9. Solidarność
Jeśli ktoś był Żydem w czasach, gdy pociągi jeździły do Oświęcimia, jego szanse na ukrycie przez sąsiadów nie-Żydów były większe, gdy mieszkał w Danii lub we Włoszech, aniżeli gdy mieszkał w Belgii. Potocznie różnicę tę opisuje się stwierdzeniem, że wielu Duńczyków i Włochów przejawiało poczucie ludzkiej solidarności, którego wielu Belgom brakowało. Wizja Orwella przedstawiała świat, w którym taka ludzka solidarność jest - rozmyślnie, poprzez staranne planowanie - uniemożliwiona.
Tradycyjnym filozoficznym sposobem wysławiania tego, co rozumiemy przez „ludzką solidarność", jest powiedzenie, że wewnątrz każdego z nas istnieje coś - należące do naszej istoty człowieczeństwo - co reaguje na obecność tej samej rzeczy u innych istot ludzkich. Taki sposób eksplikacji pojęcia solidarności zgadza się ze zwyczajem mówienia, że publiczność w Koloseum, Humbert, Kinbote, O'Brien, strażnicy w Oświęcimiu oraz Belgowie, którzy patrzyli, jak gestapo wywleka ich żydowskich sąsiadów, są „nieludzcy". Chodzi tu o to, że wszystkim im brak pewnej cząstki, która jest zasadniczym elementem tego, aby być w pełni istotą ludzką.
Filozofowie, którzy przeczą, tak jak ja w rozdziale 2., istnieniu takiej cząstki, istnieniu czegokolwiek przypominającego „rdzenną jaźń", nie mogą odwoływać się do tej ostatniej idei. Nasze podkreślenie przygodności i nasz konsekwentny sprzeciw wobec takich idei, jak „istota", „natura" i „podwaliny", uniemożliwia-
ją nam zachowanie pojęcia naturalnej „nieludzkości" pewnych działań i postaw. Albowiem konsekwencją tego podkreślenia jest zgoda na to, że to, co uznaje się za wyznacznik bycia przyzwoitym człowiekiem, zależy od okoliczności historycznych, od przejściowego konsensusu co do tego, jakie postawy są normalne i jakie praktyki są sprawiedliwe, a jakie nie. A jednak w czasach takich jak czasy Oświęcimia, kiedy historia znajduje się w punkcie zwrotnym, a tradycyjne instytucje i wzorce zachowania załamują się, pragniemy czegoś, co mieści się poza historią i instytucjami. Cóż innego może tym być, aniżeli ludzka solidarność, wzajemne rozpoznanie w sobie wspólnego nam człowieczeństwa?
Namawiam w tej książce, abyśmy spróbowali nie pragnąć czegoś, co mieści się poza historią i instytucjami. Podstawowa przesłanka niniejszej książki mówi, że dane przekonanie może nadal kierować działaniem, może nadal być uznane za warte tego, by za nie umrzeć, pośród ludzi, którzy dobrze wiedzą, że przekonanie to nie jest rezultatem niczego głębszego aniżeli przygodna okoliczność historyczna. Moja wizja liberalnej utopii z rozdziału 3. była szkicem społeczeństwa, w którym zarzut „relatywizmu" utracił swoją moc, społeczeństwa, w którym pojęcie „czegoś, co mieści się poza historią" stało się niezrozumiałe, lecz w którym poczucie solidarności zachowało się. Mój wizerunek liberalnej ironistki z rozdziału 4. przedstawiał kogoś, dla kogo to poczucie jest sprawą wyobraźniowego utożsamienia się z konkretami życia innych ludzi, a nie rozpoznania czegoś, co go z nimi od zawsze dzieli. W rozdziałach 5. i 6. usiłowałem pokazać, jak można teorię ironiczną uprywatnić, a przeto zapobiec temu, by stała się zagrożeniem dla politycznego liberalizmu. W rozdziałach 7. i 8. próbowałem ukazać, jak wstręt do okrucieństwa - poczucie, że jest ono najgorszą rzeczą, jakiej się dopuszczamy - został połączony, u Nabokova i u Orwella, z poczuciem przygodności jaźni i historii.
W tym końcowym rozdziale w sposób bardziej ogólny odniosę się do twierdzenia, że jesteśmy moralnie zobowiązani poczuwać się do solidarności z wszystkimi istotami ludzkimi. Wyjdę od
koncepcji, do której krótko nawiązałem w rozdziale 1. - od Wilfrida Sellarsa analizy powinności moralnej w kategoriach „my--intencji". Analiza ta za podstawowe pojęcie wyjaśniające w tym obszarze przyjmuje „jednego z nas"58 - pojęcie, do którego odwołujemy się w zwrotach takich jak: „ludzie naszego pokroju" (w przeciwieństwie do handlarzy i służby), „towarzysz z [radykalnego] ruchu", „Grek taki jak my" (w przeciwieństwie do barbarzyńcy) czy „brat katolik" (w przeciwieństwie do protestanta, Żyda czy ateisty). Chcę zaprzeczyć twierdzeniu, jakoby określenie „jeden z nas, ludzi" (w przeciwieństwie do zwierząt, roślin i maszyn) mogło posiadać taką samą siłę co którykolwiek z wcześniej wymienionych przykładów. Twierdzę, że „my" ma zazwyczaj siłę kontrastową w odniesieniu do jakiegoś „oni", które również składa się z istot ludzkich - niewłaściwego rodzaju istot ludzkich.
58 Zob. Wilfrid Sellars, Science and Metaphysics, dz. cyt., s. 222: Jest faktem pojęciowym, że ludzie tworzą wspólnotę, jakieś my, uznając każdego innego za jednego z nas, i pragnąc wspólnego dobra nie jako przejawu dobrej woli - lecz pragnąc go jako jeden z nas, czyli z moralnego punktu widzenia". (Z Quine'owskich przyczyn wolałbym w powyższym cytacie ująć w nawias zwrot: ,Jest faktem pojęciowym", ale ta metafilozoficzna różnica zdań pomiędzy mną a Sellarsem nie ma znaczenia dla naszego tematu). W rozdziale 7. swojej książki Sellars przedstawia implikacje tego twierdzenia. Gdzie indziej badacz ten utożsamia „my-świadomość" z chrześcijańską caritas i „lojalnością" Royce'a. Użyteczną analizę i krytykę metaetyki Sellarsa znaleźć można w: W. David Solomon, Ethical Theory, w: The Synoptic Vision: Essays on the Philosophy of Wilfrid Sellars, red. CF. Delaney i in., Notre Dame 1977.
Zastanówmy się najpierw nad tymi Duńczykami i Włochami. Czy powiadali oni o swoich żydowskich sąsiadach, iż ci zasługują na uratowanie dlatego, że są bratnimi istotami ludzkimi? Może czasami tak, ale z pewnością, gdyby ich zapytać, użyliby bardziej zaściankowych kategorii, aby wyjaśnić, dlaczego ryzykują dla ochrony jakiegoś Żyda - powiedzieliby na przykład, że ten konkretny Żyd jest współobywatelem Mediolanu albo takim jak oni mieszkańcem Jutlandii, przedstawicielem tego samego związku czy profesji, tak jak oni graczem w bocce lub takim jak oni rodzicem małego dziecka. A teraz spójrzmy na owych Bel-
gów: na pewno istnieli tacy ludzie, dla których ochrony podjęliby oni ryzyko w podobnych okolicznościach, ludzie, z którymi się utożsamiali pod takim czy innym względem. Ale Żydzi rzadko podpadali pod te względy. Przypuszczalnie można znaleźć szczegółowe historyczno-socjologiczne wyjaśnienia tej stosunkowej rzadkości pojawiania się pośród Belgów pobudzających braterskie uczucia względów, pod które mogliby podpadać Żydzi - wyjaśnienia tego, dlaczego: „Ona jest Żydówką" tak często przeważało nad: „Ona jest, tak jak ja, matką małych dzieci". Jednak „nieludzkość", „brak serca" czy „brak poczucia ludzkiej solidarności" nie są takimi wyjaśnieniami. Określenia takie są w tego rodzaju kontekście wzdrygnięciami dezaprobaty. Rozważmy, jako ostatni przykład, stosunek współczesnych amerykańskich liberałów do niezmiennej beznadziei i nędzy życia, które jest udziałem młodych czarnych w amerykańskich miastach. Czy mówimy, że ludziom tym należy pomóc, ponieważ są podobnymi nam istotami ludzkimi? Możemy tak powiedzieć, jest jednak rzeczą daleko bardziej przekonującą, zarówno moralnie, jak i politycznie, określać ich jako takich jak my Amerykanów - podkreślać, że jest rzeczą wołającą o pomstę do nieba, by Amerykanin żył bez nadziei. Przykłady te mają pokazać, że nasze poczucie solidarności jest silniejsze, kiedy tych, wobec których okazujemy solidarność, uznaje się za „jednych z nas", przy czym „nas" oznacza tu grupę węższą i bardziej lokalną...
isabela3