Nicholas Robin - W ramionach pana doktora.pdf

(483 KB) Pobierz
140951131 UNPDF
Robin Nicholas
W ramionach pana doktora
Rozdział 1
Za nic nie będzie płakała.
Kiedy drzwi salonu zamknęły się za ostatnią klientką tego dnia – a właściwie
już wieczoru – Marcy skrzywiła się, walcząc z piekącymi łzami. Marcy Sheldon
nie płacze, nie miała więc zamiaru ronić łez w ten samotny letni wieczór. Nawet
jeśli jest to sobotni letni wieczór.
Chwyciła szczotkę i zmiotła energicznie ścinki włosów z podłogi, po czym
wyjrzała przez szerokie okno salonu fryzjerskiego Grace Marie, by odprowadzić
wzrokiem wychodzącą panią Cromwell. Nawet ta zażywna kwiaciarka, wystrojona
w kwiecistą suknię, jakby reklamowała swój towar, ma dziś randkę z mężczyzną w
kinie urządzonym w stodole.
Kiedy Marcy podeszła do swego stanowiska, zawalonego lakierami do włosów
i żelami do ich układania, zmarszczyła czoło na widok twarzy w lustrze. Z
przyzwyczajenia przejechała placami po przystrzyżonych krótko, rozjaśnionych
włosach, a ciemne oczy powędrowały do małego zdjęcia zatkniętego obok
dziecięcego rysunku za ramą lustra. Wcale nie brakowało jej mężczyzny. Od czasu
rozwodu z Kevinem świetnie sobie radziła bez męża. Odczuwała natomiast brak
córki. Każda wizyta Mindy u Kevina po prostu raniła jej serce, a jego rzucona
niedawno pogróżka, że odbierze jej córkę, nie pozwalała myśleć o niczym innym.
Wsparta na szczotce, zatopiona we własnym bólu, Marcy usłyszała skrzypienie
drzwi wejściowych. Zamrugała oczami, by odgonić łzy. Absolutnie nie miała
ochoty na kolejnego klienta. Pochyliła się, żeby zmieść włosy na szufelkę, usiłując
przy tym wziąć się w garść. Kiedy się wyprostowała, by wyrzucić zawartość do
kosza, w lustrze napotkała wzrok Nathana Daltona. Ów wysoki, przystojny
weterynarz wpatrywał się w jej krótką spódnicę z dżinsowego materiału.
Mężczyźni. Chociaż ten szatyn z niebieskimi oczami był nadzwyczaj okazałym
przedstawicielem swojej płci, wrzuciła go do jednego worka z całą resztą. Na
straty...
W końcu odłożyła szczotkę i szufelkę i odwróciła się do niego.
– Przepraszam – odezwała się chłodno – ale już zamykam.
Nathan wsadził ręce do kieszeni spłowiałych dżinsów, spojrzał w jej
roziskrzone oczy, ale nie stropił się tym oświadczeniem. Miał na sobie wymiętą
koszulę w kolorze khaki, która wyglądała, jakby oblazła ją psia sierść.
Najwyraźniej wracał prosto ze swojej kliniki na peryferiach, chociaż dochodziło
już wpół do ósmej. Tak zresztą o nim mówiono, że to pracuś. Ale, jako jeden z
najbardziej rozchwytywanych kawalerów w Ashville, zwykle miewał randki w
sobotnie wieczory. Pewno w ostatniej chwili postanowił się jeszcze ostrzyc.
Typowy facet.
A rzeczywiście strzyżenie bardzo by mu się przydało. Gęste, falujące kosmyki
zachodziły mu już na kołnierz, spadały na czoło. Marcy przekrzywiła głowę, na
chwilę zapomniała o wszystkich zmartwieniach. Słońce oświetliło mu włosy lepiej,
niż zrobiłaby to ona. Jasne pasma połyskiwały odcieniem brązu. Już ona
wiedziałaby, jak je ułożyć, by podkreślić te opalone policzki i piękne oczy z
rzęsami jak firanki. Przepadała wprost za niebieskimi oczami...
– Gdzie jest Grace? – spytał.
Marcy uznała, że nie wolno jej ufać błyskowi w jego oczach. Choćby teraz –
czuła, że pan doktor przejrzał ją na wylot. Ze wie, gdzie błądzą jej myśli.
– Grace będzie przez cały czerwiec na urlopie.
Zmarszczył brwi, błysk w oczach nieco przygasł.
– Sądziłem, że wyjeżdża jutro. Kiedy rano podrzuciła kota Gracie do kliniki,
nie wspominała o tym, że odwołuje moją dzisiejszą wizytę.
– Gdyby był pan z nią umówiony, przepisałabym pana już w zeszłym tygodniu.
Może się pan zapisać teraz na inny termin albo poczekać na powrót Grace.
Nie miała zamiaru mu nadskakiwać, chociaż tyle serca okazywał kotom.
Denerwowało ją to, że podrywają go wszystkie kobiety w mieście. Inna sprawa, że
chętnie zanurzyłaby rękę w jego włosach. Podziwiała je nieraz w czasie jego
nieczęstych zresztą wizyt w salonie. Prawdę powiedziawszy, chyba powinien
chodzić do fryzjera męskiego, bo był zbyt męski, żeby się dobrze czuć wśród
suszarek, kwiatów w doniczkach i różowych pojemników z lakierem do włosów.
Podejrzewała, że przychodzi do nich ze względu na damską klientelę.
Kiedy dwa lata temu zarówno ona, jak i Nathan dopiero co przyjechali do tego
miasta, Grace usiłowała mu ją nawet podsunąć. On objął klinikę weterynaryjną na
dwa miesiące przed jej przyjazdem i w niedługim czasie swoim wyglądem, a także
ujmującym stylem bycia podbił serca wszystkich kobiet w promieniu stu
kilometrów. Miał sławę faceta, który przygarnia do lecznicy wszystkie bezdomne
psy i koty. Czasem przypominał jej dużego dzieciaka, który ma wielu
czworonożnych ulubieńców. O nie, niepotrzebny jej kolejny Piotruś Pan w życiu.
– Byłem umówiony – upierał się Nathan.
Marcy zmarszczyła brwi. Była pewna, że nie omieszkała przenieść na inny
termin wszystkich klientów umówionych z Grace.
– Sprawdzę.
Wygodne brązowe skórzane buty do kostek, jej ulubione, zastukały na
kafelkowej podłodze, kiedy szła do biurka, na którym stała kasa. Przekartkowała
zeszyt rezerwacji. Zdenerwowało ją to, że Nathan podszedł i stanął tuż za nią,
przez co trudno jej się było skupić. Zalatywało od niego jakimś lekarstwem, a
także psem, co nie przesłaniało zapachu ciepłego męskiego ciała. Wchłaniała tę
woń z przyjemnością – tylko dlatego, że sama miała w dzieciństwie psa. Teraz
chciała kupić szczeniaka dla Mindy, ale właścicielka domu, w którym
wynajmowała mieszkanie, nie zgodziła się. Marcy wciągnęła głęboko powietrze,
kiedy Nathan uderzył ręką w odwróconą właśnie przez nią kartkę.
– O tu. Jestem umówiony kwadrans po siódmej.
Marcy usiłowała nie zwracać uwagi na to, że Nathan zagląda jej przez ramię.
Niemal obejmował ją muskularnym ramieniem, a ta jego wielka, opalona ręka
kontrastowała z jej zgrabną, bledszą dłonią. Czuła się przy nim krucha jak motyl
wtłoczony w kokon. Zwinęła palce w piąstkę i wbiła wzrok w kartkę. Niech to
licho! Po prostu zapomniała odwołać jego rezerwację. Na pewno podświadomość
kazała jej ukuć ten spisek, żeby pozwolić dorwać się do jego włosów...
Odsunęła od siebie tę myśl, przypomniawszy sobie, że zbiegło się to w czasie z
telefonem Kevina. Dzwoniąc, że przyjedzie po Mindy, uprzedził ją, że ma zamiar
się starać o przyznanie mu opieki nad córką. Nic dziwnego, że o czymś
zapomniała.
Zagryzła wargi. Nathan był stałym klientem Grace, chociaż często zbyt długo
zwlekał ze strzyżeniem. Musiała więc ratować sytuację. Za nic w świecie nie
chciałaby sprawić zawodu Grace.
Kiedy dostała opiekę nad Mindy, stawała na głowie, żeby utrzymać standard
życia córki. Przed rozwodem mieszkali w domu w Chicago – w znacznie bardziej
luksusowych warunkach niż te, w których wychowywała się ona sama. Kiedy
wreszcie znalazła dla siebie i dla córki odpowiedni dom, Kevin rozpoczął starania
o sprawowanie opieki, z pewnością za podszeptem rodziców, którzy uwielbiali
Mindy.
Kiedy przyjechała do Ashville, bała się sięgać do pieniędzy z ugody
rozwodowej, by nie zdradzić, że ma kłopoty. Grace dała jej pracę oraz przyjęła ją i
Mindy pod swój dach, dopóki czegoś sobie nie znalazły. Dzięki Grace mogła
zatrzymać Mindy. Aż do teraz.
Kiedy Grace dowiedziała się o ostatniej pogróżce Kevina, chciała zrezygnować
z urlopu ze swoją nową rodziną – z mężem Johnnym i jego siostrzenicą, małą
Gracie – na wypadek, gdyby musiała służyć pomocą Marcy.
Znów zapiekły ją łzy, ale się opanowała. Tak strasznie się stęskniła za córką,
chociaż rozstały się niedawno. Nie przeżyłaby chyba dłuższego rozstania. A
Mindy jak by to przyjęła? Córka ją kochała.
Marcy przełknęła ślinę, zamrugała powiekami, za wszelką cenę usiłując się
opanować. Ku jej najwyższemu upokorzeniu łzy popłynęły z oczu.
– Ejże, proszę nie płakać.
Nathan powiedział to z przejęciem, niemal ze strachem. W pierwszej chwili
chciał stamtąd uciec, byle jak najdalej od kłopotu. Nic go tak nie wyprowadzało z
równowagi jak płacz kobiety. Tak bardzo nie przestraszył go nawet byk starego
Hofstettera, który przegonił go z pastwiska.
Nikt przecież nie płacze z powodu pomyłki z wizytą u fryzjera. Nawet kobieta.
Ech, do diabła! Za bardzo chyba spodobała mu się ta sytuacja, kiedy nachylał
się nad nią, wdychał świeżą woń jej włosów i skóry, podziwiał krągłości pod
zgrabną minispódniczką i białą bluzką z atłasową lamówką. Zadziałały na niego, o
dziwo, nawet te sportowe buty. A teraz poczuł się nieswojo, jak gdyby miał
skrupuły, chociaż nawet nie wiedział, co jest nie tak. Z jednej strony miał ochotę
uciec gdzie pieprz rośnie, żeby nie widzieć tych jej łez, ale też nie był kompletnym
palantem. Dotknął ramienia Marcy, chcąc, żeby się odwróciła. Postanowił zapytać
o powód.
Ledwie zdążył spojrzeć w jej lśniące piwne oczy, a już ukryła twarz na jego
piersi i mocno się do niego przytuliła.
Aż zastygł w bezruchu, z rękami podniesionymi do góry, jak gdyby mierzyła
do niego z pistoletu, a wstrząs spowodowany tak nieoczekiwanym przebiegiem
wypadków przeszył go jak kula. Po prostu sparaliżował go od stóp do głów. Marcy
zaś drżała na całym ciele, wtulając się w niego coraz mocniej. Poczuł do siebie
obrzydzenie, że zwraca uwagę na atrakcyjność dziewczyny, kiedy ta płacze.
Próbował się nawet uwolnić z jej uścisku, ale Marcy złapała go za koszulę i
trzymała, jak gdyby od niego zależało całe jej życie.
Zamknął oczy i zaczął wznosić żarliwe modły. Niechby mu dała spokój. Nie
chciał, żeby czyjekolwiek życie zależało od niego.
Kiedy chwycił ją za ręce, pragnąc od siebie odsunąć, musnął brodą jej krótko
przystrzyżone włosy. Okazały się nadspodziewanie miękkie, zupełnie jak puch
pisklęcia. Skórę też miała delikatną w zetknięciu z jego szorstkimi dłońmi. Nagle
bez najmniejszego wysiłku zaczął głaskać jej ramiona, a potem wodzić rękami po
plecach – w geście pocieszenia. Przylgnęła do niego jeszcze bardziej. Wolałby,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin