CHRYSTUS DZIŚ ŻYJE I UMIERA W NAS-k.pasyjne.doc

(165 KB) Pobierz
CHRYSTUS DZIŚ ŻYJE I UMIERA W NAS

CHRYSTUS DZIŚ ŻYJE I UMIERA W NAS

 

Kazanie 1: Getsemani – Ogrójec opuszczenia i samotności

 

Są takie obrazy, makatki, na których Chrystus modli się w Ogrójcu. Taki gładko uczesany, amerykański Chrystusik, z rumianą twarzą, w wyprasowanych, ładnie układających się         w fałdy szatach. W oddali, przez wyśmienicie stylizowane, prawie że naturalne drzewka oliwne, przebija poświata pucułowatego księżyca, napełniając ogród atmosferą bajek z 1000 i 1 nocy… A naprawdę, to nie było tak.

              Naprawdę, to leżał na ziemi pod drzewami, zmięty, ociekający krwawym potem człowiek, w bólu, zmagający się ze sobą. I wstawał szukając obecności ludzi, i znowu wracał, i znowu się modlił. Wszyscy Go opuścili, zostawiając sam na sam z bólem i cierpieniem.

              Jedni przez sen, przez znużenie, bo wprawdzie chcieli z Nim czuwać, jeszcze przed chwilą manifestowali swoją gotowość śmierci razem z Nim. Ale przecież jeszcze nic się nie dzieje, niebezpieczeństwa nie widać. Czemu się więc nie zdrzemnąć przez chwilę. To przecież nie oni się bali. To nie oni przeczuwali już i przeżywali całą mękę konania. Jezus przychodzi do tych przyjacielskich dusz, bodaj po jakieś słowo pocieszenia, po jakiś gest podtrzymania na duchu, ale na próżno.

              Drudzy zostawili Jezusa samego, bo pociągało ich w danej sytuacji zupełnie coś innego, niż On miał im do zaoferowania. Pociągał ich zysk, pieniądze, jakieś zaślepienie materialne. Więc zdradzają, więc odchodzą tam, gdzie one brzęczą i gdzie płacą. Bo przecież to one – pieniądze – a nie wiecznie ubogi Chrystus, ostatecznie miały pozwolić Judaszowi urządzić się jakoś w życiu.

              Innych odciągnęła od Chrystusa angażująca ich na śmierć i życie walka o wyrobienie sobie właściwej pozycji społecznej. Walka bezkompromisowa, która nie tylko zostawia nieprzydatnych w niej na uboczu, ale stawia wręcz na wrogiej pozycji, traktując jak przeszkodę, którą należy tylko zgnieść.

              Właśnie Chrystus był dla faryzeuszy tym człowiekiem, który im przeszkadzał            w przebijaniu się do przodu, do awansu, do znaczenia. Rzucał im kłody pod nogi, przypominając o uczciwości, o sprawiedliwości, prostolinijności… Trzeba było więc Go nie tylko nie brać pod uwagę, nie tylko wyśmiać i opuścić, ale i zniszczyć, uśmiercić…

              I tak w ciemności, w ogromnym milczeniu świata całego, jak przed mającą nadejść burzą, dokonuje się opuszczenie Chrystusa, dokonuje się Jego zdrada i zdrada tych wartości, które On ze sobą przyniósł na świat… A na zewnątrz jest jeszcze cicho, a na zewnątrz nic się jeszcze nie dzieje, chociaż to już jest ta noc… Podstawową przyczyną tego opuszczania          i zdradzania Chrystusa okazała się czysta i doraźna kalkulacja: co się Bardziej opłaca, co bardziej urządzi, co pozwoli szybciej wypłynąć i wyjść na swoje.

Już wtedy – a nie tylko dziś, te motywy, te względy towarzyszyły poczynaniom ludzkim.

              Ale i dziś bywa tak, że mąż i ojciec prześpi właściwy moment scalenia swojej rodziny. Nie zauważy, że jego ustawiczne „robienie pieniędzy” stwarza sytuację taką, że właściwie go w domu nie ma. Przychodzi do domu jak do hotelu, w którym już tylko chce położyć zmęczoną głowę i tylko zasnąć, nic więcej. Nie ma czasu, nie ma sił, żeby posłuchać, że syn, że córka, że są kłopoty…, że się nie daje z nimi rady. Zasypia przy tych problemach, odkłada: „A nie można o tym jutro porozmawiać, jutro załatwić?. A jutro jest już za późno, jutro staje się wobec tragedii wyobcowanego syna, rozlumpionej córki… Przespał moment właściwej interwencji.

              Czasami żona, zajęta przepychaniem się w pracy, chodzeniem za właściwą sobie ambicją, docenianiem, odkrywa nagle, że dom, że mąż, że dzieci, że to wszystko… to właściwie ją ściąga w dół, jest kulą u nogi. Bo mogłaby pojechać to tu, to tam, doszkolić się, podnieść kwalifikacje… I, że pan inżynier to ją bardziej rozumie, niż mąż, to z panem inżynierem jest o czym porozmawiać, to właściwie tylko on jej pomaga… I w rezultacie w domu się jeszcze niby jest, ale to wszystko zaczyna drażnić, przeszkadzać tak, że właściwie to oddycha się dopiero w pracy, w biurze, przy nim-inżynierze… A stąd to już tylko krok do powiedzenia, że tak dalej nie można, że to nie ma sensu; stąd już tylko krok do odejścia, do całkowitej zdrady tego wszystkiego, co przy ołtarzu się ślubowało, co jakiś czas było jedyną radością i sensem życia.

              Jest też samotność zostawionych rodziców: samotność starej matki, ojca. Bo dzieci już odchowane, dorosłe, przecież się uczą, przecież już pracują, mają własne rodziny i własne kłopoty. Zapracowani są tak, że ani listu, ani nawet telefonu. Oni jak Judasz polecieli za pieniądzem, jak faryzeusze walczą rękami i nogami o właściwą pozycję społeczną,                 o utrzymanie pracy o którą dzisiaj tak trudno i trzeba cenić tę, którą się ma… Więc nie ma czasu. A że kogoś tam po drodze zostawią, od kogoś odejdą, , coś czy kogoś zdradzą? – takie jest życie.

              Pustoszeją miejsca w kościele – stwierdzamy. Jest niedziela, powinno się być obok Chrystusa, jako Jego uczniowie i przyjaciele. Wielu jednak nie ma. Nie ma, bo śpią jak zmęczeni Apostołowie. Bo się tyle w tygodniu nabiegali za tym i owym, tak ich wymęczyła sytuacja w pracy, tyle kosztowała nerwów i ambicji, aby podołać wymogom prestiżu społecznego, że właściwie ta Msza i ten Chrystus w niedzielę to tylko przeszkadza. Trzeba Go więc z konieczności zdradzić dla tego grosza, który można jeszcze zarobić w niedzielę, dla tego spania, które można odrobić tylko w niedzielę, tych odwiedzin rodziny, tych zakupów w marketach, tego przejrzenia okazji na giełdach, które są tylko w niedzielę.

              Opuszczony jest Chrystus na Gorzkich Żalach jeszcze bardziej. Gdyby tu byli wszyscy, którzy powinni przy Nim trwać, kościół pękałby w szwach. My jesteśmy, ale gdzie jest reszta? Odeszli, zostawili Chrystusa dla pieniędzy, dla walki o pozycję społeczną (nie wypada przecież przy moim wykształceniu latać co chwilę do kościoła, co by ludzie na to powiedzieli).Czasami to opuszczenie Chrystusa wygląda na ucieczkę, bo jest On osaczony, wyśmiewany, bo niebezpiecznie jest się z Nim zadawać, bo można oberwać, można stracić kawałek grosza lub tę pozycję, do której z takim mozołem się dążyło. Lepiej więc Go zostawić, lepiej uciec, nie być, może nawet zdradzić za 100 złotych więcej?

              Jest jeszcze samotność Chrystusa przemawiającego do nas w kościele przez Pismo Święte, przez Ewangelię. Czasami Chrystus zwraca się do nas z pytaniem, jak do swoich przyjaciół: Czemu śpicie? Zwraca się z tym pytaniem do nas, którzy wprawdzie przy Nim jesteśmy, którzy może jak św. Piotr powiedzieliśmy, że życie byśmy dali…, ale kiedy prosi, kiedy mówi, zasypiamy troskami naszych dni, z trudem przecieramy nasze oczy i nie rozumiemy co do nas mówi. Czego On właściwie od nas chce? – tak mógł powiedzieć obudzony nagle Piotr, i tak zdajemy się mówić nieraz my, kiedy Chrystus w swoim Słowie prosi nas o czujność, o ostrożność w życiu, aby nie podszedł nas nieprzyjaciel – grzech.

              Moi drodzy – okazuje się, że ilekroć człowiek próbuje, idąc przez swoje życie, gospodarować tylko kalkulacjami, jakby tu wygodniej się urządzić, jakby tu wyjść na swoje, tylekroć narobi głupstw sobie i swojemu otoczeniu. Wprawdzie może i wylezie na wymarzony piedestał, ale pozostanie sam… A samotność, opuszczenie, zdrada nie należą do przyjemności naszego człowieczego losu. Wiedzą o tym doskonale zdradzone żony, opuszczeni starzy rodzice, zostawione dzieci; wiedzą o tym przeróżnie oszukani, wywiedzeni w pole, nieuczciwie wykorzystani.

              Dlatego, chociaż ustawicznie, począwszy od Ogrójca, Chrystus jest zostawiany, opuszczany i zdradzany, będzie pomimo wszystko dobijał się do naszych serc i umysłów, abyśmy w podobne kabały nie wpędzali siebie i innych. Chrystus będzie nam ustawicznie przypominał o wartościach, które przestrzegane w życiu uchronią nas od łez własnych            i cudzych krzywd.

              Dlatego trwajmy przy Nim. Nie opuszczajmy Go i nie zdradzajmy dla spraw, które doraźnie widziane może i mają blask szczęścia, ale na dłuższą metę nie popłacają.

 

 

Kazanie 2: Annasz i Kajfasz – Bóg na ławie oskarżonych

 

Stoi przed sędzią Pan waszego stworzenia, cichy Baranek,

Z wielkiego wzgardzenia dla białej szaty, którą jest odziany, głupim nazwany

Tymi przepięknymi staropolskimi słowami opiewaliśmy przed chwilą istotę tragedii Boga     w Człowieku, Jezusie Chrystusie, która dokonała się ponad 2000 lat i która trwa nadal. Oto Bóg, Stwórca człowieka i Pan całego wszechświata, znalazł się na ławie oskarżonych,             a człowiek, Jego stworzenie, mianował się Jego sędzią. Dokonuje się proces osądzania Boga od czci i wiary. Kiedy czytamy Ewangelię, znajdujemy tam nie tylko opis sądu Chrystusa przed Annaszem, Kajfaszem i Piłatem, ale napotykamy również na wielokrotne wzmianki     o tym, że Żydzi już dużo wcześniej Go osądzili i postanowili zabić.

              Dlaczego? Bo od dawna Chrystus nie dorastał do ich wyobrażenia o Mesjaszu, którego długo oczekiwali, który był zapowiadany przez proroków, który miał przyjść z wielką mocą oraz majestatem i wyzwolić ich z niewoli, uczynić narodem nad narodami. Od dawna Chrystus nie spełniał tych ich tęsknot, pragnień i nadziei. A w dodatku porządnych ludzi nazywał rodem jaszczurczym, mówił im, że ich serca to groby pobielane o pięknych fasadach, a wewnątrz pełnych robactwa, całował gnijących trędowatych, odważył się rozmawiać           z pospolitymi cudzoziemcami, jadał z notorycznymi grzesznikami i mówił, że prostytutki będę w raju pierwsze przed nimi, upodobał sobie w biedakach, kalekach, źle wypełniał przepisy religijne, twierdził, że jest panem szabatu i nie szanował dnia Pańskiego lecząc wtedy ludzi, chciał zburzyć nawet świątynię, przybytek Najwyższego, tłumaczył Prawo nie będąc rabinem i tysiące nakazów, które w mądrości swojej ustalali przez wieki ojcowie, chciał sprowadzić do jednego: do miłości.

              Więc to się musiało tak skończyć… A w dodatku, zapytany urzędowo i pod przysięgą przez najwyższego kapłana, o to kim jest, jawnie wobec całego zgromadzenia starszych Izraela, jawnie i wyraźnie zbluźnił, utożsamiając się z Synem Najwyższego, przychodzącym w obłokach niebieskich. A bluźnierca powinien umrzeć.

              Na podstawie nie tylko opisów sądu u Annasza, Kajfasza i Piłata, ale na podstawie lektury całego Pisma Świętego, daje się stwierdzić, że głównym powodem narastającego konfliktu, odrzucenia i wysłania na krzyż Chrystusa przez swoich rodaków był pogłębiający się coraz bardziej rozdźwięk pomiędzy ich sposobem pojmowania Boga i Jego działania       w świecie, a ty, co Chrystus na temat Boga sobą reprezentował i objawiał. Bóg Najświętszy, Najdoskonalszy, Adonaj, którego Imienia nie godziło się nawet wymawiać, a rozmawiając     z Nim należało zasłaniać twarz i padać plackiem, Ten Wszechpotężny Jahwe, nie mógł być zarazem Emmanuelem, Bogiem z ludźmi, Jezusem, którego można było dotykać, pluć            i wyzywać, i który sam schylał się ku ludzkiej nędzy.

              Moi drodzy – na tle takiego rozumowania nie trudno nam pojąć na czym polega dzisiejsze zamykanie się człowieka na Boga, Jego osądzanie i uśmiercanie w sobie i świecie: Bóg jest daleki, niezmiernie daleki i wielki Nieznajomy. Szukanie z Nim kontaktu i bliższej zażyłości nawet poprzez pośrednictwo Osoby Jezusa Chrystusa jest wręcz nietaktem. Właściwie to On jest jakąś mądrą i potężną Istotą pozaświatową, która stworzyła świat,           i której uznawanie dobrze człowiekowi robi. Bo można się do Niego odwołać w uroczystych momentach naszego życia, takich jak ślub, urodziny dziecka, pogrzeb i coroczne święta. Bo można u Niego szukać ratunku w sytuacjach trudnych, takich jak choroba, cierpienie, egzamin, takie czy inne zagrożenie. Ale i wtedy tak na pewno nie za bardzo wiadomo, czy On człowiekowi pomaga. Jest przecież tak daleko, tak bardzo daleko… W każdym razie dobrze człowiekowi robi odwoływanie się do Niego w takich wyjątkowych, szczególnych okolicznościach. A normalnie, na co dzień, to Pana Boga nie ma. Więc żyjmy, układajmy sobie życie, tak własne jak i społeczne, tak jakby Boga w ogóle nie było.

              Jeżeli zaś jest, to jest wyłącznie samym Rozumem, Rozumem odwiecznie poznającym… A taki Bóg nikomu z ludzi nie jest dzisiaj potrzebny i niepotrzebna jest nam Jego interwencja, bo sami, bez Jego podpowiedzi, potrafimy lepiej urządzić ten świat i siebie w nim, bez chorób, bez kataklizmów i bez wojen, bez tego niezawinionego cierpienia, posługując się samą nauką i techniką. Żyjemy więc na początku trzeciego tysiąclecia w świecie wielkiej iluzji i ucieczki od rzeczywistości w świat pozorów. Ludzie naprawdę postawili się na miejscu Boga i zaczęli czuć się jak bogowie: nieomylni, bezgrzeszni, nieśmiertelni i szczęśliwi. Nieomylni – bo mało ich obchodzi prawda, a tych, których ona obchodzi ekskomunikuje się spośród siebie jako fundamentalistów i fanatyków. Bezgrzeszni – bo nauczyliśmy się dopatrywać przyczyn zła wyłącznie poza sobą: w niesprawiedliwych strukturach społecznych, w niewłaściwych prawach i innych niedobrych ludziach (nawet kosmitach). Nieśmiertelni – bo nawet samego faktu śmierci potrafimy nie przyjmować do wiadomości, uciekając w świat technik eutanazyjnych i inżynierii genetycznej. Szczęśliwi – bo nasz cel ostateczny, który miał być w Bogu umieściliśmy po pierwsze w życiowym sukcesie, po drugie w zaspokajaniu możliwie wszystkich naszych potrzeb, również takich, nad którymi mieliśmy panować, po trzecie szczęśliwi bo „realizujemy siebie” nawet wtedy, jeśli to jest w poprzek prawu moralnemu.

              Moi drodzy – dopóki żyjemy w tak zafałszowanym świecie pozorów i iluzji, Bóg        i Jego odwieczne prawa będą nam zbędne, dopóty Bóg będzie nam niewygodny i dotąd stale będziemy i dotąd stale będziemy Go osądzać i skazywać na unicestwienie, na nie branie pod uwagę, na śmierć.

              Ojciec Jacek Salij – dominikanin, w książce pt. „Nasze czasy są o.k.” udowadnia, że kończące się drugie tysiąclecie nie jest wcale lepsze, ani gorsze pod względem traktowania Boga od ludzi żyjących w innych czasach. Bo na każdym etapie rozwoju ludzkości, człowiek począwszy od raju stale miał ciągoty aby byś jak Bóg, aby jak Bóg móc decydować o tym, co jest dobre a co złe, i stale podejrzewał czy Bóg jest mu bezinteresownie życzliwy, i dlatego stale stawiał Go przed swoim trybunałem jako głównego oskarżonego o wszystkie wydarzenia własne i całego świata. Nasze czasy nie są pod tym względem żadnym ewenementem. Dlatego jeśli nie chcemy swoją własną osobą zasilać sędziowskiego gremium osądzającego Boga, powinniśmy usunąć z siebie wszystko, co zamyka nas na Boga, znieczula i oddala od Niego, a takim jest wszelki grzech, a przede wszystkim grzech pychy, zarozumiałości i samowystarczalności, bo to głównie on nie pozwala nam w zupełności zawierzyć Bogu i dostrzec Go w kolejach naszego życia i w wydarzeniach w których uczestniczymy.

              Szczególny rodzaj pychy, która uniemożliwia rozpoznanie prawdziwego Boga             i oddala od Niego, prowadząc do całkowitego zanegowania Jego istnienia i odrzucenia, stanowi wszelkiego rodzaju bałwochwalstwo, czyli uwielbienie, kult i oddawanie czci należnej tylko Bogu jedynemu, innym osobom i przedmiotom, ideom i rzeczom. Poprzez fascynację i absolutyzację człowiek współczesny potrafi wynieść na ołtarze swoje własne „ja”, przywódców narodu, aktora, sportowca, idola; potrafi ubóstwić takie rzeczy jak pieniądze, samochody, elektronikę, domy i technikę; potrafi zabsolutyzować także wartości jak zdrowie i życie, miłość i seks, młodość i siłę, a także przemoc, rabunek i gwałt; nieobce jest mu też oddawanie czci narodowi, partiom politycznym i różnym ideologiom. Słowem: człowiek, który osądził, odrzucił i uśmiercił w swoim życiu i postępowaniu Boga, potrafi zabsolutyzować i ubóstwić dosłownie wszystko, co warto kochać, czym warto się zachwycić, czemu warto być wiernym, za co warto cierpieć i ponosić ofiary, aż do oddania życia włącznie – ale nie będzie to Bóg w Trójcy Jedyny, objawiony w Jezusie Chrystusie.

              Zewnętrznym przejawem tego staniu rzeczy może być nawet słownictwo, jakim się posługujemy w przedstawianiu niektórych spraw. Ostatnio dość modne stało się używanie    w mediach słowa „kultowy”. Kultowa jest piosenka, powieść, kultowy film, kultowy może być jakiś zespół muzyczny, autor, idol. Słysząc te określenia, najpierw człowiek myśli, że się przesłyszał, ale nie. Powtórzone kilkakrotnie przez szacownych panów Raczków                      i Kałużyńskich oraz innych recenzentów i krytyków słowo „kultowy”, wskazuje wyraźnie, że temu oto aktorowi, temu tekstowi, piosence, całe grono fanów i sympatyków oddaje cześć równą boskiej, i dla takiego traktowania tego utworu lub idola dałoby się nawet posiekać, albo ciebie zamordować, jeśli nie podzielasz jego opinii.

              Moi drodzy – jeśli już osądziliśmy Boga za wszystkie kataklizmy, trzęsienia ziemi        i powodzie, za niesprawiedliwość, wojny, obozy koncentracyjne, za głodne dzieci, za umierających przedwcześnie na raka i ginących w wypadkach samochodowych – jeśli już zakwestionowaliśmy  dokładnie Jego dobroć i wszechmoc, i jeśli nasza niewiara co do Jego bezinteresownej miłości ku nam i naszego szczęścia sięgnęła już dna zwątpienia – zostawmy oskarżonemu Chrystusowi jako ludzie humanitarni „ostatnie słowo”. Wiemy przecież, że nawet w najbardziej sfałszowanym i niesprawiedliwym procesie, łaskawie zostawiano skazanemu czas na „ostatnie słowo”. Posłuchajmy, co w tej ostatniej minucie Chrystus ma na swoją obronę w sprawach, o które Go oskarżamy i osądzamy. Zdobądźmy się na ten akt łaski dla Niego i posłuchajmy Go na modlitwie, na czytaniu Pisma Świętego, na Mszy świętej, na Gorzkich Żalach, podczas spowiedzi świętej, odmawiania Różańca, zwykłego wejścia do kościoła i chwilę zadumy. Nie tyle wtedy mówmy, przedstawiajmy, narzekajmy, ile wyciszmy się na tyle, aby Go usłyszeć. Miłość Boża względem człowieka jest bowiem pełna delikatności, toteż nie da się usłyszeć jej głosu w hałasie ani w zabieganiu. Gdybyśmy się więcej wsłuchiwali w to, co odbieramy jako Boże milczenie, nieraz by się okazało, że to nie Bóg milczy, ale to my znaleźliśmy się w jakimś zgiełku, który utrudnia nam, a nieraz wręcz uniemożliwia usłyszenie Go i zaproszenie do siebie.

              Posłuchajmy więc tego „ostatniego słowa” Chrystusa w ciszy swojego serca                 i sumienia. Doszukujemy się go podczas mądrej rozmowy z bliźnimi, odgadujemy go we wszystkich wydarzeniach, w których uczestniczymy, tych które nagle na nas spadają, i tych które sączą się kropla po kropli. Okażmy tę łaskę Odwiecznemu Oskarżonemu, który             z miłości ku nam cierpliwie znosi wszelkie posądzenia, znieważenia, opluwania, popychania  i wyśmiewania, łącznie z domaganiem się Jego śmierci.

 

Kazanie 3: Piłat – zniechęcenie i rezygnacja

 

Piłat był namiestnikiem, czyli przedstawicielem rzymskiego Cezara Tyberiusza na prowincję palestyńską. Był wykształconym poganinem, żołnierzem, który niechętnie przyjął ten urząd, gdzieś na wschodnich rubieżach rozległego Cesarstwa Rzymskiego. Posadę, która była raczej niełaską, raczej zesłaniem, oddaleniem od centrum władzy, niż wyróżnieniem. Palestyna bowiem była niewdzięcznym terenem, tak ze względu na swe oddalenie od Rzymu, jak i z powodu licznych zamieszek religijnych wszczynanych przez Żydów. Jeśli tutaj znalazł się Piłat, to znaczy, że jego akcje w Rzymie w oczach Cezara, senatorów i liczących się ludzi władzy, padły. Wysłanie Piłata tutaj było sprawdzianem jego lojalności wobec Cezara             i umiejętności jako polityka. Bo z jednej strony musiał liczyć się z Cezarem i z tym całym traktowaniem prowincji jako kraju barbarzyńców, niewolników i tych, którzy tylko przysparzają kłopotów Rzymowi, a z drugiej strony musiał brać pod uwagę oryginalną specyfikę narodu żydowskiego, której zresztą dobrze nie rozumiał i była mu jako Rzymianinowi i człowiekowi wojskowemu, całkowicie obca.

              Instalował się w tej dziurze całkiem na wyrzucie. Popełnił przy tym kardynalny błąd, kiedy rozkazał w bramie świątyni jerozolimskiej, tej naczelnej świętości całego Izraela, umieścić symbole Cezara. Polała się wtedy krew. Cezar go wtedy zgromił za nieroztropność. Wobec religijnych przekonań Żydów Piłat był więc teraz bardzo ostrożny. Wiedział, że na siłę nic się tutaj nie da zrobić, bo to są religijni fanatycy.

              W takiej mniej więcej sytuacji faryzeusze – duchowi przywódcy Izraela, przyprowadzają do Piłata Jezusa. Oprócz niezrozumiałych dla niego religijnych oskarżeń, formułują wobec Jezusa zarzut, że Ten odmawiał płacenia daniny Cezarowi, że mianował się królem. To już było coś konkretnego, coś obok czego nie można było przejść obojętnie: za uzurpację władzy w Cesarstwie się wieszało. Ale Piłat badając Chrystusa szybko zauważył, że te polityczne zarzuty stawiane Chrystusowi, są tylko dodatkiem dla niego, dla jego rzymskiego ucha, że wcale nie dlatego Jezusa przed niego przywiedli. Piłat wyczuł ogromną nienawiść Żydów wobec tego Człowieka, która wyrosłą gdzieś na tle religijnych przekonań. Bo poza tym Chrystus wydawał mu się dobrym człowiekiem, niewinnym tego wszystkiego,  o co Go Żydzi posądzali. A przy tym wszystkim był jakiś dziwny: nie protestował, nie skarżył się na nic, chociaż było widać, że z ich rąk wyszedł w fatalnym stanie. Dlatego Piłat podejmuje próbę uwolnienia Chrystusa.

              Ale tutaj ugrzązł: bo Żydzi, współbracia Chrystusa, wcale nie przywiedli Go tutaj, aby sprawę jako namiestnik Cezara sprawiedliwie rozsądził, ale po to, aby wyrok jaki oni już wydali na Niego, że musi umrzeć, potwierdził. Ten fakt ubódł Piłata jeszcze bardziej. Jeśli był namiestnikiem, miał przecież coś do powiedzenia; jeśli był człowiekiem wykształconym, to miał poczucie jako takiej sprawiedliwości. Więc się buntuje przeciw temu bezprawiu, przeciw tej nienawiści i próbuje różnych kruczków prawnych. Spalają one na panewce wobec zaciekłości  i nienawiści, a w dodatku Żydzi byli specami od obchodzenia praw. Ogłoszenie, że nie znajduje w Nim żadnej winy i odesłanie do Heroda i wymiana za Barabasza                  i biczowanie – wszystko na nic, żadne targowanie nie wyszło. A kiedy mu wreszcie wykrzyczeli, że jeśli Go wypuści, udowodni, że nie jest przyjacielem Cezara, miał tego wszystkiego serdecznie dość. W geście bezradności umywa więc ręce na znak wycofania się  i rezygnacji z dochodzenia sprawiedliwości.

              Moi drodzy – tyle wchodzenia w historię tamtych wydarzeń i próby zrozumienia posunięć Piłata, który w gruncie rzeczy nie był człowiekiem złym. A jeśli wyrok śmierci wydany na Jezusa zatwierdził, to zrobił to wbrew sobie. Zrobił to dlatego, że miał dość tego motania, tego osaczania, wygrażania. Piłat podpisując wyrok chciał się od tego wszystkiego tylko uwolnić.

              Postawmy pytanie: Czy sytuacje z Piłatowego Pretorium i dziedzińca nie powtarzają się w dzisiejszych czasach, nie powtarzają się wśród nas?

              Weźmy na przykład pod uwagę nie jedną sytuację w pracy, gdzie walczy się o jako taka sprawiedliwość dla siebie przy urlopach, podwyżkach, premiach, awansach. Walczy się, broni, dochodzi swego. Ale tak człowieka potrafią podejść, takie najgłupsze argumenty przy tym wytoczą, tak wymęczą, że się tego wszystkiego ma dość. I człowiek w pewnym momencie rezygnuje, przestaje się targować dla świętego spokoju.

              Tak samo jest dziś z ustalaniem prawdy. Wydawać by się mogło, że przy ogromnym wzroście przeróżnych publikatorów z Internetem i telewizją satelitarną na czele, powinniśmy być doskonale zorientowani, co się na świecie, a co w Polsce dzieje. Powinniśmy wiedzieć    o kryzysach, zagrożeniach i zasobach. Ale gdzie tam, nie wiemy! Jedne informacje przeczą drugim. Naciąga się tę płachtę-prawdę jak się chce, punktuje co chce, wyrywa z kontekstu, w zależności od potrzeby, w zależności od tego, czy to Unia ma być górą, czy Prawica zdruzgotana. Tak jest w gospodarce, tak w polityce, taki sam mentlik nieobcy jest również nauce. Oszukują, naciągają swoje wyniki badań do założeń zarówno młodzi adepci nauki, studenci i doktoranci, jak i szacowni profesorowie, jeśli za tym idzie biznes i pieniądze. Najwięcej, bo aż 20 oszustw na 184 wykazanych przez brytyjski tygodnik naukowy, zdarzyło się w dziedzinie fizyki. Następne w kolejności to psychologia – 14, biochemia, chemia, biologia… Zaniepokojony tymi faktami autor artykułu pyta, czy zatem nieuczciwość jest nieuniknioną cechą rozwoju nauki?

              My powtórzmy tutaj pytanie zdezorientowanego Piłata: A cóż to jest Prawda? I ta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin