Chotomska Wanda - Remanent.doc

(276 KB) Pobierz

REMANENT

Wanda Chotomska


Remanent

 

 

21 GRUDNIA

Przyszedł telegram do telewizji,

już nie pamiętam, kto go odczytał –

może pan Hopfer, może pan Suzin,

a może pani Wojtczak Edyta:

PRZYJEŻDŻAM KOŁO POŁUDNIA

DWUDZIESTEGO PIERWSZEGO GRUDNIA.

 

Chociaż telegram był bez podpisu,

wszyscy wiedzieli, kto ma przyjechać,

i w całym kraju z tego powodu

zapanowała wielka uciecha.

 

A już najbardziej to się cieszyły

osoby wymieniane niżej:

dzieci,

poeci,

Związek Narciarski,

główna księgowa z fabryki łyżew,

sprzedawcy sanek,

dmuchacze bombek,

pan, co w jasełkach grywał anioła,

ci, co sprzedają choinki w mieście,

oraz brodaty święty Mikołaj.

 

Ten wziął transparent, tamten proporzec,

no i po gościa wyszli na dworzec:

święty Mikołaj z brodą do pasa,

dzieci jak jabłka takie rumiane,

pan, co w jasełkach grywał anioła,

dmuchacze bombek,

sprzedawcy sanek,

główna księgowa z fabryki łyżew,

ci, co sprzedają drzewka dla dzieci,

Związek Narciarski razem z prezesem

i z wiązankami rymów - poeci.

 

Zajechał pociąg na dworzec wschodni,

gość wysiadł prędko z wagonu chłodni

i chociaż wszyscy mróz czuli w kościach,

bardzo serdecznie witali gościa:

główna księgowa z fabryki łyżew,

sprzedawcy sanek,

Narciarski Związek,

pan, co w jasełkach grywał anioła,

sprzedawcy drzewek oraz gałązek,

święty Mikołaj,

dmuchacze bombek,

wielcy poeci

i małe brzdące.

 

- WITAMY ZIMĘ! - głośno wołali. -

NIECH NAM KRÓLUJE PRZEZ TRZY MIESIĄCE!

AKROBACJE NA TRAPEZIE

Foka na trapez nie wlezie,

królik na trapez nie wlezie

i miś na trapez nie wlezie,

i lew na trapez nie wlezie,

i koń na trapez nie wlezie,

i słoń na trapez nie wlezie,

więc kto robi sztuki na trapezie?

 

Małpka - najlepsza akrobatka,

małpka - brązowa jak czekoladka.

A inni patrzą zezem

i stoją pod trapezem.

AUTOPORTRET

Matejką to ja nie jestem –

malować nie potrafię

i bardzo kiepsko, niestety,

wychodzą mi fotografie.

Choć pstrykam z wielkim zapałem,

zawsze pękają klisze,

więc może lepiej będzie,

jak ja się nie namaluję

i nie sfotografuję,

tylko po prostu opiszę:

 

Szatynka. Oczy piwne. Siedem piegów na nosie.

Metr sześćdziesiąt dwa wzrostu. Waga - 58.

Znaki szczególne?... W zimie nie mam szczególnych znamion,

a gdy nadchodzi wiosna - skrzydła mi rosną u ramion.

Chociaż jestem dorosła, muszę wyznać ze wstydem,

że dorośli nie mają zrozumienia dla skrzydeł.

Głupia sprawa, naprawdę - człowiek jedzie tramwajem,

człowiekowi spod palta skrzydło trochę wystaje

i już komuś zawadza, i już komuś przeszkadza,

już mandatem mi grożą, już wołają: - Gdzie władza?

Niech nam pani przed nosem tak nie macha skrzydłami,

bo te skrzydła nikomu niepotrzebne są na nic! –

Więc uciekam do dzieci, tak jak do was na przykład.

Jak się macie, kochani? Przyleciałam na skrzydłach!

BAJKA O KURZE

Zaproszono kurę na przyjęcie –

jajko przyniosła w prezencie.

 

Kreację miała z kurzych piórek

i grzebień wpięty we fryzurę.

 

A pod fryzurą rozum kurzy,

oględnie mówiąc, niezbyt duży.

 

Ledwie przy stole siadła kura,

wszyscy spojrzeli na te pióra.

 

- Ach, co za fason! Jaki model!

Jak to podkreśla twą urodę!

 

Lecz tutaj z pieca żar aż bucha,

czy nie za ciepło ci w tych puchach?

 

No a poza tym taka dama

nie może przecież chodzić w plamach.

 

Lepiej te piórka zrzucić z ramion,

bo jeszcze tłuszczem się poplamią.

 

Może ci pomóc zdjąć kreację,

zanim zaczniemy jeść kolację?

 

I jak zaczęli jej pomagać,

to się zrobiła całkiem naga.

 

Bo rozebrali ją pospołu

bardzo dokładnie - do rosołu.

 

Jeszcze makaron zrobili z jajka.

I tak się właśnie skończyła bajka.

BALLADA O KOGUCIE

Był sobie kogut ze wsi spod Łowicza,

co - kukuryku! - głośno piał nadzwyczaj.

 

Budził o świcie ptactwo oraz ludzi,

a oprócz tego wielki zachwyt budził.

 

- Ach, co za talent! To istny Kiepura! -

mówiła o nim każda gęś i kura.

 

- Grzęda w kurniku dla ciebie za niska,

ty byś w operze wielką sławę zyskał!

 

- Tyś występować powinien w „La Scali”,

tam by cię zaraz zaangażowali!

 

- Tam się na tobie poznają dopiero,

bo ta „La Scala” jest włoską operą.

 

- Rozsław, kogucie, imię naszej wioski,

pokaż, żeś lepszy od tenorów włoskich!

 

Tak go w kurniku wszyscy namawiali,

aż kogut zapiał: - Jadę do „La Scali”!

 

Jechał i jechał, aż w końcu dojechał,

los się do niego wyraźnie uśmiechał,

 

bo gdy dojechał wreszcie do „La Scali”,

to go w objęcia od razu złapali.

 

Wszyscy krzyczeli radośnie po włosku,

więc kogut doszedł do poniższych wniosków:

 

„Czeka mnie tutaj najwspanialsza z karier! –

pomyślał głośno piejąc swoją arię. –

 

Na pewno zaraz wezmą mnie na scenę,

bo pan reżyser wciąż powtarza: - Bene!

 

A pan dyrygent klepie się po brzuchu

słysząc, jak pięknie umiem piać ze słuchu.

 

Pewnie od razu zagram główną rolę,

bo pan dyrektor siedzi już przy stole

 

i zaraz ze mną podpisze umowę...”

I w tym momencie kogut stracił głowę.

 

Zanim się spostrzegł, zagrał główną rolę –

u dyrektora przy stole, w rosole...

 

Koniec ballady, no a teraz pora,

żeby z ballady tej wyciągnąć morał.

 

W jednej linijce cały morał streszczę:

- Nie piej za głośno, bo cię zjedzą jeszcze.

 

A dla odważnych będzie inna treść:

- Piej jak najgłośniej i nie daj się zjeść!

BALLADA O KRASNOLUDKU

Jest taki chłopiec” nie wiem, czy go znacie,

co krasnoludka ma na etacie.

Płaci mu pensję, a ten krasnal za to

we wszystkim go wyręcza za drobną opłatą.

 

Kiedy mamusi trzeba w praniu pomóc –

synek spokojnie może wyjść z domu,

bo krasnoludek zrobi co potrzeba

za kroplę mleka i za skórkę chleba.

 

Za ziarnko maku i za suchą bułkę

przyniesie mamie z kiosku „Przyjaciółkę”.

Za pół rodzynka dywany wytrzepie

i jeszcze sprawunki pozałatwia w sklepie.

 

Za dobre słowo umyje samochód

i jeszcze mówi, że miał niezły dochód.

Za ćwierć cukierka posprząta ogródek –

taki pracowity jest ten krasnoludek.

 

Za ździebko cukru i za wody kapkę

zaparzy mamie wspaniałą herbatkę,

za ziarnko kawy kawę poda tacie –

dobrze krasnoludka mieć na etacie:

 

Koniec ballady, no a teraz pora,

żeby z ballady tej wyciągnąć morał:

- Jeśli nie masz krasnoludka na etacie,

sam pomagać musisz mamie oraz tacie.

 

Choćbyś nawet był dryblasem i drągalem,

choćbyś wąsy już zapuścił i miał bródkę –

dla mamusi i dla taty bądź krasnalem,

bo ktoś musi być w rodzinie krasnoludkiem.

BAŃKOWICE MYDLANE

Jadę sobie koleją, a tu nagle - przystanek.

Patrzę, napis na słupie: „BAŃKOWICE MYDLANE”.

W Bańkowicach Mydlanych aż się roi od baniek.

Wszyscy bańki puszczają - i panowie, i panie.

W cienkie słomki dmuchają wszystkie dzieci i niańki –

nic innego nie robią, tylko bańki i bańki.

Siedzi dziadek na skwerku, pyka sobie z fajeczki –

wylatują z fajeczki kolorowe banieczki.

Stoi trębacz na wieży, dmucha w trąbkę z zapałem –

lecą bańki mydlane z trąbki razem z hejnałem.

Straż pożarna pompuje wodę z miejskiej sadzawki –

lecą bańki pod niebo ze strażackiej sikawki.

Żaden komin w miasteczku brudnym dymem nie dymi –

dymią wszystkie kominy banieczkami ślicznymi.

Stoi pociąg na stacji Bańkowice Mydlane,

a ja myślę: - Wysiądę! - i trę oczy zaspane.

Nagle co to? Gdzie napis? Czyżby farba odprysła?

Napis gdzieś się zagubił, ja się gubię w domysłach...

...Bańkowice Mydlane?... Było miasto i prysło,

więc go szukam na mapie nad Notecią, nad Wisłą.

Przewodniki wyciągam i zaglądam w skorowidz.

Miasto prysło jak bańka - nie ma wcale Bańkowic.

BILET

Wczoraj,

o godzinie 23 minut 59,

na dworcu kolejowym w Pile,

przed kasą, gdzie się zawsze

sprzedaje pasażerom bilety kolejowe,

stanął KOLEJOWY BILET.

Po prostu bilet,

bilet, i tyle,

zwyczajny bilet stał przed kasą,

a że się właśnie w podróż wybierał,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin