Peters Ellis - Kroniki brata Cadfaela 07 - Wróbel ze światyni.pdf

(1163 KB) Pobierz
 
1106696086.002.png
Peters Ellis
Wróbel ze świątyni
Tytuł oryginału
The Sanctuary Sparrow
 
Rozdział pierwszy
od północy w piątek do sobotniego ranka
aczęło się to tak, jak zwykle zaczyna się gwałtowna burza: w powietrzu drży cień
jakiegoś dźwięku, tak nikły i odległy, że ucho dość czujne, aby go pochwycić,
odruchowo staje się głuche na bliższe odgłosy i z natężeniem wsłuchuje się w
dalekie ostrzeżenie, próbując je odczytać. Brat Cadfael słuch miał nie gorszy od zająca; w
mgnieniu oka wyłapywał i bezbłędnie rozpoznawał każdy szmer. Posłyszał więc ów tumult
jeszcze po przeciwnej stronie mostu wiodącego ponad Sevem do grodu i instynktownie
znieruchomiał nasłuchując.
Ów dziwny dźwięk pozornie nie budził podejrzeń; jeśli nawet zwiastował jakieś
mordercze zamiary, mógł być głosem przyrody - dalekim nawoływaniem polującej sowy albo
poszczekiwaniem lisa, który w pogoni za łupem przemierza swoje nocne królestwo. Bo w
istocie, zaciekła melodia pościgu coraz wyraźniej rozlegała się w uszach Cadfaela i nawet
brat Anzelm, kantor, z przejęciem wyśpiewujący mszę, uległ jej na moment, zawahał się i
zmylił ton, po czym przywołał się do porządku i gorliwie podjął kadencję.
Cóż bowiem mogłoby zakłócić nocny obrządek jutrzni, zwłaszcza tej pięknej wiosny
roku pańskiego 1140, ledwie w cztery tygodnie po Wielkiej Nocy, kiedy to Shrewsbury i cała
okolica cieszyły się błogim spokojem pod opieką króla - choćby nawet i na południu srożyła
się wojna między królem a cesarzową; bezlitosny wyścig do tronu. Zima była doprawdy
ciężka, ale na szczęście już minęła. W niedzielę wielkanocną zaświeciło słońce i świeciło
przez cały czas. Od czasu do czasu spadał przelotny deszczyk, jak gdyby potwierdzając łaskę
bożą, spływającą na ziemię. Jedynie na zachodzie, nad Walią, przeszły wiosenne ulewy i
rzeki wezbrały, grożąc powodzią. Zbiory wróżono obfite, miasto rządzone było sprawnie ręką
surowego, lecz sprawiedliwego szeryfa, a jego bezpieczeństwa strzegł mądry burmistrz i rada.
W czasach wojny domowej Shrewsbury i całe hrabstwo miało dość okazji, by dziękować
Bogu i królowi Stefanowi za względny spokój. Z pewnością więc nie tutaj można się było
obawiać, iż uświęcony porządek jutrzni ulegnie zakłóceniu. A mimo to przecież brat Anzelm
zafałszował.
W ciemnych stallach chóru odgrodzonego bocznym ołtarzem od głównej nawy, gdzie
prócz światła wiecznej lampki docierał tylko odblask świec z głównego ołtarza, zakonnicy
wyglądali jak wyrzeźbione w drewnie figury. W półmroku mieszały się cienie, zacierały
różnice między młodością a wiekiem sędziwym, urodą a brzydotą. Ciężkie, kamienne ściany i
 
1106696086.001.png
filary podawały sobie głos brata Anzelma, niosły go w górę, ku wysokiemu sklepieniu, by
tam, w powietrzu, przekuć go w czarowną, odcieleśnioną mistykę. Poza wyznaczonymi przez
płonące świece kręgami półcienia panowała ciemność, przenikała tam z zewnątrz noc -
dobroczynna noc, łagodna, kojąca i cicha.
Niezupełnie cicha. Wibrujący w powietrzu niepokój zmienił się w nikły, uparty
pomruk. W cieniu pod baldachimem na prawo od wejścia do chóru poruszył się w stalli opat
Radulfus. Z lewej strony zaszeleścił krótko habit przeora Roberta - raczej ze zgorszeniem i
przyganą niż z zakłopotaniem. Spłoszony, niemal bezgłośny szmer przebiegł szeregi braci i
zamarł.
Ale odgłos nadal się przybliżał. Zanim jeszcze wzmógł się na tyle, by zwrócić
powszechną uwagę, można już w nim było bez trudu wychwycić gniew, groźbę i
niebezpieczne podniecenie - wszystkie cechy pościgu. Brzmiało to tak, jak gdyby polowanie
osiągnęło ten etap, w którym nagonka osaczyła już słaniające się z wyczerpania zwierzę, a
teraz łowcy zbliżają się ze wszystkich stron, by zadać ostatni cios. Nawet z tej odległości
nietrudno było odgadnąć, że życie jakiejś istoty jest w niebezpieczeństwie.
Hałas zbliżył się teraz gwałtownie i nie sposób było go już ignorować, choć kantor
podjął wyzwanie; podniósł głos i zwiększył tempo, ze wszystkich sił starając się uchronić
chór przed rozsypką. Nowicjusze i co młodsi bracia wiercili się niepewnie, zrywały się na
poły podniecone, na poły przerażone szepty. Pomruk przerodził się w zaciekły, stłumiony ryk,
jak gdyby intruza otoczył rój gigantycznych pszczół. Nawet opat i przeor nachylili się do
przodu, gotowi w każdej chwili powstać z miejsc i w mroku wymieniali z sobą zaintrygowane
spojrzenia.
Brat Anzelm z samozaparciem zaintonował pierwszą frazę hymnu, ale nie było mu
dane śpiewać dalej. W zachodnim końcu kościoła nagle otwarło się skrzydło wielkich odrzwi,
z trzaskiem uderzyło o ścianę i wzdłuż nawy potoczył się jakiś niewyraźny kształt. Czołgał
się, zrywał, zataczał, obijał się o ściany i kolumny, oddychając konwulsyjnie jak zaszczute na
śmierć zwierzę.
Teraz już zerwali się wszyscy. Z co młodszych piersi wyrwał się okrzyk przestrachu i
niedowierzania, trącano się niepewnie łokciami, padały niespokojne pytania. Tylko Radulfus
w pełni dowiódł, że jest tu panem. Szybko i zdecydowanie wyjął świecę z najbliższego
lichtarza i wielkimi krokami okrążył boczny ołtarz, łopocząc połami habitu. Za nim podążył
przeor, który jako człowiek bardziej dbały o swoje dostojeństwo, później też wkro-
czył na scenę wydarzeń, zaś za przeorem tłoczyła się w podnieceniu cała reszta braci. Nim
dotarli do głównej nawy, powitało ich głośne, triumfalne wycie i potężny impet skłębionego,
 
rozgorączkowanego tłumu, który w ślad za ofiarą wtoczył się do kościoła przez zachodnie
drzwi.
Brat Cadfael, który w swoim czasie przyzwyczaił się do nocnych alarmów na lądzie
czy morzu, wyskoczył ze swojej stalli w tej samej chwili, w której poruszył się opat,
zatrzymał się jednak, by pochwycić dwuramienny świecznik i oświetlić sobie drogę. Przeor
Robert pod pełnymi żaglami blokował już najkrótszą drogę wokół bocznego ołtarza, nie
śpiesząc się zbytnio, by nie narazić na szwank swej srebrnogłowej patrycjuszowskiej postaci.
Cadfael zrobił unik w lewo i wpadł do nawy jeszcze przed nim, wyciągając przed siebie
lichtarz, który w równej mierze mógł mu służyć za broń, co za pochodnię.
Tymczasem sfora gończych psów jak rzeka wlewała się do kościoła. Była tu czwarta
część miasta, nie najlepsza część, ale i nie najgorsza; solidni rzemieślnicy, kupcy i
straganiarze, przemieszani z hołotą zawsze gotową do każdej zwady. Wszyscy zaś, pijani
winem lub podnieceniem, a może jednym i drugim, wołali o krew. I była już krew, śliskimi
smugami znaczyła płyty posadzki. Rozciągnięty na trzech schodkach przed ołtarzem
biedaczyna przygnieciony był ciżbą niemiłosiernie tratujących się nawzajem prześladowców,
wymachujących na oślep rękoma i nogami, na szczęście dla niego splątanych do tego stopnia,
że stosunkowo niewiele ciosów i kopniaków docierało do celu. W ogólnym zamęcie Cadfael
zdołał jedynie dojrzeć chude ramię i dłoń, nieco tylko większą od piąstki dziecka, która
wyciągała się w górę i ściskała skraj nakrycia na ołtarzu ze śmiertelną determinacją.
Wysoka, muskularna sylwetka opata Radulfusa, zwieńczona dumną, jasną i budzącą
szacunek głową, przemknęła wokół ołtarza z dymiącą świecą w dłoni, smagnęła skrajem
habitu jak biczem wściekłe twarze pochylonych najbliżej napastników. Długa, koścista noga
przekroczyła rozciągnięte na ziemi, czepiające się ołtarza stworzenie.
Cofnąć się! Nędzni świętokradcy, opuśćcie to święte miejsce i wstydźcie się!
-
W tył, mówię, zanim przeklnę wasze dusze na wieki!
Nie musiał nawet podnosić głosu do krzyku. Wystarczyło tylko, by dobył go niczym
noża z pochwy, a jego słowa przecięły rozgwar równie lekko, jak nóż kraje masło. Napastnicy
odskoczyli jak oparzeni, ale cofnęli się tylko poza bezpośredni zasięg płomienia.
Rozwścieczony, upojony pościgiem tłum falował, burzył się i szumiał, ale bał się
prowokować Niebiosa. Rozstąpili się, pozostawiając na stopniach ołtarza brudny, skulony i
zakrwawiony strzęp człowieka, nie większy od piętnastoletniego chłopca. W krótkiej,
złowrogiej ciszy, która zapadła, zanim powietrzem targnęła nowa fala wywrzaskiwanych w
pośpiechu oskarżeń, każdy mógł usłyszeć, jak w piersi zbiega uporczywie rzęzi i dudni
chwytany chciwie oddech, jak gdyby za chwilę miał rozsadzić tę kruchą cielesną powłokę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin