Ludlum Robert - Zew Halidonu 1974.pdf

(1032 KB) Pobierz
Bez tytu³u-1
Zew Holidonu
Robert Ludlum
4
Czêœæ Pierwsza
Port Antonio, Londyn
5
6
I
nieomal zastyg³a w powietrzu, rozpostarta na tle granatowej toni Morza Ka-
raibskiego. Potem kaskada piany runê³a w przód, wnikaj¹c w ka¿d¹ z tysiêcznych,
ostrych jak brzytwa szczelin, które tworz¹ koralow¹ ³awicê i znów sta³a siê oce-
anem, na nowo powracaj¹c do w³asnego Ÿród³a.
Timothy Durell przeszed³ ku najbli¿szej falom krawêdzi wpuszczonego w ko-
ral basenu k¹pielowego o nieregularnym kszta³cie, by obserwowaæ, jak przybieraj¹
na sile zmagania wody ze ska³¹. Ten oddalony pas pó³nocnego wybrze¿a Jamajki
tylko czêœciowo uda³o siê wydrzeæ naturze. Wille Neptuna zbudowano na wierz-
cho³ku koralowej ³awicy, tote¿ morskie ska³y z trzech stron otacza³y posiad³oœæ.
Z czwartej strony zaczyna³a siê, prowadz¹ca ku szosie, w¹ska grobla. Poszczególne
wille odpowiada³y nazwie posiad³oœci, jako ¿e ka¿da by³a miniaturowym pawilo-
nem o oknach wychodz¹cych na morze i koralowe rafy. Ka¿dy pawilon stanowi³
osobny œwiat, równie odizolowany od s¹siednich willi, jak oddzielona od œwiata
by³a ca³a posiad³oœæ, niedostêpna dla ludzi z niedalekiego San Antonio.
Durell by³ m³odym Anglikiem i jako absolwent Londyñskiej Szko³y Hotelar-
stwa zarz¹dza³ Willami Neptuna. Choæ daleko mu by³o do trzydziestki, tytu³y
naukowe wypisane przed jego imieniem i nazwiskiem wskazywa³y, ¿e mimo m³o-
dego wygl¹du posiad³ znaczn¹ wiedzê i doœwiadczenie. Tak zreszt¹ by³o w isto-
cie; co tu kryæ, Durell nie mia³ konkurentów w swojej bran¿y i doskonale zdawa³
sobie z tego sprawê- podobnie zreszt¹ jak w³aœciciele Willi Neptuna. Niezale¿nie
od okolicznoœci, Durell zawsze by³ przygotowany na niespodzianki losu, a zdol-
noœæ ta, w po³¹czeniu z obowi¹zkowymi dobrymi manierami, stanowi kwintesen-
cjê hotelarskiego powo³ania.
Durell napotka³ w³aœnie kolejn¹ niespodziankê. Nie dawa³a mu ona spokoju.
Z punktu widzenia rachunku prawdopodobieñstwa rzecz by³a wykluczona.
A przynajmniej bardzo, bardzo ma³o prawdopodobna. Co tu kryæ, sprawa by³a
niepojêta. – Panie Durell?
7
Port Antonio, Jamajka
B ia³a kurtyna oceanicznej kipieli wytrysnê³a ponad koral raf i przez mgnienie
Hotelarz odwróci³ siê ku swojej jamajskiej sekretarce, której cera i rysy twa-
rzy stanowi³y ¿ywy dowód odwiecznego przymierza pomiêdzy Afryk¹ a Brytyj-
skim Imperium. Sekretarka szuka³a szefa nad brzegiem basenu, gdy¿ otrzyma³a
wa¿n¹ depeszê.
– Tak?
– Lot numer Ol6 Lufthansy z Monachium do Montego jest opóŸniony.
– Kto mia³ rezerwacjê na ten samolot, Kepplerowie, prawda? – W³aœnie. Uciek-
nie im po³¹czenie do naszej czêœci wyspy – Szkoda, ¿e od razu nie zdecydowali
siê na samolot do Kingston…
– Co zrobiæ. – W g³osie dziewczyny pobrzmiewa³a ta sama co u Durella nuta
dezaprobaty, choæ nie tak surowa. – Trudno przypuszczaæ, ¿e bêdzie siê im uœmie-
cha³ nocleg w Montego. Pilotowi Lufthansy kazali z pok³adu nadaæ do nas radio-
gram. Ma pan im znaleŸæ czarter…
– W trzy godziny? Niech Niemcy sami siê tym zajm¹! To ich maszyna siê
spóŸnia…
– Ju¿ próbowali. Nie znaleŸli w Monte ¿adnej wolnej awionetki.
– Bo niby jakim cudem mieli znaleŸæ? No, dobrze, poproszê Hanleya. O pi¹-
tej ma przylecieæ z Kingston, przywozi Warfieldów.
– Nie wiem, czy da siê go namówiæ…
– Da siê. Musi siê daæ, bo inaczej… Mam nadziejê, ¿e to nie bêdzie z³y omen
na ca³¹ resztê tygodnia.
– Dlaczego pan tak myœli? Czymœ siê pan gryzie?
Durell na powrót odwróci³ siê ku balustradzie, za któr¹ zaczyna³y siê koralowe
rafy. Zapali³ papierosa, chroni¹c p³omyk przed podmuchami ciep³ej bryzy, i rzek³:
– Owszem, gryzê siê i to kilkoma sprawami. Nie wiem tylko, czy w ka¿dym
przypadku potrafiê powiedzieæ, o co mi w ogóle chodzi. Ale wiem przynajmniej
jedno – Durell odwróci³ wzrok ku dziewczynie, w oczach mia³ tylko skupienie. –
Trochê ponad rok temu zaczê³y do nas przychodziæ rezerwacje, na ten w³aœnie
tydzieñ. Jedenaœcie miesiêcy temu mieliœmy ju¿ komplet zg³oszeñ. Wszystkie wille
wynajête co do jednej… I to akurat na ten tydzieñ.
– Neptun to popularne miejsce. Co w tym dziwnego?
– Nic pani nie rozumie. Chocia¿ minê³o jedenaœcie miesiêcy, nikt nie odwo³a³
i nie zrezygnowa³ ze swojej rezerwacji. Wiêcej, nikt nawet nie przesun¹³ terminu,
choæby o jeden dzieñ.
– Tym mniejszy k³opot d1a pana. Myœla³am, ¿e siê pan bêdzie cieszy³.
– Dalej pani nie rozumie? Matematycznie rzecz ujmuj¹c, to po prostu nie-
mo¿liwe… Dobrze, powiedzmy raczej, ¿e nies³ychane. Dwadzieœcia pawilonów.
Zak³adaj¹c, ¿e goœæmi s¹ ma³¿eñstwa, w grê wchodzi czterdzieœci rozmaitych ro-
dzin, a w ka¿dej z nich znajd¹ siê rozmaite mamy, ojcowie, ciocie, wujkowie,
kuzyni… Przez d³ugich jedenaœcie miesiêcy ani jednej z tych rodzin nie przyda-
rzy³o siê nic, co by mog³o pokrzy¿owaæ naszym goœciom wakacyjne plany. Nie
mówiê ju¿, ¿e nikt z tych ludzi nie umar³; b¹dŸ co b¹dŸ, przy tych cenach, nasza
klientela to raczej osoby starsze. Nie zasz³y ¿adne niefortunne okolicznoœci, bieg
interesów tak¿e nie pokrzy¿owa³ niczyich planów, oby³o siê bez chorób; bez ospy,
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin