Stanisław Dziwisz - Świadectwo.pdf

(735 KB) Pobierz
157403568 UNPDF
KARD. STANISŁAW DZIWISZ
ŚWIADECTWO
w rozmowie z Gian Franco Svidercoschim
PRZEDMOWA
CHUSTA
To wtedy po raz ostatni widziałem jego twarz.
Mówiąc prawdę, widziałem ją jeszcze setki razy. O każdej porze. Każdego dnia.
Oczami wiary. I, oczywiście, oczami serca, oczami pamięci. Nadal też odczuwam jego
obecność, choć inną od tej, do której przywykłem.
Ale wtedy po raz ostatni widziałem jego twarz tak dosłownie. Po ludzku. Po raz
ostatni widziałem tego, który był dla mnie ojcem i mistrzem. Po raz ostatni widziałem jego
sylwetkę, dłonie. Ale przede wszystkim widziałem twarz. Patrząc na nią przypominałem
sobie jego spojrzenie. Bo właśnie ono tak uderzało, tak przyciągało uwagę.
Pragnąłem, aby ta chwila trwała wiecznie. Robiłem wszystko w zwolnionym tempie,
żeby wydłużyć czas w nieskończoność.
Aż w pewnej chwili poczułem na sobie spojrzenia i zrozumiałem. Zrozumiałem, że
muszę...
Wziąłem białą tkaninę i położyłem na jego twarzy. Delikatnie. Jak gdybym się bał, że
mogę go zranić. Jakby ten jedwab miał być dla niego ciężarem, udręką.
Na szczęście z pomocą przyszły mi słowa modlitwy: „Panie, niech jego twarz ogląda
teraz Twe ojcowskie oblicze, niech twarz, której nasz wzrok już nie ogląda, kontempluje
Twoje piękno”.
On przebywał już w domu Ojca, przed obliczem Pana. Ziemskie pielgrzymowanie
dobiegło kresu.
W ten sposób zacząłem podążać za słowami modlitwy, a modląc się, zacząłem
wspominać. Przeżywać na nowo czterdzieści lat, które ja, taki zwyczajny ksiądz, ocierając się
o „tajemnicę”, spędziłem u jego boku. U boku Karola Wojtyły.
KARDYNAŁ STANISŁAW DZIWISZ
 
Jest takie wspomnienie Karola Wojtyły, które w szczególny sposób utkwiło mi w
pamięci i w sercu. Pierwszy przyjazd do Polski w roli papieża, w czerwcu 1979 roku,
szczególnie spotkanie ze studentami.
Tamtego poranka Warszawa z Wisłą w tle, oświetlona pierwszymi promieniami
słońca, które z trudem przebijały się przez chmury, była urocza. Kiedy tylko Papież zaczął
przemawiać, wszystkim zaczęły mocno bić serca. A pod koniec, niczym na rozkaz, tysiące
młodych ludzi w jednej chwili podniosły w stronę Ojca Świętego małe, drewniane krzyże.
Wtedy odczytałem tylko polityczne znaczenie tego gestu. Zrozumiałem, że pokolenie
młodych Polaków uodporniło się na komunizm i że wkrótce w tym kraju nastąpi trzęsienie
ziemi.
Ale w tym morzu krzyży tkwił zalążek czegoś znacznie potężniejszego od ludowej
rewolucji. To „tajemnica”, z której w tamtym momencie nie zdawałem sobie w pełni sprawy,
a której rozwiązanie znalazłem dwadzieścia sześć lat później, w nieprzebranych tłumach,
zmierzających do Jana Pawia II, aby pożegnać się z nim po raz ostatni.
Myślę, że był w tym głęboki, widoczny wymiar jego nauczania. Karol Wojtyła ukazał
oblicze Boga, ludzkie oblicze Boga i Wcielenia. Stał się odtwórcą i narzędziem Bożego
ojcostwa. Zmniejszył odległość pomiędzy niebem a ziemią, między przestrzenią boską a
ludzką, kładąc podwaliny pod nową duchowość, nowy sposób przeżywania wiary przez
współczesnych.
W tej ludzkiej gromadzie była „tajemnica”, przy której ksiądz Stanisław żył przez
czterdzieści lat. Którą teraz, on jako świadek, a ja jako narrator, spróbujemy -jeśli nie
odkryć, to przynajmniej opowiedzieć.
Gian Franco Svidercoschi
CZĘŚĆ PIERWSZA
OKRES POLSKI
 
 
1
PIERWSZE SPOTKANIE
Wszystko zaczęło się pewnego październikowego dnia 1966 roku. Dla niego,
Stanisława Dziwisza, ten dzień stał się początkiem nowego życia. Tego dnia metropolita
krakowski poprosił, aby został jego osobistym sekretarzem. Arcybiskup Wojtyła był prze-
konany, że młody ksiądz będzie dobrym pomocnikiem. Takim, któremu oprócz kwestii
organizacyjnych, jak umawianie spotkań, będzie można powierzać sprawy poufne, myśli. A
może i to, co kryje się w sercu.
Spojrzał na mnie i powiedział: „Przyjdziesz do mnie. Będziesz mi pomagał”.
Stanisław urodził się w 1939 roku w Rabie Wyżnej, miejscowości położonej u podnóża
Tatr, rozległego pasma górskiego na terenie Polski. To wyjaśnia, dlaczego już jako dziecko
nauczył się jeździć na nartach, stając się ekspertem od spraw śniegu i tras zjazdowych. Był
piątym z siedmiorga dzieci: pięciu synów i dwóch córek.
Ojciec, po którym odziedziczył imię, pracował na kolei. Matka, Zofia, zajmowała się
domem i wychowaniem potomstwa, ucząc je, jak żyć ewangeliczną miłością bliźniego. Dom
rodziny Dziwiszów był otwarty dla wszystkich ubogich i potrzebujących. Wieczorami, na
zdrożonych przybyszów czekał ciepły posiłek na stole i posłane łóżko.
Tymczasem wybuchła II wojna światowa. Od Zachodu napadli na Polskę Niemcy, od
Wschodu zaatakowali Sowieci.
To były koszmarne lata, również dla nas. Trzeba było wyżywić wiele osób, a z trudem
znajdowało się coś do zjedzenia. Poza tym moi rodzice ukrywali w domu pewnego Żyda,
istniało więc zagrożenie, że odkryją go hitlerowcy. Gdyby do tego doszło, kto wie, co by się z
nami wszystkimi stało.
Niedaleko od nas, w Rokicinach Podhalańskich, gestapo zaaresztowało siostrę Marię
Klemensę Staszewską, przełożoną Urszulanek, która schroniła w klasztorze kilka żydowskich
kobiet. Ta odważna zakonnica trafiła do Auschwitz.
Naszego Żyda znaliśmy wyłącznie z imienia, nazywał się Wilhelm, a my dzieci
mówiliśmy - Wiluś. Pochodził z Wadowic. Uciekł przed nazistami i nikt nie mógł zrozumieć,
jakim cudem trafił do naszego domu. Był sympatyczny. Pozostał z nami do końca wojny
pomagając przy różnych drobnych pracach. Odchodząc, ze wzruszeniem pożegnał się ze
wszystkimi, jednak ślad po nim zaginął.
Po wyzwoleniu Polska odetchnęła z ulgą, choć na horyzoncie gromadziły się gęste
chmury. Przybyli ze Wschodu „wybawcy” zdawali się nie spieszyć do powrotu. A w domu
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin