Smith Wilbur - Złoty lis.pdf

(1523 KB) Pobierz
1069530318.001.png
Wilbur Smith
Złoty lis
ROZDZIAŁ 1
Chmara motyli wzbiła się w powietrze, a letni wietrzyk rozrzucił je po całym niebie. Sto tysięcy
młodych twarzy uniosło się ku górze, z zachwytem śledząc powoli odlatujące owady.
Na samym przedzie siedziała dziewczyna, na którą polował od dziesięciu dni niczym myśliwy
tropiący swoją ofiarę. Pamiętał już, jak się porusza, jak unosi głowę, kiedy chce się czemuś
przysłuchać, a także jak nią potrząsa ze złością lub zniecierpliwieniem. Obecna poza była czymś
nowym: odwróciła twarz ku wspaniałej chmurze skrzydlatych owadów. Nawet z takiej odległości
zauważył błysk jej zębów i miękkie różowe usta wyrażające zachwyt.
Na wysokiej scenie wznoszącej się tuż przed nią człowiek w białej atłasowej koszuli chwycił
następne pudełko i śmiejąc się wytrząsnął z niego jeszcze jedną gromadkę drżących skrzydełek.
Żółte, białe, mieniące się kolorami popłynęły ku górze, a tłum ponownie westchnął z podziwu.
Jeden motyl zachwiał się i runął w dół. Wyciągnęły się ku niemu setki rąk, lecz on skręcił i drżąc
usiadł na zwróconej ku niemu twarzy dziewczyny. Poprzez pomruk tłumu mężczyzna usłyszał jej
radosny okrzyk i złapał się na tym, że uśmiechnął się z sympatią.
Wyciągnęła rękę i ostrożnie zdjęła motyla z czoła, po czym delikatnie złożyła go w kielichu
utworzonym przez dłonie. Zbliżyła je do twarzy i przez chwilę przyglądała się owadowi swymi
niebieskimi oczami, które myśliwy znał tak dobrze. Nagle posmutniała, coś szepnęła do motyla, ale
mężczyzna nie mógł usłyszeć słów.
Po chwili dziewczyna znowu się uśmiechała. Nagle poderwała się i stojąc na palcach wyciągnęła
obie ręce wysoko w górę. Motyl zawahał się, usiadł na koniuszkach jej palców, a skrzydełka lekko
mu pulsowały. Mężczyzna usłyszał słowa:
– Leć! Leć dla mnie!
Ludzie wokół podchwycili okrzyk:
– Leć! Leć w imię pokoju!
Światła reflektorów i wszystkie spojrzenia skupiły się na niej, a nie na krzykliwie ubranej
samotnej postaci na środku sceny.
Dziewczyna była wysoka i gibka, jej nagie ręce i nogi były opalone i sprężyste. Nosiła modną
spódniczkę tak krótką, że gdy stanęła na palcach, rąbek znalazł się powyżej linii, gdzie pod
koronkową siateczką jędrne pośladki łączyły się z udami.
Zastygła w takiej pozie, przez chwilę zdawała się uosabiać całe swoje pokolenie, dzikie, wolne i
postrzelone; mężczyzna także odniósł takie wrażenie. Nawet człowiek na scenie pochylił się do
przodu, by widzieć ją lepiej, a jego grube, jakby spuchnięte od użądleń pszczół usta rozciągnęły się
w uśmiechu i zawołał: „pokój!”. Okrzyk ten zabrzmiał tysiąc razy głośniej dzięki wzmacniaczom
ustawionym po obu stronach sceny.
Motyl odleciał, a dziewczyna przycisnęła palce do ust i posłała mu pocałunek, gdy dołączał do
wirującej chmury owadów. Usiadła na trawie. Ci, którzy znajdowali się w pobliżu, wyciągnęli ręce,
by ją objąć.
Na scenie Mick Jagger rozłożył szeroko ramiona prosząc o ciszę. Gdy już nastąpiła, zbliżył się do
mikrofonu. Zniekształcone przez wzmacniacze słowa zlewały się, głos się rwał, a akcent był tak
niewyraźny, że z ledwością można było zrozumieć, iż jest to niezdarny hołd, złożony członkowi
zespołu, który kilka dni wcześniej utonął w basenie podczas szalonego przyjęcia.
Plotka mówiła, że gdy wchodził do wody był prawie nieprzytomny, ponieważ zażył dużą ilość
narkotyków. To była bohaterska śmierć w czasach, gdy królowały narkotyki i seks, marihuana i
pigułki antykoncepcyjne, wolność, pokój i przedawkowanie.
Jagger skończył swoją krótką przemowę – tak krótką, że nie popsuła beztroskiego nastroju,
panującego na koncercie. Rozległ się ogłuszający dźwięk elektrycznych gitar i piosenkarz z dużą
ekspresją zaśpiewał „Honky Tonk Women”. W ciągu kilku sekund sto tysięcy ciał podrygiwało w
takt melodii, a dwieście tysięcy wyciągniętych rąk chwiało się jak pole pszenicy na silnym wietrze.
Muzyka była brutalna jak ostrzał artyleryjski; bolały od niej uszy, wdzierała się w głąb czaszki i
paraliżowała mózg. W mgnieniu oka publiczność stała się bezmyślnym, szalejącym tłumem,
różnorodność przekształciła się w pojedynczy organizm, podobny do gigantycznej ameby, pulsującej i
falującej w pełnym namiętności akcie prokreacji. Smród potu oraz niezdrowy zapach dymu z konopi
indyjskich działały odurzająco.
Obserwator był samotny pośród tłumu, nie poruszały go fale dźwięków. Przyglądał się
dziewczynie, czekając na właściwy moment.
Ona zaś poddała się pierwotnemu rytmowi, poruszała się wraz z innymi, lecz robiła to ze
szczególnym wdziękiem. Jej włosy, połyskujące w słońcu rubinowe, opadały na ramiona
uwydatniając piękną linię szyi i głowy, której osadzenie przypominało kwiat tulipana na wysokiej
łodydze.
Niewielki obszar tuż przed sceną został odgrodzony niskim płotkiem z palików – była to maleńka
enklawa dla uprzywilejowanych. Mariannę Faithful, bosa, ubrana w luźny wschodni kaftan, siedziała
tu z innymi żonami i osobami towarzyszącymi muzykom na trasie. Zwracała uwagę delikatną,
eteryczną urodą. Poruszała się powoli, leniwie, a jej senne oczy były pozbawione wyrazu, jak u
niewidomej osoby. W pobliżu bawiły się dzieci, a wszystkich ich strzegła grupa Hell’s Angels.
W czarnych stalowych hełmach Wehrmachtu, obwieszeni łańcuchami i hitlerowskimi czarnymi
krzyżami, w czarnych, nabitych ćwiekami skórzanych kurtkach odsłaniających owłosione piersi, w
butach służących do jazdy na motorze, z wymyślnymi tatuażami na ramionach, stali w groźnych
pozach, z pałkami za paskami, a ich palce były ciężkie od ostro zakończonych stalowych pierścieni.
Spoglądali na tłum wyzywająco, szukając i mając nadzieję na kłopoty.
Łomot muzyki trwał i trwał; Mineła godzina, a potem druga. Stawało się coraz goręcej. Wokół
unosił się odór jak w klatce dla zwierząt, ponieważ niektórzy nie chcąc stracić ani chwili koncertu
załatwiali się tam, gdzie siedzieli. Cała ta dekadencja, brak jakichkolwiek hamulców i przyzwoitości
budziły odrazę obserwatora. Ci ludzie obrażali wszystko, w co wierzył. Głowa go bolała i
pulsowała w rytmie podawanym przez gitary. Nadszedł czas, by się oddalić. Jeszcze jeden dzień
oczekiwania na szansę, która się nie pojawiała. Ale on był myśliwym cierpliwym jak drapieżne
zwierzę. Będą jeszcze inne dni, nie ma pośpiechu.
Zaczął się wycofywać, z trudem torując sobie drogę przez niski pagórek, na którym stał.
Roztrącał zgromadzonych, którzy robili wrażenie, jakby znajdowali się w hipnotycznym transie – nie
widzieli ani nie czuli, jak przepycha się pomiędzy nimi.
Spojrzał za siebie i oczy mu się zwęziły, gdy ujrzał, że dziewczyna rozmawia ze stojącym obok
chłopakiem, uśmiecha się i potrząsa głową, a następnie wstaje. Teraz ona zaczęła torować sobie
drogę przez tłum. Przeszła przez rzędy siedzących ludzi, dla równowagi opierając się na ich
ramionach i przepraszając z uśmiechem.
Obserwator zmienił kierunek, ruszył w poprzek łagodnego zbocza, aby przeciąć jej drogę.
Instynkt myśliwego mówił mu, że niespodziewanie nadeszła chwila, na którą czekał.
Za sceną znajdowały się szeregi ciężarówek, wysokich jak piętrowe autobusy, zaparkowanych tuż
obok siebie.
Dziewczyna wycofała się, okrążając ogrodzenie z palików i próbując wydostać się z tłumu, ale
było tak ciasno, że utknęła w nim i z desperacją rozejrzała się dokoła.
Nagle zwróciła się ku ogrodzeniu, dopchała się do niego, zwinnie przeskoczyła i zniknęła w
wąskiej przerwie między dwiema ciężarówkami. Jeden z Hell’s Angels zauważył, że przedostała się
na zabroniony teren i pobiegł za nią, z trudem wciskając się w ciasne przejście. Po twarzy
obserwatora przemknął uśmiech.
Prawie dwie minuty zajęło mu dotarcie do tego miejsca w płocie, w którym przekroczyła go
dziewczyna. Ktoś wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać, ale on strącił ją, wyminął strażnika i wślizgnął
się między wysokie stalowe ściany ciężarówek.
Musiał iść bokiem, gdyż jego ramiona nie mieściły się w wąskiej luce. Gdy doszedł do drzwi
kabiny kierowcy, usłyszał tuż przed sobą stłumione krzyki protestu. Przyspieszył i gdy był już przy
masce samochodu, zrozumiał, co się tutaj działo.
Jeden z Hell’s Angels przycisnął dziewczynę do błotnika i wykręcił jej rękę. Napierał na nią
biodrami. Pochylił się chcąc ją pocałować. Wygięła się i gwałtownie kręciła głową, by tego uniknąć.
Napastnik zarechotał i spróbował wepchnąć język do jej ust.
Prawą ręką podwinął dziewczynie spódniczkę, a następnie owłosione, ubrudzone smarem
paluchy wsunął w jej koronkowe majtki. Dziewczyna usiłowała go bić i drapać swobodną ręką, ale
on wcisnął głowę w ramiona, ciosy padały więc na nabitą ćwiekami czarną skórę i umięśnione ręce.
Śmiech strażnika był gruby, gardłowy. Trzasnęła koronka majtek, gdy ściągnął je w dół jej opalonych
ud.
Obserwator podszedł i dotknął ramienia napastnika. Mężczyzna znieruchomiał i po chwili
odwrócił głowę. Oczy zaszły mu mgłą, ale natychmiast stały się jasne; odepchnął dziewczynę na bok
tak mocno, że upadła na rozoraną kołami trawę między ciężarówkami. Sięgnął do pasa po pałkę.
Obserwator wyciągnął rękę i dotknął go, tym razem poniżej ucha – tam gdzie kończył się stalowy
hełm. Nacisnął dwoma palcami i strażnik zastygł bez ruchu; jego ręce i nogi zesztywniały, wydał
gardłowy dźwięk przypominający krakanie, a całym ciałem wstrząsnęły konwulsje, następnie upadł
na ziemię i zaczął się rzucać jak epileptyk. Dziewczyna klęcząc wkładała porwaną bieliznę i
przyglądała się mu ze wstrętem. Obserwator przeszedł ponad powalonym strażnikiem i podniósł ją
na nogi bez wysiłku.
– Chodźmy – powiedział miękko. – Zanim przyjdą jego koledzy.
Ujął jej rękę i pociągnął za sobą; szła ufna jak dziecko.
Za zaparkowanymi ciężarówkami znajdował się labirynt wąskich ścieżek, wiodących przez
krzaki rododendronu. Gdy biegli jedną z nich, zapytała zdyszana:
– Czy zabiłeś go?
– Nie, najwyżej za pięć minut stanie na nogi – odparł.
– Rozłożyłeś go. Jak to zrobiłeś? Przecież tylko dotknąłeś tego drania. Nie odpowiedział, ale na
następnym zakręcie zatrzymał się i odwrócił do dziewczyny.
– Dobrze się czujesz? – zapytał.
Skinęła głową nic nie mówiąc.
Przyjrzał się jej, wciąż trzymając za rękę. Wiedział, że miała dwadzieścia cztery lata. Tę młodą
kobietę przed chwilą ktoś usiłował zgwałcić, a mimo to w ciemnoniebieskich oczach nie dostrzegł
przerażenia. Żadnych łez, histerii, nawet nie drżały różowe usta, a szczupła dłoń w jego dłoni była
pewna i ciepła.
Psychiatryczne świadectwo, które czytał, zostało teraz potwierdzone przynajmniej co do tego, że
szybko wraca do formy i jest pewna siebie. Zauważył, że policzki jej zabarwił rumieniec, a oddech
był wyraźnie przyspieszony. Przeżywała nowe silne emocje.
– Jak się nazywasz? – zapytała. Wlepiła w mężczyznę wzrok, co nie było dla niego nowością.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin