Elektrownie wiatrowe niszczą środowisko.doc

(44 KB) Pobierz
Elektrownie wiatrowe niszczą środowisko

Elektrownie wiatrowe niszczą środowisko?
Wysłano dnia 26-04-2005 o godz. 18:23:45 przez admin



Energia wiatru
Gość napisał "Czy wiatraki spełnią pokładane w nich nadzieje? Wielu widzi w nich źródło czystej i niewyczerpanej energii, ale coraz więcej jest sceptyków, którzy sądzą, że wpędzą nas w kosztowne kłopoty
 

 

Zobacz powiększenie

Czy stawiającej na energetykę wiatrową UE zagrozi kryzys, gdy ucichnie wiatr? Na zdjęciu Wiatraki niedaleko Darłówka
Fot. Jerzy Gumowski / AG

Dzisiaj to Niemcy, a nie Holandia są krajem wiatraków. Nasi sąsiedzi produkują około 40 proc. całej energii wiatrowej wytworzonej na Ziemi. Słuchając ministra ochrony środowiska Jürgena Trittina (z Partii Zielonych), można odnieść wrażenie, że każdy nowo postawiony wiatrak przybliża Republikę Federalną do ideału państwa przyjaznego dla środowiska.

Jednak kilka miesięcy temu wpływowy niemiecki tygodnik "Der Spiegel" stwierdził, że sen o przyjaznej środowisku energii zamienia się w wysoko dotowaną z kasy państwowej dewastację krajobrazu. Najwięcej wiatru jest przecież tam, gdzie są najpiękniejsze widoki, ale przeciw elektrowniom wiatrowym coraz częściej protestują nie tylko ci, którym nie podoba się szpetota wysokich na dziesiątki metrów słupów, hałas powodowany przez turbiny czy migające światła ostrzegawcze nocą i odbijające błyski słoneczne obracające się łopaty w ciągu dnia.

Drogie i wcale nie tak czyste

Podnoszone są argumenty ekonomiczne, które trudniej zignorować. Prąd z wiatru jest za drogi. Francuskie Electricite de France musi płacić aż trzy razy więcej za energię wiatrową niż tą z siłowni jądrowych. Tak samo jest w Niemczech. Z wyliczeń brytyjskiej Państwowej Izby Kontroli (The National Audit Office) wynika, że rozwijanie energetyki wiatrowej jest najdroższym ze znanych sposobów redukcji poziomu dwutlenku węgla w atmosferze.

Teraz Niemcy mają około 16 tys. turbin wiatrowych, które mogłyby produkować nawet 15 proc. całkowitego zapotrzebowania na energię elektryczną. Ale pokrywają ledwie 3 proc. - Taki jest kłopot związany z energią wiatrową. Wiatr nie zawsze wieje tam, gdzie akurat potrzeba prądu - tłumaczy prof. Wolfgang Pfaffenberger z Bremen Energy Institute. Najlepszym przykładem było upalne lato w 2003 r. Rozgrzane powietrze nad Europą stało w miejscu, a wraz z nim wiatraki w Niemczech, Francji i we Włoszech. Gdyby energia wiatrowa stanowiła w tych krajach znaczniejszą część produkowanej energii, a w pogotowiu nie czekałyby inne źródła energii gotowe natychmiast zaspokoić zapotrzebowanie, mogłoby dojść do przerw w dostawach prądu.

Plany niemieckiego rządu, że w ciągu następnych pięciu lat udział energii wiatrowej w rynku z 3 proc. podskoczy do 12,5 proc., można chyba włożyć między bajki. Nie tylko oznaczałoby to wybudowanie cztery razy większej liczby wiatraków, niż stoi ich dziś, ale też trzeba byłoby wymyślić, jak magazynować prąd w wietrzną pogodę, by móc go wykorzystać w dni bezwietrzne. A wydajnego sposobu na to po prostu nie ma. Tak czy inaczej - mówią krytycy - trzeba będzie mieć "pod ręką" konwencjonalne elektrownie, które w razie konieczności będzie można szybko włączyć i braki prądu uzupełnić.

Może się więc okazać, że produkcja prądu elektrycznego w elektrowniach wiatrowych w ostatecznym rozrachunku będzie się wiązała z emisją do atmosfery większej ilości zanieczyszczeń. W Niemczech podnoszą się głosy, żeby do czasu, w którym źródła odnawialne będą mogły "wziąć na swoje barki" produkcję prądu, wstrzymać się z zamykaniem jądrowych elektrowni atomowych (rząd chce do 2020 r. zamknąć wszystkie 19 reaktorów jądrowych). Takie zdanie wyraził kilka tygodni temu dr Fritz Vahrenholt, prezes firmy Repower inwestującej w odnawialne źródła energii i właściciel największej na świecie 126-metrowej turbiny wiatrowej.

Brzydkie i wcale nie tak ekologiczne

Ostatnio do krytyki wiatraków przyłączyli się też ci, którzy zwykle byli gorącymi orędownikami ich budowy - ekolodzy. Żalą się, że wirujące łopaty zaburzają lokalne ekosystemy. Obwiniają np. szkockie elektrownie wiatrowe o to, że zabijają w dużych ilościach zagrożone wyginięciem orły, sokoły czy latające szybko i na małych wysokościach drzemliki. W listopadzie zeszłego roku farma wiatraków Altamont Pass w USA została pozwana do sądu za zabijanie ptaków pod ochroną, kiedy pozarządowa organizacja Center for Biological Diversity podliczyła, że wirujące od 20 lat turbiny co roku zabijają do 1,3 tys. latających drapieżników. Nacisk opinii publicznej wymusił na właścicielu elektrowni sezonowe unieruchamianie obracających się turbin.

Okazuje się, że duże skupiska wiatraków mogą też zmieniać lokalny klimat. Z badań uczonych z Uniwersytetu Princeton w USA wynika, że duża koncentracja wiatraków powoduje nocny wzrost temperatury powietrza nawet o 2 st. C i średni wzrost prędkości wiatru z 3 m/s do 5 m/s.

Jednym słowem Europa wydaje się być rozczarowana energią wiatru. Coraz więcej mówi się o wadach wiatraków, coraz mniej o ich zaletach. Także o tym, by zweryfikować utopijne - jak się wydaje - scenariusze, w których wiatr ma zaspokajać więcej niż 10 proc. zapotrzebowania na energię.



A może na morzu?

Na morzu mocniej wieje, a hałas i migające światła ostrzegawcze nikomu nie przeszkadzają. Docenili to Niemcy i zamierzają wybudować swą pierwszą przybrzeżną farmę wiatrową Butendiek. Na dnie Morza Północnego, 34 km od brzegu ma stanąć 80 wiatraków, każdy o wysokości 70 m (z czego ok. 45 m pod wodą). Ale prace budowlane stanęły z powodu dużego sprzeciwu ekologów. Poskarżyli się oni Komisji Europejskiej, że wbijanie w dno morskie ważących 360 ton słupów zniszczy lokalną faunę i florę, a kable, które trzeba będzie przeciągnąć do brzegu, zdewastują chroniony prawnie rezerwat przyrody. Ten spór jest w Niemczech z uwagą obserwowany, bo jeśli zablokowana zostanie możliwość budowania przybrzeżnych elektrowni wiatrowych, to legną w gruzach niemieckie plany dotyczące zwiększenia produkcji tej energii. Problemem są też koszty. Podczas gdy dla wiatraków na lądzie zainstalowanie jednego kilowata mocy kosztuje ok. 1 tys. euro, to na morzu - co najmniej 2,5 raza więcej. Prąd z kosztującej 400 mln euro elektrowni ma kosztować dokładnie 9,2 eurocenta za kWh. Jest blisko trzykrotnie droższy niż z innych źródeł, choć i tak nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. - To cena ustalona przez rząd w Berlinie na najbliższe 12 lat, potem zostanie zmniejszona do 6,1 eurocenta - mówi Wolfgang Paulsen, koordynator projektu.

Autor: Tomasz Rożek

Źródło: www.Gazeta.pl

http://www.ekologika.pl/

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin