Człowiek.doc

(70 KB) Pobierz
Człowiek - istota nieznana w Europie

Człowiek - istota nieznana w Europie

Przywykliśmy sądzić, że w Europie wciąż żywa jest chrześcijańska wizja człowieka. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach coraz powszechniej zapomina się o tym, że człowiek jest osobą - istotą rozumną, stworzoną do życia w relacji z Bogiem i z innymi ludźmi. Przewagę natomiast zdobywa koncepcja człowieka rozumianego jako indywiduum uwolnione od dyktatu rozumu, zazdrośnie pilnujące własnego "ja" oraz swobody wyrażania i dążenia do tego, co podpowiada mu w danej chwili obudzona namiętność. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać m.in. w postępującej ateizacji i w procesie, który można by nazwać "małpizacją" społeczeństwa.

 

Ewangelia o ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Jezusie przyniosła kopernikański przewrót w antropologii. Objawia ona bowiem, że każdy człowiek, jakkolwiek jest śmiertelny, od Boga pochodzi, jest jednym z dzieci Bożych, korzysta z wolności wyboru i rozumu, potrafi bezinteresownie czynić dobro i kochać, a ostatecznie ma szansę powrócić do Boga. Człowiek nie jest jakimś przypadkowym wytworem natury, który musi umrzeć wraz ze śmiercią ciała. Przeciwnie, człowiek jest wieczny, ponieważ ma Przedwiecznego Ojca, który stworzył go na swój obraz i podobieństwo.

Jednak w wielu krajach Europy coraz powszechniej zdobywa sobie uznanie zgoła inna, właśnie całkowicie przeciwna, antychrześcijańska wizja człowieka.

Nie tak dawno gościł na KUL wybitny analityk współczesnej kultury europejskiej, filozof, były minister ds. kultury w rządzie Silvio Berlusconiego - prof. Rocco Buttiglione, aktualnie senator Republiki Włoskiej. W swoim referacie przygotowanym na rocznicę urodzin Jana Pawła II wskazał na trzy największe nieszczęścia, jakie gnębią współczesną Europę oraz na ich główną przyczynę.

Otóż według tego wnikliwego obserwatora i myśliciela, w Europie nie ma już jednej wizji człowieka. Do niedawna wszystkie narody europejskie przyjmowały chrześcijańską definicję człowieka. Według niej, w ujęciu filozoficznym człowiek jest istotą złożoną z rozumu, wolnej woli i uczuć (namiętności i pasji). Jednak idąc po części za Arystotelesem, a zwłaszcza za Objawieniem biblijnym, filozofia chrześcijańska głosi, że prawdziwe szczęście człowiek osiąga tylko wtedy, gdy tak wolna wola, jak i uczucia podporządkowane są rozumowi, który w sposób krytyczny (naukowy) poznaje prawdę: o Stwórcy, o stworzeniach, a zwłaszcza o sobie jako istocie relacyjnej.

Człowiek jest osobą, czyli istotą, która nie może w pełni się rozwijać bez odniesienia do innych ludzi i do Boga.

Profesor R. Buttiglione stwierdza, że we współczesnej Europie, głównie w mediach, w partiach politycznych, w parlamentach dominuje inna definicja człowieka. Według niej człowiek jest istotą, którą kierują uczucia (pasje, namiętności). Wolność polega na możliwości nieskrępowanego ich wyrażania. Każdy może praktykować, co tylko chce i jak chce zgodnie z tym, co w danej chwili odczuwa. Może również domagać się szacunku i praw respektujących jego, choćby najbardziej dziwaczne, uczucia, pasje i namiętności.

Nie ma czegoś takiego jak obiektywna prawda jednakowa dla wszystkich. Pojedynczym człowiekiem, jak i całymi narodami nie może kierować rozum narzucający im jakieś obiektywne prawdy i reguły postępowania (prawa). Rozum jest podporządkowany uczuciom i namiętnościom i jego zadanie winno polegać na uzasadnianiu, usprawiedliwianiu każdego uczucia, pasji czy namiętności - choćby były one najbardziej sprzeczne z powszechnie dotychczas przyjmowanymi prawdami bądź regułami życia.

W gruncie rzeczy oznacza to odejście od pojęcia człowieka jako osoby (żyjącej ze swej istoty w relacji do Boga i do innych ludzi, we wspólnocie z nimi) do idei człowieka jako indywiduum, zupełnie nieliczącego się z innymi osobnika, zazdrośnie pilnującego własnego "ja", własnych praw, swobody wyrażania i dążenia do tego, co podpowiada w danej chwili takie czy inne uczucie, kolejna pasja bądź obudzona namiętność.

 

Źródła antychrześcijańskiej wizji człowieka

Przyczyn takiego przewrotu w myśleniu o człowieku jest wiele, ale najważniejsze są dwie. Pierwsza z nich to ateizacja. Począwszy od Kartezjusza, przez Rousseau i Hegla, przez wieki człowiek wiele razy próbował wyrzucić Chrystusa ze swojego życia. Jakobini, marksiści i naziści prowadzili śmiertelną wojnę z religią. I dzisiaj nie brakuje chętnych do podjęcia takiej walki. Pisze o niej bardzo przekonująco prof. Rosa Alberoni w książce pt. "Wygnać Chrystusa". Przypomina nam, że wypędzenie Chrystusa z myśli i z historii oznacza naruszenie koncepcji człowieczeństwa. Jasno stwierdza, że to rewolucja francuska, kierowana przez ateistów i masonów, rozpoczęła w nowożytnej Europie trwającą do dzisiaj wojnę z religią chrześcijańską, a głównie z tradycją i doktryną katolicką. W jednym z wywiadów z okazji promocji tej książki powiedziała: "Pierwszym Antychrystem, czyli tym, który pominął Boga i w swoich dziełach wychwala człowieka 'dzikiego', pozbawionego świadomości moralnej i zmysłu religijnego, był Jan Jakub Rousseau. (...) Robespierre, Stalin, Hitler wprowadzili w życie motto Woltera: 'Zniszczyć infamię!'. Tą infamią jest - według niego - Chrystus. Usuwając Chrystusa z umysłu i serca, tego Chrystusa tak uciążliwego, bo jest 'okiem', które widzi wszystko i wszędzie, również myśli człowieka, można doprowadzić do uwolnienia się tej 'bestialskiej nawałnicy', jak ją określił Papież Wojtyła, którą wielu ludzi nosi w sobie".

Druga przyczyna to proces "małpizacji" człowieka. Już Jan Jakub Rousseau pisał, że ma on "zwierzęcą wolność" i w swej istocie jest "dobrym dzikusem". Tak rozumiany człowiek nie idzie za sumieniem i rozumem poznającym obiektywną prawdę, ale ślepo podąża za impulsem fizycznym i natychmiast zaspokaja wszystkie swoje pożądania. Człowiek - dobry dzikus, nie potrafi kontrolować swoich impulsów, dokonywać wyboru w oparciu o świadomość moralną.

Tę wizję człowieka masowo propagują dziś media liberalne i komercyjne, które są na usługach wielkich koncernów przemysłowo-handlowych i reklamy. To one w głównej mierze nieustannie rozbudzają w ludziach coraz to nowe pragnienia, często wręcz zwierzęce impulsy, wmawiają wygodnicki styl życia, napędzają konkurencję i doprowadzają wielu ludzi do tak silnej rywalizacji, że niczym nie różni się ona od zwierzęcej walki o zaspokojenie podstawowych instynktów i od walki o przetrwanie.

Aby sprzedać ludziom coraz to nowe rzeczy wyprodukowane przez żądnych wielkiego zysku producentów (wręcz globalnych koncernów), należy im wmówić, że nie powinni kierować się rozumem, a jedynie swoimi uczuciami, pasjami i namiętnościami oraz natychmiast je zaspokajać. W przeciwnym razie nie będą wiecznie młodzi, nie będą żyli wygodnie, nie będą w ogóle szczęśliwi, a ostatecznie okażą się idiotami, którzy niczego w życiu nie osiągnęli (jeżeli swoich mieszkań nie wypchali najnowszymi cudami techniki).

Słynne hasło "Nie dla idiotów!" sugeruje, że idiotą jest ten, kto nie idzie do supermarketu i nie korzysta z kolejnej promocji... Ideał człowieka, według większości reklam, to w gruncie rzeczy bogata i nienasycona małpa posłusznie biegająca od promocji do promocji, aby spełniać coraz to nowe rozbudzane w niej pragnienia i namiętności, dobitnie uświadamiane jej przez dobroczyńców-treserów, czyli rynek i reklamę. Pamiętamy te liczne, zgoła małpie oblegania nowo otwieranych marketów, bieg po trupach do lad i kas, bo obiecali kilka produktów taniej (czyli bez dwukrotnego zysku, a jedynie po kosztach produkcji). To, co się obserwuje w Europie od dziesięcioleci, można bez żadnej przesady nazwać umałpieniem człowieka albo krótko: "małpizacją". Miliony ludzi reagują tak, jak treserzy medialno-marketingowi tego chcą. To samo dotyczy wyborów politycznych i sondaży: "zmałpieni" ludzie wybierają tak, jak im uczucia i ich pasje podpowiadają. Lepiej wybrać przymilnego krętacza, zmieniającego co dziesięć lat (a nawet co rok) poglądy, chętnie przyjmującego podarunki i pieniądze. Taki nie każe nam kierować się prawdą, uczciwością, wiernością, sprawiedliwością, a jedynie aktualnymi uczuciami.

Poddani ateizacji oraz małpizacji ludzie Europy znajdują się dzisiaj nad przepaścią. Jeżeli te dwa procesy nie zostaną nie tylko zahamowane, ale i odwrócone, narodom Europy grozi zagłada. Jeden za drugim nie tylko stracą suwerenność, stabilność wewnętrzną (jak to już widać we Francji, gdzie płoną przedmieścia wielkich miast), ale w ogóle przestaną istnieć.

Na dowód szokującego procesu "małpizacji" człowieka we współczesnej Europie wystarczy przytoczyć pomysł przyznania praw człowieka małpom. Taki pomysł miał być poddany pod obrady parlamentu w Madrycie w ubiegłym roku. Jego autorem jest Francisco Garrido, polityk Zielonych współtworzących socjalistyczną frakcję w parlamencie, który przekonuje, że małpy człekokształtne są bardzo bliskie człowiekowi.

Jeszcze dalej w swoich poglądach na temat człowieka idzie amerykański filozof Peter Singer. Jego zdaniem, życie zdrowego zwierzęcia jest czasem więcej warte niż życie człowieka, który ze względu na redukcję swych funkcji życiowych nie jest już osobą, a tylko podtrzymywanym na siłę przy życiu organizmem.

I w ten oto sposób - po przyznaniu praw człowieka małpom i po zanegowaniu, że jest on osobą (zwłaszcza w najwcześniejszym okresie życia) - już najwyraźniej jak tylko można dokończony zostałby proces "małpizacji" człowieka, który ciągle jeszcze myśli, że jest homo sapiens.

Proces ateizacji oraz małpizacji człowieka w Europie, dokonywany najpierw w wymiarze duchowym, przynosi efekty w sferze codziennej egzystencji naszych rodzin. Jakie to efekty?

 

Trzy plagi współczesnej Europy i Polski

Socjologowie i antropolodzy wyliczają trzy zjawiska, które narastają lawinowo i dewastują narody Europy. Można je porównać do plag egipskich, ponieważ są konsekwencją ciężkich grzechów mieszkańców Starego Kontynentu.

 

Pierwsza plaga

W Europie liczba rozwodów wzrasta w sposób zastraszający. Według raportu przedstawionego w Parlamencie Europejskim przez Instytut Polityki Rodzinnej w Madrycie, na Starym Kontynencie w ciągu roku rozwodzi się milion małżeństw. Najbardziej dramatyczna sytuacja jest obecnie w samej Hiszpanii, która zajmuje pierwsze miejsce w Unii Europejskiej pod względem liczby rozwodów. W 2006 r. było ich 141 tys. (na cztery małżeństwa trzy się rozwodzą) i jest to o 51 proc. więcej niż rok wcześniej. W ciągu ostatnich 5 lat liczba rozwodów w Hiszpanii wzrosła o 277 procent. To bezprecedensowe zjawisko jest konsekwencją ustawy o tzw. rozwodzie ekspresowym, która została przyjęta przez liberalno-socjalistyczny rząd José Zapatery w 2005 r. wbrew opiniom ekspertów (kierujących się rozumem krytycznym, a nie ideologią ateizmu i umałpowienia człowieka). W żadnym innym kraju UE, poza Hiszpanią, nie istnieje prawo, które pozwala na podjęcie decyzji o rozwodzie jednostronnie, bez podania żadnej przyczyny i z pominięciem okresu refleksji. Jak oceniają analitycy, takie prawo i idąca za nim niemal powszechna praktyka rozwodów to prawdziwe samobójstwo społeczne. To najbardziej przerażający dowód przewrotu w definicji człowieka: osobnik (mężczyzna czy kobieta) kierujący się nie rozumem, ale tylko i wyłącznie własnymi emocjami, uczuciami, instynktami i namiętnościami nie jest w stanie dochować wierności, o którą woła rozum i która należy do podstawowych cech człowieka jako osoby.

Rządzący w Hiszpanii nie uważają rodziny za coś dobrego: za wspólnotę osób żyjących w rozumnej wolności i miłości dającej szczęście. Uznają rodzinę za coś złego - miejsce nierówności i ucisku jej członków, zwłaszcza kobiet. Dlatego celem działań rządu w Hiszpanii nie jest promowanie instytucji rodziny, ale jej ignorowanie, a nawet zwalczanie.

W Polsce również wzrasta liczba rozwodów. Najsmutniejsze jest jednak to, że według badań socjologiczno-psychologicznych prowadzonych w latach 2006-2007 w Kielcach przez doktorantkę Instytutu Psychologii KUL na próbie statystycznej ponad tysiąca rodzin, tylko jedna czwarta z nich dobrze spełnia wszystkie swoje funkcje rodzicielskie i wychowawcze. Trzy czwarte natomiast stanowią rodziny, które z różnych powodów (głównie alkoholizmu, braku miłości, rozłąki, narkotyków) nie spełniają poprawnie i w zadowalającym stopniu podstawowych funkcji wychowawczych w stosunku do własnych dzieci, przy czym bardzo dużą część stanowią rodziny całkowicie dysfunkcjonalne.

 

Druga plaga

Nowa definicja człowieka jako istoty, którą rządzą uczucia i namiętności, a nie rozum, prowadzi do drastycznego zmniejszania się liczby narodzin dzieci w rodzinach. W Europie coraz bardziej widoczna i skuteczna jest ofensywa kultury śmierci (zwłaszcza masowa akceptacja zabijania dzieci nienarodzonych), a poza tym promowana jest ideologia homoseksualna oraz alternatywne modele życia, tzw. wolne związki bez ślubu albo związki osób tej samej płci.

Jeszcze innym czynnikiem wpływającym na to, że w Europie i w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, jest ośmieszanie macierzyństwa. Jakże często kobiety dzisiaj się dowiadują, że zagraża ono "karierze" zawodowej, psuje wygląd, wymaga poświęcenia czasu nie sobie, ale drugiemu człowiekowi, obciąża finansowo. Głosicielom tych pseudomądrości w dużym stopniu udaje się wpływać na młodych ludzi przerażonych nakreśloną im wizją ciężkiego życia, wymagającego poświęceń dla własnego potomstwa.

Powołanie żony i matki (rodzenie dzieci) przez wieki traktowane było jako normalna kolej rzeczy. W naszych czasach zyskało miano wyczynu ryzykownego i niebezpiecznego. W miejsce tradycyjnego obrazu rodziny z kilkorgiem dzieci wdziera się model dwa plus pies albo jeden plus jeden. Dzieje się tak głównie z powodu niszczenia wizerunku macierzyństwa jako najbardziej naturalnego, podstawowego powołania kobiety oraz niszczenia wizerunku rodzicielstwa (wydawania na świat potomstwa) jako najbardziej naturalnego i podstawowego powołania męża i żony. Tymczasem geniusz kobiety tym różni się od męskiego, że obok realizowania się w życiu osobistym i społecznym kobieta jest w sposób naturalny obdarowana potencjałem macierzyństwa, a małżeństwo potencjałem rodzicielstwa. Tylko kobieta może być matką, tylko mężczyzna może być ojcem. Tylko wierne, trwałe małżeństwo jest dobrym środowiskiem narodzin i rozwoju dziecka, a nie związki na próbę, ani tym bardziej nienaturalne związki osób tej samej płci.

Ponieważ małżeństwa w Europie i w Polsce są coraz mniej trwałe, coraz mniej zdolne do miłości ofiarnej i otwartej na człowieka (dziecko) jako największy skarb, dlatego w wielu krajach więcej ludzi umiera niż się rodzi. W Polsce przyrost naturalny jest najmniejszy w Europie. Najlepiej widać to w naszych parafiach: liczba dzieci, które na przykład w tym roku przystąpiły do Pierwszej Komunii Świętej, jest o połowę niższa niż jeszcze kilka lat temu. W większości polskich wsi pustoszeją domy rodzinne, bo nie ma dzieci, które by w nich mieszkały jako następne, nowe pokolenie.

Nasza sytuacja demograficzna pogarsza się z roku na rok, ponieważ rośnie odsetek ludzi starszych, a młodych maleje. W ostatnich kilku latach rodzi się nieco więcej dzieci, ale wynika to z faktu, że rodziny zakłada pokolenie wyżu demograficznego z lat 80. Jest więcej zawieranych małżeństw, więc rodzi się także więcej dzieci, tym bardziej że widoczne jest też zjawisko narodzin "odkładanych w czasie" przez osoby, które już dawno zawarły związek małżeński. Wiele kobiet rodzi pierwsze dziecko dopiero 5-10 lat po ślubie, a czasami nawet znacznie później.

Dzietność kobiet jest nadal katastrofalnie niska i wynosi nieco ponad jedno dziecko na kobietę. Żeby zaś nasza sytuacja demograficzna rzeczywiście uległa poprawie, ten wskaźnik powinien szybko wzrosnąć do 1,6-1,8 dziecka.

Okazuje się także, że Polska ma najniższy wskaźnik dzietności kobiet wśród wszystkich 27 krajów Unii Europejskiej. Nie jesteśmy zaś państwem najbiedniejszym, nie można więc powiedzieć, iż przyczyną takiego stanu jest tylko sytuacja ekonomiczna rodzin. Kluczem do rozwiązania tego problemu jest wzmocnienie rodziny. Jak wynika z badań nad sieciami społecznymi w naszym kraju, Polacy łatwiej decydują się na dzieci, gdy mogą liczyć na pomoc bliższej i dalszej rodziny. Dlatego państwo powinno je wspierać, gdyż im silniejsza będzie rodzina, tym więcej będzie się też rodziło Polaków.

 

Trzecia plaga

Nowa definicja człowieka stosowana w praktyce doprowadziła do narodzin niezwykle groźnego zjawiska, które prof. Rocco Buttiglione nazwał mianem "terroryzmu dzieci". Wyrasta on na glebie tzw. bezstresowego wychowywania. Rzecz jasna, nie chodzi w najmniejszym stopniu o popieranie czy nawoływanie do bicia dzieci. Największym oburzeniem napawają relacje o rodzicach, którzy znęcają się nad swoimi dziećmi tak, że nawet niemowlęta lub kilkuletnie dzieci ciężko pobite trafiają na oddziały reanimacji albo są zabijane przez pijanych rodziców czy opiekunów.

Współcześnie trwa wielka debata pomiędzy liberalnymi i konserwatywnymi pedagogami. W Szwecji i Skandynawii prawnie zabronione jest stosowanie jakichkolwiek kar cielesnych, nawet takich jak dawanie klapsów małym dzieciom. W przypadku tych najmłodszych zaleca się odwracanie ich uwagi od problemu, który wywołuje płacz lub histerię. Zamiast uderzenia dziecka, co jest według liberalnego podejścia zawsze przejawem najwyższej rodzicielskiej bezradności, lepiej jak najszybciej zająć je czymś innym, aby zapomniało o przyczynie niezadowolenia. Wystarczy odejść na chwilę od dziecka albo pokazać coś ciekawego. Jeśli chodzi o starsze dzieci - tu potrzebna jest rozmowa, w której rodzice starają się wyjaśnić powody decyzji, wytłumaczyć dzieciom, dlaczego mają tak, a nie inaczej postąpić.

Jak potwierdzają badania socjologiczne, dzieci rozumieją, że rodzice mają prawo ich karać. Dopuszczają i uważają za uzasadnione w wypadku złego zachowania stosowanie wobec nich kar, takich jak wstrzymanie wypłaty tygodniówki, zakaz pójścia na imprezę, spotkania z przyjaciółmi albo oglądania telewizji. Uważa się, że najlepszą metodą wychowawczą jest nagradzanie za dobre zachowanie, a nie wymierzanie kar za wybryki.

Konserwatywni pedagodzy twierdzą natomiast, że jakaś dyscyplina jest konieczna. Koncepcja wychowania, w której dziecko nie ponosi żadnych osobistych konsekwencji za złe zachowanie, a nawet za ewidentne wybryki bądź nieposłuszeństwo jest nieskuteczna. Wychowywanie zwalniające dzieci z ponoszenia odpowiedzialności za swoje czyny de facto je psuje. Wyrabia w nich przeświadczenie, że można postępować źle, a konsekwencje i tak poniosą rodzice albo nikt, bo rodzice to załatwią. Tak wychowywane dzieci oraz młodzież nie znają żadnych granic ani autorytetów i paradoksalnie przyczyniają się do wzrostu agresji i przestępczości w społeczeństwie.

I tak np. uczennica gimnazjum potrafi do nauczyciela bądź katechety (jeszcze bardziej bezbronnego, gdy jest księdzem) wysłać sms następującej treści: "I tak cię zniszczę".

Sami rozważmy, który model jest trafniejszy. Jeszcze raz podkreślam - w żadnym stopniu nie chodzi o stosowanie kar cielesnych czy znęcanie się nad dziećmi bądź dorastającymi. Chodzi tylko o to, by dziecko ponosiło konsekwencje swoich działań sprzecznych z wolą rodziców niezależnie od tego, czy będą to zabiegi wychowawcze czasowe i minimalnie dyscyplinujące (jak w Szwecji), czy poważniejsze, polegające na naprawieniu wyrządzonych szkód, ponownym nawiązywaniu zepsutych relacji itp.

Widok płonących przedmieść Paryża i innych miast francuskich jest wielkim ostrzeżeniem. Młodzi potrafią zapamiętale niszczyć. Tymczasem nawet o największe i trudne postulaty można walczyć w sposób cywilizowany, nie stosując metod typowych dla terroryzmu: anonimowe telefony (sms-y) i niszczenie na ślepo - najchętniej Bogu ducha winnych ludzi.

Niedawno ukazał się wywiad z prof. Rosą Alberoni, autorką cytowanej książki "Wygnać Chrystusa". Ta bardzo wnikliwa myślicielka z dużym doświadczeniem dziennikarskim woła o zmianę modelu wychowania w Europie: "Ilu rodziców we Włoszech potrafi powiedzieć swoim dzieciom, że powinny zmienić muzykę, że trzeba się uczyć, zdobyć zawód, że przede wszystkim praca jest źródłem godności? Że praca nie jest przekleństwem. Ilu rodziców chce kochać swoje dzieci i z tego powodu odbudować swój autorytet osłabiony przez nadmiar protekcjonizmu? Gdyby tego dokonali, mogliby to przekazać nauczycielom i profesorom uniwersyteckim. Gdyby mniej chronili swoje dzieci, gdyby od najwcześniejszych lat pozwalali im samodzielnie rozwiązywać trudności, wzmocniliby ich osobowości. Gdyby prowadzili je dzień po dniu z pełną miłości troską ku obiektywizacji wartości naszej cywilizacji, wychowaliby dzieci o stabilnej strukturze moralnej. Wtedy też nie obawialibyśmy się, że cywilizacje, które stoją u drzwi, zmiotą nas z powierzchni ziemi" (zob. strona internetowa: serwis duchowy dla każdego.pl).

Obok terroryzmu dzieci, a może raczej jako jego przyczynę, można wskazać na terroryzm duchowy rodziców względem dzieci. Coraz częściej czytamy w prasie doniesień o młodych rodzicach, którzy wyjechali z Polski za granicę w poszukiwaniu pracy i zostawili swoje dzieci z dziadkami, babciami, wujkami lub innymi opiekunami. Dla ośmioletniej dziewczynki ze Słupska zostawionej w Polsce przez rodziców, którzy wyjechali do pracy do Wielkiej Brytanii, tego rodzaju sytuacja stanowiła tak ogromny stres, że straciła w ciągu jednego dnia wszystkie włosy, brwi i rzęsy, stała się agresywna, sprawiała problemy wychowawcze w szkole.

Zdarzają się jeszcze większe tragedie. W ubiegłym roku głośny był przypadek samobójstwa 14-letniego Adama S. Kilka miesięcy przed tragedią ojczym i matka Adama wyjechali do Wielkiej Brytanii. Na ten czas dzieci - czworo rodzeństwa - przeprowadziły się do babci do Krakowa. Jednak co tydzień po lekcjach Adam zjawiał się w domu rodzinnym w Wierzbicy, by doglądać gospodarstwa. Tak też było feralnego dnia. Na ciało chłopca natknęła się sąsiadka, która przyszła z nim porozmawiać. Znaleziono przy nim list: "Próbowałem was ostrzec, ale wszyscy mnie ignorowali. Próbowałem powiedzieć wam o tym jasno i wyraźnie". Matka przyjechała na jego pogrzeb. Zdecydowanie za późno...

Jeszcze jeden przykład. W Świdnicy czworo małych dzieci trafiło do domu dziecka, a jedno znalazło się w szpitalu. 13-letnia Iza trafiła tam z objawami wycieńczenia - nie jadła od tygodnia, bo... tęskniła za mamą. Ona i czwórka jej młodszego rodzeństwa byli pod opieką wujka. Całymi dniami dzieci były same, chodziły głodne i zaniedbane. Rodzice wyjechali do pracy za granicę. Czy matki, które obiecywały powrót i zabranie dzieci z ośrodków, wróciły? - A co też pan! - mówi dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie we Wrocławiu, pani Beata Rostocka. - Dzieci ciągle tam siedzą i raczej nie ma szans, by rodzice się opamiętali. Niektórym mamona całkowicie przesłoniła wszelkie ważne sprawy. Dla wielu ludzi liczy się tylko kasa, a dzieci to zbędny balast, którego się w ten sposób pozbywają.

Należy zdawać sobie sprawę z wymienionych wyżej zagrożeń - zwłaszcza z odwróconej wizji człowieka, który nie kieruje się rozumem, ale namiętnościami (pożądaniami), z procesu ateizacji i "małpizacji" nie tylko pojedynczych osób, ale coraz to większych wspólnot, a nawet całych społeczności i narodów.

Jeżeli w chrześcijańskiej Europie, dziś wymierającej pod naporem islamu, chcemy być - jak wierzył Jan Paweł II - źródłem ocalenia i przemiany, pielęgnujmy wierną miłość w małżeństwach, nie bójmy się wydawać na świat dzieci i wychowywać ich z miłością. Miejmy nadzieję, że chrześcijanie w Polsce nie dadzą się złapać w pułapkę materializmu, ale z coraz większym zapałem odkrywać będą bogactwo duchowości chrześcijańskiej. Już czysto ludzka duchowość - jak mówi Eustachy Rylski - "jest niezmierzona, fascynująca, patetyczna i w jakimś sensie wieczna". O ileż w większym stopniu duchowość chrześcijańska! "Problem jednak polega na tym, że duża część ludzi - mówi dalej Rylski - nie ma duszy. To ludzie bez uczuć wyższych, którzy mają tylko powłokę ludzką, a w środku są wydrążeni jak tykwy" (cyt. za "Dziennikem" z 18.06.2007 r.).

Odpowiedzialność za to trwające od kilku wieków, a dzisiaj zintensyfikowane zabijanie w ludziach Europy (i Polski) chrześcijańskiej duszy (duchowości) spada na promotorów antychrześcijańskiej wizji człowieka.

ks. prof. Henryk Witczyk

 

4

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin