Koontz_Dean_R._-_Przełęcz_Śmierci.pdf

(1171 KB) Pobierz
Dean R
Dean R. Koontz
Przełęcz Śmierci
Przełożył Jacek Grabowski
(Hideaway)
Data wydania oryginalnego 1992
Data wydania polskiego 1994
Gerdzie.
Na zawsze.
CZĘŚĆ I
UŁAMEK SEKUNDY
Życie jest darem, który trzeba zwrócić,
a z jego posiadania winna brać się radość.
Jest diabelnie krótkie, to fakt.
Trudno się pogodzić z tym, że ta ziemska procesja
ku ostatecznej ciemności jest podróżą odbytą,
kręgiem zamkniętym, dziełem sztuki wyidealizowanym,
melodii słodkim rytmem, bitwą wygraną.
KSIĘGA ZLICZONYCH SMUTKÓW
ROZDZIAŁ PIERWSZY
1
Po drugiej stronie ciemnego wału gór cały świat grzmiał i szumiał. Wokół szalała burza,
lecz Lindsey Harrison noc wydawała się martwa i głucha. Drżąc wcisnęła się głębiej w fotel.
Zwarte rzędy prastarych, wiecznie zielonych drzew porastały zbocza leżące po obu stronach
szosy, ustępując czasami miejsca rzadkim skupiskom ogołoconych z liści klonów i brzóz,
wyciągających ku niebu pokręcone, czarne konary. Jednak ani ten rozległy las, ani potężne skały,
do których przywierał, nie łagodziły pustki mroźnej, marcowej nocy. Gdy honda zjeżdżała w dół
krętą, niebezpieczną drogą, drzewa i kamienne zbocza zdawały się przepływać obok, jakby były
tylko urojeniami pozbawionymi rzeczywistej treści.
Niesiony gwałtownymi podmuchami drobny, suchy śnieg padał ukośnie w snopy świateł
reflektorów. Lecz burza także nie mogła wypełnić próżni.
Pustka, jaką odczuwała Lindsey, tkwiła wewnątrz niej. Noc, jak zawsze, wypełniał chaos
tworzenia. Jedynym martwym miejscem była jej dusza.
Spojrzała na Hatcha. Pochylał się do przodu, lekko zgarbiony nad kierownicą, patrząc
badawczo przed siebie z wyrazem twarzy, jaki dla każdego innego byłby nieodgadniony, lecz
Lindsey po dwunastu latach małżeństwa z łatwością mogła odczytać, o czym on myśli. Hatch,
świetny kierowca, nie przestraszył się złych warunków na drodze. Bez wątpienia myślał, tak jak i
Lindsey, o długim weekendzie, który spędzili właśnie nad jeziorem Big Bear.
Jeszcze raz próbowali odzyskać we wzajemnych stosunkach tę beztroskę, która kiedyś była
ich udziałem. I znów im się to nie udało.
W dalszym ciągu krępował ich łańcuch przeszłości.
Śmierć pięcioletniego syna spowodowała niewyobrażalne wręcz obciążenie emocjonalne.
Myśl o dziecku napierała na umysł, szybko niszcząc każdą chwilę pogody ducha, miażdżąc każdy
odruch radości. Jimmy nie żył od ponad czterech i pół roku - tyle trwało jego życie - a mimo to
jego śmierć była dla nich równie wielkim ciężarem teraz, jak w dniu, gdy ponieśli tę bolesną stratę.
Hatch westchnął lekko i spojrzał przez zachlapaną przednią szybę. Oblepione śniegiem
wycieraczki z trudem przesuwały się po szkle. Zwrócił wzrok na Lindsey i uśmiechnął się blado;
był to zaledwie cień prawdziwego uśmiechu, wyprany z wesołości, raczej grymas pełen znużenia i
melancholii. Wydawało się, że chciał coś powiedzieć, lecz widać zmienił zdanie i z powrotem
skupił uwagę na szosie.
Trzy pasy drogi - dwa w górę, jeden w dół - majaczyły za ruchomą zasłoną śniegu. Droga
prowadziła podnóżem zbocza, krótki odcinek prostej kończył się szerokim, zasłoniętym zakrętem.
Nie wyjechali jeszcze z gór San Bernardino, droga stanowa jeszcze raz opadała stromo w dół.
Gdy wjechali w zakręt, krajobraz wokół nich się zmienił: zbocze po prawej stronie wzniosło
się w górę pod nieco ostrzejszym kątem, po lewej stronie drogi ział czarny wąwóz. Brzeg przepaści
otaczała biała, metalowa bariera, ledwo widoczna pod pokrywającym ją śniegiem.
Sekundę przed wyjściem z zakrętu Lindsey ogarnęło przeczucie niebezpieczeństwa.
Powiedziała:
- Hatch...
Być może Hatch również coś wyczuł, gdyż w chwili, gdy Lindsey się odezwała, nacisnął
delikatnie hamulec, zmniejszając nieco prędkość.
Tuż za zakrętem pochyły odcinek prostej blokowała stojąca ukosem duża, dostawcza
ciężarówka z piwem. Zatrzymała się zaledwie piętnaście do osiemnastu metrów przed nimi,
tarasując dwa pasy. Lindsey przemknęło przez myśl: “O Boże!”, lecz nie mogła wydać z siebie
głosu.
Kierowcę ciężarówki, jadącego z dostawą do jednego z ośrodków narciarskich w okolicy,
najwidoczniej zaskoczyła burza śnieżna, która rozpoczęła się pół dnia wcześniej niż przewidywali
meteorolodzy. Opony wielkiego pojazdu, pozbawione przeciwśnieżnych łańcuchów, bezskutecznie
kręciły się po oblodzonej nawierzchni, gdy kierowca desperacko walczył o odzyskanie kontroli nad
swym osiemnastokołowcem.
Klnąc pod nosem, ale poza tym jak zawsze opanowany, Hatch zmniejszył nacisk na pedał
hamulca. Nie odważył się wcisnąć go do oporu, nie chcąc ryzykować wprowadzenia hondy w
śmiertelny korkociąg.
Kierowca dostawczego samochodu oślepiony blaskiem reflektorów spojrzał przez boczną
szybę. Przez wirujące płatki śniegu Lindsey dostrzegła tylko blady owal twarzy mężczyzny i dwa
czarne jak węgiel otwory w miejscach, gdzie powinny być oczy; upiorne oblicze, tak jakby za
kierownicą tego pojazdu siedział jakiś złośliwy duch. Lub śmierć we własnej osobie.
Hatch kierował się ku zewnętrznemu z dwóch wznoszących się w górę pasów ruchu,
jedynej nie zablokowanej części szosy.
Lindsey zastanawiała się, czy z przeciwnej strony jedzie jakiś inny pojazd, skryty przed
nimi za ciężarówką. Nawet przy zmniejszonej prędkości nie przeżyliby czołowego zderzenia.
Pomimo wysiłków Hatcha honda zaczęła się ślizgać. Tył zarzucił w lewo i Lindsey
stwierdziła, że odwraca się od tarasującego szosę samochodu. Równy, niekontrolowany ruch
ślizgowy był podobny do zmieniających się w złym śnie obrazów. Ogarnęły ją mdłości i mimo że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin