Weir Theresa - Śmiertelny sen.doc

(1010 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

Anne Frasier

 

ŚMIERTELNY SEN


Rozdział 1

Za trzydzieści minut zakapturzony kat miał zrobić pierwszy zastrzyk z pentotalu sodu. Gdyby to był film, kamera dałaby w tym momencie zbliżenie na czarny telefon na ścianie.

Gdyby to był film.

Od czasu do czasu ktoś w zatłoczonej sali dla świadków zerkał na aparat. Jak na komendę, wiedzione jakimś pierwotnym odruchem oczy pozostałych zwracały się w tę samą stronę. I nikt nie mógł się powstrzymać, choć wszyscy mieli pewność, że telefon nie zadzwoni.

To była Wirginia. W Wirginii o wiele trudniej wygrać apelację niż w innym stanie. I w Wirginii szybko wykonuje się karę śmierci; panuje przekonanie, że skazany nie ma po co gnić w więzieniu.

Albert French, człowiek przypięty pasami do stołu po drugiej stronie grubej szyby, został uznany za winnego ohydnego morderstwa pary mieszkańców Wirginii. Nie był to jego jedyny tytuł do sławy. Popełnił zbrodnie jeszcze w trzech innych stanach - w każdym razie o tylu wiedziano. Wirginia była po prostu najlepszym miejscem, by szybko i sprawnie wykonać egzekucję. Niektórzy uważali, że trochę zbyt sprawnie.

Agent specjalny Nathan Fury liczył na odwleczenie sprawy do chwili, aż Sąd Okręgowy ponownie rozpatrzy zgodę na transmisję egzekucji w Internecie. Nie chodziło o to, że nie pochwalał robienia z egzekucji widowiska; raczej obawiał się wrażenia, jakie bezpośredni przekaz ostatnich chwil szaleńca wywoła na całym świecie.

Teraz widzowie w domach widzieli ładną, jasnowłosą reporterkę z mikrofonem w dłoni, stojącą pod bramą więzienia i odliczającą minuty do chwili przełączenia na kamerę w komorze śmierci.

Większość z dwudziestu pięciu krzeseł dla świadków była zajęta. Ludzie stali też na końcu sali, z założonymi rękami, gapiąc się przed siebie, jakby szyba była ekranem telewizora.

Ktoś trącił Fury'ego w ramię.

Fury oderwał wzrok od skazańca i spojrzał na księdza w sutannie i koloratce. Nigdy dotąd go nie widział.

Ksiądz pokręcił głową.

-  Środek przekazu jest wiadomością. Do tego się to sprowadza. Kto to powiedział? - zapytał ksiądz. -Medium jest wiadomością?

- Marshall McLuhan - odparł Fury. - Prorocze słowa, co?

-  Ludzie mówią, że mają konstytucyjne prawo do oglądania egzekucji, ale się mylą. Nie wiem dlaczego, ale się mylą- powiedział ksiądz. - W moim przekonaniu człowiek nie musi znać powodu. Właśnie po to mamy sumienie. Żebyśmy nie musieli roztrząsać wszystkiego w nieskończoność, z ta­kiego czy innego punktu widzenia. Jeśli coś jest nie tak, po prostu to czujesz... tu. - Puknął się palcem w brzuch. - W bebechach.

-  Moja matka bała się, że to będzie w telewizji i że się na to natknie -odparł Fury. - Wyjaśniłem, że egzekucję będzie można oglądać tylko na komputerze i że musiałaby to zamówić. - Skrzywił się. Zamówić. Jak by to wyglądało na wyciągu z banku? „Zabijanie Ala - 19,95".

Chore.

Ksiądz ucałował krzyż zawieszony na szyi i ruszył do pierwszego, zarezerwowanego rzędu krzeseł. French nie życzył sobie wizyty duchownego. Ksiądz miał pewnie nadzieję, że zmieni zdanie w ostatniej chwili i poprosi o rozgrzeszenie. Jeśli nie, i tak będzie się modlił za tego zwyrodnialca. Niektórzy uważali, że Bóg wybacza zabójcy, jeśli ten żałuje swoich czynów. Ale nie Bóg Fury'ego.

Nic nie miało sensu, a religia tylko zaciemniała sprawę. -  On ma oczy mojego syna - powiedział starczy, drżący głos.

Po prawej stronie Fury'ego, w miejscu, które zwolnił ksiądz, stała drobniutka, siwa kobieta. Jej policzki pokrywała sieć zmarszczek. Nosiła żółtą opaskę, wskazującą, że należy do rodziny jednej z ofiar. - Słucham? - Fury pochylił się.

Salka wydawała się cicha, ale wsłuchując się uważniej, można było usłyszeć pomruk -jakaś nerwowość z domieszką paniki, która przekładała się na jednostajny szum. Jak w radiu nieustawionym na żadną stację.

- Siedziałam tam z przodu i on na mnie spojrzał. - Kobieta uniosła drobną rękę. - Prosto w oczy. I zobaczyłam mojego syna. Mój syn, którego zabił, patrzył na mnie. - Położyła dłoń na szyi. - Myślałam, że umrę.

Fury szukał w myślach czegoś uspokajającego, co mógłby powiedzieć.

-  To chwila ogromnego napięcia - rzucił. - Łatwo się pomylić albo wyobrazić sobie coś, czego naprawdę nie ma.

-  Nie, to był on - upierała się kobieta. - Mój syn tam jest. Wewnątrz tego człowieka. Nie wiem, jak to się stało, ale jest. Nie słyszał pan o tym, że morderca zabiera coś swoim ofiarom? Jakiś łup. A ten widocznie zabrał sobie kawałek duszy mojego syna. - Westchnęła spazmatycznie. - Albert French umrze, a ja chciałam jego śmierci. Zasługuje na śmierć. - Jej ramiona zatrzęsły się gwałtownie. - Ale nie wiedziałam, że mój syn jest w środku!

Fury patrzył na nią skonsternowany, nie znajdując słów pocieszenia; kobieta błysnęła nagle białkami wywróconych oczu i zaczęła się osuwać.

Złapał ją, zanim upadła. Schylił się i dźwignął na ręce. Ważyła najwyżej czterdzieści kilogramów, kości obciągnięte pergaminową skórą.

Pojawiło się dwóch sanitariuszy.

Często ktoś ze świadków potrzebował pomocy medycznej. Fury był kiedyś przy egzekucji, podczas której ojciec ofiary zmarł na zawał w tym samym momencie, kiedy przestało bić serce mordercy.

Bardzo niezdrowa impreza.

Na miejscu był lekarz, który miał zbadać ciało Frencha i podpisać akt zgonu. Teraz przedzierał się przez tłum na sali. Kilka osób odwróciło głowy, by zobaczyć, co się dzieje. Reszta nadal wpatrywała się w człowieka za szybą.

Ktoś przytrzymał drzwi. Fury wyniósł biedną kobietę i ułożył na leżance w korytarzu. Odsunął się, żeby sanitariusze mogli robić swoje.

Staruszka dochodziła już do siebie.

Dostanie środek uspokajający i coś, co pomoże jej zasnąć w nocy.

Nic jej nie będzie. Chwilowo. Dopóki nie obudzi się następnego dnia i nie zacznie myśleć.

Egzekucja nie pomaga. Tak mówi większość rodzin. Czekają na ten dzień, łudząc się, że w jakiś sposób złagodzi rozdzierający ból, który nigdy nie wygasa, nigdy nie mija. Ale kiedy jest już po wszystkim, kiedy martwe ciało mordercy jest już zapakowane do worka i zostaje wyniesione, większość ludzi twierdzi, że to nie pomaga. Ból nie znika.

Czekanie na egzekucję było czymś, co pozwalało im funkcjonować. Obietnicą ulgi.

Fury wrócił do sali i znów stanął z tyłu.

Już czas.

French jest sam w komorze śmierci.

Technicy komputerowi kucali nad swoim sprzętem, czekając, by przełączyć obraz z kamery na zewnątrz na obraz z sali.

Pięć minut do północy.

Reżyser dał sygnał, by rozpocząć transmisję.

Światła, kamera, akcja.

Naczelnik więzienia przemówił do skazańca przez interkom.

-  Czy chce pan wygłosić ostatnie słowo przed egzekucją? Magnetofon pracował, zapisując rozmowę.

-  Czy chce pan pojednać się z Bogiem? - zapytał naczelnik.

French spojrzał na tłum, badając wzrokiem obecnych, jednego po drugim. W końcu utkwił wzrok w kamerze.

-  Niczego nie żałuję - powiedział wyraźnie. - Zrobiłbym to wszystko jeszcze raz, gdybym miał okazję. Nigdy bardziej nie czułem, że żyję, niż wtedy kiedy zabijałem. Nadgarstki Frencha przypięto skórzanymi pasami, ale zdołał wygiąć dłoń na tyle, by pokazać światu środkowy palec. Fury zerknął na czarny telefon na ścianie. Już czas.

Telefon nie zadzwoni.

French spojrzał Fury'emu prosto w oczy. Uśmiechnął się.

Opróżniono pierwszą strzykawkę z pentotalem sodu, usypiając Frencha. Minutę później zawartość strzykawki z pavulonem, środkiem zwiotczającym mięśnie, trafiła do krwiobiegu skazańca.

W sali panowała cisza, Fury słyszał bicie własnego serca. Wstrzyknięto chlorek potasu. Czy cierpieli?

Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wszystko odbywało się bardzo spokojnie, skazaniec był sparaliżowany. Jeśli nawet czuł ból, nie był zdolny do fizycznej reakcji; nie mógł drgnąć ani krzyknąć.

Dziesięć minut później stwierdzono zgon. Kamera dała zbliżenie na twarz Alberta Frencha. Martwe oczy mordercy były szeroko otwarte - patrzyły w obiektyw kamery, spoglądały z monitorów komputerowych na całym świecie, i zdawało się, że milcząco wyrażają jakieś pragnienie - zło, którym umierający zarażał żywych.

Martwe oczy były skierowane wprost na Fury'ego i na wszystkich widzów w internetowym świecie.

- Agent Fury? - Młody strażnik podał Fury'emu kopertę. Jego nazwisko wypisano na skos drobnymi, ściśniętymi literkami. - Miałem panu to oddać.

Fury otworzył kopertę i wyciągnął kartkę papieru w linie, złożoną trzy razy. List był napisany tym samym ciasnym pismem.

Drogi agencie Fury,

może rozbawi pana wiadomość, że to nie ja zabiłem ludzi w Ohio, choć żałuję, że tak nie było. Zabiłem wszystkich innych, ale nie uroczą parę z Ohio.

Szczerze oddany,

Albert French

Fury powoli złożył list i oparł się o ścianę. Teraz jemu zrobiło się słabo.

French przyznał się do zamordowania Davisów w Ohio. To był jego modus operandi od początku do końca.

Fury zwykle wierzył w wyznania na łożu śmierci, ale pożegnalny liścik Frencha mógł być po prostu ostatnią gierką. Ostatnim: „pieprzcie się".

A jeśli mówił prawdę...?

Oznaczało to, że morderca wciąż jest na wolności.


Rozdział 2

Przyjmowanie drinków od klientów było dobre dla interesu. Wywoływało poczucie zażyłości.

Sprawiało, że zamawiali nowe, powstrzymywało ich od wyjścia i wydawania pieniędzy w innym obskurnym barze.

Czasami Arden Davis tylko otwierała piwo i stawiała je przed sobą, po czym wylewała, kiedy klient nie patrzył. A czasami, jak dziś, robiła wszystko, by nadążyć. Jak na razie miała pięć drinków na koncie i dwa następne w kolejce. Jutrzejszy ból głowy gwarantowany.

Stawiał jakiś facet, którego wcześniej nie widziała.

Ale tak to już było. Bar przyciągał miejscowych, ale zjawiali się też samotni mężczyźni, zwykle handlowcy w podróży, zatrzymywali się na drinka i na nocleg, a czasem i na seks, jeśli mieli szczęście.

Mężczyzna, który stawiał jej drinki, był przystojny.

Nie wiedziała, jak się nazywa.

Włosy miał siwe, ostrzyżone tuż przy skórze.

I niebieskie niesamowite oczy. Błękitne spojrzenie niepokoiło ją, a jednocześnie odrobinę podniecało.

Kiedy się zjawił, pomyślała, że ma około czterdziestki; czarny garnitur wydawał się nie na miejscu w brudnym barze. Kiedy usiadł bliżej na barowym stołku, stwierdziła, że jest młodszy.

Jeden z tych facetów, którzy osiwieli przedwcześnie.

Małe, pustynne miasteczko Artesia leżało w Nowym Meksyku, pół drogi między Roswell i Carlsbadem, przy trasie numer 285. Po wschodniej stronie miasta z pustyni wyrastała rafineria Aztec Oil - moloch z zasmolonej, matowej stali, górujący nad wszystkim, wyrzucający z siebie ciężki, nasycony ropą dym, którym przesiąkało miasto, chyba że wiał wiatr z zachodu.

Można się było przyzwyczaić do zapachu i do otępienia, które lęgło się w głowie od tych oparów.

W Artesii nie było po co się zatrzymywać, chyba że kogoś zmusił do tego przegrzany silnik lub zmęczenie. W latach siedemdziesiątych miasto doświadczyło krótkiego momentu nieproszonej chwały, kiedy Dawid Bowie przyjechał tu nakręcić Człowieka, który spadł na Ziemię. Ekipa filmowa poszukiwała wymarłego krajobrazu i atmosfery ponurej obcości. Wszystko to znaleźli w Artesii.

Kilka miesięcy temu Arden Davis, poszukując miejsca, gdzie mogłaby rozpocząć nowe życie, pojechała drogą, którą wzięła za skrót do El Paso, i wylądowała w Artesii.

Czynsz był niski. Tego dnia wiatr wiał z zachodu, a w miejscowym motelu poszukiwali barmanki. Wydawało się, że to przeznaczenie.

-  O której kończysz? - zapytał siwy mężczyzna.

W barze było jeszcze pięć osób. Dwóch facetów grało w bilard; trójka gości siedziała przy stoliku, puszczając z szafy grającej piosenki country, od których aż gniotło w żołądku.

-  Przestaję podawać o pierwszej - odparła Arden. - A wyrzucam wszystkich o wpół do drugiej. Mężczyzna pokiwał głową i kupił kolejne piwo dla siebie i dla niej. Zadzwonił telefon. Po drugim sygnale Arden podniosła bezprzewodową słuchawkę, zalatującą dymem papierosowym i cudzym oddechem.

-  Arden? - rozległ się głos na drugim końcu linii. - To ja. Harley.

Harley Larson. Tak jak ona, został zwerbowany do programu OZ, Oczami Zabójcy. Oboje byli agentami FBI, zaledwie kilka lat po studiach. Zaproszenie do udziału w programie było dla nich zaszczytem. A poza tym cholernie ich kręciło.

-  Wracam do Wirginii Zachodniej - powiedział Harley. - Na Wzgórze.

Arden poczuła ciężką kulę w żołądku; serce zaczęło jej łomotać. Z opuszczonymi ramionami wyślizgnęła się przez stalowe drzwi do kuchni, gdzie mogła być sama.

-  Dlaczego? - szepnęła.

-  Potrzebują mojej pomocy.

Przez jakieś dziesięć lat Wydział Nauk Behawioralnych FBI był gwiazdą w Quantico. Tworzenie profili osobowości było prawdziwym krzykiem mody i przyniosło sławę specjalistom od profilowania, takim jak John Douglas i Robert Ressler. Ich książki zainspirowały filmowców. Wydziały policji wysyłały funkcjonariuszy do obozów szkoleniowych FBI, by tam nauczono ich, czym się to je. Z czasem okazało się, że profilowanie ma swoje ograniczenia, a uczestnicy kursów często nie potrafili w praktyce zastosować tego, czego się nauczyli. Zdarzało się, że nawet najsłynniejsi specjaliści z Wydziału Nauk Behawioralnych popełniali pomyłki o bardzo poważnych konsekwencjach. Posunięto się więc krok dalej i powołano do życia program OZ.

-  Nie jedź - jęknęła Arden.

-  Ty też powinnaś przyjechać. - Harley się roześmiał. - Będzie jak za dawnych lat.

-  Nie mogłabym, nigdy. - Arden starała się zagłuszyć panikę, szukając oparcia w uspokajającym widoku zdechłego neonu i pustej ulicy o kilka kroków przed nią. Obcy, nagi świat, który ściskał bolesnym smutkiem serce, ale jakimś cudem sprawiał, że czuła się odrobinę żywa. Nowy Meksyk leżał tak daleko od Wirginii Zachodniej. Tak cholernie daleko, niemal na innej planecie. A już z pewnością w innym życiu.

-  Nie mogłabym tam wrócić. Tutaj mogę oddychać. Przynajmniej oddychać.

- Wszystko w porządku?

Siwy mężczyzna. Zapomniała o nim. Wykasowała go. To jej stały numer -wykasowywanie ludzi. Tak jak wykasowała swojego brata, Daniela. Jak długo rozmawiała z Harleyem?

Jej czas nie zawsze płynął normalnie. Płynął raz powoli, a raz szybko. W końcu zrozumiała, dlaczego niektórzy ludzie zostawiają na cały rok bożonarodzeniowe dekoracje. Po co je chować, skoro cholerne święta za chwilę znów z piskiem opon wypadną zza zakrętu?

Muszę kończyć - powiedziała do Harleya.

-  Uważaj na siebie - odparł. - Na świecie jest pełno złych ludzi. Pożegnała się z nim i rozłączyła.

Do wpół do pierwszej tylko ona i siwowłosy mężczyzna zostali w barze.

-  Przyjdziesz do mojego pokoju? - zapytał gość, nie tracąc czasu. - Napić się? Pogadać? Uśmiechnęła się do niego.

-  Zamknę wcześniej.

Była pijana i samotna. Nie na tyle pijana, by się zataczać czy bełkotać, ale na tyle, by nie czuć bólu, a to w końcu przyjemny stan.

Nie zawracała sobie głowy liczeniem utargu. Pieniądze zostawiła w kasie. Mężczyzna pomógł jej uzupełnić lodówkę z piwem i poznosić brudne kufle do zlewu. Postanowiła, że jeśli nie będzie zbyt skacowana, umyje je jutro rano, zanim Linda przyjdzie na pierwszą zmianę. Pogasiła światła, pozamykała drzwi i włączyła alarm. Razem z siwowłosym mężczyzną w ciemnym garniturze wyszli z baru i ruszyli w stronę pokoi motelowych. Do jego pokoju.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin