Komnata Samobójców.doc

(106 KB) Pobierz

KOMNATA SAMOBÓJCÓW
Piotrek



1. Próba

    Opowiem wam swoją historię. Bez kłamstw, bez niepotrzebnych ozdobników. Tak jak to pamiętam.
    Otóż, postanowiłem popełnić samobójstwo...
    Jestem fotografikiem. Odnoszę spore sukcesy w kraju i za granicą. Spotykam wielu ludzi. Jestem pod ostrzałem mediów właściwie całą dobę. Lubię to, lubię tłumy dookoła siebie, lubię rozgłos. Lubię być w centrum uwagi, najważniejszy, jedyny.
    Nie zawsze tak było...
    Wcześniej byłem spokojnym artystą, bez zapędów gwiazdorskich. I to w tamtych czasach nagle znudziło mi się życie. Monotonia w pracy, brak bliskich, kłopoty finansowe. Uzbierało się tego tyle, że przestałem sobie radzić. Samobójstwo – pomyślałem – rozwiąże to wszystko. Stracę co prawda życie, ale jakie to ma znaczenie? Życie nudne, puste. Życie z kłopotami, trudne i wymagające. Po co mi to? Spokój, spokój, spokój. Tego chciałem, tego potrzebowałem.
    Postanowiłem się powiesić. Przygotowałem sznur, z Internetu ściągnąłem sposób wiązania pętli, zaczepiłem sznur na haku od lampy, którą wcześniej zdemontowałem i poszedłem się upić.
    Jestem homoseksualistą, nigdy się z tym nie kryłem. Wszyscy, którzy mnie znali, wiedzieli o tym. Na swoją „ostatnią wieczerzę” wybrałem się do klubu dla gejów. Atmosfera tu zawsze jest gorąca, dark-roomy zajęte, jęki, stęki. Kolesie pierdolący się po kątach. Rzygać mi się na początku chciało, ale jestem tu nie pierwszy raz. Przyzwyczaiłem się. Jedna wódka, później następna.
    Przysiadł się jakiś gostek. Po piwie i kilku wódkach wydał mi się całkiem do rzeczy. Zaproponował seks. Co miałem do stracenia? Nikogo nie zdradzam, seks fajna rzecz, zgodziłem się.
    Poszliśmy do mnie. Zanim do czegokolwiek doszło, zasnąłem. Co stało się z chłopakiem, którego poznałem, nie wiem do dzisiaj. Zniknął. Tak samo jak mój zegarek, pamiątka po ojcu i 700 zł, które miałem w domu. Co za różnica?
    Wstałem około 6 rano. Kac rozrywał mi głowę. Zimna woda, trochę lodu, poskutkowało. W kiblu okazało się, że sznur zniknął również. „Kurwa mać!” – nic innego nie przyszło mi do głowy. W sypialni miałem całą fiolkę jakichś antydepresantów, których nazwy już nie pamiętam. Nie zastanawiając się długo, łyknąłem wszystkie. Popiłem colą i położyłem się z powrotem na łóżku. Chciało mi się wymiotować. Oddychałem głęboko, żeby nie puścić pawia. W końcu nie po to zżarłem te tabletki. Leżałem, męcząc się niemiłosiernie kilka minut. Później film mi się zaczął urywać. Poczułem błogość, oczy same mi uciekały, jakbym nad nimi nie panował. Zasnąłem...


Szpital

    Obudziłem się w szpitalu. Przywiązany do ramy łóżka. Dookoła jakieś maszyny, kroplówka...
    Nienawidzę szpitali. Widziałem, jak umiera mój ojciec. Widziałem bezsilność lekarzy. Widziałem mechaniczne, rutynowe zachowania pielęgniarek. Kolejna cyferka w statystykach.
Teraz sam tu wylądowałem.
    Nagle w nogach łóżka pojawił się jakiś młody chłopak. Uśmiechnął się i powiedział:
    – Witamy w Komnacie Samobójców. Nareszcie się obudziłeś. Mam na imię Łukasz, innych przedstawię ci, jak dojdziesz do siebie.
    Całkiem fajny ten Łukasz. – zdolność pedalskiego oceniania każdego napotkanego chłopaka jakoś mi się nie stępiła.
    – Ok., dzięki – nie poznawałem własnego głosu. – Gdzie jestem?
    – W szpitalu, w Międzyrzeczu.
    Międzyrzecz, Międzyrzecz... A, już wiem! Spotykałem się kiedyś z jednym chłopakiem z Międzyrzecza. W końcu Poznań niedaleko.
    – Co tu robię?
    – Jak to co? – Łukasz zdawał się być rozbawiony. – Leżysz sobie po próbie samobójstwa.
    ...No, tak. Samobójstwo.
    – Kurwa, nie wyszło mi?
    – A jak myślisz? - Łukasz się zaśmiał. – Nie czuj się odludkiem. Każdy, kto tu jest próbował popełnić samobójstwo.
    Z trudem uniosłem głowę i rozejrzałem się po sali. Sześć łóżek. Cztery pary oczu ciekawych „nowego”. I Łukasz.
    – Cześć. Jak pewnie wiecie, mam na imię Piotrek.
    Łukasz, czując się gospodarzem, przedstawił wszystkich po kolei:
    – Mateusz, Szymek, Tomek i Kuba, mój brat.
    – Brat? Próbowaliście razem popełnić samobójstwo?
    Łukasz zamilkł, lekko zakłopotany.
    – To długa historia. Może kiedyś będzie okazja pogadać – odrzekł po chwili.
    – Dobra, nie chciałem być wścibski – zrobiło mi się głupio.
    Okazało się, że leżę tu już prawie tydzień. Cały czas na lekach, których nazw nikt nam nie podaje. Nic nie pamiętam. Właściwie jakieś przebłyski. Sen, jawa? Nie wiem. Pamiętam Kubę i Łukasza w niebardzo braterskiej sytuacji. Pewnie mi się śniło. Pamiętam innych, twarze tłoczące się przy moim łóżku. Pamiętam jeszcze kogoś. Chłopak. Twarz już gdzieś widziałem, nie pamiętam gdzie...
    Nie musiałem długo czekać na wyjaśnienie zagadki, która już zaczęła mnie intrygować. Chłopak, który zagościł w mojej głowie, odwiedził mnie po południu.
    – Cześć. Cieszę się, że wreszcie jesteś przytomny.
    – Cześć - odrzekłem zdezorientowany.
    Naszemu powitaniu przyglądał się Kuba. Przyznam – bardzo podobny do Łukasza. Obaj blondyni, młodziki, z chłopięcą urodą. Na ich tabliczkach wiek 21 i 22 lata. Ech, obaj mi się podobali... Tak jak i ten chłopak, którego skądś kojarzę.
    Kuba odezwał się z uśmiechem:
    – Nie pamiętasz Janka?
    Zamknąłem oczy. Przypomniało mi się. Od razu ułożyłem wszystko w całość. Poznałem go przez siostrę. To jej kolega z pracy. Pożyczała ode mnie płyty dla niego. Kiedyś się poznaliśmy. Sylwester u niej. Wszedłem niechcący do łazienki, kiedy on czyścił koszulę, którą czerwonym winem zalała mu jakaś siksa. Ładnie zbudowany, szczupły. Zaproponowałem mu sesję zdjęciową. Później ustaliliśmy termin sesji. I, kurwa... Właśnie na 7:30 tego dnia, kiedy próbowałem popełnić samobójstwo. Już wiem, co tu robi. Pewnie to on znalazł mnie i odratował. Szlag...! Głupio...
    – Pamiętam. Wyciągnąłeś mnie z tego?
    – Nie. Gośka cię wyciągnęła. Wiedziała, że jesteśmy umówieni, a miała dla mnie płyty. Przyszła przede mną. To ona cię znalazła.
    ...Kurwa, kurwa, kurwa...!!!
    – No to pięknie. Jak to przeżyła? – zmartwiłem się nie na żarty.
    – Wkurzyła się. Jesteście ze sobą tak blisko, a nic jej nie mówiłeś.
    – Co miałem mówić?
    – Nieważne. Żyjesz, więc wszystko jest ok.
    Czemu właściwie on mnie odwiedza...? Musiałem o to spytać.
    – Ktoś musi. Gośka w Afganistanie, dzwoni do mnie codziennie i pyta o ciebie. Ucieszy się, jak się dowie, że się wreszcie obudziłeś. Szykuj się na wielki opierdol, jak wróci.
    ...Szykuję się. Szlag by to trafił...
    – Dobra. Dzięki, że do mnie przychodzisz.
    Teraz dotarło do mnie, że jesteśmy ponad 100 km od Poznania.
    – I jeździsz tak codziennie Poznań – Międzyrzecz?
    – Nie. Mieszkam w Pszczewie. Na imprezie i później jakoś nie było okazji ci tego powiedzieć.
    – Mieszkasz w Pszczewie? - zaskoczyło mnie to. Często bywałem tam nad jeziorem.
    – Tak. Moi rodzice mają tam ośrodek. Mieszkam z nimi.
    – Chłopaki, przestańcie flirtować – Kuba nie wytrzymał i wtrącił się w rozmowę. – Niedługo kolacja. Janek, zostajesz?
    – Coś ty, nie mogę. Przyjechałem tylko zobaczyć, jak Piotrek się czuje. Muszę spadać. Mam jeszcze załatwić tu kilka spraw w Międzyrzeczu. Przyjadę jutro – zwrócił się do mnie. - Spokojnego popołudnia.
    – Zostań jeszcze chwilę – sam nie wiem, po co to powiedziałem.
    Janek uśmiechnął się.
    – Trochę czasu jeszcze mam.
    Rozmawialiśmy o głupotach. Nic poważnego, jakbym go spotkał w sklepie z ciuchami, a nie leżał po próbie samobójstwa w szpitalu.
    Łukasz i Kuba gdzieś wyszli. Szymek i Mateusz siedzieli na jednym łóżku i oglądali jakąś książkę. Tomka nie było. W świetlicy oglądał film z pielęgniarkami. A ja przyglądałem się Jankowi. Jego ruchom, jego twarzy. Słuchałem, co mówi. Podobał mi się. Obserwowałem jego dłonie. Co chwilę zaciskał lewą dłoń, jakby się denerwował i to, co mówi sprawiało mu kłopot. Fajne wrażenie, uśmiechnąłem się. Zauważył;  schował dłoń za siebie. Uuu..., z tą jego ręką coś jest nie tak? Nigdy nie bawiłem się w podchody.
    – Co masz z dłonią? – zapytałem wprost.
    – Skrócone ścięgno. Mały wypadek... Ćwiczę, kiedy mogę. Nie chcę o tym rozmawiać. To przykra dla mnie historia.
    – Ok. Przepraszam – zmieszałem się.
    – Nic się nie stało. Kiedyś ci opowiem.
    – Dobra, dzięki.
    Wrócili Kuba i Łukasz. Usiedli na łóżku Kuby, po lewej stronie ode mnie, i przyglądali nam się z uśmiechami na twarzach.
    – Co jest? – spytałem, z lekka zakłopotany ich zachowaniem.
    – Nic – mina Łukasza była czystą niewinnością. – Ładnie razem wyglądacie.
    Czerwony cień na mojej twarzy pewnie widać było z Księżyca. Janek pochylił głowę, zasłonił oczy. Wydawało mi się, że się uśmiechnął.
    – Muszę już iść – powiedział, wstając. – Dobrej nocy, trzymajcie się.
    – Dzię... – zacząłem, ale Kuba wszedł mi w słowo:
    – Chyba się na nas nie wkurzyłeś. Nie chcieliśmy was zdenerwować. Prawda, Łukasz?
    – Prawda – Łukasz uśmiechnął się przepraszająco.
    – Nic się nie stało. Naprawdę już muszę spadać.
    – Dziękuję za odwiedziny i rozmowę. – Było mi dziwnie smutno, że Janek już idzie. – Będziesz jutro?
    – Będę. Na razie – i wyszedł.
    – Kurde, to nasza wina? – mina Łukasza zdradzała panikę.
    – Nie, miał iść już dawno, ale prosiłem go, żeby jeszcze chwilę został. Naprawdę musiał się zwijać – uspokoiłem chłopaków.
    – Ok. A ty jak się czujesz?
    – Średnio. Głupio mi teraz, bo zakładałem, że po samobójstwie z nikim nie będę już musiał gadać.
    – Nie chcesz, nie musisz – Kuba udał obrażonego, śmiejąc się jednocześnie.
    – Dobra, sorry. Źle zabrzmiało. Głupio mi, bo chciałem się zabić a żyję i teraz przyjdzie mi się mocno tłumaczyć.
    – Ciesz się, że żyjesz, to najważniejsze. Każdy, kto to rozumie, nie będzie się czepiał o próbę samobójstwa.
    – Dzięki...
    Kuba z Łukaszem położyli się na jednym łóżku, nogami w różne strony. Na nikim to nie robiło wrażenia. To bracia, widać było, że są bardzo ze sobą zżyci.
    Rozejrzałem się po sali. Mateusz z Szymkiem nadal chichotali pod oknem, oglądając tę jakąś tam książkę.
    Nie zauważyłem, kiedy wrócił Tomek. Leżał na boku, na swoim łóżku. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem... Dziwne towarzystwo. Tu dwójka na jednym łóżku, tam kolejna. A Tomek cały czas patrzy na mnie. Pasuję tutaj – zaśmiałem się w duchu.
    Wieczór przyszedł niepostrzeżenie, na zegarze ściennym już prawie 21:00. Przespałem kolację. Pielęgniarka mnie nie budziła. Po tych lekarstwach i tak byłbym nieprzytomny.
    – Odstawili ci kroplówkę i mocniejsze leki – Mateusz podszedł do mojego łóżka. – Iza mówiła, żebyś wstawał, jeśli możesz i chcesz.
    – Iza?
    – Pielęgniarka. Poznasz je wszystkie później. Idę na korytarz. Idziesz?
    – Spróbuję.
    Mateusz pomógł mi się podnieść. Wraz z Kubą postawili mnie na nogi.
    – Oprzyj się na mnie i powoli pójdziemy – Kuba wziął moją rękę i założył sobie na ramiona. Lewą ręką trzymał moją dłoń, prawą chwycił mnie pod bok. Próbowałem ruszyć nogami. Jaki ból...! Pot wystąpił mi na czoło.
    – Nie dam rady. Muszę usiąść...
    – Na pewno? Nie spróbujesz? – Kuba nie dawał za wygraną. Moja mina ostudziła jednak jego zapędy, delikatnie pomógł mi usiąść.
    – Dzięki. Może za chwilę. Nogi mnie bardzo bolą. Stopy, łydki, uda. Całe...
    – Połóż się, rozmasuję ci mięśnie. – Do Kuby i Mateusza dołączył Szymek. – Jestem w tym dobry. Moja mama była fizjoterapeutką i często na mnie trenowała – uśmiechnął się wesoło.
    – Dzięki – zrobiło mi się głupio. Zastanawiała mnie ich serdeczność, życzliwość, chęć pomocy.
    Dzięki Szymkowi zapomniałem o bożym świecie. Rozkosz. Faktycznie, umiał masować. Przyjemność, trochę bólu, przyjemność... W stopach czułem lekkie mrowienie, reszta nóg rozgrzana.
    – Spróbuj wstać teraz – Szymek się znowu do mnie uśmiechnął, podając mi dłoń. Podciągnął mnie delikatnie do góry. Wstałem. Stanąłem na nogach. Już nie bolały, jednak ruszyć za bardzo nadal nimi nie mogłem. Kuba znowu mnie objął i próbował ruszyć z miejsca. Zrobiłem krok. Później następny i następny.
    Dzięki pomocy chłopaków udało mi się wyjść na korytarz.
    Korytarz okazał się szerokim holem, gęsto obsadzonym kwiatami. W jednym z końców, przy dużym stole, stała wielka sofa i kilka foteli.
    – Usiądziemy tam – Szymek wskazał fotele.
    Dotarliśmy tam po kilkunastu sekundach. Dołączyli do nas Łukasz i Tomek. Na sofie i fotelach siedzieliśmy całą szóstką, a mnie nadal zastanawiała ich przyjacielskość. Miałem możliwość obejrzenia ich teraz wszystkich. Sami fajni, bardzo ładni chłopacy! Kuba i Łukasz razem, koło siebie. Widać, że się kochają. Chciałbym mieć brata. Mój, niestety, zmarł, kiedy miałem sześć lat. Niewiele go pamiętam. Tomek uśmiechnięty cały czas, nadal mi się przyglądał. Szymek i Mateusz też razem. Zaczynałem mieć pewne podejrzenia co do ich orientacji. Zresztą, jakie to ma znaczenie. Nikt sobie nie wybiera pedalstwa. Albo się to akceptuje i żyje, albo nie i wtedy najłatwiej jest popełnić samobójstwo.
    Wygodnie usadowieni na fotelach i sofie, przyglądaliśmy się sobie nawzajem z ciekawością. Właściwie ja przyglądałem się reszcie, a reszta mnie. Cisza trwała już dłuższą chwilę i zaczynała się robić krępująca. Nie wytrzymał Szymek.
    – Hehe, o czym pogadamy? Bo mi się już zaczyna głupio robić – powiedział i uśmiechnął się.
    – Wybaczcie, ale właściwie poza imionami nic o was nie wiem... – zacząłem.
    – Co racja, to racja – Tomek nadal się uśmiechał i przyznam, że jego spokój i wesołość powoli mi się udzielały. Czułem się rozluźniony i szczęśliwy. To lekarstwa czy oni? Przy nich czułem się inaczej niż dotychczas. Jakby byli od zawsze moimi przyjaciółmi. Ciekawe zjawisko.
    – Zacznę od siebie. Tomek, nazwisko bez znaczenia. Pochodzę spod Zielonej Góry, z wiochy zabitej dechami. Lubię swoją wioskę i nie mogę się doczekać powrotu, mimo że będzie ciężko. Pochodzę z wierzącej rodziny, za samobójstwo pewnie mnie wyklną. Jestem  tu od dwóch tygodni, nikt z rodziny mnie nie odwiedził. Mam 24 lata, pewnie się wyprowadzę do Zielonej, tam studiuję. Tyle informacji ci wystarczy? – znowu ten jego uśmiech.
    – Jasne, dzięki.
    Kuba i Łukasz zaśmiali się i zgodnym chórem krzyknęli:
    – Witamy cię w naszym kółku, Tomku.
    Kuba, nie przestając się śmiać, dodał:
    – Nasze imiona już znasz: Kuba i Łukasz Piotrowscy. Ja mam 21 lat, Łukasz 22. Mieszkamy w Gorzowie, studiujemy marketing. To tyle, reszta z czasem.
    – Mam na imię Mateusz, jestem stąd, czyli z Międzyrzecza. Mieszkam niedaleko. Wynajmuję mieszkanie w blokach koło szpitala. Od niedawna mieszkam sam – Mateusz chyba lekko posmutniał. – To chyba tyle, co chcę o sobie powiedzieć.
    – Dzięki – spojrzałem na Mateusza. Zdecydowanie posmutniał. – Szymek a Ty?
    – Ja? Hm, 23 lata, tak samo jak Mateusz. Nawet urodziliśmy się w tym samym dniu – uśmiechnął się do Mateusza. Ten odwzajemnił uśmiech i spojrzał na Szymka jakby z ulgą. Ciekawe, co ich łączy? Wyglądali, jakby to nie był tylko szpital. – Mieszkam w Bobowicku, dwa kilometry stąd – kontynuował Mateusz. – Mam własny dom, po rodzicach, którzy cztery lata temu zginęli w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin