McNaught Judith - Dary losu - Cud.rtf

(143 KB) Pobierz
JUDITH MCNAUGHT

JUDITH McNAUGHT

CUD

DARY LOSU

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świętemu Judzie,

patronowi spraw beznadziejnych

nad tą bardzo się napracowałeś

Dziękuję

1

Muzyka i gwar rozmów pozostawały w tyle i cichły, gdy Julianna Skeffington zbiegała schodami z tarasu ogromnego pałacu, do którego niemal sześćset osób z towarzystwa przybyło na bal kostiumowy Tuż przed nią rozpościerały się ogrody oświetlone tysiącami pochodni, pełne gości i uwijających się wokół służących ubranych w odświętne liberie. Za ogrodami majaczył labirynt z wysokich krzewów, idealne miejsce, by skryć się przed ludzkimi oczami. I tam też skierowała swe kroki Julianna.

Zgarnęła szerokie spódnice kostiumu Marii Antoniny i przeciskała się wśród tłumu, spiesznie przemykając obok rycerzy w zbrojach, trefnisiów, rozbójników, rozmaitych postaci ze sztuk Szekspira, niezliczonych królowych i księżniczek, a także wszelkiej maści zwierząt zarówno dzikich, jak i domowych.

Po chwili zauważyła szeroką ścieżkę i wbiegła w nią szybko, zaraz jednak musiała odskoczyć na bok, aby się nie zderzyć z rozłożystym „drzewem”, obwieszonym czerwonymi jabłkami. Drzewo skłoniło się szarmancko Juliannie, jedną ze swoich „gałęzi” obejmując w pasie damę przebraną za dojarkę i trzymającą nawet wiadro w dłoni.

Potem nie musiała już zwalniać kroku aż do chwili, gdy znalazła się w centrum ogrodów, gdzie obok dwóch rzymskich fontann ustawiono podium dla przygrywającej do tańca orkiestry. Mamrocząc słowa przeprosin, przepchnęła się obok mężczyzny przebranego za czarnego kota, który właśnie szeptał coś do różowego ucha drobnej, szarej myszce. „Kocur” długim, pełnym zachwytu spojrzeniem powiódł po dekolcie Julianny, a potem śmiało spojrzał jej w oczy i mrugnął, by po chwili znów poświęcić całą uwagę uroczej myszce o absurdalnie długich wąsach.

Oszołomiona wyuzdanym zachowaniem przybyłych, jakiego była świadkiem tego wieczoru - szczególnie tu, w ogrodach - Julianna nerwowo odwróciła się przez ramię i wówczas ujrzała matkę wychodzącą z sali balowej. Matka stanęła na stopniach tarasu, trzymając pod ramię nieznanego Juliannie mężczyznę i z wolna wodziła spojrzeniem po ogrodach. Szukała oczami córki. Wiedziona instynktem psa myśliwskiego nieomylnie spojrzała w jej stronę.

To wystarczyło, by Julianna niemal zerwała się do biegu. Przed wejściem do labiryntu czekała ją jeszcze tylko jedna przeszkoda: duża grupa wyjątkowo rozochoconych mężczyzn, stojących pod drzewami i zaśmiewających się na całe gardło na widok fałszywego trefnisia, który bezskutecznie starał się żonglować jabłkami. Julianna nie chciała przechodzić tuż przed nimi, bo wówczas znalazłaby się w polu widzenia matki, próbowała więc się przemknąć za ich plecami.

- Przepraszam, panowie - powiedziała, wciskając się między drzewa a męskie plecy. - Ale muszę przejść.

Zamiast szybko usunąć się z drogi - jak nakazywała zwykła uprzejmość - dwaj mężczyźni zerknęli przez ramię, po czym odwrócili się do niej przodem, n i e ustępując j e d n a k miejsca, by mogła ich wyminąć.

- No, no, co my tu mamy? - rzucił jeden z nich bardzo chłopięcym i bełkotliwym głosem, opierając się ręką o pień drzewa tuż na wysokości ramienia dziewczyny. Chwycił pełny kielich, przyniesiony mu właśnie przez lokaja i wsunął w dłoń Julianny. - Coś na pokrzepienie, madame?

W tym momencie Juliannę o wiele bardziej przerażała perspektywa spotkania z matką niż drobna utarczka z pijanym młodym lordem, ledwo trzymającym się na nogach, którego kompani na pewno powstrzymaliby od zuchwalszego zachowania niż to, jakie prezentował w tej chwili. Żeby więc nie wywoływać zamieszania, chwyciła kieliszek, zanurkowała pod ramieniem natręta i szybko minęła pozostałych, kierując się spiesznie ku miejscu, do którego zmierzała.

- Daj sobie spokój, Dickie - zdołała jeszcze usłyszeć. - Połowa tancerek z opery i cały półświatek zebrał się tu dzisiejszego wieczoru. Możesz więc mieć niemal każdą kobietę, która wpadnie ci w oko. Ta najwyraźniej nie ma ochoty się zabawić.

Julianna przypomniała sobie, że elita towarzystwa nie pochwalała maskarad - szczególnie jako rozrywki dla młodych, szlachetnie urodzonych panien. Po tym, co dzisiaj zobaczyła, nie dziwiła się już, dlaczego. Bezpiecznie ukryci pod kostiumami i maseczkami, członkowie najlepszych rodzin zachowywali się jak... jak najzwyklejsze pospólstwo!

2

Julianna wpadła do labiryntu, skręciła w ścieżkę po prawej stronie, pobiegła do pierwszego zakrętu, który też prowadził w prawo, po czym oparła się plecami o szorstkie gałęzie krzewów. Wolną ręką starała się przygładzić warstwy koronek, którymi obszyto spódnice i dekolt - na próżno jednak. Wciąż sterczały sztywno i swą bielą ostro odbijały od mroku nocy.

Serce jej waliło - nie ze zmęczenia, lecz z emocji. Starała się wytrwać w idealnym bezruchu i pilnie nasłuchiwała. Od ścieżek ogrodu odgradzał ją jedynie pojedynczy szpaler wysokich krzewów, ale była ukryta za zakrętem, więc nikt, kto stanąłby u wejścia do labiryntu, nie mógł jej zobaczyć. Niewidzącymi oczami wpatrywała się w kieliszek, czując jak ogarniają gniew z powodu własnej bezsilności, nie mogła bowiem nic zrobić, by zapobiec kompromitującemu zachowaniu matki, która przemieniała życie Julianny w piekło.

Próbując uciec od ponurych myśli, uniosła kieliszek i powąchała jego zawartość. Silny aromat trunku przyprawił ją o dreszcz. Przypomniał jej się zapach tego, co pijał papa. Nie madery, którą się raczył od śniadania do kolacji, ale złocistego napoju, który pochłaniał wieczorem -jak twierdził, w celach czysto leczniczych, by uspokoić nerwy.

A przecież teraz nerwy Julianny także były w opłakanym stanie. Ledwo o tym pomyślała, usłyszała głos matki dobiegający zza liściastej ściany i serce zabiło jej jeszcze mocniej.

-Julianno, kochanie, jesteś tam...? Przyszedł tu ze mną lord Makepeace, który wprost marzy, by cię poznać...

Juliannie natychmiast stanął przed oczami upokarzający widok nieszczęsnego lorda Makepeace'a - kimkolwiek był - ciągniętego na siłę ogrodowymi ścieżkami przez jej upartą matkę. W żadnym razie nie miała ochoty na kolejne zawstydzające spotkanie z jakimś niechętnym potencjalnym adoratorem, który miał nieszczęście wpaść w szpony lady Skeffington. Wcisnęła się więc jeszcze głębiej w krzewy, aż gałęzie rozburzyły jej jasne loki, godzinami misternie upinane przez pokojówkę.

Księżyc jak na zawołanie skrył się za chmurami i labirynt pogrążył się w gęstym mroku.

Tymczasem zaledwie kilka kroków od Julianny, po drugiej stronie ściany z krzewów, matka ciągnęła swój bezwstydnie kłamliwy monolog.

- Julianna to niezwykle ciekawa świata dziewczyna! - wykrzyknęła lady Skeffington, lecz zamiast dumy i entuzjazmu w jej tonie pobrzmiewała frustracja. - Zapewne zapuściła się w te ogrody, bo pociągały ją swą tajemniczością.

Dziewczyna odruchowo przetransponowała wygłaszane właśnie przez matkę kłamstwa na jej rzeczywiste myśli: „Julianna jest samotnicą, którą siłą trzeba odciągać od książek i pisaniny. Zamiast wykorzystać tak wspaniały bal i poszukać odpowiedniego kandydata na męża, chowa się po krzakach. Jakże to w jej stylu!”.

- W tym sezonie była wprost rozchwytywana, zupełnie nie mogę zrozumieć, jakim cudem jeszcze się nie spotkaliście. W rzeczy samej, musiałam nawet ograniczyć jej towarzyskie zobowiązania do dziesięciu tygodniowo, by miała również czas na wypoczynek!

„Co tu mówić o tygodniu - Julianna w ciągu całego roku nie otrzymała dziesięciu zaproszeń, ale muszę jakoś wytłumaczyć fakt, że wcześniej się nie spotkaliście. Przy odrobinie szczęścia, uwierzysz w te bzdury!”.

Lord Makepeace nie był jednak aż tak naiwny.

- Doprawdy? - wymamrotał pełnym rezerwy głosem, w uprzejmy sposób wyrażającym irytację i zdumienie. - Jest raczej dziwną... ehm... niezwykłą młodą kobietą, jeśli nie lubi spotkań towarzyskich.

- Ależ nic podobnego! - zapewniła go spiesznie lady Skeffington. - Julianna wprost uwielbia bale i wieczorki tańcujące.

„Julianna wolałaby raczej, żeby jej wyrwać ząb”.

- Jestem pewna, że oboje natychmiast przypadlibyście sobie do gustu.

„Mam zamiar jak najszybciej wydać ją za mąż, dobry człowieku, a ty spełniasz wszystkie wstępne warunki: jesteś kawalerem, pochodzisz z dobrej rodziny i masz odpowiednią fortunę”.

- W żadnym razie nie należy do tych narzucających się kobiet, które tak często można spotkać w dzisiejszych czasach.

„Nawet palcem nie kiwnie, żeby pokazać się od jak najlepszej strony”.

- Ma jednak przymioty, które nie mogą ujść uwagi żadnego mężczyzny

„I aby na pewno nie uszły, zmusiłam ją, by dzisiejszego wieczoru włożyła kostium nadający się raczej dla szukającej przygód mężatki niż dla osiemnastoletniej niewinnej panny”.

- Nie szybko jednak przechodzi do konfidencji.

„Ma co prawda na sobie suknię z nieprzyzwoitym dekoltem, ale nawet nie próbuj dotknąć czubka palców Julianny, zanim poprosisz ojej rękę”.

Lord Makepeace nagle tak bardzo zamarzył o wolności, że zdecydował się uchybić dobrym manierom.

- Doprawdy, muszę już wracać na salę, lady Skeffington. Jeśli się nie mylę, następny taniec zarezerwowała dla mnie panna Topham.

Świadomość, że zwierzyna wymyka się jej z rąk - i to w objęcia najpopularniejszej debiutantki sezonu - skłoniło matkę Julianny do wygłoszenia największego kłamstwa od chwili, gdy została swatką córki.

- Rzeczywiście, czas wracać na bal! Nicholas du Ville we własnej osobie poprosił Juliannę o następnego walca!

Lady Skeffington musiała podążać za oddalającym się lordem, bo ich głosy stawały się coraz cichsze.

- Pan du Ville wielokrotnie wykazywał niezwykłe zainteresowanie naszą drogą Julianną. Prawdę mówiąc, dał mi do zrozumienia, że pojawił się tu dzisiejszego wieczoru tylko po to, by spędzić z nią kilka chwil! Ależ skąd, mój panie, to najszczersza prawda, prosiłabym jednak, żeby zachował pan dyskrecję w tej sprawie...

W głębi labiryntu piękna, młoda wdowa po baronie Penwarrenie zarzuciła Nicolasowi ręce na szyję, po czym wyszeptała z uśmiechem:

- Tylko nie mów mi, że lady Skeffington zmusiła akurat ciebie, abyś zatańczył z jej córką, Nicki. Jeżeli tak się stało, i zatańczysz z tą dziewczyną, to całe towarzystwo będzie pękać ze śmiechu. Gdybyś tego lata nie spędził we Włoszech, wiedziałbyś, że ulubioną rozrywką wszystkich kawalerów jest krzyżowanie planów matrymonialnych tej odrażającej babie. Ja nie żartuję - ostrzegła Nicholasa Valerie, widząc na jego twarzy szczere rozbawienie - ta kobieta nie cofnie się przed niczym, żeby złapać bogatego męża dla swojej córki i przez to zapewnić sobie odpowiednią pozycję w towarzystwie! Absolutnie przed niczym!

- Dziękuję za ostrzeżenie, cherie - rzucił Nicki sucho. - Tak się składa, że przed wyjazdem do Włoch zostałem przedstawiony mężowi lady Skeffington. Nigdy jednak nie spotkałem matki ani córki, nie mówiąc już o obiecywaniu tańca którejkolwiek z nich.

Valerie odetchnęła z ulgą.

- Prawdę mówiąc nie wierzyłam, że mógłbyś być aż tak głupi.

Julianna to w istocie ładne stworzenie, chociaż zupełnie nie w twoim stylu. Jest bardzo młoda, bardzo dziewicza i zdaje się, że ma dziwny zwyczaj chowania się po kątach i schodzenia wszystkim z oczu.

- Musi więc być zachwycająca - skłamał Nicki i zaśmiał się lubieżnie.

- W każdym razie w niczym nie przypomina matki. - Valerie wzdrygnęła się elegancko, by zilustrować, co ma na myśli. - Lady Skeffington tak bardzo pragnie zostać uznana w towarzystwie, że niemal się płaszczy przed wszystkimi. Gdyby nie była tak ambitna i zaborcza, uznałabym że jest tragicznie żałosna.

- Może wydam ci się beznadziejnie tępy - Nicholasa zaczynał już nużyć ten temat - ale czemu w takim razie zaprosiłaś te panie na swój bal?

Valerie, wodząc palcem po jego policzku gestem zdradzającym intymną zażyłość, westchnęła głęboko.

- Dlatego, kochanie, że mała Julianna, nie wiadomo jak, zaznajomiła się z nową księżną Langford i jej szwagierką, księżną Claymore. Na początku sezonu obie damy dały wszystkim do zrozumienia, że życzyłyby sobie, aby ta mała została przychylnie potraktowana w towarzystwie, po czym wyjechały do Devon ze swoimi mężami. A ponieważ nikt nie ma zamiaru obrazić Westmorelandów, lady Skeffington zaś jest obrazą dla nas wszystkich, każdy czekał do ostatniego tygodnia sezonu, by je w końcu zaprosić. Niestety, z kilku tuzinów zaproszeń, jakie lady Skeffington otrzymała na dzisiejszy wieczór, wybrała akurat moje - zapewne dlatego, że dowiedziała się, iż ty też tu będziesz... - Urwała gwałtownie, jakby nagle przyszła jej do głowy błyskotliwa myśl. - Wszyscy zachodzimy w głowę, jakim cudem Julianna i jej odpychająca matka znają się tak dobrze z księżnymi. Założę się, że ty znasz odpowiedź, Nicki! Krążą pogłoski, że łączyła cię z tymi paniami wyjątkowa zażyłość, zanim jeszcze zostały mężatkami.

Ku zdziwieniu Valerie Nicholas przybrał zimny, zdystansowany wyraz twarzy, a kiedy się odezwał, w jego lodowatym głosie pobrzmiewała groźna nuta.

- Wyjaśnij dokładnie, co rozumiesz przez „wyjątkową zażyłość”, Valerie.

Pani Penwarren natychmiast zrozumiała, że niechcący wkroczyła na śliski grunt, dokonała więc pośpiesznie strategicznego odwrotu.

- Tylko tyle, że podobno jesteś ich bliskim przyjacielem.

Nicki pozwolił jej wycofać się z godnością, akceptując wyjaśnienie krótkim skinieniem głowy, nie zamierzał jednak pozostawiać w tej sprawie żadnych niedomówień.

- Jestem także bliskim przyjacielem ich mężów - oznajmił dobitnym tonem, choć było to stwierdzenie nieco na wyrost.

Rzeczywiście łączyły go dość dobre stosunki ze Stephenem i Claytonem, lecz jego przyjaźń z ich żonami nie napawała braci Westmorelandów entuzjazmem. Obie panie ze śmiechem twierdziły, że ta sytuacja będzie trwać tak długo „aż się w końcu nie ożenisz, Nicki, i to z kobietą, którą będziesz darzył takim uwielbieniem, jakim Clayton i Stephen darzą nas”.

- Skoro jeszcze nie jesteś związany z panną Skeffington - Valerie wodziła teraz palcami po jego karku - nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy dyskretnie wymknęli się z labiryntu i poszli do twojej sypialni.

Już od chwili, gdy Valerie powitała go dzisiejszego wieczoru, Nicki wiedział, że złoży mu tę propozycję. I w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, by ją przyjął. Nic, poza kompletnym brakiem zainteresowania tym, co - jak nauczyły go poprzednie schadzki z Valerie - sprowadzi się do półtorej godziny wyuzdanego seksu z utalentowaną i namiętną partnerką. To fizyczne ćwiczenie zostanie poprzedzone kieliszkiem świetnego szampana, a zakończone kieliszkiem jeszcze lepszej brandy. Potem Nicki będzie udawać rozczarowanie, gdy Valerie uzna za stosowne powrócić do własnej sypialni „by nie dawać służbie podstaw do plotek”. Wszystko rozegra się bardzo elegancko i zgodnie z bardzo określonym rytuałem.

Ostatnio ta przewidywalność życia stała się dla niego męką. Czy był w łóżku z kobietą, czy uprawiał hazard z przyjaciółmi, automatycznie robił i mówił, co należy w z góry określonych momentach. Niezmiennie obracał się wśród ludzi z własnej sfery, którzy wydawali się równie nudni i idealnie wytresowani, jak on sam.

Zaczynał się czuć jak jedna z owych przeklętych, licznych marionetek, tańczących wciąż do tej samej melodii, odgrywanej przez tę samą orkiestrę.

Nawet w wypadku pokątnych romansów, jak ten z Valerie, należało przestrzegać odpowiedniego schematu postępowania różniącego się tylko drobnymi szczegółami w zależności od tego, czy kobieta była mężatką czy nie, i czy on miał odgrywać rolę uwodziciela czy uwodzonego. Valerie była wdową i dzisiejszego wieczoru przyjęła rolę kusicielki, Nicholas wiedział więc dokładnie, jak zareaguje, gdy on nie przyjmie jej propozycji. Najpierw uroczo odmie usta, potem zacznie się przymilać, a na końcu zaoferuje dodatkowe pokusy. On, jako „uwodzony”, najpierw będzie się wahać, potem zastosuje uniki i wykręty a wreszcie zastosuje taktykę przeciągania sprawy, póki Valerie nie da za wygraną, oczywiście w żadnym razie nie mógłby odmówić wprost, bo byłoby to zachowanie wyjątkowo niegrzeczne - niewybaczalne potknięcie w towarzyskim tańcu, który wszyscy opanowali do perfekcji.

Nicki wiedział to wszystko, zwlekał jednak z odpowiedzią oczekując, że może jego ciało zareaguje ochoczo na propozycję, zdecydowanie odrzucaną przez umysł. Kiedy tak się nie stało, pokręcił w końcu głową i przeszedł do pierwszej figury skomplikowanego tańca: wahania.

- Wydaje mi się, że powinienem się najpierw przespać, cherie. To był dla mnie ciężki tydzień, jestem na nogach od dwóch dni bez przerwy.

- Chyba nie masz zamiaru mi odmówić, kochanie? - zapytała, z wdziękiem wydymając usta.

Nicki gładko przeszedł do uników i wykrętów.

- A co z balem i gośćmi?

- Większą przyjemność sprawi mi spotkanie sam na sam z tobą. Nie widzieliśmy się od miesięcy, a poza tym bal nie ucierpi z powodu mojej nieobecności. Służba jest idealnie wyćwiczona.

- Ale nie twoi goście - zauważył Nicholas, wciąż stosując uniki, ponieważ Valerie nadal się przymilała.

- Nawet się nie zorientują, że zniknęliśmy.

- Przydzieliłaś mi sypialnię sąsiadującą z sypialnią twojej matki.

- Nie usłyszy nas, choćbyś połamał łóżko, jak ostatnim razem. Jest kompletnie głucha.

Nicki zamierzał przejść do fazy przeciągania sprawy, ale Valerie go zaskoczyła, przyśpieszając procedurę i przeszła do pokus, zanim zdążył wypowiedzieć swoją kwestię w tej banalnej farsie, która stała się jego życiem. Wspięła się na palce i zaczęła go namiętnie całować, wodząc dłońmi po jego torsie i wciskając mu język głęboko w usta.

Nicki automatycznie objął ją w talii i przyciągnął do siebie, był to jednak pusty, nic nieznaczący gest zrodzony z kurtuazji, a nie wzajemności. Kiedy przesunęła dłonie niżej i sięgnęła do paska spodni, wypuścił ją z ramion i cofnął się o krok, nagle zdegustowany i znudzony całą tą przeklętą szaradą.

- Nie dziś - oświadczył stanowczo.

W spojrzeniu Valerie dojrzał oskarżenie wywołane niewybaczalnym pogwałceniem reguł. Nicholas chwycił ją za ramiona, odwrócił tyłem do siebie i czule klepnął w pośladek.

- Wracaj do gości, cherie - rzucił miękko. Sięgnął do kieszeni po cienką cygaretkę, po czym dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu: - Odczekam chwilę i dyskretnie ruszę za tobą.

3

Julianna stała w idealnym bezruchu. Chciała zdobyć pewność, że matka już nie wróci. Po dłuższej chwili odetchnęła głęboko i wyszła ze swego ukrycia.

Ponieważ labirynt wydawał się dobrą kryjówką na najbliższe kilka godzin, dziewczyna skręciła w lewo i ruszyła przed siebie, aż doszła do niewielkiej, kwadratowej polanki, ze stojącą pośrodku ławką, misternie wykutą z kamienia.

Posępnie zaczęła rozważać swoją sytuację, szukając wyjścia z upokarzającej i nieznośnej pułapki, w jakiej się znalazła. Obawiała się jednak, że nie zdoła się z niej wymknąć, bo matka popadła w prawdziwą obsesję na punkcie wydania jej za kogoś „znaczącego i szanowanego” - gdy tylko dojrzała taką możliwość. Do tej pory lady Skeffington nie mogła przeprowadzić swojego planu, ponieważ żaden „znaczący i szanowany” adorator nie zadeklarował się przez kilka pierwszych tygodni pobytu w Londynie.

Na nieszczęście, tuż przed przyjazdem tutaj matce udało się wydusić propozycję małżeńską od sir Francisa Bellhavena: odrażającego, podstarzałego, pompatycznego szlachcica o trupiej cerze i wyłupiastych oczach - które bez przerwy wbijał żarłocznie w dekolt Julianny - i grubych, bladych wargach, nieodmiennie kojarzących jej się ze śniętą rybą. Myśl o spędzeniu całego popołudnia, nie mówiąc już o całym życiu, z kimś takim jak sir Francis, wydawała się straszna. Obrzydliwa. Nieprzyzwoita.

Tyle że Julianna nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie. Jeżeli chciała jeszcze coś odmienić w swoim życiu, to ukrywanie się tu przed potencjalnymi adoratorami sprowadzanymi przez matkę było ostatnią rzeczą, którą powinna robić. Wiedziała o tym, nie mogła się jednak zmusić, by wrócić na bal. Bo tak naprawdę wcale nie chciała żadnego męża. Skończyła już osiemnaście lat, była pełnoletnia i miała całkiem inne plany i marzenia, które jednak nie pokrywały się z planami i marzeniami matki, więc zupełnie się nie liczyły. A najbardziej frustrujące okazało się to, że matka święcie wierzyła, iż działa w najlepiej pojętym interesie Julianny. Była przekonana, że wie, co dla niej najlepsze.

Księżyc wyszedł zza chmur, odbijając się jasnobursztynową poświatą od płynu w kieliszku Julianny. Jej ojciec mawiał zawsze, że odrobina brandy jeszcze nikomu nie zaszkodziła - łagodziła za to wszelkie niedomagania, poprawiała trawienie i leczyła złe humory. Julianna zawahała się, a potem w odruchu buntu i desperacji postanowiła osobiście sprawdzić prawdziwość tej opinii. Uniosła kieliszek, zatkała palcami nos i pociągnęła trzy duże łyki. Wzdrygając się i gwałtownie łapiąc oddech, oderwała kieliszek od ust, po czym zamarła w oczekiwaniu na eksplozję błogostanu. Mijały sekundy i nic. Czuła jedynie słabość w kolanach i napływające do oczu łzy bezsilności.

Nie mogąc ustać na nogach, opadła na kamienną ławkę. Wcześniej tego wieczoru zapewne korzystało z niej wiele osób, bo na jednym końcu stał kieliszek do połowy wypełniony trunkiem, a kilka pustych leżało obok na trawie. Julianna wypiła kolejny łyk brandy, po czym wbiła wzrok w wyzłocony blaskiem księżyca płyn i znów zaczęła roztrząsać swoje położenie.

Gdyby tylko babcia jeszcze żyła! Natychmiast poskromiłaby matkę i ukróciła tę jej obsesję na punkcie „wspaniałego mariażu”. Zrozumiałaby awersję Julianny do małżeństwa pod przymusem. W całym świecie jedynie pełna dostojeństwa matka ojca zawsze rozumiała Juliannę. Babka była jej przyjaciółką, nauczycielką, przewodniczką w życiu.

U jej kolan wnuczka uczyła się świata i ludzi; tam i tylko tam była zachęcana do samodzielnego myślenia i wygłaszania własnych sądów, bez względu na to, jak absurdalne czy obrazoburcze mogły się wydawać. Babka zawsze traktowała Juliannę jak równą sobie i chętnie dzieliła się z nią swoją niezwykłą filozofią - zaczynając od celu, jaki przyświecał Bogu przy stworzeniu świata, a na mitach o kobietach i mężczyznach kończąc.

Babka Skeffington nie uważała, że małżeństwo jest głównym celem, do którego powinna dążyć każda kobieta, a nawet głosiła, że mężczyźni nie są inteligentniejsi ani lepsi od kobiet!

- Weźmy na przykład mojego męża - powiedziała pewnego wietrznego popołudnia, tuż przed Bożym Narodzeniem, gdy Julianna miała piętnaście lat. - Nie znałaś swego dziadka, Panie świeć nad jego duszą, ale wiedz jedno: jeżeli w ogóle został obdarzony rozumem, nigdy w życiu nie dał temu świadectwa. Podobnie jak jego przodkowie, nie był w stanie zsumować w pamięci dwóch liczb, czy napisać jednego sensownego zdania, a zdrowego rozsądku miał tyle, co niemowlę przy piersi.

- Doprawdy? - Julianna była zaszokowana tą pozbawioną wszelkiego szacunku oceną nieżyjącego człowieka, na dodatek męża babci a jej dziadka.

Babka potaknęła energicznym skinieniem głowy.

- Mężczyźni z rodziny Skeffingtonów od zawsze odznaczali się brakiem wyobraźni. Wszyscy bez wyjątku to gnuśne tępaki.

- Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że i papa jest taki? - Lojalność kazała Juliannie się oburzyć. - To przecież twoje jedyne żyjące dziecko.

- Nigdy nie nazwałabym twego papy tępakiem - odparła babka bez zastanowienia. - Do niego o wiele lepiej pasuje określenie „zakuty łeb”.

Julianna z trudem stłumiła chichot, słysząc takie herezje, zanim jednak zdołała powiedzieć coś w obronnie rodziciela, babka znowu podjęła temat.

- Natomiast kobiety w rodzie Skeffingtonów zawsze odznaczały się niezwykłą inteligencją i pomysłowością. Jeśli dokładniej się przyjrzysz, zauważysz, że na ogół to kobiety wykazują się rozumem i determinacją, a nie mężczyźni. Mężczyźni przewyższają kobiety tylko jednym; brutalną siłą.

Julianna musiała mieć bardzo nieprzekonaną minę, bo babka dorzuciła pośpiesznie:

- Kiedy przeczytasz książkę, którą dałam ci w zeszłym tygodniu, dowiesz się, że kobiety nie zawsze były podległe mężczyznom. W pradawnych czasach miałyśmy władzę, cieszyłyśmy się uznaniem i szacunkiem. Byłyśmy boginiami, uzdrawiaczkami, wróżbiarkami; znałyśmy tajemnice wszechświata i dawania życia. To my wybierałyśmy mężów, a nie odwrotnie. Mężczyźni słuchali naszych rad, wielbili nas i zazdrościli nam mocy. Byłyśmy od niech potężniejsze pod każdym względem. I oni, i my o tym wiemy.

- Jeżeli rzeczywiście byłyśmy mądrzejsze i bardziej uzdolnione, to czemu utraciłyśmy całą władzę i szacunek, i pozwoliłyśmy, by mężczyźni nas sobie podporządkowali?

- Bo przekonali nas, że nie zdołamy przetrwać bez ich brutalnej siły - wyjaśniła babka z mieszaniną gniewu i pogardy w głosie. -A potem, pod pretekstem ochrony, podstępnie pozbawili nas praw i przywilejów. Oszukali nas!

Julianna natychmiast dostrzegła brak logiki w tym rozumowaniu.

- Jeżeli tak - odezwała się po chwili - to znaczy, że nie są aż tak tępi, jak sądzisz. Musieli być przemyślni i sprytni, czyż nie?

Przez moment babka piorunowała ją spojrzeniem, a potem wybuchnęła pełnym aprobaty śmiechem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin