Manitou.pdf

(716 KB) Pobierz
Manitou
GRAHAM MASTERTON
MANITOU
(Przeło Ŝ ył: Piotr W. Cholewa)
131825192.002.png
,,Zapytany jaki Ŝ jest Demona owego wygl ą d, prastary Czarnoksi ęŜ nik Misquamacus
zakrył twarz tak, Ŝ e jeno Oczy jego wida ć było, po czem dał niezwykł ą a Szczegółow ą Relacje.
Prawił, i Ŝ jest on czasem mały a masywny, jako Wielka Ropucha, czasem za ś wielki i niby
chmura; bez Kształtu lecz z obliczem, z którego wyrastaj ą W ęŜ e."
H. P. Lovercraft
131825192.003.png
Prolog
Zad ź wi ę czał telefon. Nie podnosz ą c głowy doktor Hughes wysun ą ł r ę k ę w
poszukiwaniu aparatu. Jego dło ń przesun ę ła si ę przez stosy papierów, butelki atramentu,
gazety sprzed tygodnia i zgniecione pudełka po kanapkach; wreszcie znalazła i podniosła
słuchawk ę .
Doktor Hughes przyło Ŝ ył j ą do ucha. Wyostrzona irytacj ą twarz upodabniała go do
wiewiórki, staraj ą cej si ę ukry ć swoje orzechy.
- Hughes? Tu McEvoy.
- Słucham? Przykro mi, doktorze McEvoy, ale jestem bardzo zaj ę ty.
- Nie chciałbym panu przeszkadza ć , doktorze Hughes, ale mam tu pewn ą pacjentk ę ...
Powinna pana zainteresowa ć . Hughes poci ą gn ą ł nosem.
- Co to za pacjentka? - zapytał zdejmuj ą c okulary. - Prosz ę posłucha ć , doktorze, to
bardzo uprzejme z pana strony, Ŝ e mnie pan zawiadomił, ale mam tu gór ę papierkowej roboty
i naprawd ę nie mog ę ...
McEvoy nie dawał si ę zby ć .
- Naprawd ę uwa Ŝ am, Ŝ e to pana zaciekawi. Interesuj ą pana guzy, prawda? No, wi ę c
mam tu guz nad guzy.
- Co w nim takiego niezwykłego?
- Jest zlokalizowany na karku. Pacjentka rasy kaukaskiej, dwadzie ś cia trzy lata.
ś adnych danych na temat poprzednich naro ś li nowotworowych, ani łagodnych, ani
zło ś liwych.
- Ten guz si ę porusza - oznajmił McEvoy. - Rusza si ę , jakby pod skór ą było co ś
Ŝ ywego.
Hughes rysował długopisem kwiaty. Przez chwil ę milczał marszcz ą c czoło, po czym
zapytał:
- Rentgen?
- Wyniki za dwadzie ś cia minut.
- Pulsacja?
- Na dotyk przypomina ka Ŝ dy inny guz. Tyle, Ŝ e si ę wije.
- Próbował pan naci ę cia? Mo Ŝ e to zwykła infekcja.
- Wol ę zaczeka ć na zdj ę cia.
131825192.004.png
Hughes w zamy ś leniu ssał koniec długopisu. Przebiegał w my ś lach karty wszystkich
medycznych ksi ąŜ ek, jakie w Ŝ yciu czytał, szukaj ą c podobnego przypadku, precedensu,
czegokolwiek co by przypominało poruszaj ą cego si ę guza. Jako ś nie potrafił niczego znale źć .
Mo Ŝ e był zm ę czony.
- Doktorze Hughes?
- Tak, jestem tutaj. Prosz ę posłucha ć , która teraz godzina?
- Dziesi ęć po trzeciej.
- W porz ą dku, doktorze. Zaraz schodz ę na dół.
Odło Ŝ ył słuchawk ę i dłu Ŝ sz ą chwil ę przecierał oczy. Był dzie ń Ś wi ę tego Walentego i
na zewn ą trz, na ulicach Nowego Jorku, temperatura spadła do minus 10°C, a ziemi ę
pokrywała pi ę tnastocentymetrowa warstwa ś niegu. Pod pochmurnym, stalowoszarym niebem
samochody pełzły przed siebie niemal bezszelestnie. Widziane z osiemnastego pi ę tra Szpitala
Sióstr Jeruzalem miasto ja ś niało tajemniczym blaskiem. Jakbym znalazł si ę na ksi ęŜ ycu,
pomy ś lał Hughes. Albo na ko ń cu ś wiata. Albo w epoce lodowcowej.
Były jakie ś problemy z ogrzewaniem, wi ę c siedz ą c w ś wietle stołowej lampy nie
zdejmował płaszcza - wyczerpany młody człowiek w wieku trzydziestu trzech lat, z nosem
ostrym i spiczastym jak skalpel i zwichrzon ą , ciemnobr ą zow ą czupryn ą . Wygl ą dał raczej na
młodocianego mechanika samochodowego ni Ŝ na eksperta od nowotworów zło ś liwych.
Drzwi gabinetu otworzyły si ę przed pulchn ą , białowłos ą dziewczyn ą w zało Ŝ onych
nad czołem okularach w czerwonej oprawce. Niosła plik dokumentów i fili Ŝ ank ę kawy.
- Jeszcze troch ę papierów, doktorze Hughes. Pomy ś lałam, Ŝ e przyda si ę panu te Ŝ co ś
na rozgrzewk ę .
- Dzi ę kuj ę ci, Mary - otworzył teczk ę , któr ą przyniosła i mocniej poci ą gn ą ł nosem. -
Jezu, co to za paskudztwo? Mam tu by ć konsultantem, a nie urz ę dasem. Wiesz co? Zabierz to
i daj doktorowi Ridgewayowi. On lubi papiery. Lubi je bardziej ni Ŝ ciało i krew.
Mary wzruszyła ramionami.
- Doktor Ridgeway kazał przekaza ć to panu.
Hughes wstał. W płaszczu przypominał Charlie Chaplina z “Gor ą czki złota". Machn ą ł
teczk ą przewracaj ą c sw ą jedyn ą kartk ę na Ś w. Walentego, któr ą - wiedział - przysłała mu
matka.
- No dobrze, przejrz ę to pó ź niej. Zje Ŝ d Ŝ am na dół do doktora McEvoy. Ma tam jak ąś
pacjentk ę i chce, Ŝ ebym j ą obejrzał.
- Czy długo to potrwa, doktorze? - spytała Mary. - O szesnastej trzydzie ś ci ma pan
zebranie.
131825192.005.png
Spojrzał na ni ą ze znu Ŝ eniem, jak gdyby zastanawiał si ę , kim jest.
- Długo? Nie, nie przypuszczam. Tylko tyle, ile b ę dzie trzeba.
Wyszedł z gabinetu na rozja ś niony ś wietlówkami korytarz. Szpital Sióstr Jeruzalem
był drog ą , prywatn ą klinik ą i nigdy nie pachniało tu niczym tak funkcjonalnym jak karbol czy
chloroform. Korytarze wyło Ŝ ono grubym, czerwonym pluszem, a na ka Ŝ dym rogu stały
ś wie Ŝ e kwiaty. Wygl ą dało to raczej na hotel, jeden z tych, do których wy Ŝ si urz ę dnicy w
ś rednim wieku zabieraj ą swoje sekretarki na weekendy m ę cz ą cego tarzania si ę w grzechu.
Hughes wezwał wind ę i zjechał na pi ę tnaste pi ę tro. Patrz ą c na swe odbicie w lustrze
doszedł do wniosku, Ŝ e bardziej wygl ą da na chorego ni Ŝ niektórzy z jego pacjentów. Mo Ŝ e
wybrałby si ę na wakacje? Matka zawsze lubiła Floryd ę . Mogliby te Ŝ odwiedzi ć jego siostr ę w
San Diego. Min ą ł dwie pary wahadłowych drzwi i wszedł do gabinetu McEvoya. Doktor
McEvoy był niewysokim, kr ę pym m ęŜ czyzna, którego białe fartuchy niezmiennie mocno
cisn ę ły pod pachami, przywodz ą c na my ś l podwi ą zan ą do operacji Ŝ ę . Przypominaj ą c ą
ksi ęŜ yc w pełni twarz zdobił mały, płaski nos Irlandczyka. Grywał w szpitalnej dru Ŝ ynie
futbolowej, dopóki w ostrym zwarciu nie p ę kła mu rzepka kolanowa. Od tamtej pory kulał - -
nieco przesadnie.
- Ciesz ę si ę , Ŝ e pan przyszedł - u ś miechn ą ł si ę . - To naprawd ę dziwny przypadek, a
wiem, Ŝ e jest pan najlepszym specjalist ą na ś wiecie.
- Przesada - odparł Hughes. - Niemniej dzi ę kuj ę za komplement.
McEvoy wsadził palec do ucha i pokr ę cił nim w zamy ś leniu.
- Zdj ę cia powinny by ć gotowe za pi ęć , dziesi ęć minut. Do tego czasu wła ś ciwie nie
wiem, co robi ć .
- Czy mógłbym zobaczy ć pacjentk ę ? - spytał Hughes.
- Naturalnie. Siedzi w poczekalni. Na pa ń skim miejscu zdj ą łbym płaszcz, bo pomy ś li,
Ŝ e ś ci ą gn ą łem pana z ulicy.
Hughes odwiesił swoje sfatygowane okrycie i ruszył za McEvoyem do jasno
o ś wietlonej poczekalni. Na fotelach le Ŝ ały kolorowe magazyny, w akwarium pływały
tropikalne rybki. Poprzez Ŝ aluzje wpadał niezwykły, metaliczny poblask spadłego po
południu ś niegu.
W rogu, czytaj ą c numer “Sunset" siedziała szczupła, ciemnowłosa dziewczyna. Miała
poci ą ą , delikatn ą twarz - jak elf, pomy ś lał Hughes. Ubrana była w prost ą sukienk ę koloru
kawy, przy której jej cera zdawała si ę troch ę ziemista. Jedynie pełna niedopałków
popielniczka i chmura dymu w powietrzu wskazywały, Ŝ e jest zdenerwowana.
131825192.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin