056 - Alibi.pdf

(2397 KB) Pobierz
1034920510.001.png
1034920510.002.png
Wszelkie podobieństwo osób, nazwisk i zdarzeń — jest
przypadkowe. Zdarzyło się to w 1972 roku.. .
Rozdział I
Mężczyzna drgnął. Ból, pulsujący gdzieś pod pokrywą
czaszki, przywracał mu powoli świadomość. Zamknięte
powieki izolowały od otoczenia, lecz nie potrafiły zahamować
narastającego lęku. Gdy palcami dotknął twarzy — wyczuł
lepką maź.
Powoli sięgnął do klamki drzwiczek. Otwarły się
nadspodziewanie łatwo. Spróbował poruszyć nogami. Choć
wydały się jakieś obce — wyczuł, że może nimi władać bez
specjalnego bólu.
Całym ciałem zwalił się w prawo, w bok. Dłońmi dotknął
wilgotnej trawy. Zanurzył w niej twarz i to przyniosło mu
ulgę. Później powoli podniósł się i niepewnie stanął na
nogach. Lecz znów musiał pochylić się ku ziemi. Ogarnęły go
mdłości.
Po kilku minutach wyprostował się po raz wtóry. Raz
jeszcze przesunął dłonią po twarzy, rozmazując krzepnącą
krew. Chciał krzyknąć lub może tylko coś powiedzieć, lecz z
krtani wydobył się nieartykułowany bełkot.
Przez chwilę wpatrywał się w rosnące opodal drzewo. Nie
mógł zrozumieć, jak to się stało. Niczego nie pamiętał. I
może właśnie dlatego zaczął narastać w nim podświadomy
lęk, przechodzący coraz bardziej w intensywne uczucie
strachu. Ogarnęła go jedna myśl: uciekać!
Rozejrzał się wkoło. W dali dostrzegł światła ulicznych
latarni. Zataczając się ruszył w tym kierunku.
Szedł wolno, potykając się raz po raz o jakieś nierówności
terenu. Gdy wreszcie dobrnął do szerokiej wielkomiejskiej
arterii ocienionej drzewami, nie rozpoznał okolicy, w której
się znalazł.
Zatrzymał się tuż przy krawędzi chodnika, próbując
uporządkować myśli. Lecz pomimo wysiłku, niczego nie
mógł sobie przypomnieć.
I wówczas dostrzegł narastające światła jadącego ze
znaczną szybkością pojazdu...
Dwie godziny później w Wydziale Kontroli Ruchu
Drogowego Stołecznej Milicji Obywatelskiej, zwanym
powszechnie w skrócie WKRD, zmęczony całonocnym dy-
żurem oficer dochodzeniowy w stopniu kapitana kończył
przesłuchiwanie młodego mężczyzny.
— Zachował się jak wariat! — raz po raz powtarzał w
najwyższym zdenerwowaniu przesłuchiwany. — Nie mogłem
przewidzieć, że wyskoczy wprost pod samochód.
Próbowałem hamować. Zarzuciło mnie. Rozumie pan, mgła
zaczęła osiadać na asfalcie. Dlatego uderzyłem go bokiem.
Nie widziałem go, zanim nie wtargnął na jezdnię. Widocznie
stał w miejscu ocienionym drzewami. Nie mogę przecież od-
powiadać za czyny wariata?
— Proszę pana — przerwał mu prowadzący przesłuchanie
— nawet jaskrawe naruszenie porządku drogowego przez in-
nego użytkownika drogi nie zwalnia kierowcy od obowiązku
zachowania najdalej idącej ostrożności. Orzecznictwo Sądu
Najwyższego jest w tej sprawie jednoznaczne. A ten, którego
pan uderzył, na pewno nie jest wariatem. Jechał pan z
nadmierną szybkością, a widoczność nie była najlepsza.
— Ale to było o drugiej w nocy. Dokładnie o drugiej!
Drogę miałem zupełnie pustą. Nie mogłem przewidzieć, że
nagle ktoś wyskoczy na jezdnię i rzuci się pod samochód.
Dosłownie jak samobójca. Jeśli on jest normalny, to pewnie
był pijany. Przecież musiał mnie widzieć! Jechałem mając
włączone światła drogowe.
— Nie warto krzyczeć — powiedział zmęczonym głosem
prowadzący przesłuchanie. — Ja też jestem kierowcą i dla-
tego nie mam ochoty znęcać się nad panem. Ale nie jeżdżę
Wybrzeżem Gdyńskim, nawet nocą, z szybkością 80 kilo-
metrów na godzinę. Ograniczenia szybkości istnieją po to, by
ich przestrzegać. Warunki drogowe nakazywały przecież
większą ostrożność. Była mgła i ślisko. Dlatego ja panu
rozgrzeszenia nie dam. Stu siedemdziesięciu zabitych i
prawie dwa tysiące rannych w samej Warszawie w okresie
roku to chyba zbyt dużo? Pana samochód zostanie
zatrzymany do czasu zbadania go przez biegłych. I pan także
będzie zmuszony pozostać chwilowo u nas. To nieuniknione.
W poniedziałek przedłożę sprawę prokuratorowi, który
zadecyduje, co dalej.
Przesłuchiwany opuścił z rezygnacją głowę.
— Czy on żyje? — zapytał po chwili milczenia.
— Nie wiem. Przewieziono go do Szpitala Praskiego. Pół
godziny temu żył jeszcze. No cóż! Na tym zakończymy
wstępne przesłuchanie. Proszę protokół przeczytać i
podpisać, o ile zgadza się pan z jego treścią. A później proszę
spokojnie zaczekać w korytarzu. I raczej nie robić głupstw.
Gdy podejrzany wyszedł, kapitan Jan Smolak raz jeszcze
przejrzał spisany przez siebie protokół. Pracował już szósty
rok w Wydziale Kontroli Ruchu Drogowego i tego rodzaju
sprawy przechodziły dziesiątkami przez jego ręce. Spokojny i
flegmatyczny, niezwykle skrupulatny, o charakterystycznej,
nieco przedwcześnie pokrytej zmarszczkami twarzy i lekko
już siwiejących włosach, w stosunku do podejrzanych
zachowywał się niemal kurtuazyjnie, wielu wyraźnie
współczując, co nie oznaczało, by był dochodzeniowym typu
„łagodny”.
Pracując w milicji uzyskał wyższe wykształcenie
prawnicze. Proponowano mu wielokrotnie powrót do
Wydziału Kryminalnego, w którym działał ponad dziesięć lat,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin