Polakowa Tatiana - Olga Riazancewa 02 - Smak lodowego pocalunku.pdf

(680 KB) Pobierz
Tatiana Polakowa - Olga Razniec
TATIANA
POLAKOWA
Smak
lodowego
pocałunku
 
Tego ranka świat wyglądał wyjątkowo parszywie. Jęcząc i stękając,
wyszłam na balkon z butelką wody mineralnej w reku. Popatrzyłam na
park naprzeciwko, potem na ulicę i nie bez przyjemności skonstatowałam:
- Nic ciekawego...
Napiłam się prosto z butelki i zakasłałam - woda była zbyt zimna.
Na balkon wkroczył jamnik Saszka, spojrzał na mnie z wyrzutem i nawet
jakby pokręcił głową.
- Tylko nie próbuj mnie pouczać - uprzedziłam go na wszelki wypadek - bo
i tak nie będę słuchać... - Pies odwrócił się i powędrował do kuchni - I
bardzo dobrze! - rzuciłam za nim, znów napiłam się wody i też powlokłam
się do kuchni.
Saszka czym prędzej wyszedł - wyraźnie obrażony. Westchnęłam i
rozejrzałam się; taktycznie, wyjątkowy tu śmietnik. Postawiłam butelkę
na stok i poszłam do łazienki Pól godziny później świat nie budził już
wstrętu, pojawiły się w nim nawet rzeczy niepozbawione przyjemności - na
przykład kawa. Wypiłam filiżankę, zamknęłam oczy i spróbowałam sobie
przypomnieć, jaki dziś dzień tygodnia. Wtorek czy środa? Chyba środa.
Wtedy zadzwonił telefon. Aż mnie skręciło. Jeśli to Dziadek, mój stary
przyjaciel i chlebodawca, to lepiej od razu się powiesić... Na szczęście
dzwonił Borka. Głos miał
schrypnięty i mówił z trudem - co wcale mnie nie zdziwiło,
przecież poprzedniego dnia piliśmy razem. - Jak tam? - zapytał z męką w
głosie. - Już lepiej.
- A ja się czuję strasznie.
- Trzeba mniej pić - zauważyłam filozoficznie. - Jasne... Albo więcej.
Najgorzej to tak ni w pięć, ni
w dziewięć. Słuchaj, Mała, dzwonię, bo... Wczoraj żeśmy trochę pohulali, a
dzisiaj... na prawie trzeźwą głowę... Nie będziesz miała nieprzyjemności?
- Mam ich pełno, jedna mniej, jedna więcej...
- Ta ruda wydra, co się kręciła po komendzie, to chyba dziennikarka. Coś
mi się wydaje, że już ją gdzieś widziałem.
- No i dobrze.
- A może gdzieś zadzwonisz na wszelki wypadek?
- Obejdzie się. - Ale...
- Daj spokój - przerwałam mu. - Łeb mi pęka, nie
męcz.
- No, jak uważasz - powiedział Borka, chyba ucieszony,
i wyłączył się.
A ja przywołałam w pamięci wydarzenia minionej nocy. Wydarzenia
niewarte były złamanego grosza, ale, o dziwo, strasznie mnie wzburzyły i z
rozpaczy się upiłam.
- Trzeba z tym skończyć - wygłosiłam z udręką, niespecjalnie wierząc
sama sobie, a potem wstałam, ubrałam się i krzyknęłam Saszce:
 
- Dość tych dąsów, idziemy na spacer!
Saszka niespiesznie poszedł w stronę drzwi i od czasu do czasu zerkał na
mnie, jakby sprawdzając, czy idę z tyłu, i ciężko wzdychał, spuszczając
głowę.
- No już byś przestał, naprawdę - burknęłam, zamykając drzwi. - Dobra,
upiłam się, każdemu się może zdarzyć. Wczoraj bardzo cierpiało moje
poczucie sprawiedliwości, opowiadałam ci przecież. Ale za to długo
spacerowaliśmy, tu już nie możesz się przyczepić. A że śpiewałam,
weszłam na karuzelę na placu zabaw... To dlatego, że miałam dobry
humor, przypomniałam sobie dzieciństwo i takie tam...
Pies rzucił mi ciężkie spojrzenie. Demonstracyjnie szedł w pewnej
odległości, jakby udawał, że mnie nie zna, co wydało mi się obraźliwe. Gdy
weszliśmy do parku, klapnęłam na pierwszej napotkanej ławce. W nocy
spadł deszcz i teraz połyskiwały kałuże, wiatr przeganiał liście po
ścieżkach... Objęłam się rękami i siedziałam skulona, gapiąc się w
przestrzeń.
Saszka podszedł do mnie, otarł się o moje nogi, a potem ze smutkiem
zajrzał mi w oczy. Mrugnęłam do niego.
- Jakoś to będzie. - Westchnęłam. Wstałam i pomaszerowaliśmy na spacer
po alejkach.
Saszka lubił spacery, a ja nie znosiłam swojego mieszkania. Nie
przychodziły mi do głowy żadne ważne sprawy, którymi miałabym się
teraz zająć, a na świeżym powietrzu czułam się znacznie lepiej niż w
przesiąkniętej papierosowym dymem kuchni - w efekcie łaziliśmy ponad
dwie godziny. Poczułam się znacznie lepiej, wybaczyłam światu, że
uparcie nie chce się wydać przyjemniejszy, i nawet poczułam lekki głód,
choć zwykle przed czternastą mój żołądek przyjmuje tylko kawę.
- Wracamy do domu! - zawołałam Saszkę. Chyba też zgłodniał, bo zawrócił
bez sprzeciwu. Zjedliśmy śniadanie. Właśnie wyciągnęłam nogi i położy-
łam je na sąsiednim fotelu z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki, gdy
odezwał się telefon.
Głos Ritki brzmiał tak, jakby przemawiała na mojej stypie.
- Co ty wyrabiasz? - spytała z męką w głosie. - Dziadek normalnie...
jeszcze go takim nie widziałam. Pospiesz się i na swoje usprawiedliwienie
wymyśl coś budzącego litość.
-Już ktoś nakablował? - warknęłam. - Ritka, może powiedz, że mnie nie
znalazłaś, co? Komórka nie odpowiada i takie tam...
- Nie, przyjedź do biura. I spróbuj wyglądać przyzwoicie.
- To nie będzie łatwe - poskarżyłam się i odłożyłam słuchawkę.
Wykrzywiłam się do Saszki i westchnęłam. - Trzeba jechać... Wiesz co,
jedź ze mną. Porządny człowiek nie będzie przecież wrzeszczał przy psie,
co? Jak myślisz? -Jednocześnie zaczęłam się zastanawiać, czy można
nazwać Dziadka porządnym człowiekiem. Tak mnie to wciągnęło, że gdy
spojrzałam na zegarek, uznałam, że trzeba się pospieszyć.
Zwykle w tak ciężkich chwilach ignoruję lustro, ale Ritka kazała mi
wyglądać przyzwoicie i dlatego jednak się przejrzałam. Zobaczyłam
spuchniętą twarz i siniak na lewym policzku, który wybitnie mnie
upiększał.
 
- A to, kurczę, skąd? - Skrzywiłam się. Skacowana gęba skrzywiła się w
odpowiedzi. - Tak, uroda to straszna siła... A im dalej, tym straszniej.
Wyjęłam kosmetyczkę i próbowałam przywrócić sobie niedawną
atrakcyjność, ale pięć minut później machnęłam ręką i wrzuciłam
kosmetyczkę do szarki. Saszka wpakował się do torby i stamtąd zerkał na
mnie czujnie.
- Idziemy. - Skinęłam głową, wzięłam torbę i poszłam
Nowiutki citroen, prezent od Dziadka na kolejne urodziny, cieszył oko.
Saszka szczeknął zadowolony, wóz wyraźnie mu się podobał.
- No co, psie? - Mrugnęłam do niego i postawiłam torbę na siedzeniu obok.
- Dobrze jest żyć, a dobrze żyć jest, jak wiadomo, jeszcze lepiej.
Już wchodząc po schodach do głównego wejścia, zrozumiałam, że
popełniłam całe mnóstwo błędów strategicznych. Po pierwsze, miałam na
sobie dżinsy. Powszechnie wiadomo, że Dziadek nie znosił kobiet w
spodniach - przyjść do niego w dżinsach oznaczało okazać brak szacunku.
Po drugie, adidasy były brudne (na tle czerwonego dywanu w holu wręcz
skandalicznie brudne), a Dziadek nie cierpi brudnych butów. Do tego
dochodziła spuchnięta twarz i Saszka w torbie... Jęknęłam głucho, ale
szłam dalej, może z oślego uporu, a może z cichego pragnienia wkurzenia
Dziadka. Nasze stosunki nie są takie proste...
Na mój widok Ritka przewróciła oczami
- Chyba zwariowałaś. Widziałaś się chociaż w lustrze? - Nie. A po co mam
się denerwować? - Sekretariat był
pusty, usiadłam w fotelu obok Ritki. - Jest sam? - Wskazałam głową
drzwi.
- Tak. Jak będzie wolny, to zawoła. No przecież cię prosiłam... - zaczęła z
wyrzutem.
- Nie ględź, i tak mi niedobrze.
- To widać. - Ritka wykrzywiła się do mnie.
- Kto mnie podkablował? - zapytałam.
Ritka uniosła brwi, jakby dziwiąc się mojej tępocie, a potem podała mi
gazetę. Na pierwszej stronie widniała moja twarz.
- Mogli dać lepsze zdjęcie - prychnęłam, choć wcale nie było mi do
śmiechu.
Artykuł nosił tytuł: „Rozzuchwaleni słudzy narodu". Jego autorzy nie
zostawili na mnie suchej nitki, przypomnieli nawet to, o czym sama
zapomniałam.
- Ale ludzie mają pamięć... - Pokręciłam głową.
- I co w tym widzisz śmiesznego? - Ritka sposępniała.
- Ależ nic. Bardzo operatywne działanie, jak chcą, to potrafią. Daj
papierosa.
- Przecież wiesz.
- Daj. Gorzej już nie będzie.
Ritka podała mi paczkę papierosów i podsunęła popielniczkę.
- No coś ty, naprawdę... - zaczęła, ale widząc moją minę, tylko pokręciła
głową i odwróciła się.
Zdążyłam dopalić papierosa i jeszcze raz przebiec wzrokiem artykuł, gdy z
interkomu dobiegł głos Dziadka:
 
- Rito, czy ona przyszła? - spytał surowo.
- Tak, Igorze Nikołajewiczu - pisnęła Ritka.
- Niech wejdzie.
- Bardzo cię proszę... - zaczęła Ritka, ale ja tylko machnęłam ręką i
weszłam do gabinetu.
Dziadek stał i patrzył w okno - jak zawsze, gdy szykował się do
nieprzyjemnej rozmowy. Stał z rękami w kieszeniach spodni, nie odwrócił
się nawet, gdy trzasnęły drzwi. Dobrze go znałam i teraz, patrząc na jego
spięte plecy, na to, jak zasępiony wpatrywał się w dal, niczego nie widząc,
rozumiałam jest wściekły.
- Cześć - powiedziałam, postawiłam torbę z Saszką na podłodze i usiadłam
na samym brzeżku fotela, mając nadzieję, że wyglądam na nieszczęśliwą
istotę.
- Czytałaś gazetę? - zapytał, nie odwracając się.
- Tak, Ritka mi pokazała. - I co powiesz?
- A co mogę powiedzieć? Zwyczajnie mnie wrabiają. I gliny we właściwym
miejscu o właściwej porze, i dziennikarka z fotografem pod ręką, i to o
drugiej w nocy! A rano cały
ten pasztet w gazecie... Trochę poszumią i uspokoją się... - Korzystając z
tego, że Dziadek na mnie nie patrzy, oglądałam sobie paznokcie, a gdy się
odwrócił, zrobiłam pokorną minę i spuściłam wzrok na swoje brudne buty.
Skrzywiłam
się, ale na zmianę obuwia było już za późno.
- Wrabiają? - powtórzył Dziadek ze smutkiem.
Ni z tego, ni z owego poczułam do niego litość. Czasem tak mam i wtedy
nie wiem, co robić. Teraz w milczeniu skinęłam głową, kumulując w
spojrzeniu tyle cichego smutku, że aż westchnęłam. Sasza też westchnął,
pewnie się o mnie martwił.
- Aha - powiedział złowieszczo Dziadek. - Czyli nie wsiadałaś po pijanemu
za kierownicę, nie zostałaś zatrzymana przez drogówkę, nie stawiałaś
oporu, nie zostałaś dostarczona na posterunek i nie rozbiłaś tam okna,
rzucając w nie krzesłem. Czego tam jeszcze nie zrobiłaś? - Spojrzałam w
sufit w porywie nagłego zainteresowania. - Przestań się wygłupiać! -
wrzasnął Dziadek, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Znałam go
ponad dwadzieścia lat (najpierw zastępował mi ojca, potem był moim
kochaniem, teraz dla niego pracuję) i świetnie wiedziałam: jak krzyczy, to
jeszcze można przeżyć, znacznie gorsze byłoby lodowate milczenie.
Dziadek zgarnął gazetę ze stołu i podsunął mi pod nos,
jakbym jej nie widziała.
- Czy ty w ogóle myślisz? Chociaż czasami? Czy ty wiesz, jakie to dla mnie
ważne... zwłaszcza teraz... przełomowy moment... - Dalsza przemowa była
już zupełnie
nieciekawa.
Oczywiście, że wiedziałam. Dziadek objął stanowisko rok temu po ciężkiej
walce i chyba planował się na nim zestarzeć, a może nawet umrzeć na
posterunku niczym sekretarz generalny za starych dobrych czasów. Przez
ostatnie kilka miesięcy z bólem przyjmował najmniejszą krytykę. To
znaczy, nigdy nie lubił krytyki, ale teraz zieleniał na twarzy, gdy jakiś
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin