Polakowa Tatiana - Olga Riazancewa 06 - Hasta la vista, baby.pdf

(605 KB) Pobierz
Tatiana Polakowa
Tatiana Polakowa
Hasta la vista, Baby
Przełożyła EWA SKÓRSKA
Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita" S.A.
Warszawa 2008
I gdzieś tam trzasną drzwi I drgną przewody Cześć, będziemy teraz szczęśliwi Już na zawsze.
* Siedziałam w barze i traciłam czas w sposób najbardziej •bezsensowny na świecie:
szukałam sensu życia. Nie, nie naszego pobytu na tej planecie, aż tak bardzo się nie
zapędzałam, chodziło jedynie o moje własne życie. Niestety, albo źle szukałam, albo był zbyt
głęboko ukryty, w każdym razie nie mogłam go znaleźć, co, nie wiedzieć czemu, strasznie
mnie martwiło, choć tak właściwie powinnam już dawno przywyknąć.
Przede mną stała filiżanka cappuccino * miałam straszną ochotę się upić, ale z doświadczenia
wiedziałam, że w niczym mi to nie pomoże. Całe to zajęcie było beznadziejne, może właśnie
dlatego, że szukałam sensu życia na trzeźwo, a może z definicji, kto wie.
* Cóż, trzeba będzie żyć bez niego * skonstatowałam i spostrzegłam, że na to idiotyczne
szukanie sensu zmarnowałam półtorej godziny. Już dawno powinnam jechać do domu, ale
tego właśnie nie chciałam. Jakiś czas temu mój dom przestał być moją twierdzą i właśnie
dlatego siedziałam w barze, tracąc czas na bzdury.
* Trzeba jechać. * Westchnęłam i skrzywiłam się, a potem znowu westchnęłam. Moje życie
wcale nie było takie znowu kiepskie, jak mawia moja przyjaciółka Julka, i najwyraźniej nie
mogę nic na to poradzić.
Już wzięłam torbę, ale zamiast wstać i wyjść, przywołałam kelnera i poprosiłam o jeszcze
jedną kawę. Gdyby był ze mną Saszka, moglibyśmy podyskutować o moim braku woli, ale w
tej chwili pies zapewne spaceruje z Tagajewem. I tak właściwie to teraz nie jest mój pies,
tylko nasz * czujecie różnicę?... Jestem zazdrosna o własnego psa * pomyślałam ze smutkiem,
przysuwając sobie kawę i biorąc do ręki łyżeczkę.
Kawa była mi niepotrzebna. Sama sobie byłam niepotrzebna. Miałam podły humor, ale
musiałam jakoś to przeżyć. Najbardziej przykre było to, że ostatnio ciągle miałam taki humor.
Nie mogę powiedzieć, że na przykład pół roku temu patrzyłam na świat z zachwytem
(zachwyt wyniósł się z mojego życia dawno temu), ale mimo wszystko w moim życiu było
kilka miłych rzzcry... Na przykład spacery z Sasz*ką. Teraz spacerujemy we trójkę, co wcale
nie sprawia mi przyjemności. Albo spotkania towarzyskie przy alkoholu, albo... Aha,
jesteśmy w domu. Jedyna przyjemność, której zostałam pozbawiona, to siedzenie w domu z
Saszką i wieczorne spacery po parku. Wychodzi na to, że sensu w moim życiu nigdy nie było,
więc z jakiej racji miałby się w nim teraz zjawić?
Skrzywiłam się zirytowana i znowu zaczęłam zbierać się do wyjścia, gdy w moim polu
widzenia zjawił się Łarionow. Przyrosłam do krzesła i nawet wcisnęłam głowę w ramiona,
mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Spotkanie z Łarionowem nie było czymś szczególnie
nieprzyjemnym, po prostu byłam w kiepskim nastroju i nie miałam ochoty powiedzieć nawet
jednego słowa, a z nim jednym słowem się człowiek nie wykręci... Niech lepiej idzie przed
siebie, niech mnie szczęśliwie ominie.
Łarionow jest szefem ochrony Dziadka, Dziadek jest w naszym mieście niemalże Panem
Bogiem, a ja przy nim... a ja przy nim jestem nie wiadomo kim. Kiedyś byłam zastępcą do
spraw kontaktów ze społeczeństwem i w dodatku jego kochanką, teraz jestem niby tymże
zastępcą, ale już „bez dodatku". Mówię „niby", bo rzekomo przebywam na długotrwałym
urlopie i, jak fama głosi, mój gabinet nareszcie ktoś zajął. Jednak przez wzgląd na starą
pamięć Dziadek trey razy w tygodniu wzywa mnie do gmachu z kolumnami, a»ja staję przed
nim i otrzymuję jakieś zadanie. Niezbyt skomplikowane, czasem zupełnie nieistotne, przecież
chodzi tylko o to, żebym nie zapomniała, że Dziadek jest moim pracodawcą i żeby Dziadek
wiedział, że ja pamiętam.
Myślę, że szybko odzyskałabym swój gabinet, gdyby nie fakt, że w chwili obecnej mieszkam
pod jednym dachem z Timurem Tagajewem. I chociaż Dziadek ramię w ramię z Tagajewem
pomnażają swój stan posiadania (w interpretacji Dziadka to „gromadzenie kapitału na stare
lata"), jednak ciągle nie może mi wybaczyć, że nie potrafiłam wymyślić nic mądrzejszego niż
romans z Tagajewem. Z punktu widzenia społeczeństwa ten związek jest plamą na moim
honorze oraz godności, a co za tym idzie, honor Dziadka również był zagrożony. Dlatego też
w gmachu z kolumnami zjawiam się wtedy, kiedy mi się spodoba (a raczej * kiedy spodoba
się Dziadkowi).
Wracając do Łarionowa * nigdy nie darzyliśmy się sympatią. Myślałam, że po pamiętnym
spotkaniu Łarionowa z moim przyjacielem Łukjanowem, kiedy to Łarionow został
potraktowany bez należytego szacunku, w efekcie czego nie mógł się doliczyć kilku zębów,
jego antypatia do mnie wzrośnie niepomiernie, ale o dziwo, zaczął darzyć mnie
estymą. Może uznał, że gdybym nie była obecna przy tym historycznym wydarzeniu, to w
ogóle zostałby bez zębów? Cóż, mogło się tak zdarzyć...
Nie odwzajemniałam jego sympatii * nadal uważałam go za wyjątkową gnidę. I zdaje się, że
to uczucie wyraźnie malowało się na mojej twarzy, na co nic nie mogłam poradzić. Dlatego
miałam nadzieję, że Łarionow po prostu przejdzie obok, nie zauważając mnie, albo udając, że
mnie nie zauważył.
Ciekawe swoją drogą, po co przyszedł do kawiarni? Był sam, a kawiarnia nie należała do jego
ulubionych miejsc spędzania wolnego czasu. Z tego, co wiedziałam, wolał kasyno. To by
znaczyło, że się tu z kimś umówił...
Rozejrzałam się szybko; kawiarnia była malutka, przy stoliku pod oknem siedziały dwie
dziewczyny, naprzeciwko czteroosobowe towarzystwo, przy sąsiednim stoliku młoda mama
przyszła z dzieckiem na lody. Nie było tu nikogo odpowiedniego * oprócz mnie. Jak się
wkrótce okazało, przeczucie mnie nie zawiodło * Łarionow szedł właśnie do mnie; chciał się
uśmiechnąć, ale chyba zmienił zdanie, bo spochmurniał.
* Cześć * powiedział, podsunął sobie krzesło, zawahał się i zapytał: * Można?
* Czemu nie, krzesło należy do zakładu * odparłam niezbyt uprzejmie. Przybycie Łarionowa
nie tylko mi się nie spodobało, ale w dodatku wydało mi się podejrzane.
* Masz zły humor? * Uśmiechnął się krzywo, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, gdy
odpaliłam:
* Pewnie, że tak, skoro cię widzę.
* Powiedz mi, czy nie możemy porozmawiać jak normalni ludzie? * zapytał zirytowany.
*Nie możemy. * Skinęłam głową. * I dobrze wiesz dlaczego.
* Przecież jesteśmy w jednym zespole * przypomniał. * I zdarzają się sytuacje, gdy
należałoby zapomnieć o starych
, niesnaskach i połączyć siły...
* Brzmi obiecująco * prychnęłąm i spięłam się jeszcze bardziej, poczułam nawet niejasny
niepokój. * Więc co takiego wydarzyło się w naszej firmie?
* Łarionow skrzywił się, wyjął papierosy i zapytał:
* Nie masz nic przeciwko temu, że zapalę?
* Na zdrowie * odparłam złośliwie. * A ty?
* A ja przejmuję się ostrzeżeniami ministra zdrowia.
* Zazdroszczę siły woli. * Ja też * przyznałam.
Łarionow pokręcił głową, zapalił i dłuższą chwilę milczał, marszczył brwi i wpatrywał się w
papierosa w swojej dłoni, jakby zupełnie o mnie zapomniał, co bardzo mi odpowiadało.
Wprawdzie zdołał mnie zaintrygować, jednak nie miałam najmniejszej ochoty na serdeczną
rozmowę * poważnie wątpiłam, że stać go na coś takiego. A to znaczy, że będzie kłamał i wił
się, i to nie tak po prostu, lecz w jakimś celu. A ja nie miałam chęci na rozwiązywanie
zagadek, poza tym poprzysięgłam sobie, że już nigdy nikt nie wciągnie mnie w swoje
sprawki. Będę mądra, niewzruszona i już teraz mam gdzieś to, co on mi powie.
* Nie wiesz czasem, czy Dziadek ma jakieś problemy? * palnął znienacka, ogłuszając mnie
kompletnie.
Gdyby spytał mnie o to ktoś inny, po prostu parsknęłabym śmiechem, ale skoro coś takiego
mówił Łarionow... Przecież to właśnie on ze względu na charakter swojej pracy
miał obowiązek pierwszy dowiadywać się o problemach Dziadka * jeśli jakieś były. Pytanie o
to mnie było kompletnym idiotyzmem: Łarionow mógł liczyć na moją szczerość tak samo jak
ja na to, że on własną piersią zasłoni mnie w ewentualnej strzelaninie. Dlatego uznałam
pytanie za retoryczne, zwykłe zagajenie rozmowy, ale Łarionow patrzył na mnie wyczekująco
i jakby lekko speszony.
* Może powiedział ci coś, o czym nie uznał za stosowne poinformować mnie? * drążył dalej.
Na mojej twarzy odmalowało się zdumienie.
* Żartujesz sobie?
* Mała... Przepraszam * powiedział szybko, i aż stęknął, jakby usiłował przypomnieć sobie,
jak mam na imię. Najwyraźniej mu się udało, bo kontynuował: * Olga... * Po czym
westchnął, zastanowił się, a następnie pochylił nad stolikiem i wyszeptał: * Jestem w
kłopotliwej sytuacji. Znasz Dziadka i wiesz, że nie sposób zapytać go o to wprost. Niby
panuje u nas spokój, ale jest coś... i dlatego pomyślałem...
* Że zacznę ci się zwierzać? * zdumiałam się szczerze.
* Chodzi o jego bezpieczeństwo. A może zupełnie cię to nie interesuje?
* Które z nas jest szefem jego ochrony? * zdziwiłam się znowu.
* Innymi słowy, jeśli jutro go zastrzelą, to ty...
* Chwileczkę. * Zmarszczyłam brwi. * Przychodzisz tutaj... przy okazji, znalazłeś się tu
przypadkiem czy śledziłeś mnie od samego biura? * To „przypadkiem" zabrzmiało drwiąco,
Łarionow wzruszył ramionami.
* Wszyscy wiedzą, że masz zwyczaj tu zaglądać. * Wszyscy? A to dopiero. Nawet ja nic nie
wiedziałam
o tym zwyczaju.
* No to już wiesz. Sterczysz tu każdego wieczoru do dziewiątej. Sama. Pijesz kawę i gapisz
się w ścianę, a potem wsiadasz do swojej bryki i mniej więcej przez godzinę jeździsz po
mieście. Zadowolona?
* Mniej więcej * przytaknęłam. * Dlatego postanowiłeś mnie rozerwać i zacząć od
idiotycznych pytań?
*Ja... potrzebuję rady * oznajmił, gdy już zebrał się na odwagę. * Naprawdę uważam, że
sytuacja jest poważna.
* W takim razie opowiedz mi o tej sytuacji * zaproponowałam.
Rozejrzał się, westchnął i przeszedł na szept.
* Dwa dni temu znaleziono na ulicy pobitego faceta. Ktoś się nim zajął tak intensywnie, że
całe ciało miał w siniakach. Nie miał dokumentów, zawieziono go do szpitala, lecz nie
odzyskał przytomności. Gość praktycznie nie ma szans na to, żeby z tego wyjść, w każdym
razie tak twierdzą lekarze. I mógłby zasilić szeregi nierozpoznanych ciał w kostnicy, gdyby
nie jedno „ale"...
*Jakie?
* Gdy leżał nieprzytomny, zaczął bredzić. Pierwsza na jego mamrotanie zwróciła uwagę
pielęgniarka, a potem zadzwonił do mnie jeden mój znajomy. To niby zwykle bredzenie,
jednak pewne rzeczy...
*Jakie? * nie wytrzymałam.
* Facet wspomniał coś o kilerze.
* Interesujące. * Skinęłam głową. * I co dalej?
* No przecież mówię, że bredził, a skoro bredził, to jego wypowiedź była dość chaotyczna,
ale jedno jest jasne: ktoś wynajął kilera i ten lada dzień powinien zjawić się w naszym
mieście.
* A skąd myśl, że to ma jakiś związek z Dziadkiem? Pobity podał jego nazwisko?
* Nie, ale pomyślałem... Możesz sobie kpić, ale ja czuję niepokój.
* Popraw mnie, jeśli czegoś nie rozumiem. Chłopak leży w szpitalu i bredzi coś o zabójcy. A
ty spotykasz się ze mną, żeby zapytać, jak tam sprawy Dziadka, innymi słowy, pytasz, czy
przypadkiem nie wiem, kto ewentualnie chciałby go zabić?
* Cieszę się, że tak cię to rozbawiło.
* Wręcz przeciwnie, zmartwiło. Ale są przecież ludzie, którzy mają obowiązek zająć się tym
facetem, a ochrona Dziadka jest twoim zadaniem.
* Właśnie. I z doświadczenia wiem: jeśli ktoś postanowił kogoś załatwić, to nic go nie
ochroni.
* Bardzo optymistyczne zapewnienie.
* Przestań * nie wytrzymał. * Powinniśmy wyprzedzić posunięcie kilera, a ja nawet nie
wiem...
Zgodziłam się z nim. Gdy szefem ochrony Dziadka był mój przyjaciel Lalin, wiedział
wszystko, ale Dziadek woli trzymać przy sobie tego kretyna. Rzecz jasna, Lalin odszedł z
własnej inicjatywy, ale Dziadek mógł znaleźć sobie kogoś poważniejszego niż ten typ, który
teraz siedzi naprzeciwko mnie. Zresztą Łarionow ma całą masę zalet ~ z punktu widzenia
Dziadka oczywiście.
* Czego ode mnie chcesz? Żebym ci powróżyła z kart albo z flisów od kawy? Nie mam
pojęcia, czy Dziadek ma jakieś problemy, czy nie. Powinieneś wiedzieć o tym równie dobrze
jak ja, że on nie zwierza się ze swoich problemów czy planów, w każdym razie nie mnie.
* Czyli nie chcesz mi pomóc? * ogłuszył mnie po raz drugi. Słowo daję, na chwilę mnie
zatkało, co zdarza mi się bardzo
rzadko, zwykle paplę bez opamiętania. Zaprotestowałam:
*Jak to nie? Chcę.
Byłam pewna, że Łarionow rzuci mi gniewne spojrzenie i demonstracyjnie wyjdzie, ale
zaskoczył mnie ponownie: ucieszył się.
* Doskonale. To może na początek zerkniesz na tego typa?
* Po co?
* No... Może przyjdzie ci coś do głowy...
* O, to na pewno * zgodziłam się. Zachowanie Łarionowa nie tyle mnie zdziwiło, ile
zszokowało. W naszym gnieździe żmij nikt nie robi nic ot, tak sobie, więc jeśli Łarionow
chce, żebym ja... A kto się zarzekał, że nie da się wpakować w żadną historię? * pomyślałam.
* Widać taki już mój los... * powiedziałam, zmierzając do wyjścia.
* Co? * nie zrozumiał idący za mną Łarionow.
* Nic. * Machnęłam ręką.
No i zamiast pojechać do domu, wylądowałam w szpitalu prowadzącym ostry dyżur. Facet, o
którym mówił Łarionow, znajdował się na oddziale reanimacyjnym, ale mimo wszystko
wpuszczono nas, wyposażając w fartuchy, kapcie i opaski na usta. Jak już wspomniałam,
Dziadek u nas jest Panem Bogiem, a jego wszechpotęga rozciąga się na zaufanych ludzi.
Parafrazując dawne przysłowie: „Co wolno wojewodzie...".
Ruszyliśmy korytarzem w towarzystwie młodej lekarki z sympatycznymi piegami i miłym
uśmiechem. Trzymając jedną rękę w kieszeni fartucha, a drugą szarpiąc stetoskop na piersi,
kobieta przepraszającym tonem oznajmiła, że stan chorego się pogorszył. Potem posypały się
terminy medyczne, które wprawdzie nic mi nie mówiły, ale zdołałam
wychwycić ogólny sens: mężczyzna odniósł tak poważne obrażenia, że należy się dziwić nie
temu, iż ma się gorzej, a temu, że jeszcze żyje.
* Bywa * zauważyłam filozoficznie, chociaż nikt mnie
o nic nie pytał. Lekarka chyba się stropiła, Łarionow zasępił, a ja obiecałam sobie, że będę
trzymać język za zębami.
To najstarszy szpital w naszym mieście. Kiedyś była to zaleta * pracowali tu wybitni
specjaliści. Ale czasy się zmieniły, szpital również, i to wcale nie na lepsze. W większości
oddziałów należało przeprowadzić remont i to nie dziś, ale przedwczoraj. Na oddziale
reanimacyjnym na korytarzu stały wiadra i miednice * z sufitu kapała woda: padał deszcz, a
dach był bardzo kiepski. Nie daj Boże, żeby się tu znaleźć * pomyślałam i posmutniałam.
Ojcowie naszego miasta powinni położyć się tu na miesiąc przymusowego leczenia. Zresztą
Dziadek zdawał sobie sprawę z bolączek narodu i o perspektywach szpitala wyrażał się z
krzepiącym optymizmem, co znaczyło, że możemy spokojnie patrzeć w przyszłość. Jak mnie
tu kiedyś przywiozą, po karaluchach nie będzie nawet wspomnienia, w każdej sali po dwie
salowe
i żadnych miednic.
Musiałam przerwać te rozmyślania * podeszliśmy do sali numer trzy, gdzie leżał interesujący
nas mężczyzna. Przed salą pełnił dyżur milicjant * siedział na krześle, zagłębiony w lekturze
jakiejś podniszczonej książki. Podeszłam bliżej i dowiedziałam się, że milicjant lubi rosyjską
fantastykę. Ucieszyłam się w jego imieniu * dzięki lekturze dyżur mija znacznie szybciej.
Milicjant zerknął na nas nieuważnie i znów zagłębił się w książce. Łarionow chrząknął, chcąc
zwrócić na siebie uwagę, i chłopak spojrzał na niego jeszcze raz, zastanawiając się, czy
powinien zareagować,
czy nie. Coś w twarzy Łarionowa powiedziało mu, że powinien, więc wstał, zamknął książkę
i teraz przestępował z nogi na nogę, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. W zasadzie nie miał
obowiązku stawać na baczność na widok cywilów, jednak istniało pewne podejrzenie, że
przybyło zwierzchnictwo.
* Poleciłem, żeby postawić ochronę * zwrócił się do mnie Łarionow, akcentując to
„poleciłem".
Wzruszyłam ramionami, że niby słusznie zrobił, i czekałam? co będzie dalej.
Wtedy za nami na korytarzu zjawił się kapitan milicji. Chłopak szybko wsunął książkę pod
krzesło, a na jego twarzy odmalowała się natychmiastowa gotowość służenia ojczyźnie.
Kapitan, nie zwracając uwagi na podwładnego, ukłonił się w moją stronę i wymienił uścisk
dłoni z Łarionowem.
* Są jakieś nowiny? * spytał Łarionow.
* Melduję, że nie * odezwał się urzędowo dyżurujący przed salą chłopak i dorzucił
normalnym tonem: * Spokój.
* No cóż, w takim razie odwiedźmy chorego * zaproponował Łarionow. Odwrócił się do
kapitana i zapytał: * Zna pan Olgę Siergiejewną?
* Osobiście nie miałem okazji, ale kilka razy widziałem panią w telewizji * odpowiedział
kapitan z uśmiechem, a następnie przedstawił się pospiesznie: * Abramow Siergiej
Stiepanowicz.
Wyciągnął rękę, uścisnęłam ją; lekarka patrzyła na te ceregiele z godną podziwu
cierpliwością.
* Bardzo proszę, ciszej * powiedziała w końcu. * I w miarę możliwości proszę nie przedłużać
wizyty.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin