Herbert James - Fuks.pdf

(842 KB) Pobierz
520665 UNPDF
James Herbert
Fuks
Przełożył: Marek Mastalerz
Tytuł oryginału: FLUKE
520665.001.png 520665.002.png
Kerry'emu, Emmie i Caseyowi
520665.003.png
CZĘŚĆ PIERWSZA
520665.004.png
Rozdział pierwszy
Ciepło słońca grzało moje powieki, domagając się, ale niezbyt natarczywie, bym je
otworzył. Wciskające się w uszy dźwięki dotarły w końcu do mojej świadomości.
Chaotyczny zgiełk przerywały przenikliwe piski.
Powoli, niemal niechętnie, otworzyłem zaspane oczy. Powieki rozkleiły mi się
z trudnością do połowy. Jak przez mgłę dostrzegłem obok ciemne futrzaste ciało,
równie duże jak ja. Żebra pogrążonej we śnie istoty unosiły się rytmicznie w górę
i w dół. Otworzyłem usta, z których wydarło się ziewnięcie. Oczy rozwarły mi się do
reszty. Dookoła mnie leżały inne istoty, szare i czarne. Niektóre miały krótkie
i gładkie futerka, inne długie i zmierzwione. Błysnęło nade mną coś białego
i poczułem skubnięcie w ucho. Odsunąłem się ze skowytem. Gdzie byłem? Kim,
a może czym byłem?
Zrazu nieprzyjemne, po chwili dziwnie podniecające wonie dotarły do mych
nozdrzy. Zmarszczyłem nos, wciągając te przenikliwe zapachy, i od razu poczułem się
bezpiecznie. Przycisnąłem się do innych ciepłych ciał, byle dalej od energicznej białej
paskudy, która w końcu dała mi spokój i skokami ruszyła w stronę barierki kojca.
Wspięła się i przednimi łapami wsparła na siatce, z zapałem wymachując zadkiem
i krótkim ogonem. Czyjaś wielka biaława dłoń opuściła się i wyniosła istotę poza
za s i ę g me g o wzroku.
Znów zaskowyczałem, tym razem wstrząśnięty, ponieważ dłoń była taka wielka
i silna! A zapachy dobywające się z niej były kompletnie obce. Przerażające, jednak...
interesujące. Usiłowałem się wcisnąć jeszcze głębiej w kłąb włochatych stworzeń,
starając się nawiązać z nimi jakiś kontakt. Dlaczego otaczały mnie te koszmarne
zwierzęta i dlaczego były mi takie bliskie?
Sen mnie opuścił całkowicie. Do reszty oprzytomniały zadygotałem. Znajdowałem
się w czymś w rodzaju kojca (wydawał mi się bardzo duży), którego posadzka pokryta
była słomą. Siatka kojca była bardzo wysoka, o wiele wyższa ode mnie. Moimi
towarzyszami były psy. O ile pamiętam, w tym momencie wcale nie odczuwałem
s t r ac hu, t y l k o n ajp ra wdopodobni e j b y ł e m c a ł kowi c i e zde z ori entowan y . P a miętam, że
dyszałem gwałtownie i mimowolnie trochę się zmoczyłem. Nie było tego więcej niż
nikły strumyczek. Przypominam sobie, że starałem się wcisnąć pomiędzy dwa
pulchne ciała, z którymi niejasno odczuwałem jakieś pokrewieństwo, umykającą mi
więź. Domyślam się teraz, że poczucie bliskości wynikało z faktu, iż rzeczywiście
byliśmy rodzeństwem. Wtedy jednak reagowałem wyłącznie instynktownie.
Rozejrzałem się dookoła, nie podnosząc zanadto głowy (łba?). Brodę wciąż
miałem zakopaną w słomie. Wszystko było jakieś stłumione, odcienie barw wydawały
się prawie niemożliwe do rozróżnienia, stanowiły jedynie rozmaite warianty szarości
i brudnego brązu. Ale ja w umyśle dopowiadałem sobie barwy, ponieważ już je kiedyś
widziałem... kiedyś... Kiedyś? Kiedy?
Byłem tak zdezorientowany, że już samo pytanie, nie mówiąc o odpowiedzi, było
co najmniej dziwne.
Po chwili zacząłem rozróżniać kolory, sięgając po nie pamięcią jakby
z przeszłości... Podejrzewam, że dar tej pamięci odróżniał mnie od pozostałych
podobnych mi stworzeń. Powoli miękkie szarości zamieniły się w jasne brązy,
szarości ciemniejsze w intensywniejszą brunatność. Czerń pozostała czernią, tyle że
głębszą. Roztoczyła się nagle przede mną cała paleta barw tęczy, wypełniając głowę
zamętem, oślepiając intensywnością. To, co przedtem było czarne, stawało się
ciemnoniebieskie, barwy indygo, setkami odcieni brązów. Fajerwerk kolorów tak ranił
mi ślepia, że musiałem zacisnąć powieki. Mimo to barwy nadal przeciskały się przez
nie. Wreszcie widmo ułożyło się we właściwym porządku, barwy odnalazły
prawidłową równowagę. To, co było oślepiające, stało się przytłumione, odcienie
zaczęły ze sobą harmonizować. Kiedy otworzyłem oczy, monochromatyczny obraz
zamienił się w strojne, ruchome malowidło, w którym każda barwa była samoistna —
ale jednak stapiała się z innymi — i występowała koło swoich przeciwieństw. Do dziś
czuję zachwyt, kiedy nagle, bez ostrzeżenia, objawiają mi się nowe, zaskakujące
barwy, które wydaje się są stworzone wyłącznie dla mnie, choć uświadamiam sobie,
że istniały zawsze, tylko ja ich nie zauważałem. Są one teraz bardziej stłumione, ale
świeższe i bardziej interesujące niż w przeszłości. Podejrzewam, że wynika to z tego,
iż świat wówczas wydawał mi się większy, przebywanie zaś bliżej ziemi zbliża do
natury.
Przeszedłszy przez to osobliwe stadium, którego ani nie rozumiałem, ani
doceniałem, stałem się nieco śmielszy w moich badaniach. Podniosłem łeb ze słomy
i wyciągnąłem szyję. Przede mną przesuwały się twarze, na których widniały urocze,
czułe uśmiechy. Wówczas wyglądały dla mnie wszystkie jednakowo; nie potrafiłem
odróżniać mężczyzn od kobiet, a tym bardziej poszczególnych osób. Nie zdawałem
sobie również sprawy, czym były te olbrzymie istoty. Być może to trochę dziwne, ale
od razu zacząłem odróżniać mniejsze olbrzymy i to nawet nie tylko od dorosłych, ale
od siebie nawzajem. Kilkoro z nich patrzyło na mnie z góry i wydawało dziwne
odgłosy, spoglądając wyczekująco na większe olbrzymy, które stały za nimi. Ponad
gigantami dostrzegałem sterczące wysoko w niebo wielkie budynki z szarej cegły.
Samo niebo zdawało się niezmiernie niebieskie, głębokie i przejrzyste. Niebo to
najczystsza rzecz, jaką kiedykolwiek poznałem; bez względu na to, czy jest nim
zimny lazur poranka, imponujący błękit kobaltowy w ciągu dnia, czy wydziergana
srebrem czerń nocy. Nawet w najciemniejsze dni, gdy błękit zamaskowany jest przez
posępne zwały chmur, najdrobniejsze jego przebłyski sprawiają, że ściska mi się
serce. Wówczas miałem wrażenie, że widzę niebo po raz pierwszy. I w pewnym
sensie tak było. Widziałem je pierwszy raz... innymi oczami.
Jak zaklęty wpatrywałem się przez kilka chwil w błękitny nieboskłon i słoneczne
promienie, aż ślepia zaszły mi mgłą. Zatrzepotałem gwałtownie powiekami. Nagle
dotarło do mnie, czym jestem. Nie byłem tym odkryciem wstrząśnięty. Bez sprzeciwu
zaakceptowałem fakt, czym jestem. Dopiero dużo później, kiedy odżyły dawne
wspomnienia, zacząłem kwestionować swoje nowe wcielenie. Wówczas jednak to, że
jestem psem, uważałem za całkowicie normalne.
Rozdział drugi
Czyżbym wyczuwał u ciebie powątpiewanie, a może coś jeszcze? Może odrobinę
strachu? Proszę jedynie, byś pozwolił swemu umysłowi słuchać, byś na razie
zapomniał o swoich przekonaniach i uprzedzeniach; kiedy skończę opowieść,
zdecydujesz, co o niej sądzić. Dla mnie też jest mnóstwo spraw niejasnych i wiem, że
nigdy nie pojmę ich do końca — przynajmniej nie w tym wcieleniu. Niewykluczone
jednak, że moje opowiadanie pomoże ci choć trochę zrozumieć to, co cię czeka. Może
też dzięki temu będziesz się odrobinę mniej bał.
Gdy rozglądałem się dookoła całkowicie odmiennym od twojego wzrokiem,
poczułem, że coś zaciska się na futrze na moim karku. Nagle zostałem uniesiony
Zgłoś jeśli naruszono regulamin