Polakowa Tatiana - Olga Riazancewa 08 - Przytul mnie mocno.pdf

(730 KB) Pobierz
Polakowa Tatiana
Polakowa Tatiana
Przytul mnie mocno
Przełożyła EWA SKÓRSKA
Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA
Warszawa 2009
Znałem pewną kobietę
Ona zawsze wychodziła przez okno.
W jej domu były tysiące drzwi,
a ona zawsze wychodziła przez okno.
Rozbijała się na śmierć,
; ale było jej wszystko jedno.
Tutanchamon, Nautilus
Pewnego dnia pokazał mi go. Akurat szwendałam się po centrum handlowym, szukając
prezentu dla Ritki, i właśnie podeszłam do schodów ruchomych na drugim piętrze, gdy skądś
wyłonił się facet w ciemnej kurtce i nasuniętej na oczy czapce z daszkiem, potrącił mnie
ramieniem, burknął: „przepraszam" i poszedł dalej. Skinęłam głową, że niby nie ma sprawy,
potrącił to potrącił, każdemu się może zdarzyć, i nagle poczułam ukłucie w sercu i zastygłam,
patrząc na plecy mężczyzny i czując, jak wszystko we mnie lodowacieje i zwija się w kłębek.
Facet zdążył odejść na dziesięć metrów, odwrócił się, uśmiechnął zawadiacko i pomachał mi
ręką. Ten gest można było odebrać jako pożegnanie lub jako zachętę, żeby iść za nim, jakby
mnie poganiał: „No co tak stoisz, rusz się". Gdy się odwrócił, zobaczyłam na jego piersi coś
w rodzaju plecaka, z którego wystawała główka dziecka w śmiesznej czapeczce z uszkami. I
w tej jednej krótkiej chwili wszystkie elementy ułożyły się w jedną całość, jak kawałeczki
mozaiki w barwnym panneau: koleś w czapce, pod którą chował twarz, zawadiacki uśmiech,
ten gest, ale najważniejsze, najważniejsze * dziecko, które niósł na piersi, przytulając do
siebie... Moje dziecko! W tej chwili nie miałam cienia wątpliwości, że ten pospiesznie
oddalający się facet to Łukjanow.
* Sasza! * krzyknęłam, nie myśląc już o niczym, i pobiegłam za mm.
Skręcił do windy, przyspieszając kroku, i chwilę później zniknął w tłumie, a ja biegłam,
rozpychałam idących ludzi i wrzeszczałam: „Sasza!", a ludzie odsuwali się i patrzyli na mnie
jak na wariatkę.
I nic dziwnego. Dotarłam do windy i zaczęłam miotać się po długim przejściu, podczas gdy
winda zjeżdżała w dół; przechyliłam się przez poręcz schodów i zobaczyłam na parterze
wychodzącego z windy faceta w ciemnej kurtce i znowu zaczęłam biec, teraz już po schodach
ruchomych. Przeskakiwałam po trzy stopnie, zrzuciłam buty, przeklinając człowieka, który
wymyślił szpilki, przeklinając gładkie kafelki podłogi i tłum ludzi, w którym tak łatwo można
zniknąć.
Biegałam po parterze, ludzie rozstępowali się przede mną, ale Saszy nigdzie nie było. A
potem zobaczyłam go na poziomie zero, przy wyjściu na parking. Wiedziałam, że nie zdążę
dobiec ani do windy, ani do schodów, i przeskoczyłam przez barierkę, chcąc dać susa w dół, i
wtedy poczułam na swoich ramionach czyjeś ręce.
* Wariatka! * krzyczał ktoś.
Leżałam na zimnej podłodze, przytrzymywana przez dwóch klęczących obok potężnych
facetów. Zanim straciłam przytomność, jeszcze raz zobaczyłam Saszę * stał w windzie,
oparty dłonią o szklaną ściankę, i patrzył na mnie bez uśmiechu.
Odzyskałam przytomność, ale bałam się otworzyć oczy. leżałam, zaciskając zęby. Nie
wiedziałam, gdzie jestem, ,i w głowie tłukła mi się jedna myśl: „Co teraz? Co będzie, l.ik się
Timur dowie? A na pewno dowie się o moim
wybryku w centrum handlowym. Na pewno znajdą się jacyś życzliwi, którzy mu doniosą".
Włożyłam tyle wysiłku, żeby powstrzymać go od tego szaleństwa, powtarzałam: „Dziecko nie
żyje", a sama... sama dałam się ponieść.
*Wszystko w porządku * usłyszałam czyjś głos i niechętnie otworzyłam oczy. Pierwszą
osobą, którą zobaczyłam, był Timur. Siedział obok mnie, dotknął dłonią mojej twarzy i
uśmiechnął się.
* Cześć * powiedział cicho.
* Cześć * odpowiedziałam i rozpłakałam się, gwiżdżąc na obecność kobiety w białym
fartuchu, która stała obok, oraz obcych ludzi, którzy tłoczyli się za jej plecami. Ryczałam,
przytulając się do jego dłoni i mamrocząc jak w gorączce:
*Wszystko w porządku, wszystko w porządku...
*Jedźmy do domu * zaproponował, a ja wstałam z trudem, rozglądając się i próbując
zrozumieć, gdzie jestem. Aha, to gabinet administracji centrum handlowego. Faceci, którzy
zdążyli mnie złapać, uniemożliwiając skok, byli, jak się okazało, ochroniarzami; przydzielił
mi ich Timur. Wezwali pogotowie i zadzwonili do Tagajewa. Na pewno uważali, że postępują
słusznie. Szkoda, że nie zdążyłam skoczyć, łamiąc sobie nogi, i kark na dokładkę. To byłoby
lepsze niż patrzeć na jego twarz, bladą, z udręczonym uśmiechem, i zdawać sobie sprawę z
tego, co teraz czuje. Dla takich jak on bezsilność jest nie do wytrzymania, a niemożność
obronienia tych, których się kocha, może zabić. To tak strasznie boli * być obok i nie móc
udzielić pomocy. „Milczeć, muszę milczeć" * powtarzałam sobie w myślach, wpatrując się
tępo w swoje buty stojące obok kanapy. „Jeśli powiem, że widziałam dziecko na rękach
Saszy, Timura nic już nie powstrzyma, nie uchroni przed bezsensownymi
poszukiwaniami, przed bezmyślną nadzieją, przed straszliwym bólem. Milczeć. I cierpieć w
samotności. Będę żyć, zaciskać zęby, świetnie wiedząc, co się ze mną dzieje; zamknę się w
sobie i wszystko się powtórzy: nie będzie nas, będę ja i on, każde oddzielnie, sam na sam ze
swoim nieszczęściem. Tego właśnie chciałeś, Sasza?".
Timur pomógł mi włożyć buty, a potem wziął mnie na ręce i wyniósł z gabinetu, przytulając
do siebie i chowając twarz w moich włosach. Ochroniarze szli za nami, jeden z nich niósł
moje futro, drugi torebkę i obaj starannie odwracali wzrok.
A ja objęłam Timura za szyję i powiedziałam nagle:
*Jestem taka szczęśliwa. * Podniósł głowę, popatrzył na mnie i zrozumiałam: słowa, które
nagle przyszły mi do głowy, okazały się najwłaściwsze w tym momencie. * Kocham cię i
jestem szczęśliwa * powtórzyłam i uśmiechnęłam się. * Nie puszczaj mnie, dobrze? * A on
niósł mnie na rękach aż do samochodu, a na jego twarzy malował się taki spokój i pogoda jak
wtedy, gdy spał, przytulając się do mnie w mroku sypialni.
Znalazłam się na tylnym siedzeniu samochodu, Timur siadł obok i cały czas mnie obejmował.
Odetchnęłam z ulgą, jakbym po długiej podróży dotarła do domu, i naprawdę byłam
szczęśliwa, czując jego ręce i ciepło jego ciała. Do mieszkania weszliśmy objęci.
* Napijesz się herbaty? * zapytał Timur, ja chętnie się zgodziłam i poszłam do salonu, gdzie
na kanapie leżał mój pies. Pogładziłam go i burknęłam:
* Twój Łukjanow jest głupi. Wszystko będzie inaczej. Saszka popatrzył na mnie
niezadowolony, ziewnął i położył pysk na wyciągniętych łapach.
Timur wrócił z kuchni, usiadł obok mnie, odruchowo podrapał psa za uchem, wpatrując się w
podłogę. „O nic nie spyta * zrozumiałam. * Będzie milczał...".
*Ja... widziałam go * wypowiedzenie pierwszych słów przyszło mi z trudem. * To znaczy
wydawało mi się, że to on. Facet w ciemnej kurtce, czapka na oczach i miał dziecko. Mogłam
się pomylić... * Timur skinął głową. *Powiedz coś * poprosiłam.
* Mogłaś się pomylić * przyznał.
*Albo nie * i to naprawdę był Łukjanow * powiedziałam, ściągając brwi. * Chciał, żebym go
zobaczyła. Żebym zobaczyła dziecko. Chce dalej grać tę grę * ale nic z tego nie będzie.
* Pytanie tylko, jak długo to wytrzymasz * zauważył z westchnieniem Tagajew.
*Wytrzymam. Jeśli będziesz przy mnie, wytrzymam. Pamiętasz, co obiecałeś? Znowu
westchnął.
* Pamiętam, wszystko pamiętam. Ale...
* Nie wiem, skąd on wziął dziecko * zaczęłam szybko.
* Poza tym to mogła być lalka, rozumiesz? Jest mi wstyd, że... zachowałam się idiotycznie.
Dzisiaj może być z siebie dumny * osiągnął to, co chciał. Ale drugi raz nie dam mu powodu
do radości. Obiecaj mi, Timur.
* Zrobię wszystko, co powiesz * odparł. * Najbardziej na świecie chciałbym zabić tego
bydlaka... Nie, nie tak.
* Uśmiechnął się krzywo. * Najbardziej na świecie chciałbym, żebyś była szczęśliwa. A to
znaczy, że o nim zapomnę. Zapomnę, że chcę go zabić i że on w ogóle istnieje. Tylko...
* Odwrócił się gwałtownie, nie chciał kończyć, ale wiedziałam, co kryło się za tym „tylko".
* Damy radę, zobaczysz * powiedziałam z przekonaniem, sama zaskoczona swoją pewnością.
* Pewnie, że damy * mrugnął porozumiewawczo i dodał cicho: * Cieszę się, że mi o tym
opowiedziałaś.
Zrozumiałam, że bał się tego samego co ja: milczącego cierpienia w samotności, niemożności
przebicia się przez ten ból, który niesie w sobie zobojętnienie.
Od tego dnia koszmar, który dręczył nas przez ostatnie trzy miesiące, nagle się urwał. Nie
było już nocnych telefonów, gdy słyszałam, jak w słuchawce płacze dziecko, moje dziecko,
które uważałam za martwe* * choć Łukjanow przez trzy miesiące usiłował mi wmówić coś
innego. Odeszły w przeszłość długie konsultacje z wybitnymi lekarzami, którzy jednogłośnie
powtarzali, że przy obrażeniach, jakich doznałam, dziecko nie mogło przeżyć. Ale nawet przy
założeniu, że jakimś cudem przeżyło, to jako wcześniak potrzebowałoby intensywnej opieki,
specjalistycznego sprzętu i tak dalej, czego nie było i nie mogło być w klinice, w której się
znalazłam. To niemożliwe, powtarzali lekarze, a ja im wierzyłam, ale w moim mózgu niczym
drzazga tkwiło: „A jeśli?". Łukjanow miał rację, to „jeśli" nie dawało mi spokoju, niwecząc
próby wymazania z pamięci tamtego koszmaru.
Gdy Timur zamieszkał w moim mieszkaniu, to on zaczął odbierać nocne telefony.
Najwyraźniej Łukjanowowi się to nie spodobało, postanowił wymyślić coś skuteczniejszego i
w efekcie spotkaliśmy się w centrum handlowym. Jednak po tym pamiętnym spotkaniu Sasza
zniknął, nie dzwonił i nie sygnalizował swojej obecności w żaden inny sposób. Może uznał,
że ta przeciągająca się gra do niczego nie prowadzi, a może szykował kolejną niespodziankę?
Znając go,
* Ta historia została opisana w książce Lady Feniks Tatiany Polakowej.
skłaniałam się raczej ku temu drugiemu wariantowi, ale na razie nic się nie działo.
Coraz rzadziej o nim myślałam, a jeśli już, to bez strachu. Czasem tylko budziłam się w
środku nocy zlana potem i wtedy uzmysławiałam sobie, że nic się nie skończyło. Moja miłość
do niego, splątane stosunki w tym dziwnym trójkącie ja*Timur*Łukjanow, ten ból, który
sobie zadawaliśmy... Mogłabym uznać, że zrozumiał, iż sprawy zaszły za daleko, i
zrezygnował ze swoich planów * gdybym tylko była w stanie podejrzewać go o taką
szlachetność. Śniły mi się koszmary i widziałam w nich Łukjanowa uciekającego, rannego,
nawet martwego, i budziłam się z płaczem, i myślałam, że to zniknięcie wiąże się z jakimś
zagrożeniem jego życia. Człowiek, który krył się pod cudzą twarzą i cudzym nazwiskiem, nie
powinien był się tu zjawiać. Bałam się, że moje sny mogą okazać się prorocze, zaciskałam
zęby, ale nawet z tym nauczyłam się walczyć. Nie gapiłam się już w sufit, tylko przytulałam
do Timura, u niego szukając wsparcia i pocieszenia, i strach mijał.
Wbrew moim obawom, nasze stosunki z Timurem nie zabrnęły w ślepą uliczkę. Nie ustalając
tego wcześniej, unikaliśmy niedomówień i chętnie szliśmy na kompromisy. Znów zaczęłam
pracować u Dziadka, co Timurowi pewnie się nie podobało, ale nie protestował. Za to
oświadczył mi się * a ja go przyjęłam, rozumiejąc, że w zaistniałej sytuacji wykręty typu
„zaczekajmy jeszcze trochę" po prostu rozwaliłyby nasz związek. Pewne wątpliwości jednak
miałam, poza tym nie wiadomo było, jak odbierze to Dziadek, mój były kochanek i
dobroczyńca, a obecnie pracodawca. Oczywiście, mogłam go posłać do diabła, ale z
doświadczenia wiedziałam, że łatwiej powiedzieć, niż
zrobić. Niełatwo było mi wykreślić go z życia, zbyt wiele nas łączyło.
Dziadek potraktował moje zamążpójście jak zło konieczne, niedawne wydarzenia były szkołą
nawet dla niego.
* Rób, jak uważasz * rzekł surowo, gdy poinformowałam go o swoich planach. * Jeśli chcesz
znać moje zdanie, popełniasz błąd.
* A czemuż to?
*W swoim pragnieniu pomagania mu zapędzasz się za daleko * uciął.
* Pomagania? * wytrzeszczyłam oczy, choć domyślałam się, o co mu chodzi.
* Oczywiście. Twój Tagajew jest jak ściśnięta sprężyna. I jeśli nagle... Zresztą, lepiej ode
mnie wiesz, co będzie, jeśli dojdzie do tego „nagle". Dlatego wbiłaś sobie do głowy, że
musisz być przy nim, co jest kompletnym idiotyzmem. Chociaż... ja cię rozumiem, Mała. On
ma zwierzęcą naturę i powstrzymać w nim tę zwierzęcość możesz tylko ty. I mimo to
niedobrze mi na samą myśl o twojej dobrowolnej ofierze.
* A nie przyszło ci do głowy, że go kocham? * spytałam chmurnie.
* Mam co do tego spore wątpliwości, ale i tak cię nie przekonam. Życie pokaże, które z nas
miało rację.
* Może po prostu życz mi szczęścia * prychnęłam.
* A co, twoim zdaniem, robię, godząc się z tą idiotyczną decyzją? Wychodź sobie za mąż,
spróbuję to jakoś przeżyć. A gdy zrozumiesz... nie ciskaj we mnie piorunami, po prostu
pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. I jeśli poczujesz, że zrobiłaś głupstwo, to mam nadzieję,
że gwizdniesz na swoją głupią dumę i po prostu powiesz mi o tym, zamiast cierpieć,
okłamując mnie i siebie, że jesteś absolutnie szczęśliwa.
Za obopólną zgodą ja i Timur zrezygnowaliśmy z hucznego wesela. Mnie było to
niepotrzebne, ponadto, należało uwzględnić pretensje Dziadka, a dla Tagajewa ważny był
sam fakt, a nie obecność na weselu dwustu ludzi, którzy w zasadzie byli nam obojętni. Jednak
Timur nalegał na ślub w cerkwi i * chociaż Dziadek skrzywiony pogardliwie rzucił: „Kto by
pomyślał, że jest taki wierzący?" * zgodziłam się.
Przyszły ślub wyobrażałam sobie tak: jedziemy do urzędu, podpisujemy, co trzeba, potem
jedziemy do cerkwi, a następnie wracamy do domu, gdzie zjemy razem kolację. Okazało się
jednak, że Timur wyobraża to sobie inaczej i do urzędu pojechałam tak, jak przystało na
pannę młodą: w śnieżnobiałej sukni i w limuzynie. Pan młody nałożył mi na palec pierścionek
z brylantem, na którym wewnątrz wygrawerowano napis: „Na zawsze". Jego obrączka była
skromna, napis ten sam. Ślub braliśmy w soborze katedralnym; z moich znajomych przyszli
Ritka z mężem, Lalin i Wieszniakow (obaj z żonami). Nie ryzykowałam zaproszenia Dziadka,
żeby nie stawiać go w niezręcznej sytuacji, ale i tak zjawił się na dwadzieścia minut przed
ceremonią. Jego ochrona i ochrona Timura zadbały o to, żeby w cerkwi nie było osób
postronnych, i nikt się nie dowiedział, że wieniec nad Timurem trzymał Dziadek, stojąc obok
Ritki, która trzymała wieniec nade mną i z nieznanych mi powodów zalewała się łzami.
Ceremonię poprzedziła dziesięcio*minutowa rozmowa dwóch moich mężczyzn w cztery
oczy, w odległym zakątku cerkwi, dokąd Dziadek zaprosił Tagajewa. Co sobie powiedzieli,
nie wiem, ale po ceremonii Dziadek wysyczał złowieszczym szeptem:
*Jak ją unieszczęśliwisz, uduszę cię własnymi rękami.
A Timur odpowiedział:
* Trzymaj się z daleka od mojej żony.
Dziadek odwrócił się zirytowany i odszedł.
Z soboru pojechaliśmy do restauracji, również otoczonej kordonem ochrony. Kolacja trwała
cztery godziny, zaproszeni goście, jak na gości przystało, wygłaszali toasty, krzyczeli
„gorzko, gorzko", a my całowaliśmy się, jak przystało na państwa młodych. Gości było
niewielu, głównie przyjaciele Timura. Wszyscy uśmiechali się, choć na ich twarzach
malowało się powątpiewanie, którego oczywiście nikt nie odważył się zwerbalizować * zbyt
dobrze znano charakter mojego nowego męża.
W samym środku uroczystości zrozumiałam, że na coś czekam. Jeszcze w soborze
rozglądałam się, stropiona, wypatrując kogoś, a w restauracji doznałam olśnienia: czekałam
na Łukjanowa. To znaczy, nie chciałam, żeby przyszedł, ale byłam pewna, że ślub zwróci
jego uwagę. Zerkałam z niepokojem na ochronę, myśląc: a jeśli są tutaj nie po to, żeby
uchronić nas przed ludzką ciekawością, tylko z innego powodu? Nie były to wesołe myśli,
jednym słowem, Łukja*nowowi udało się zepsuć mi wesele, choć tak właściwie głupio
byłoby go za to winić * w końcu zadręczałam się tymi myślami na własne życzenie.
Wpół do dziesiątej Timur podziękował gościom i pożegnał się ze wszystkimi, a potem
pojechaliśmy do niego, to znaczy do jego mieszkania. Czułam się winna wobec Timura za te
zupełnie nieodpowiednie myśli o Łukjanowie i postanowiłam jakoś zatrzeć swoją winę. Nie
wiem, o czym myślał, ale na moje nieme wezwanie zareagował ochoczo i przez jakiś czas
funkcję łoża małżeńskiego pełnił parkiet w przedpokoju. Cudowna suknia została
nieodwracalnie zniszczona, za to oboje czuliśmy się tak, jakbyśmy kochali
się po raz pierwszy. Nad ranem, kompletnie wyczerpana i nieprzyzwoicie szczęśliwa,
położyłam głowę na ramieniu Timura i pomyślałam, że za tę szaloną noc należałoby
podziękować Łukjanowowi * gdyby o tym wiedział, uśmiałby się zdrowo.
Następnego dnia lecieliśmy do Rzymu, ale przez tydzień niewiele zdążyliśmy zobaczyć
(niemal nie wychodziliśmy z łóżka), a dziesięć dni później byłam już w pracy. I tu zaczęły się
męki moich współpracowników. Z jednej strony czuli się w obowiązku pogratulować mi, z
drugiej * bali się, że gratulacje wyjdą im bokiem; przecież nie wiedzieli, jak Dziadek
zareagował na tę zmianę w moim życiu. Ja natomiast demonstrowałam wielkie szczęście, to
znaczy latałam po korytarzach uśmiechnięta od ucha do ucha. Oczywiście, Timur mógłby
zapytać, dlaczego właściwie muszę pracować u Dziadka. Nie miał zamiaru robić ze mnie
gospodyni domowej, doskonale rozumiejąc, że nic z tego nie wyjdzie *przez długie lata
przywykłam do niezwykłych zajęć i wiecznie pchałam się tam, gdzie mnie nikt nie prosił,
jednak w mieście na pewno znalazłaby się dla mnie jakaś praca, niekoniecznie u Dziadka. Ale
Timur o nic nie pytał, za co byłam mu wdzięczna * tak naprawdę sama nie znałam
odpowiedzi. Niełatwo zacząć życie od nowa i dlatego postanowiłam nie działać zbyt
pochopnie. Za to Timur oznajmił od razu, że nie zamierza mieszkać w mieszkaniu, które
Dziadek podarował mi kilka lat temu, i tu z kolei ja musiałam ustąpić i razem z psem
przenieść się do niego. Jednak to nie wystarczyło mojemu mężowi.
* Należy sprzedać twoje mieszkanie * powiedział i znów musiałam się zgodzić. Gdybym
upierała się przy zatrzymaniu mieszkania, Timur mógłby pomyśleć, że uważam nasze
małżeństwo za tymczasowe i liczę na rychły powrót do swoich pieleszy. Mieszkanie zostało
zatem sprzedane.
Kamieniem obrazy omal nie stała się zmiana mojego nazwiska. Mnie było wszystko jedno,
jakie nazwisko noszę, ale Timur nalegał, żebym przyjęła jego, o czym z kolei Dziadek nie
chciał słyszeć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin