.
Groń poznał: to doktor Grządkowski. O tej porze? Chyba od Niedzińskich,
widocznie starsza pani znów zasłabła. Tutejsze sfery wyższe, „państwo". Mówi
się: „u Pawlusów"', „u Kabatów", ale: „u państwa Niedzińskich". Należą do
nielicznej już garstki tych, co jeszcze przed wojną pobudowali tu sobie wille na
lato, a wojna osadziła ich w Topolewie na stałe, jak rozbitków na mieliźnie po
3
Ewa wzywa 07... nr.114 Dolina nocy – Barbara Gordon
zatonięciu okrętu. Obok nowobogackich, czyli „prywaciarzy", są nie
wysychającym źródłem pokus dla wszelakiego rodzaju band, gangów i
indywidualnych złodziejaszków. Ot, chociaż by dla Kabata. Ciekawe, czy rodowe
srebra Niedzińskich to też jego robota...
Na skos od okien posterunku, za torami, świeci się w oknie małego domku. To
u tego literata--socjologa, Kotkowskiego. Towarzysz magister albo pracuje, albo
zabawia się z dziewczynkami.
A teraz spoza budyneczku stacji, z krzaków, wymknęło się kilka cieni. Paroma
susami przesadzili tory. i znikli. Oczywiście koło rampy, gdzie stoją wagony z
węglem. Podkradanie węgla to specjalność Bana-szczaka, jego braci, a teraz już i
synów.
Groń sięgnął po słuchawkę. Nikt się w składzie nie odzywa. Dozorca, stary
Jacoń, pewnie popił sobie i śpi w najlepsze. Trudno, Groń nie ruszy się teraz z
posterunku. Radiowozu nie ma co wzywać. Jest w drodze. Dopiero co dzwoniła
kelnerka z zajazdu „Na rozdrożu", że pobili się pijacy, więc posłał tam
chłopaków. Wreszcie odezwał się zachrypnięty głos: — A czego tam?
— Słuchaj. Jacoń. tu Groń. Banaszczaki węgiel ci ciągną, a ty śpisz.
— Niech ja skonam! Ich sześciu, a ja sam?
— Wróci radiowóz, to ci go podeślę.
— Powiem im, żeby poczekali. — Stary mruknął jeszcze coś, co brzmiało
niezbyt uprzejmie i odłożył słuchawkę.
Ot, jak to jest. Pod samym Groniowym nosem złodziejaszki grasują, a on nic
nie poradzi. Zanim obudzi telefonem któregoś ze swoich i ściągnie go na pomoc,
ferajna będzie już po drugiej stronie toru, na melinie u „Lewego", gdzie zawsze,
o każdej porze dnia i nocy każdy mo ż e się napić według życzenia: wódki,
bimbru, denaturatu, czyli „dingsu", a nawet kradzionego z zakładów
farmaceutycznych spirytusu metylowego.
Westchnął z rezygnacją. Wciąż za mało tu ludzi, chociaż i tak więcej, niż
dawniej bywało. Jest radiowóz. Jest pies śledczy. Ale to, co publicyści i teoretycy
zowią marginesem społecznym, to przecież nie biały pasek papieru na kartce
zeszytu szkolnego, oddzielony starannie, przez pilnego ucznia za pomocą linijki,
a żywi ludzie. Pulsująca gorącą krwią gromada ludzka, dzieląca się na komórki,
na grupy, grupki, bandy, gangi, klany, większe, mniejsze, gardzące prawem
ludzkim i boskim, porządkiem i tak zwanym uczciwym zarobkiem. Och, jak on
ich zna! Tyle lal prowadzą między sobą, on i oni, ni to grę, ni to walkę, ni to
pojedynek, ni to polowanie. W dzień spotykają się na ulicy, jak gdyby nigdy nic,
ot, po sąsiedzku, kłaniają się sobie grzecznie, nie przymierzając jak ci powojenni
leśni i milicjanci w jego rodzinnej wsi. Nawet już nie uśmiechają się drwiąco, jak
kiedyś, za jego plecami. Niektórzy tylko spieszniej wskakują do kolejki, bo ten i
ów akurat znalazł dorywcze zajęcie.
Dziwne mu się wydało, że właśnie dzisiejszej nocy znajduje czas na ten
4
Ewa wzywa 07... nr.114 Dolina nocy – Barbara Gordon
rozrachunek. Ile zrobił przez te niemal trzydzieści lat swojej pracy milicyjnej w
Topolewie. żeby tu był porządek, ład, żeby można było żyć spokojnie, chodzić po
nocach bez obawy o życic, zdrowie i portmonetkę. Wiele supłów rozwiązało
samo życie. Ale nie wszystko szło ku lepszemu tak samo przez się. Ile to tygodni
tropili bandę, która uprawiała ordynarny rozbój, ile miesięcy trwała cierpliwa
akcja likwidacji kolonii hipisów, ile czasu zajęło wyśledzenie, kto napada w
ciemno ściach na samotnie wracające do domu z pracy kobiety, zarzucając im od
tylu na szyj ę oponę samochodową? A kilkakrotne rozbicie gangów gwałcicieli?
Groń od lat obserwował, rozgryzał różne paczki i gangi. Widział, a nieraz
wyczuwał, jak się rodzą, lęgną, sklejają. Już w szkole. Albo przy budce z piwem i
lodami. Albo po leśnych wertepach, gdzie wagarują, szukają niewypałów i
napuszczają psy na spółkujące w zaroślach parki. Albo najprościej — na stacji.
Oto promenada, salon towarzyski Topolewa, giełda pomysłów i miejsce zbiórek.
Siedzi takich paru na ławeczce i tylko patrzeć jak coś zbroją, gdy podnoszą się
teniwie, bez słowa, przeciągają się jak koty i rozkołysanym krokiem
.podpatrzonym na westernach, z rozsławionymi w łokciach na boki ramionami
wsiąkają w którąś z osiedlowych uliczek.
Północ. Zadzwonił telefon. Groń drgnął. Tak się zamyślił, że ten dzwonek
rozbrzmiał mu w uszach jak alarmowy sygnał.
— Posterunek w Topolewie — mruknął, podnosząc słuchawkę,
— Tu Bielski. Może mnie potrzebujecie, komendancie? Nie śpię jeszcze. —
Głos, dobiegający z drugiej strony przewodu był stonowany, ale jednocześnie
brzmiało w nim autentyczne zaniepokojenie.
— Nie, nie. Dziękuję wam. Nie trzeba. W razie czego zadzwonię do was. —
Gronia irytowała wymowa Bielskiego, tak starannie i wyraźnie akcentującego
poszczególne zgłoski. Z trudem opanowywał rozdrażnienie na samą myśl, że w
ogóle mógłby do czegokolwiek potrzebować Bielskiego.
Odłożył słuchawkę, nic chciał przeciągać dyskusji. Mógłby na przykład zrobić.
Bielskiemu kawał i posłać go, żeby poszukał Banaszczaków z ich łupem.
Wyobraził sobie swego wymuskanego zastępcę, jak pomyka przez krzaki i
zarośla za nieuchwytnymi złodziejaszkami* i o mało nie parsknął śmiechem.
Chłopaki z
posterunku mówią na niego „towarzysz profesor", bo coś tam skończył, zdaje się,
że prawo. Jakie licho «o przyniosło do Topolewa, powinien w Komendzie
Wojewódzkiej albo Głównej siedzieć, tam jego miejsce.
Bielskiego przenie śli niedawno z Łodzi. Podobno „na własne życzenie".
Mówią, że babka go rzuciła, nie chciała iść za milicjanta, inna wersja brzmi, że
ożenił się, ale żona mu uciekła...
Groń zasępił się. Czuł, że nie jest w porządku w stosunku do tego młodego
podwładnego, który wobec niego niczym nie zawinił — chyba tylko tym faktem,
że był, że istniał. No bo czy to źle, że taki on schludny, taki rygorysta, że od nich
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin