ALDISS BRIAN
UMYSŁ W POTRZASKU
Przełożyła:
Ewa Domańska
Zadedykowane duchowi Hugo Gemsbacka
Na początku rzeczy po prostu się unosiły
Potem niektóre nauczyły się przebijać powierzchnię wody
Niektóre rzeczy nauczyły się pływać
Niektóre rzeczy nauczyły się żyć na bagnach
Niektóre rzeczy nauczyły się żyć na lądzie
Niektóre rzeczy nauczyły się pełzać
Niektóre rzeczy nauczyły się biegać
Niektóre rzeczy nauczyły się latać
Niektóre rzeczy nauczyły się używać ogień
Niektóre rzeczy nauczyły się opowiadać historie
Jedna z nich mówi o odmiennej przyszłości
Kiedy wszyscy będą mogli chodzić
I nikt nie będzie musiał uciekać
SYMFONIA
MANNERHEIMOWSKA (I)
Glosy psów poszczekujących w nocy, kiedy wszyscy prócz cie-
bie pogrążeni są we śnie. Zapach nocnego powietrza. Tchnienie
nocy przenikające ciało jakby szczególnym zmysłem. Nawet własne
kroki brzmią dziwnie.
Dawno temu, pewnej bezksiężycowej nocy, mój starszy brat
uciekł z cygańską dziewczyną. Czy jeszcze żyje? Musi być specjalne
niebo i specjalne piekło dla ludzi takich jak on. Często tęsknię za
obojgiem.
Ktoś, kogo dziadek znał Sibeliusa, zacytował mi słowa mistrza:
„Istnieje codzienny świat pozorów i czarodziejski świat życia we-
wnętrznego. Mostem między nimi jest muzyka".
O tym właśnie myślałem idąc do domu i wdychając spokojne
nocne powietrze. O tym oraz o wielu innych rzeczach. Znajdowa-
łem się w stanie swoistego podniecenia - uradowany, a jednocześ-
nie pełen podejrzeń. Z powodu tego nastroju trudno było mi
początkowo stwierdzić czy martwa dziewczyna pochodzi ze świata
pozorów, czy też ze świata życia wewnętrznego.
Ucieczka mojego brata w świat miłości erotycznej, w świat
wolny od politycznych nacisków, nie dawała mi spokoju. Kogoś in-
nego może prześladować wspomnienie kwiatu wręczonego niegdyś
czułym gestem. Nawet w tej chwili moje myśli krążą wokół tamtej
martwej dziewczyny. Włączyłem latarkę spostrzegłszy coś na skra-
ju drogi. Leżała tam potargana i brudna, z nogami pobłyskującymi
jak nagie konary drzewa, z zadartą po pas spódnicą, obnażonymi
wszystkimi intymnymi częściami ciała, z ufnością wpatrująca się
martwymi oczami w niebo. Nawet tutaj, na wygnaniu... tamto
wspomnienie powraca, dręczy i sieje spustoszenie w moim sercu.
I, jeśli mogę cofnąć zegar o godzinę czy dwie, była to dla mnie
godzina triumfu lub czegoś porównywalnego do triumfu. Być mo-
że takie chwile przyciągają tragedię, tak jak Furie składają wizytę
ludzkiej dumie. Moja symfonia odniosła sukces. Wracałem do do-
mu z Oulu, gdzie dyrygowałem podczas premiery mojej drugiej
symfonii w miejskim centrum. Na sali był nawet obecny wybitny
krytyk Jalkirouka. Posępne, zwycięskie tony ostatniej części dzieła,
które jak nigdy przedtem rozwinęły mroczne akordy mojej palety
tonicznej, wciąż czarodziejsko dźwięczały mi w uszach, toteż po-
wtarzałem sobie bez ustanku: „Przynajmniej to osiągnąłem, przy-
najmniej tego dokonałem".
Faktem jest, iż nie byłem w pełni zadowolony ze sposobu ode-
grania drugiej części. Nie poszła tak jak sobie tego życzyłem.
Po koncercie w Oulu wydano przyjęcie na moją cześć. Przed
odjazdem na lotnisko, skąd miałem polecieć do Kuusamo, wygło-
siłem krótkie przemówienie. Moja żona nie czekała w samocho-
dzie na lotnisku w Kuusamo, ale też nie byłem całkiem pewien czy
przybędzie. Cierpiała na artretyzm i coraz więcej czasu spędzała
leżąc pod kocami na wielkiej, wiklinowej sofie w naszym salonie
oraz czytając francuskie powieści.
Nasz dom, oddalony o około pięć kilometrów od lotniska, stał
przy wiodącej z niego autostradzie. Była piękna noc. Z jakiegoś
powodu - może winę powinienem przypisać wewnętrznemu nie-
pokojowi - postanowiłem nie korzystać z taksówki, którą brałem
zwykle gdy Sinnikka nie wychodziła po mnie na lotnisko, ale pójść
na piechotę. Wyjąłem z bagażu buty podbite futrem i ruszyłem
energicznie dostosowując krok do rytmicznej frazy: „Dobrze, że
przynajmniej to zrobiłem". To nie była zła muzyka. Powiedziała
coś moim rodakom o fatalnych czasach w jakich żyliśmy. Poto-
mność z pewnością odda mi za to hołd. Potomność i współczesna
krytyka.
Jednakże druga część, wolniejsza, wciąż mnie martwiła. Ku
czci mojego brata włączyłem do niej motyw z Janaczka, składający
się z permutacji wznoszących się i opadających ruchów ćwierćnut
z sekundą wielką, co zapożyczyłem z kameralnego dzieła Janaczka
Zapisnik zmizeleho". Ten utwór na zespól wokalny opowiada
0 młodzieńcu, który zakochuje się w cygańskiej dziewczynie i ucie-
ka z nią ze swojej rodzinnej wsi. Są w nim słowa: „Gdy coś jest
twoim przeznaczeniem, ucieczka nic nie zmieni"; w mojej orkie-
stracji główny motyw namiętności i przeznaczenia płynął wolno
1 niewyraźnie, a w Oulu w sali koncertowej urywał się kilkakrot-
nie. Powinienem był jeszcze popracować nad tym fragmentem
i przeklinałem sam siebie, że tego nie zrobiłem.
Gdy wyruszyłem do domu, była w przybliżeniu druga nad ra-
nem - „Już na niebie pojawia się brzask" - przychodzą na myśl
słowa jednej z pieśni z „Zapisnika" Janaczka - a zza zasnutego
chmurami horyzontu przebijał się blask wschodzącego słońca. La-
tem ciemność jest w tym kraju jedynie pewnym rodzajem nieuda-
nego dnia.
O tej porze nie było żywego ducha. Na dalekim przedmieściu
ujadały psy, trudno powiedzieć - domowe, czy też zdziczałe. Jed-
nostajny krajobraz za miastem urozmaicała jedynie wstęga drogi.
W jaki sposób dziewczyna dotarła w to miejsce? Skąd przyszła
śmierć? Ale motyw zbrodni był jeszcze kwestią przyszłości, a ja
wciąż przebywałem w czarodziejskim świecie moich myśli. Na ra-
zie niewidoczne jezioro leżało gdzieś przede mną, nad jego brze-
giem stał mój dom, a w nim Sinnikka. W odległości zaledwie kilku
kilometrów drzemały pod posępnymi tumanami chmur brzegi na-
szego gigantycznego, przerażającego sąsiada ze wschodu, jedno-
cześnie groźby i inspiracji. No i ja obok rowu, w połowie mojej
drogi życiowej.
Symfonia spotkała się z pewną rezerwą ze strony pierwszych
słuchaczy w Oulu. Mogłem się tego spodziewać: muzyka nie docie-
rała do ludzi natychmiast, ale też nie to było moim zamiarem. Po-
za tym, jesteśmy ludźmi powściągliwymi, ukształtowanymi przez
klimat i historię. Krytyk Jalkirouka siedział z nieprzeniknionym
wyrazem twarzy w loży na parterze. Gdziekolwiek bym nie miesz-
kał, to odwieczne przeznaczenie naszego ludu wciąż mnie nie od-
stępuje - podobnie jak człowieka wielkiego duchem. Rzeki naszej
ojczyzny zawsze biorą swój początek w strumieniach mleka matki.
Moje myśli stały się ciężkie, kroki wolniejsze. Kiedy jestem
sam i nie komponuję, moje myśli częstokroć są jak z ołowiu. Krok
po kroku starałem się pomniejszyć moje osiągnięcia, chociaż tro-
chę zlekceważyć to, czego dokonałem. Chociaż proces ten przera-
żał mnie i bezsilnie obserwowałem jak wdziera się w moją dumę,
równocześnie witałem go z radością, podobnie jak każdy artysta,
który zawsze na dnie serca powinien kryć rozczarowanie, który
musi być surowy, musi być beznamiętny, nie może zaznać spokoju.
Jedynie ta fala pogardy przyniesie mi oczyszczenie, abym potem
spróbował raz jeszcze i być może stworzył dzieło głębsze, wieko-
pomne.
„Rozdrabniasz się, twierdzisz że tworzysz dla swoich czasów,
dla swoich rodaków... Co za prowincjonalizm! Tylko drugorzędni
kompozytorzy wyznaczają sobie takie cele!". Tak więc skarciłem
się mówiąc, iż powinienem wystrzegać się popularności. Muszę
wyzbyć się chęci zysku, nie wolno mi gonić za nagrodą - to droga
do upadku artysty. Muszę żyć tylko dla muzyki. Jej muszę poświę-
cić wszystko, nawet kosztowną opiekę lekarską, której wymaga
moja biedna żona.
W jakiż inny sposób artysta może zachować godność i iść
z podniesioną głową? Te klaszczące dłonie w sali koncertowej
w Oulu... Z chwilą wygaśnięcia oklasków, w umysłach które wydały
rozkaz dłoniom, ucichła moja muzyka. Muzycy, artyści, pisarze,
każdy z nich miał swój dzień, ale byli niczym w porównaniu z poli-
tykami mogącymi w dowolny sposób manipulować ich przeznacze-
niem.
Szczekanie psów zostało teraz w tyle. Przy akompaniamencie
głuchych stąpnięć przerywających ciszę, pogrążyłem się w rozmy-
ślaniach nad śmiercionośną historią tego stulecia; rozmyślałem
o tamtych brutalnych ludziach, których kariery nadały kształt temu
światu.
Tamci ludzie... ich cienie przemykające przez andante mojej
drugiej symfonii. Był wśród nich porywczy Szwed, Karol XII, który
nie wiedział co to porażka, który wojował pod kamienistymi ścia-
nami Narvy; wokół szalała śnieżyca, a jego ludzie zadali druzgo-
czącą klęskę wojskom Piotra Wielkiego. Później ten szaleniec
z rozwianymi na wietrze włosami, w wysokich żołnierskich butach,
poległ podczas ataku na ponurą twierdzę w Norwegii. Przez swój
szaleńczy zapał stracił Imperium Szwedzkie, a Piotr Wielki rzucił
się jak lew na bałtyckie prowincje Karola.
Goście z cywilizowanych ziem ocenili naród Piotra dawno te-
mu. Carowie dysponowali nieograniczoną władzą. Chłostali swo-
ich bojarów, bojarowie batożyli pańszczyźnianych chłopów,
biskupi chłostali księży, a wszyscy tłukli swoje żony, dzieci i ko-
chanki. Ubóstwo, przesądy, pijaństwo i rozpusta - oto znajoma
wszystkim manifestacja tej wędrówki Orientu na północ. Buntow-
niczy, a jednocześnie konserwatywny, ten straszliwy lud przeżył ty-
siąc lat pod rządami Rurykowiczów i Romanowów, czcząc swoich
ciemiężycieli, deprawując i będąc deprawowanymi, nie czyniąc ani
jednego kroku w stronę cywilizacji. Któż byłby w stanie przeciw-
stawić się udręczonemu narodowi? Nie ja!
Pod jarzmo tego narodu mój kraj dostał się w 1809 roku, aby
w nim pozostać przez ponad sto lat. Wtedy nasze noce były naj-
czarniejsze, zimy najdłuższe. Tajna policja, bomby, groźba zesłania
na Syberię - oto instrumenty sprawiedliwości, które znaliśmy. Cóż
z tego, że byliśmy krajem na obrzeżach Europy, gdzie prócz ryb,
reniferów i niedźwiedzi, nie było niczego do jedzenia? Cóż z tego,
że egzystowaliśmy na skraju ubóstwa, niezdolni do utopijnych ma-
rzeń, które zaczynały wstrząsać Europą, a nawet samą Matką Ro-
sją? Od czasu gdy sprośny awanturnik, moskwiczanin Piotr ustąpił
miejsca innym zbirom, aż po srogiego ciemięzcę Aleksandra II,
którego pomnik stoi dumnie w naszej stolicy dlatego, że batożył
nas łagodniej od swoich poprzedników, nasze życie niewiele się
zmieniło; nasi potomkowie w Oulu żyli w chatach z drewnianych
bali, pozostawali na diecie składającej się z kartofli oraz surowych
śledzi, wcześnie umierali z powodu gruźlicy, pijaństwa lub podczas
porodu. Naszym dziedzictwem było zło.
Małym hołdem złożonym naszemu krajowi była pewna dawka
niepodległości. Nawałnica dwudziestego wieku wdarła się nawet
do posępnego serca Rosji, gdzie ster rządów przejęli dwaj pozba-
wieni skrupułów awanturnicy - Żydzi Bronstein i Uljanow, którzy
zmienili potem nazwiska na Trocki i Lenin. Naród, nękany bez-
precedensowymi huraganami kłamstw i okrucieństwa, wyzbył się
swojej gorliwości i dziecinnej lojalności. Ród Romanowów został
zmieciony jak źdźbło na wietrze, poodobnie jak nikomu niepo-
trzebny Mikołaj - ostatni, najłagodniejszy członek dynastii. Jego
bezskuteczne prawa, policja, więzienia i tajne dekrety zostały od
tej chwili poparte przez nowych właścicieli narodu. Lecz tamta go-
dzina przewrotu była dla mojego kraju godziną wyzwolenia się
spod jarzma i ogłoszenia niepodległości.
W świecie wciąż zdominowanym przez obrzydliwą, starą ideę
nacjonalizmu, niepodległość jest uważana za coś najbardziej za-
szczytnego. Dziesiątki krajów zdobywały niepodległość, aby potem
z winy złych rządów pogrążyć się w długach i niewolnictwie. Rol-
nictwo, przemysł, handel - wszystko cierpiało w imię nacjonali-
zmu. My, Finowie, poradziliśmy sobie w inny sposób. Uczciliśmy
naszą nową wolność wojną domową 1918 roku. Chociaż trwała
krótko, zginął w niej milion moich rodaków - w kraju liczącym
cztery miliony ludzi. Po tej rzezi zostaliśmy republiką pod prze-
wodnictwem naszego bohatera narodowego, Mannerheima -wiel-
kiego żołnierza i, naturalnie, nie mniejszego opoja i dziwkarza.
Moją symfonię zatytułowałem na jego cześć.
Rozmyślając o opowieściach, które słyszałem na temat Man-
nerheima oraz jego babskich podbojów, doszedłem do ostatniego
zakrętu drogi prowadzącej do domu. Słońce podniosło się już
znad horyzontu i pobryskując zza chmur rozświetlało okolicę po-
marańczowym blaskiem. Przede mną leżało jezioro, nieciekawie
wyglądające za rzędem skarłowaciałych brzóz, a na tle jego brze-
gów stał mój dom. Po jednej stronie drogi znajdował się rów, któ-
rym płynął niewielki strumyk. Kobieta leżała na wpół zanurzona
w rowie, wpatrując się w niebo martwym wzrokiem, z głową i ra-
mionami pod wodą. Sweter i spódnica były porwane. Zadarte wy-
soko odsłaniały oczom przechodnia intymne części ciała ofiary.
Układ ciała sugerował, iż kobieta została wyrzucona z samochodu.
Gdy przyklęknąłem próbując wyciągnąć ją z rowu, spojrzałem
na to, co zwykle miewała przysłonięte, i przyszła mi do głowy myśl
banalna, myśl która mogłaby przytrafić się każdemu mężczyźnie, iż
to jest właśnie ta kryjówka, dzięki której świat kłamstw i ucisku
stał się dla mężczyzn znośny, która rodziła miłość, o ile miłość
miała zaistnieć, i która leżała u podstaw większości inspiracji mu-
zycznych. Z trudnością uniosłem ociekającą wodą głowę. Obciąg-
nąwszy spódnicę kobiety położyłem ciało na skraju rowu.
Początkowo przypuszczałem, iż została zgwałcona i zamordo-
wana, byłem jednak zbyt wrażliwy, aby przedsięwziąć jakiekolwiek
śledztwo i sprawdzić tę teorię. Taka zbrodnia nie jest czymś nie-
znanym, nawet w moim spokojnym kraju. Znalezienie zamordo-
wanej ogromnie mnie przygnębiło i pozbawiło jasności myślenia.
Wiedziałem jedynie, iż nie wolno pozwolić aby leżała tu do świtu,
rzucona na pastwę dzikich psów. Zaniosę ją do domu, potem za-
dzwonię na policję. Byłem jednak świadom, że w takiej bliskości
granicy nieprzyjaciela, policja prawdopodobnie każe mi długo cze-
kać.
Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż kobieta została
ugodzona czymś ostrym. Pod plecakiem, który miała na sobie, po-
ła płaszcza była poszarpana w miejscu gdzie ciało przebił nóż lub
sztylet. Spostrzegłem, że na ziemi czerwieni się odrobina krwi.
Martwa dziewczyna była na tyle lekka, aby stanowić znośne
brzemię. Przerzuciłem ją przez ramię, tak że jej dłonie obijały się
o moje łydki i pomaszerowałem równym krokiem w stronę domu.
W oknie mojego domu przebłyskiwało światło. Czy byłem
w domu, czy też nie, Sinikka zawsze zostawiała światło na noc. Od-
bijało się jak kosmyk złotych włosów w ciemnej, nieruchomej wo-
dzie strumienia. Przed domem kołysała się przycumowana łódź; za
nim, niby szereg żelaznych prętów, stał rząd brzóz. Położyłem na
ganku swoje brzemię, potem torbę, a następnie wyprostowałem
plecy. Zadrżałem ogarnięty wątpliwościami. Na filmach grozy,
które dość rzadko oglądałem, dźwiganie zwłok wczesnym rankiem
było fraszką. W świecie rzeczywistym, gdzie motywy są bardziej
niezrozumiałe, a niejasności nie tak łatwo dają się wytłumaczyć,
aby być nieuchronnie powiązanym ze śmiercią, wystarczy zaledwie
się o nią otrzeć.
Istniała potęga żywych, którą należało brać pod uwagę: reak-
cja Sinikki, reakcja nieznanych osób, reakcja moich przyjaciół,
publiczności, ale też istniały mroczne siły rządzące naszym świa-
tem. Siła umarłych jest także pewnym czynnikiem. Dziewczyna
odeszła, ale jej historia, to co mogłoby się nią okazać, pozostała
i może wypuścić korzenie, które wrosną w moje życie. Dźwięki
tamtego złowrogiego „Valse Triste" Jeana Sibeliusa, fragment
przypadkowej muzyki do sztuki „Kuolema", wkradł się do mojego
udręczonego umysłu.
Podczas gdy chmura nadal snuła się nad horyzontem, w górze
niebo przejaśniło się; wędrował po nim bezszelestnie jeden z so-
wieckich promów marsjanskich, jakby przypominając mi o historii
świata, której częścią byliśmy w równej mierze zarówno ja sam, jak
i martwa dziewczyna - nieważną częścią w kronice, w której nie
proponowano żadnego rozwiązania, żadnej ucieczki. Wbrew
wszelkim naciskom, Finlandii udało się rozkwitnąć pod rządami
Carla Gustava Mannerheima. Jego niezłomnego ducha nie osłabi-
ły nawet mające nadejść niebawem tragedie. Na przykład w roku
1935, zaledwie w szesnaście lat po odzyskaniu przez Finlandię nie-
podległości, Mannerheim zaprosił pięciu polityków z Anglii, któ-
rej względy miał nadzieję sobie zaskarbić, aby odwiedzili nasz kraj
i na własne oczy ujrzeli nasze postępy. W samym centrum stolicy,
przed budynkiem parlamentu, eksplodowała bomba zabijając na
miejscu trzech delegatów angielskich, w tym Winstona Churchilla,
który akurat wypowiadał się na temat niebezpieczeństw związa-
nych z komunizmem. Winą za incydent obarczono bolszewików,
Mannherheim oczyścił z podejrzeń elementy wywrotowe, ale ani
na jotę nie zmienił swojej polityki.
Gdy bandycki reżim Adolfa Hitlera zaczął rozprzestrzeniać się
na pozostałe części Europy, Mannerheim zachował dobre stosunki
z Niemcami i jakoś zdołał uniknąć inwazji Hunów po Wiktorii nad
Słowianami. Powoli, rok po roku, Hitler zajął całą Europę. Fran-
cja - rok 1940. Wielka Brytania - 1941. Nikt na tej niegdyś wspa-
niałej wyspie nie potrafił wskazać przywódcy, który wznieciłby
w Brytyjczykach płomień ducha walki. Irlandia, Portugalia - rok
1942. Und so weiter...
Sowieci, walecznie stawiający czoła faszyzmowi, podążyli na
wschód przez terytorium Korei i na południe przez Afganistan,
aby następnie zająć dawne kolonie brytyjskie, Birmę i Indie. Pod
przywództwem przebiegłego Zinowiewa, który zamordował swoje-
go rywala Józefa Stalina, Sowieci zawarli sojusz z Japonią. Japo-
nia, pomnażając swoje sukcesy w dziedzinie przemysłu, rozszerzyła
strefę swoich wpływów na cały Wschód, przejmując, włącznie
z Australią, większość dawnych kolonii tych potęg europejskich,
które zostały rozpuszczone w sokach trawiennych germańskiego
pytona. Jako łapówka dla Ameryki nietknięte pozostały jedynie
Chiny i Sumatra.
Amerykanie, wierni swej doktrynie izolacjonizmu, z przeraże-
niem obserwowali jak Europę, tę niegościnną ojczyznę, którą po-
rzucili albo oni sami, albo ich ojcowie, spowijają ciemności.
Przyglądali się, ale nie kiwnęli palcem. Nawet gdy wyspiarskie kró-
lestwo języka angielskiego ugięło kark pod swastyką, a w Stanach
Zjednoczonych obchodzono Święto Żałoby, w powietrze nie wzbił
się ani jeden samolot, aby polecieć na zachód i stawić czoła rozle-
wającej się fali represji.
Trudno powiedzieć dlaczego świat Skandynawii, ze swoimi
bezkresnymi przestrzeniami i niewielką liczbą ludności, uniknął
rzezi, ale ogólnie rzecz biorąc nieporozumieniem jest przypisywa-
nie światowym liderom racjonalizmu. Wszystkie kraje skandyna-
wskie podnosiły bandery na swoich okrętach, podpisywały traktaty
i tajne porozumienia o ekstradycji. I przetrwały, każdy na swój
sposób. Przetrwała kultura nordycka. Wszędzie indziej kultura
umarła, została upodlona, stała się zwykłym kaprysem, propagan-
dą czy też bezmyślną rozrywką ujarzmionego proletariatu. Tak
zwana Muzyka Wszech - Rzeszy jest gwałtownym i sentymental-
nym militaryzmem, niezdolnym ani do harmonii, ani do dyso-
nansu - plemiennym, prymitywnym jazgotem. Na szczęście
zabronionym na terenach sowieckich.
Wszystko to jest oczywiście historią utrzymywaną w tajemnicy.
Opowiedział mi ją mój ojciec, co jest obowiązkiem wszystkich oj-
ców w Skandynawii. Podręczniki przedstawiają wszystko w cał-
kiem innym świetle, spryskując odświeżaczem do powietrza to
gnojowisko historii. Przeczytanie podręcznika do historii autor-
stwa przerażonego tchórza, obawiającego się by kogoś, zawsze
bezimiennego, nie urazić, oznacza wkroczenie w świat alternatyw-
ny.
* * *
Prz...
izat1984