S.M. Stirling & David Drake - Generał 01 - Kuźnia.rtf

(794 KB) Pobierz

S.M. STERLING DAWID DRAKE

 

 

 

Generał

Tom 1: Kuźnia


Rozdział pierwszy

 

Szczur pisnął.

Raj Whitehall obrócił się na pięcie, a światło karbidowej lampy błyskało tylko trochę szybciej niż lufa pistoletu, który trzymał w prawej dłoni.

- Cholera - wymamrotał, kiedy światło padło w kąt podziemnej komnaty. Gryzoń już nie żył, a jego ciało zwisało z pyska spersauroida, istoty wielkości kota o wielkiej głowie i smukłym ciele wspierającym się na czterech długich, pajęczych nogach. Spersauroid zamrugał na ich widok, jego źrenice zmieniły się w dwie pionowe szparki, po czym zniknął z szelestem łusek trących o kamienie. Raj skrzywił się. Jedną z niewielu dobrych stron mieszkania we Wschodniej Rezydencji było to, że terrańskie istoty zastąpiły niemal zupełnie miejscowe formy życia. W katakumbach było jednak inaczej.

Thom Poplanich roześmiał się.

- Ostrożnie Raj - powiedział. - Kule rykoszetują, wiesz?

Raj uśmiechnął się z zakłopotaniem, chowając broń do kabury. Oryginalny pięciostrzałowy rewolwer informował o jego szlachectwie, tak samo jak szabla, którą nosił przewieszoną przez ramię. Oba te przedmioty były dla niego równie naturalne jak ubranie. Whitehall urodził się w hrabstwie Descott, dwa tygodnie ciężkiej podróży na północ od stolicy, gdzie mężczyźni nosili broń od kiedy kończyli okres dorastania. Platynowe gwiazdy i sceny z polowań wyryte w stali rewolweru również miały znaczenie. Informowały o przynależności do gwardii gubernatora.

- Duchu Człowieka Gwiazd - powiedział Raj, dotykając wiszącego na jego szyi srebrnego medalionu z wyrytymi na nim świętymi kręgami. - To miejsce przyprawia mnie o ciarki.

Wszyscy wiedzieli, że katakumby pod Nową Rezydencją są stare i rozległe... ale to były tylko słowa dopóki się ich nie zobaczyło. System korytarzy mógłby pomieścić wszystkich mieszkańców stolicy i jeszcze zostałoby miejsce - a Nowa Rezydencja była największym miastem na Ziemi.

- To nie miejsce na piknik - zgodził się Poplanich.

Opuszczony szyb windy, który znalazł pod swoimi komnatami, kończył się właśnie na tym pełnym gruzu poziomie. Z głuchych odgłosów i ze sposobu, w jaki się rozchodziły, można się było domyślić, że byli wiele pięter pod ziemią. Plamy rdzy znaczyły miejsca, gdzie kiedyś stały starożytne maszyny. Teraz był tu tylko chłodny, nadtopiony kamień i jedne na wpół otwarte drzwi... ale nie, chwilę...

- Spójrz - powiedział Poplanich. Przeszedł szybko między popękanymi skałami i skierował promień lampy w dół, cały czas poruszając się z wystudiowanym wdziękiem. - To znalazło się tutaj już po Upadku.

U jego stóp leżał zatopiony w kałuży stopionego tłuszczu ogarek łojowej świecy. Nad nim widać było ślad od dymu, ale całe miejsce przykrywała gruba warstwa kurzu.

- Ale i tak leży tu od dawna - skomentował Raj, próbując otworzyć drzwi. Zastygły w tej na wpół otwartej pozycji, pozostawiając jednak wystarczająco dużą szparę, by Raj zdołał się wcisnąć. - Mógłbyś podać mi rysik, Thom?

Tu w katakumbach będą musieli bardzo uważać, by nie zgubić drogi. Raz jeszcze dotknął wisiorka. Wszystko wokół nich zostało stworzone przez ludzi żyjących tu przed Upadkiem, po tym, jak Duch Człowieka Gwiazd natchnął ich dusze. Widać to było w sposobie, w jaki obrabiano kamień, gładko i równo, a także w dziwacznych fragmentach potrzaskanych maszyn, wykonanych z nieznanych materiałów. Może nawet...

- Jeśli natkniemy się na jakieś komputery, będziemy musieli powiedzieć kapłanom - powiedział. Thom roześmiał się.

- Oni już nie potrzebują prawdziwych reliktów - powiedział cynicznie. - Czyżbyś nie słyszał, co postanowił ostatni synod na temat cudownej multiplikacji?

Raj zarumienił się. Obaj skończyli niedawno dwadzieścia pięć lat, ale zdarzało się, że Thom Poplanich sprawiał, że Raj czuł się jak mały chłopiec, wiejski giermek z zapadłej prowincji. Thom, nawet ubrany w tweedowo-skórzany strój do polowania, miał w sobie pełną pewności siebie elegancję, która sugerowała dziesięć pokoleń miejskiej arystokracji. Raj raz jeszcze potarł swój amulet. Dobrze było wiedzieć, że chociaż on był autentyczny. Znaleziono go dwa stulecia temu, a błogosławiła go sama święta Wu. Nawet jeśli Kościół postanowił, że wiara czyni relikt świętym, zamiast odwrotnie.

Wcisnął się w drzwi i zaczął pchać kolanami i dłońmi, plecami opierając się mocno o ścianę. Przez długą chwilę nic się nie poruszyło, dopóki nie zaczerpnął głęboko tchu i nie włożył w pchnięcie całej siły ramion i pleców, koncentrując się na wydechu, dokładnie tak, jak uczył go rodzinny zbrojmistrz. Obcisła kurtka mundurowa pękła na boku, a gruba płyta przesunęła się z jękiem wyginanego metalu. Raj opadł na kolana nieco zdyszany.

- Na pokaz - powiedział Thom, przeciskając się obok niego. W jego głosie słychać było jednak podziw i nieco zazdrości. Jego przyjaciel wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Mocne plecy przydają się nie tylko do ciągnięcia pługu - powiedział podnosząc lampę. - Trzymajmy się prawej strony.

 

* * *

Raj przyklęknął raz jeszcze, dotykając czołem starożytnego, pokrytego kurzem terminala komputerowego.

- Chyba nie ma sensu iść dalej - powiedział. Znajdowali się pięć poziomów poniżej punktu wyjścia. Pustka, biura i magazyny, nienaturalnie pozbawiony rdzy metal i zapach wilgotnego kamienia. A także wystarczająco dużo sprzętu komputerowego, by zaopatrzyć kościoły na ziemiach Rządu Cywilnego oraz barbarzyńców.

Poplanich przesunął dłonią po oparciu obrotowego krzesła, stojącego przed terminalem. Jego dotyk podniósł obłok kurzu, mieniący się w świetle lamp na srebrno i żółto.

- Dotknij - powiedział zafascynowany. - Wygląda jak skóra, ale jak nowa skóra. Nikt tu nie był od czasu Upadku, więc powinna już dawno doszczętnie zgnić. - Przechylił krzesło w przód i w tył. - Nawet naoliwiona oś nie przesuwałaby się tak gładko, a ta nawet nie skrzypi.

Raj wzruszył ramionami.

- Przed Upadkiem mieli moce. Duch opuścił ich, kiedy okazali się niegodni.

Thom skinął obojętnie głową. To było z Wyznania.

- Nadal wydaje mi się, że to była morska instalacja - powiedział, podnosząc z jednego ze stołów plastikowy znak. Wykonano go z dwóch pasków połączonych dłuższą krawędzią. Jedna strona była pusta, na drugiej widniały czarne litery tworzące słowa w starym nameryjskim. “Weźni wino w’rzuci: Niwolny ‘eba przędąc”. Powoli poruszał ustami, najpierw tłumacząc słowa na nowożytny nameryjski, a potem na swój ojczysty sponglijski. Obojętnie zmarszczył brwi. Cóż, oczywiście, pomyślał.

- Nie wiem - odrzekł Raj, ostrożnie wychodząc z powrotem na korytarz. - Księga Upadku... hej, tu są schody na dół, podaj mi jeszcze raz rysik... mówi, że wojsko przyłączyło się do Rebelii.

Obaj słyszeli na ten temat mnóstwo nudnych kazań.

Thom wyszczerzył usta w uśmiechu.

- Moja interpretacja - czy mógłbyś nie opowiadać tego Dozorowi Przeciwko Herezji? - jest taka, że Brygada i Eskadra, i inni, byli słabo wyszkoleni, a do tego znajdowali się na pustkowiach, kiedy nadszedł Upadek. Nie spowodowali rozpadu Świętej Federacji, po prostu przejmowali władzę, gdzie tylko mogli, kiedy odcięto ich od Gwiazd.

Raj poczuł się nieco niepewnie. Nie wykraczało to poza kanony interpretacji, ale było niebezpiecznie bliskie wolnomyślicielstwa.

- Chodź - powiedział. - Jeszcze dwa poziomy i wracamy.

 

* * *

- Tam jest światło - syknął Thom, kiedy wyszli zza rogu. Stopą odsunął na bok rozpadającą się ludzką kość udową. Widzieli na tym poziomie wystarczająco dużo szkieletów, by się do nich przyzwyczaić. Kruchy stos brązowoszarych kości, prawie nie naruszonych zębami szczurów, a wokół niego fragmenty lin, sztywnej skóry i zardzewiałego metalu.

Raj zmrużył oczy, a potem zgasił swoją lampę. Jego przyjaciel zrobił to samo i przez chwilę stali w bezruchu, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności. Poczuł, jak otaczające go ciemności rzedną, a wraz z nimi zmniejsza się straszliwy ciężar katakumb. Czuł suchość w ustach. Tam naprawdę jest światło, pomyślał. Łagodne białe światło, niepodobne do niczego, co kiedykolwiek widział. Niepodobne do światła słońca, gwiazd, ognia, czy nawet aktynicznych lamp, które czasem widywał w pałacu gubernatora lub w posiadłościach bogaczy. To było światło starożytnych. Światło Ducha Człowieka Gwiazd.

- Działający sprzęt - wyszeptał, ponownie przyklękając. Bluźnierstwo. Oczy Upadłego są ślepe na Światło Ducha. Nie jestem godzien. Wysiłkiem woli rozluźnił twarde jak kamień mięśnie karku i ramion.

- Thom, nie powinniśmy tu być. To coś dla Rady Patriarchów albo dla gubernatora. - Ręce trzęsły mu się nieco, kiedy sięgał po pistolet, wysuwał bębenek i sprawdzał ilość pocisków. Nienaturalny blask odbijał się od mosiężnych nabojów. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo bezużyteczna była ta czynność. Cóż mógłby zrobić rewolwer wobec mocy nie-Upadłych. Oczywiście nie był bardziej bezużyteczny niż cokolwiek innego, co mógłby teraz zrobić.

- Kapłani... - zastanawiał się Thom. - Kapłani wcale nie są bardziej cnotliwi niż ty lub ja, Raj - powiedział rzeczowo. Jego oczy wpatrywały się w blask i można w nich było odczytać wyraz pierwotnego głodu. - Oczywiście, jeśli nie jesteś... pewien... możesz poczekać tutaj, kiedy ja pójdę sprawdzić. Nie sądzę, by stać cię było na więcej.

Raj zarumienił się. Jestem za stary, żeby dać się wciągnąć w coś głupiego przez wyzwanie, pomyślał ze złością, czując jak jego usta się otwierają.

- Spróbuję łomem - powiedział. - Mógłbyś go wyjąć?

Thom zaczął grzebać w plecaku, a Raj podszedł bliżej, by przyjrzeć się drzwiom. Czuł w żołądku to samo, co czuł, kiedy czekał ukryty za barykadą podczas walk ulicznych ostatniej jesieni, kiedy krzyki demonstrantów huczały tuż za rogiem, i słychać było łomot kroków i skandowanie: “Podbój! Podbój!”. Dokładnie tak jak wtedy. Widział wpatrzone w nich oczy żołnierzy, stojących jak na paradzie. Podszedł do wysokiej do piersi barykady, zbudowanej z powozów, mebli i kamieni z trotuaru, jakby podchodził do frontowej bramy posiadłości swego ojca, by uspokoić psy. Sierżancie majorze, pierwsza kompania na czoło. Przygotować się do salwy, jeśli łaska. Własny głos nie brzmiał jak przestraszony skrzek, jak tego oczekiwał.

Można przejść przez wszystko, kiedy już tylko zdecyduje się, że to konieczne. Trzeba spojrzeć na to jak na pracę, która musi zostać wykonana, a potem ją wykonać, bo ktoś musi to zrobić, a z pewnością nie stanie się to, jeśli będzie się czekać na kogoś innego. A poza tym rola, jaką odegrał w tłumieniu zamieszek, wyniosła go do rangi kapitana, a co ważniejsze pozwoliła zostać gwardzistą wicegubernatora.

Jeszcze bliżej, a światło zmieniło się z klina w wąski pasek w drzwiach. Przycisnął policzek do szczeliny, ale światło załamywało się na niemal zamkniętym mechanizmie zapadkowym.

Czuł na twarzy dochodzący ze środka suchy i metaliczny podmuch powietrza, o zapachu... “starych kości?” pomyślał.

- Może uda mi się je otworzyć - powiedział niepewnie, próbując znaleźć oparcie dla dłoni. Szczelina była za wąska, ale Thom podał mu z klaśnięciem ośmiokątną rękojeść łomu. Narzędzie było na tyle grube, by się nim wygodnie posługiwać i miało około metra długości. Na jednym końcu było spłaszczone w klin, a na drugim wygięte w hak. Klin wsunął się w szparę bez problemu na szerokość dłoni, a Raj oparł stopę o futrynę drzwi.

- Zaczekaj chwilę - wyszeptał Thom. Wskazał na prostokątną tabliczkę umieszczoną na ścianie tuż obok drzwi. - Widziałem stary manuskrypt opisujący takie drzwi, Zapisy Osiedla Annamana. Mówiły one “ kwadrat ów pchnij, a on drzwi otworzy”.

- Ale czy to teraz zadziała? - powiedział odrobinę za ostro Raj. Dziedzic Descott miał za młodu lepsze rzeczy do roboty niż przekopywać się przez starożytne manuskrypty i analizować czasowniki w starym nameryjskim. Było jednak dość irytujące, gdy jakiś miejski szlachcic recytował klasyczne cytaty. Przynajmniej jego cytaty mają czasami coś wspólnego z rzeczywistością, pomyślał.

W odpowiedzi Thom spojrzał raz jeszcze na światło, z którego powodu tu stali, i nacisnął mechanizm kontrolny. Głęboko w ścianie rozległo się stuknięcie, a drzwi otworzyły się nieznacznie. Tak nieznacznie, że nie zauważyłby tego, gdyby nie drżenie metalu, które poczuł pod opartymi o ścianę dłońmi.

- No cóż, pozwól mi spróbować siły mięśni, jeśli nauka nie pomaga - mówił dalej Raj, nadając swemu głosowi pogodny ton. - I heeeeejjjjjj!

Chwila rozedrganego napięcia, po której drzwi zaczęły się poruszać. Pierwszy centymetr bardzo powoli i ze skrzypieniem, potem znacznie szybciej. Kiedy Raj otworzył je do połowy, zatrzymały się z bezgłośną stanowczością mówiącą o tym, że mechanizm blokowało coś bardzo solidnego. Raj wsunął do środka głowę i ramiona, mrużąc oczy i mrugając, by zobaczyć cokolwiek w unoszących się wewnątrz tumanach kurzu i w kiepskim oświetleniu.

- Widzę źródło światła - powiedział.

Thom wychylił się zza niego, próbując też coś zobaczyć. Za drzwiami zaczynał się szeroki na pięć metrów i znikający w ciemnościach korytarz. Po ich lewej widać było prostokąt światła - drzwi. Podłoga znajdowała się dwa metry poniżej miejsca, w którym stali, przy czym resztki schodów raczej im zagrażały, niż mogły pomóc.

- Jeśli się położysz i chwycisz mnie za nadgarstki, będę mógł opuścić się na dno - powiedział Thom.

- A jak, na Zewnętrzne Ciemności, wejdziesz na górę? - zapytał ironicznie Raj. - Podaj mi lepiej swój pas.

Niższy mężczyzna podał mu wąski pasek, który przewiązywał jego kurtkę. Zrobiono go ze skóry rogosauroida, sprowadzonej z regionu Skinner na północ od Morza Piersona, i był wystarczająco mocny, by utrzymać ciężar czterokrotnie większy niż razem ważyli. Pasek Raja był podobny, tyle że szerszy i mniej dokładnie wykończony. Spojrzał z namysłem na drzwi i postukał w nie na próbę dłonią. Wydawało się, że utknęły na dobre. Ale z drugiej strony... Łom był tylko odrobinę krótszy niż szerokość, na jaką otworzyły się drzwi. Położył go w szczelinie i przesuwał, dopóki nie ułożył go solidnie, wpychając zakończony klinem koniec między krawędź drzwi a podłogę.

- Pasy się na tym utrzymają - powiedział, spinając je razem. - Lepiej pójdę pierwszy.

Raj chwycił pas w jedną rękę, pistolet w drugą, oparł stopy o ścianę i znalazł się na dole po trzech odbiciach od niej. Spod jego stóp uniósł się kurz i rozległ się trzask pękających kości, z których podniosły się kolejne tumany pyłu. Zaklął i splunął, przypominając sobie, kiedy ostatni raz miał okazję się napić. Potem znowu zaklął, już ciszej, kiedy stanął obok niego Thom i obaj zorientowali się, czym była pokryta podłoga.

- Kości - wyszeptał. Thom odsłonił światło swojej lampy i skierował je na podłogę. Było jaśniejsze niż poświata zza drzwi, a także lepiej wyławiało z ciemności szczegóły.

- Dużo kości - zgodził się jego przyjaciel, a w jego głosie można było usłyszeć więcej przygnębienia niż zazwyczaj.

Nie było ich tyle, by nie można było postawić stopy na podłodze, ale dużo do tego nie brakowało, a pył między nimi świadczył o wielu innych, jeszcze starszych.

- Popatrz - mówił dalej Thom. - Co to jest, do diabła? - To była pokryta rdzą broń. Raj podniósł ją i ułożył usta do bezgłośnego gwizdu.

- To karabin-koorg - powiedział. - Zbrojownia Rządu Cywilnego przestała je produkować dwieście lat temu.

Raj może i nie uczył się w szkole retoryki, ale nie było nic złego w pochwaleniu się znajomością historii.

- Dwulufowy, ładowany przez ośmiokątną lufę.

Światło wyławiało z mroku coraz to inne fragmenty wyposażenia. O ścianę stało oparte coś, co przypominało ceremonialną broń, którą trzymały manekiny ze straży Sali Audiencyjnej. Raj przyjrzał się jej z bliska: to był prawdziwy laser, starożytna broń Świętej Federacji. Metalowi ludzie w Sali Audiencyjnej mieli bezużyteczne repliki, ale ten był prawdziwy. Oczy żołnierza zwęziły się, kiedy patrzył na linię lufy. Po prawej stronie powyżej drzwi była głęboka nisza, wytopiona w kamieniu, z długim językiem zastygłej lawy poniżej. Nie było nic na metalowych drzwiach ani na futrynie, choć broń z pewnością zdołałaby je stopić.

- Thom - powiedział Raj z ożywieniem. - To zaszło za daleko. Tu jest naprawdę dziwnie. Powinniśmy się wycofać i złożyć raport. Natychmiast.

Jego towarzysz z ociąganiem skinął głową. I...

TRZASK. Drzwi nad nimi zamknęły się tak szybko, że dźwięk pękającego łomu zniknął zupełnie w łomocie uderzających w futrynę drzwi. Kawałek metalowej sztaby przeleciał przez korytarz, odbił się od ściany i upadł u stóp Raja. Mężczyzna pochylił się, by go podnieść, ale zatrzymał dłoń, kiedy poczuł gorąco wywołane energią pęknięcia. Thom badał uważnie połączone pasy. Sprzączki, którą przytwierdzili je do łomu, nie było, a twarda skóra jaszczura była przecięta równo jak brzytwą. Raj poczuł, jak potężna dłoń zaciska się wokół jego klatki piersiowej, i poczuł żółć podchodzącą mu do gardła.

- Cóż - powiedział, a z jego ust wydobyło się krakanie. - Cóż, przynajmniej nadal działają. Thom skinął szybko głową.

- Zauważyłeś coś w tych szkieletach? - zapytał. Raj rozejrzał się.

- Są martwe.

- Tak, ale nie ma śladów na kościach. Wygląda na to, że upadli w tym miejscu i nic ich nie niepokoiło.

Raj Whitehall skinął głową. Szkielety były nienaruszone, jak modele anatomiczne, żadnych śladów kłów, żadnych znaków działania padlinożerców.

- Nie sądzę, by był sens tam iść - odrzekł, pokazując gestem w ciemność po ich prawej. Światło lampy nie pokazywało niczego poza ścianami korytarza zbiegającymi się w punkt gdzieś w oddali. - Prowadzi na wschód, o ile się orientuję - Spod miasta na wzgórza. - Jeśli jest coś za tym... światłem... może znajdziemy szyb prowadzący w górę.

Thom skinął głową, przecierając twarz rękawem.

- Może. Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą wody. Raj uśmiechnął się ponuro.

- Wolałbym, żebyś tego nie powiedział - rzekł. - Naprawdę.

 

* * *

- Lustra - powiedział Thom. Raj nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek słyszał w głosie przyjaciela podziw. - Nigdy nie widziałem takich luster.

- Ja nie widziałem nigdy takiego światła - dodał Raj.

Pokój był okrągły, jego podłoga i sufit wykonane były z luster. Również ściany pokrywała pozbawiona rys lustrzana tafla. W centrum kręgu znajdowała się kolumna światła. Białego, łagodnego, chłodnego, bezzapachowego, oświetlającego powtórzone w nieskończoność postaci obu mężczyzn. Raj stał oniemiały, zagubiony i rozszczepiony między własnymi odbiciami. Dłuższą chwilę stał bez ruchu, zanim zauważył najdziwniejsze w tym pomieszczeniu rzeczy.

- Thom - powiedział ponaglająco. - Dlaczego te lustra nie odbijają światła? - Mieli ją przed oczami, kolumnę równie materialną jak ich własne dłonie, światło, dzięki któremu pomieszczenie nie było ciemne jak wnętrze trumny. A jednak w lustrach nie było po nim ani śladu, tylko obaj mężczyźni i ich wyposażenie.

Thom zamrugał oczami. Potem jego źrenice rozszerzyły się, a on sam odwrócił się, by uciekać. Zaczął uciekać, lecz po jednym kroku zastygł w bezruchu jakby zamieniony w kamień. Nawet jego twarz zastygła, więc Raj mógł zobaczyć, że źrenice również były nieruchome. Drzwi, w kierunku których skierował się Thom... nie zamknęły się, lecz po prostu zniknęły. Tylko kierunek, w jakim zwrócony był żywy posąg, który był jego przyjacielem, pozwalał Rajowi odróżnić to miejsce od jednolitej powierzchni lustra. Kolumna światła w centrum pokoju zaświeciła jaśniej.

Raj wystrzelił, trzymając na spuście palec środkowy, a wskazujący na bębenku, dokładnie tak, jak uczył go zbrojmistrz: na niewielkiej odległości po prostu wskazujesz cel i strzelasz. Pięć strzałów zabrzmiało jak jeden, a pomarańczowy płomień wylotowy i dym podrażniły jego oczy. Równie głośno jak wystrzały rozbrzmiał świst miękkich, ołowianych kul, odbijających się i rozpryskujących na twardych jak diament ścianach. Nie pozostawiały na nich nawet najmniejszych śladów. Coś uderzyło Raja w stopę z siłą młota kowalskiego, kiedy kula urwała obcas buta. Rozdarcie powstało także na miękkich bryczesach Thoma... A potem nic, nic poza gryzącą chmurą brudnobiałego dymu prochowego, który zmusił Raja do kaszlu.

Raj znieruchomiał w połowie przeładowywania broni. Rozległ się głos: nie w jego uszach, lecz w umyśle. Mówił z nieludzką obojętnością, która miała posmak nieodwołalnej pewności.

»Tak, tak. Świetnie sobie poradzisz.«

 


Rozdział drugi

 

Zniknęła podłoga i kolumna światła. Nie było pod nim nic, lecz czuł pod stopami jakąś powierzchnię. Białawy dym po wystrzałach zniknął nagle, jakby powietrze zostało oczyszczone, choć nie poczuł żadnego powiewu. Również Thom trwał w zawieszeniu, nadal zamrożony w pierwszym kroku, jakby znalazł się w Zewnętrznych Ciemnościach, gdzie ci, którzy odrzucili Ducha Człowieka na wieczność, pozostawali w bezruchu.

Poczuł, że z jego gardła zaczyna się wydobywać jęk i to przywróciło mu zmysły. Był Whitehallem z Hillchapel, żołnierzem i dorosłym mężczyzną. Najgorsze, co może zrobić cokolwiek to jest, to zabić go, a przecież równie dobrze mógł zginąć trafiony kamieniem w czasie zamieszek. W czasie polowania mógł go ukąsić ukryty w bucie skorpion, mogła go dosięgnąć kula Kolonistów lub bagnet Brygady. Jego duszę mógł zbawić lub potępić tylko Duch.

»Tak. Doskonale.«

- Kim, na Ciemności, jesteś? - zapytał Raj, próbując mówić tonem, którego jego ojciec używał, kiedy rozmawiał ze sprzedawcami maszyn w Hillchapel. Hillchapel, słodki, dziki zapach srebrnych sosen przynoszony z wiatrem z gór, dźwięk kowalskiego młota na żelazie...

»Jestem strefową jednostką dowódczo-kontrolną AŻ 12 - b 14 - cOOO Mk. XIV.«

Człowiek otworzył usta z podziwu. Próbował przyklęknąć, ale odkrył, że nadal nie może się poruszyć.

- Jesteś... komputerem? - zapytał z niedowierzaniem.

»Tak. Choć nie w znaczeniu, w jakim ty używasz tego określenia.«

- Co masz na myśli?

»Nie jestem istotą nadprzyrodzoną.«

- Czym zatem jesteś?

»Jestem świadomym, sztucznym bytem, zbudowanym w oparciu o podsystemy fotonowe, którego zadaniem jest polityczno-wojskowy dozór tego sektora w imieniu dowództwa Federacji.«

Przecież to właśnie jest istota nadprzyrodzona, do cholery. Raj zmarszczył czoło. To było żywcem wzięte z Wyznania, nawet budowa zdania była rodem z archaicznego dialektu, którego używali kapłani. Najpierw mówi, że nie jest istotą nadprzyrodzoną, potem mówi, że pracuje dla Świętej Federacji, pomyślał oszołomiony. Anioł.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytał prosto z mostu. Szkielety na zewnątrz podpowiedziały mu kilka ponurych możliwości.

»Obserwuj. Myśl.«

Thom i lustra zniknęli. Tym razem Raj krzyknął, chociaż bardziej z zaskoczenia niż ze strachu. Zawisł w powietrzu, latał jak ludzie przed Upadkiem. Dłuższą chwilę zabrało mu zorientowanie się, gdzie jest. Nie był przyzwyczajony do widoku z lotu ptaka, a tego, co było pod nim, nigdy wcześniej nie widział. Dopiero kształt lądów, który napotykał na setkach map, uzmysłowił mu, gdzie się znajduje. Nowa Rezydencja, miasto gubernatorów i stolica Rządu Cywilnego. Niemal doskonale okrągła zatoka, jej brzeg przecięty jednym, trzykilometrowym kanałem. Budynki rozmieszczone były na wzgórzach Srebrnego Antlera, tuż przy przejściu do morza. Na południu zobaczył pogrążoną w porannej mgle deltę rzeki Hemmar...

Ale to nie było jego miasto, to, którym rządził w 1103 Roku Upadku gubernator Yernier. Zamiast wąskich uliczek, upchniętych za potężnymi murami obronnymi, były tam wieże i niskie, zwieńczone kopułami budynki, rozrzucone wśród lasów i parków jakby całe miasto było posiadłością bogacza. Ulice były alejami wśród drzew, po których pojazdy poruszały się, nie dotykając zielonego podłoża. Miasto było olbrzymie, rozciągało się tak daleko, że znikało mu z oczu w oddali. Metaliczne jaja poruszały się na pozór powoli po tym podobnym do mapy krajobrazie daleko pod nim. Przez kanał płynął statek, smukła maszyna bez żagli, wioseł czy dymiącego komina - perspektywa zmieniła się teraz, a Raj zobaczył, że statek miał tysiąc metrów długości, a może jeszcze więcej.

Widok obniżył się, by pokazać ludzi w dziwnych, bogatych strojach, przechadzających się wśród nieziemskich luksusów. W ogrodach, otoczonych parkanami oznaczonymi dziwnym symbolem podwójnej spirali, dzieci bawiły się z fantastycznymi zwierzętami, gryfami i centaurami, miniaturowymi niedźwiedziami i maleńkimi psami, sięgającymi nie wyżej niż do pasa. Nawet zwykłe psy pod wierzch były dziwne, jakby skurczyły się do nie więcej niż pięciuset funtów, były mniejsze nawet niż damskie palfreye.

- Święty Duchu Człowieka Gwiazd - wyszeptał Raj. Łzy radości zakręciły mu się w oczach i pociekły po policzkach. - Nie jestem godzien! - Wizja czasów sprzed Upadku! wybuchnął radością Raj. Dlaczego ja? Jestem tylko żołnierzem, nie kapłanem. Ja... ja próbuję żyć jak przykazał Duch... Przypomniał sobie grzechy, które popełnił przy Wejściu do Terminala i skrzywił się.

»Nie.« Czy w tym pozbawionym emocji głosie znalazła się nutka rozdrażnienia? »To symulacja z czasów, które nadeszły około dwudziestu lat po tym, co nazywacie Upadkiem. Po ostatnim nadświetlnym tranzycie z Bellevue. Obserwuj.«

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin