Andersen Hans Christian - Śpiewak spod strzechy.pdf

(57 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Hans Christian Andersen
Śpiewak spod strzechy
Z ima. Zima śnieżną okryta zasłoną wygląda jak wykuta z marmurowej skały; powietrze
jasne, czyste, wiatr kolący, ostry, niby miecz obosieczny; drzewa bezlistne, jak białe korale,
jak migdałowe gaje w pełnym kwiecie; widok daleki, jak z wierzchołka góry.
I noce piękne pod niebem, usłanym gwiazd miliardami, przy blaskach północnej zorzy.
N adchodzi burza i z chmur ciemnych sypie puchy łabędzie; białe, lekkie płatki kołyszą
się w powietrzu, pokrywają dachy, ulice, pola, drogi i gościńce. Biało, cicho i chłodno.
L ecz nam ciepło w izbie, przy płonącym kominku; wesoło w gromadce słuchać i
opowiadać o czasach minionych, minionych dawno. Posłuchajmy baśni.
N a morzu, hen daleko, na szerokim, grób olbrzymi na skale. O północy siada na nim
bohaterski duch pogrzebanego w tej mogile króla. Siada i ciężko wzdycha. Złocisty diadem
świeci mu na skroni, wiatr włosy rozwiewa; pierś ma w stal zakutą, lecz głowa ciężko spada
mu na piersi, a z ust wyrywa się głuche westchnienie, westchnienie bólu.
D uch bohatera nie ma w mogile spokoju…
O kręt o białych żaglach płynie po morzu z daleka, przy grobowej skale zarzucił kotwicę,
żeglarze na ląd wyszli. Pomiędzy nimi idzie pieśniarz stary, ten zbliża się do króla stopą
śmiałą.
— Dlaczegoś smutny? — pyta. — Jaki ból cię tłoczy?
— Smutny jestem — odpowiada duch pognębionego — bo czyny moje umarły wraz ze
mną, zostały zapomniane, jak ja pod tą skałą. Żaden śpiew o nich nie rozbrzmiewał po
świecie, żadna pieśń w sercach ludzkich nie zbudziła żalu, nie pozostała w pamięci mych
wnuków. Więc smutny jestem — zniknąłem bez śladu i ja, i życie moje. Dlatego nie znam w
mogile spoczynku. Duch bohatera świecić winien wiecznie, a mój zasłonił obłok niepamięci.
Pieśń tylko takie zasłony rozdziera.
I mówił długo o swych wielkich czynach, które współcześni wielbili i czcili, lecz nie miał
kto opiewać, gdyż pomiędzy nimi nie było ani jednego śpiewaka.
Wtedy położył pieśniarz dłoń natchnioną na struny harfy i pieśń się rozległa potężna i
wspaniała. Opiewał odwagę młodzieńczą bohatera, jego śmiałe czyny, gorące serce i ducha
wzniosłego. Śpiewał w miłości i wierze, i prawdzie.
N a grobowcu podniosła się postać królewska, a twarz jej zajaśniała, jak chmurka
srebrzysta w blasku miesiąca. I rozpłynęła się w blasku jak zorza, duch bohatera zniknął we
własnych promieniach, rozwiał się razem z pieśnią.
N a samotnej skale pozostał tylko zielony pagórek, a na nim kamień grobowy bez znaku.
A le z ostatnim tonem wieszczej harfy ze strun jej zerwał się ptaszek maleńki, ptaszek o
cudnym głosie, w którym drżą na przemian wszystkie tony serca ludzkiego: radości, bólu,
tęsknoty i szczęścia. Ptaszek wzniósł się wysoko i leciał nad morzem ku oddalonym lądom,
ku górom i lasom, ponad polami i ponad łąkami, gdzie go witano serdecznie, radośnie.
Śpiewak to znany, śpiewak pieśni gminnej, co nigdy nie umiera.
I dziś go słyszymy, tu, koło kominka, kiedy puchy białe bujają w powietrzu, i pod niebem
burza się sroży. On śpiewa nam, co było, pieśni wesołe i smutne, o surowych krajach dalekiej
północy i rozkosznych dolinach południowych; on ma słowa i tony, ma łzy i uśmiechy i w
sercach ludzkich budzi wiosnę młodą, albo okrywa je szronem jesieni.
P tak pieśni gminnej nigdy nie umiera, a żyje dawno i wszystko pamięta: i wielkich
bohaterów, i klęski okropne, wszystkie nadzieje i wszystkie zawody, i język ojców naszych
zapomniany, i zapomniane prastare pamiątki on nam tłumaczyć umie słowem żywym.
A kiedy śpiewa, to burza nadchodzi, biją pioruny, lód pęka, świat płonie, i drży w
posadach ziemia — bo on potęgę ma i władzę wielką i królem jest i twórcą — choć nie
bogiem.
Z ima. Wiatr ostry jak miecz obosieczny niesie tumany śniegu, góry całe. I wszystko
sypie na miasto, skazane, aby zniknęło z ziemi. Dziwny sen zimowy. Skryły się domy i
krzyże kościołów; góra śnieżna jaśnieje w przejrzystem powietrzu i odbija promienie słońca.
N ad pogrzebanym miastem krąży ptactwo, świergocze, krzyczy, śpiewa.
Wróble chmurą całą przysiadły na śniegu; wzrusza je każda drobnostka; opowiadają tak
wiele, tak wiele o tym, co było w kuchni, na podwórzu. Wszystko wiedzą, wszystko wiedzą.
Pi, pi! My znamy pogrzebane miasto, znamy każdy zaułek, każdy kącik. Pi, pi! Wszystko, co
żyło tam, leży pod śniegiem, wszystko, co żyło, pi, pi!
C zarne kruki i wrony unoszą się nad białym śniegiem, niby żałobne plamy. — Grab!
Grab! — krzyczą co chwila. — Tyle rzeczy do jedzenia zostało pod śniegiem! Tyle rzeczy
wybornych i pożywnych, kra, kra!
L ecą dzikie łabędzie, szumiąc wspaniałymi skrzydłami w górze, a pieśń ich mówi o tym,
co wielkie i piękne w umarłym mieście było, w mieście pogrzebionym pod górą śniegu.
A le ptaszek drobny głos podniósł także dźwięczny:
— O, nic nie umiera! Bo nie ma śmierci, a życie trwa wiecznie, choć się przelewa czasem
w tony pieśni, słowa prorocze, w promienie światłości, w mądrość i wiarę. Lecz nie ginie
życie, ono wstępuje tylko w nowe serca, i bicia ich przyśpiesza, ono ożywia nasze myśli i
wspomnienia i powstaje przed nami z każdego grobowca wieczne i nieśmiertelne. Co żyło,
żyć będzie!
T ak śpiewał ptak natchniony pieśni gminnej, co nigdy nie umiera.
I w tej samej chwili spłynęło z nieba ciepłe tchnienie Boże, pękły śnieżne otchłanie,
słońce je zwycięża, przenika wnętrze góry, kruszy jej potęgę i nową wiosnę budzi na mogile, i
nowe życie na starym pniu szczepi.
B o nie ma śmierci; co żyło, żyć będzie. Zwiastunem prawdy tej ptaszek maleńki, ptak
pieśni gminnej, który nigdy nie umiera.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin