Stirner.M - Jedyny i jego własność.doc

(1722 KB) Pobierz
Max Stirner

Max  Stirner

 

Jedyny i jego własność

Swoją sprawę oparłem na nicości[i]

 

   I cóż to ma być moją sprawą! W pierwszym rzędzie słuszna sprawa, zaraz potem sprawa Boga, sprawa Ludzkości, Prawdy, Wolności, Humanizmu, Sprawiedliwości; dalej sprawa Mojego narodu, Mojego księcia, Mojej ojczyzny; a w końcu nawet sprawa Ducha i tysiąc innych spraw. Tylko Moja sprawa nie ma nigdy być Moją sprawą. “Fe, co za egoista, który myśli tylko o sobie”!

   Przyjrzyjmy się zatem, jak ci, dla których sprawy powinniśmy się poświęcać, zajmować się nią i zachwycać, traktują swoją sprawę.

   Potraficie głosić wiele fundamentalnych prawd o Bogu i przez tysiąclecia “badaliście głębię boskości”, więc zaglądając jej w serce możecie Nam zapewne powiedzieć, jak to Bóg sam zajmuje się “sprawą Boga”, do służenia której jesteśmy powołani. I nie taicie bynajmniej praktyk Pana. Cóż więc jest jego sprawą? Czyż uczynił on być może jakąś inną sprawę - sprawę Prawdy i Miłości - swoją sprawą, jak się tego od Nas wymaga? Oburza Was to nieporozumienie, przeto pouczacie Nas, iż sprawa Boga w samej rzeczy jest sprawą Prawdy i Miłości, i że tej sprawy nie można nazwać mu obcą, Bóg sam bowiem jest Miłością i Prawdą. Oburza Was też przypuszczenie, iż Bóg mógłby być Nam podobny, Nam marnym robakom, patronując niby jakiejś obcej sprawie jako swej własnej. “Miałbyż Bóg zajmować się sprawą Prawdy, gdyby sam Prawdą nie był?” Bóg jednakże troszczy się tylko o swoją sprawę, a ponieważ jest dla siebie Wszystkim[ii], toteż i wszystko jest jego sprawą! A jako że My nie jesteśmy dla siebie Wszystkim, Nasza sprawa zaś jest całkiem błaha i niegodna uwagi, przeto musimy “służyć jakiejś wyższej sprawie”. Wszak nie sposób zaprzeczyć, iż Bóg dba tylko o Swoje, że zajmuje się tylko sobą, myśli jedynie o sobie i siebie ma tylko na względzie. Oj, biada Wszystkiemu, co jemu niemiłe! Albowiem Bóg nie służy niczemu wyższemu i zadowala się jedynie sobą, a jego sprawa jest sprawą czysto egoistyczną.

   A jak ma się rzecz z Ludzkością, której sprawa winna być Naszą sprawą? Czyż Ludzkość służy jakiejś obcej, wyższej sprawie? Bynajmniej. Ludzkość widzi tylko siebie, Ludzkość tylko Ludzkość chce wspierać, albowiem Ludzkość jest sama dla siebie sprawą. By się rozwijać, każe ludom i jednostkom harować w służbie dla siebie, gdy zaś zaspokoją już jej potrzeby, wyrzuca ich z wdzięczności na śmietnisko Historii[iii]! Nie jestże zatem sprawa Ludzkości czysto egoistyczną sprawą?

   Nie muszę tu chyba dowodzić każdemu, kto chciałby Nam podsunąć swoją sprawę, że nie chodzi mu o nas, lecz jedynie o siebie, nie o Nasze, ale jego własne dobro. Otóż spójrzcie tylko na tę całą resztę. Prawda, Wolność, Humanizm, Sprawiedliwość - czyż żądają czego innego, jak tylko by im służyć i zachwycać się nimi?

   Wszystkie one wyjątkowo dobrze na tym wychodzą, kiedy się im gorliwie hołduje. Tymczasem przypatrzcie się Narodowi, którego strzegą oddani patrioci. Ci padają w krwawych bojach lub walce z głodem i nędzą. A co na to Naród? “Naród kwitnie” - na mierzwie ich trupów. Jednostki giną “dla wielkiej Sprawy Narodu”, ten zaś posyła im kilka słów podzięki i - “dobrze na tym wychodzi”. Oto, co nazywam interesownym egoizmem.

   Jednak popatrzcie tylko na owego sułtana, który miłościwie troszczy się o “Swoich”. Nie jestże on czystą bezinteresownością? Czyż nie poświęca się bezustannie dla Swoich? Ależ tak, dla “Swoich”! Spróbuj pokazać choć raz, żeś nie Jego, lecz Swój własny, a ten już wtrąci Cię do lochu za to, żeś skradł Siebie jego egoizmowi. Sułtana nie obchodzi Nic poza nim samym, on jest dla siebie Wszystkim, on jest jedyny i nie toleruje nikogo, kto śmiałby nie być “Jego”.

   Czyż nie przekonały Was te dobitne przykłady, iż egoistom wiedzie się najlepiej? Ja ze Swej strony biorę z tego naukę i zamiast dalej bezinteresownie służyć tym Wielkim Egoistom - sam raczej pójdę w ich ślady.

   Boga i Ludzkości, poza nimi samymi, nie obchodzi Nic. Toteż i Mnie Nic już nie obchodzi, Mnie, który niczym Bóg jestem Nicością, Nicością wszystkich Innych Rzeczy; Mnie, który jest sobie Wszystkim, który jestem - Jedyny.

   Bo skoro Bóg, a również i Ludzkość - jak zapewniacie - mają w sobie dość treści, by dla siebie być Wszystkim, to sądzę, że  Jam nie gorszy i że nie muszę lamentować nad swą “pustką”. Zresztą nie jestem jakąś tam zwykłą pustką, lecz twórczą Nicością, z której Sam, jako Stworzyciel, Wszystko tworzę.

   Dlatego, precz z wszelkimi sprawami, które nie są Moimi sprawami! Moja sprawa - powiadacie - winna przynajmniej być “dobrą sprawą”. Ale czymże jest dobro, czymże zło? W końcu Ja sam jestem Sobie własną sprawą, a nie jestem ani dobry, ani zły. Dla Mnie obydwa słowa nie znaczą nic.

   To, co boskie, jest sprawą Boga; to, co ludzkie - sprawą “Człowieka”. Moją sprawą jednak nie jest ani sprawa Boga, ani sprawa Człowieka; nie jest nią Prawda, Dobro, Prawo czy Wolność - Moja sprawa to tylko to, co Moje. I nie jest nią bynajmniej jakaś wspólna, lecz jedyna sprawa, tak jak Ja sam jestem jedyny.

   Poza Mną zaś nie obchodzi Mnie nic!


 

Cześć Pierwsza

 

 

 

Człowiek

 

 

 

 

Człowiek dla człowieka jest najwyższą istotą - powiada Feuerbach

Człowiek został odnaleziony dopiero teraz -mówi Bruno Bauer

Przyjrzyjmy się zatem dokładniej tej najwyższej istocie, temu “nowemu odkryciu.”

 

 

 

   I. Życie Człowieka  

 

 

   Od momentu swoich narodzin, człowiek usiłuje odnaleźć siebie, zdobyć siebie i uwolnić z chaosu świata, w którego odmętach się znalazł.

   Z drugiej jednak strony, wszystko, z czym dziecko się styka, broni się przed jego ingerencją i upiera przy własnym istnieniu.

   A ponieważ Każdy ma na względzie tylko siebie i zarazem stale popada w konflikt z Drugim, walka o potwierdzenie siebie jest nieunikniona.

   Zwyciężyć albo ulec - pomiędzy tymi zmiennymi kolejami życia decydują się losy walki. Zwycięzca staje się Panem, zwyciężony - poddanym. Jeden dzierży Władzę i ustanawia “prawa zwierzchności”; drugi zaś z głębokim szacunkiem i poważaniem spełnia “obowiązki poddanego”[iv].

   Lecz obaj pozostają wrogami - czają się i czyhają na słabość drugiego: dzieci na słabość rodziców, rodzice na słabość dzieci (np. na ich strach). Albo kij złamie człowieka, albo człowiek złamie kij.

   W dzieciństwie wyzwolenie manifestuje się w Naszych próbach dojścia przyczyny rzeczy lub tego, co “za rzeczami”; przeto doszukujemy się u wszystkich słabości, w czym - jak wiadomo - dzieci kierują się szczególnym instynktem. Stąd chętnie niszczymy przedmioty, przetrząsamy ciemne kąty, zaglądamy w to, co ukryte i zakazane; wszystkiego próbujemy doświadczyć. Dopiero gdy przekonamy się sami, dopiero wtedy wiemy na pewno. Gdy odkryjemy np. że rózga jest zbyt słaba wobec Naszej krnąbrności, to już nie boimy się więcej - “wyrośliśmy z niej”.

   Rózdze przeciwstawiamy, potężniejszy od niej, nasz - upór, naszą krnąbrną odwagę. Stopniowo zostawiamy w tyle wszystko to, co straszliwe, co przejmowało Nas grozą: straszliwą siłę rózgi, surową minę ojca, itd. Za tym wszystkim znajdujemy Nasz stan ataraksji, tj. Naszą niezłomność, nieustraszoność, Naszą przeciwsiłę, przewagę, niezwyciężoność. Nie cofamy się więcej w bojaźni przed tym, co kiedyś wzbudzało w Nas strach i respekt, lecz nabieramy odwagi. Za każdą rzeczą znajdujemy Naszą odwagę Naszą wyższość. Za szorstkimi rozkazami przełożonych i rodziców stoi przecież Nasze odważne “chcę”[v], czy też Nasza przebiegła mądrość. Im bardziej czujemy się sobą, tym bardziej błahe okazuje się to, co dotychczas wydawało się nieprzezwyciężone. A czymże jest Nasz fortel, przebiegłość, odwaga i upór? Czymże innym niźli Duchem[vi]?

   Długo oszczędza Nam się walki, tej walki z rozumem, która później nie daje Nam wytchnąć. Przemija najpiękniejsze dzieciństwo, kiedy nie musieliśmy się spierać z rozumem. Nie przejmujemy się nim wcale, nie mamy z nim do czynienia, nie słuchamy głosu rozsądku. Perswazją nic się z Nami nie wskóra. Głusi pozostajemy na wszelkie racje i argumentacje. Pieszczotom czy też chłoście z kolei trudno jest Nam się oprzeć.

   Ta twarda życiowa walka z rozumem przychodzi dopiero później i rozpoczyna nowy etap. W dzieciństwie swawolimy nie głowiąc się zbyt wiele.

   Duchem zwie się to pierwsze samoodkrycie, to pierwsze odbóstwienie tego, co boskie, tj. tego, co budzi zgrozę, upiora, “siły wyższej”. Naszemu świeżemu poczuciu młodości, temu poczuciu własnej ważności nie imponuje już nic więcej: mamy świat w pogardzie, jesteśmy ponad nim, obudził się w Nas Duch.

   Teraz dopiero widzimy, że dotychczas nie patrzyliśmy na świat duchem, lecz jedynie wlepialiśmy weń oczy.

   Na siłach natury sprawdzamy Swe pierwsze siły; rodzice imponują Nam jako siła natury. Później okazuje się, że należy opuścić ojca i matkę, całą siłę natury uznać za złamaną. Zostali pokonani. Dla rozumnych, tj. ludzi “duchowych” (Geistigen), żadna rodzina nie jest siłą natury: znakiem tego jest wyrzeczenie się rodziców, rodzeństwa, itd. Gdyby “narodziły się one ponownie” jako duchowe i rozumne siły, to nie byłyby wcale tym, czym były poprzednio.

   I nie tylko rodziców, lecz ludzi w ogóle przezwycięża młody człowiek. Nie stanowią dlań żadnej przeszkody i zupełnie przestają się liczyć, teraz znaczy to bowiem: trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi[vii].

  Wszystko, co “ziemskie”, zostaje w tej wzniosłej perspektywie odrzucone z pogardą - gdyż tą perspektywą jest niebo.   Postępowanie ulega całkowitej zmianie; młodzieniec przybiera postawę duchową, podczas gdy chłopiec, który jeszcze  w sobie ducha nie odnalazł, pobierał bezduchowe nauki. Młodzieniec nie pragnie posiąść rzeczy, toteż gromadzi np. nie historyczne fakty, lecz myśli, które kryją się za rzeczami - tak więc szuka np. ducha historii. Natomiast chłopiec, choć kojarzy związki, nie pojmuje idei, Ducha; przeto szereguje on w głowie wyuczone fakty, bez dociekań a priori i teoretyzowania, tzn. bez szukania idei.

   Tak jak w dzieciństwie musieliśmy pokonać opór praw tego świata, tak teraz, we wszystkim, co planujemy napotykamy sprzeciw Ducha, rozumu i własnego sumienia. “To nierozsądne, nie po chrześcijańsku, niepatriotyczne”! - woła do Nas sumienie i odstrasza Nas od tego. Bójmy się nie potęgi mściwych Eumenid, gniewu Posejdona czy Boga, widzącego też i to, co ukryte, ani karzącej rózgi ojca, lecz - sumienia!

   “Teraz pogrążamy się w myślach” i słuchamy ich nakazów, jak niegdyś poleceń rodziców i ludzi. Nasze czyny są posłuszne Naszym myślom (ideom, wyobrażeniom i wierze), jak w dzieciństwie - ojcu i matce.

   Jednakże myśleliśmy już będąc dziećmi, z tym, że myśli Nasze nie były bezcielesne, abstrakcyjne i absolutne, tzn. nie były jeszcze n i c z y m  p o z a  m y ś l a m i, niebem samym w sobie, czystym światem myśli, logicznymi pojęciami.

   Wręcz przeciwnie, Nasze myśli zawsze krążyły wokół jakiejś sprawy, wyobrażaliśmy sobie coś tak czy inaczej. Myśleliśmy wprawdzie, że świat, który widzimy, jest dziełem Boga, lecz nie rozmyślaliśmy nad “głębią samej boskości” (nie “badaliśmy” jej). Myśleliśmy wprawdzie “Taka jest prawda”, ale nie zastanawialiśmy się nad tym, czym jest sama Prawda i nie wiązaliśmy jej z Jednym twierdzeniem, iż “Bóg jest Prawdą”. Nie wnikaliśmy w “głębię boskości, która jest Prawdą”. Piłat nie zatrzymywał się nad takimi czysto logicznymi, tj. teologicznymi pytaniami, jak np. “Czym jest prawda?”, chociaż w jednym przypadku nie miał wątpliwości, “co jest prawdą”, tzn., czy rzecz jest prawdziwa.

   Każda myśl związana z jakąś rzeczą nie jest jeszcze niczym innym jak tylko myślą, nie jest myślą absolutną.

   Wydobyć na jaw czystą myśl, czy też służyć jej - oto młodzieńcze pragnienie, a wszystkie świetlane formy świata pojęć, takie jak Prawda, Wolność, Człowieczeństwo, Człowiek itd. oświecają i zachwycają młodzieńczą duszę.

   Lecz skoro Duch został uznany za to, co istotne, to nie pozostaje bez znaczenia, czy jest się ubogim czy bogatym duchem, i dlatego próbuje się zostać bogatym duchem. Duch chce się rozwijać, założyć swe królestwo, królestwo nie z tego, dopiero co pokonanego świata. Toteż pragnie on być dla siebie wszystkim, co znaczy np., że chociaż Ja jestem Duchem, to nie jestem Duchem doskonałym i muszę wpierw odszukać doskonałego Ducha.

   Lecz choć dopiero co jako Duch się odnalazłem, na powrót tracę Siebie, chyląc czoła przed doskonałym Duchem, nie  Mnie właściwym, lecz tym z zaświatów (jenseitigen)- i odczuwam własną pustkę.

   Wprawdzie wszystko zależy od Ducha - lecz czy każdy duch jest “właściwym” Duchem? Duch właściwy i prawdziwy to ideał Ducha, to - “Duch Święty”. Nie jest on ani Moim, ani Twoim, lecz idealnym Duchem z zaświatów, jest “Bogiem”. “Bóg jest Duchem”. I ten z zaświatów “Ojciec z nieba da [Ducha Świętego] tym, którzy Go proszą”[viii].

   Mężczyzna różni się od młodzieńca tym, że bierze świat takim, jaki jest, zamiast wszędzie dopatrywać się w nim zła i chcieć go ulepszać, tj. kształtować wedle swego ideału. Utwierdza się w nim przekonanie, że w życiu należy się kierować własnym interesem, nie zaś ideałami.

   Dopóki widzimy w sobie tylko Ducha i całą wartość upatrujemy w tym, by być Duchem (młodzieńcowi łatwo jest poświęcić swoje życie, życie “fizyczne”, dla nic nie znaczącej sprawy lub z powodu najgłupszej obrazy), dopóty posiadamy same myśli i idee oraz nadzieję na ich urzeczywistnienie. Tymczasem pozostają nam tylko ideały, niezrealizowane idee czy wyobrażenia.

   Dopiero wtedy, gdy ukochamy siebie, cielesnych, i odnajdziemy przyjemność w nas samych - a dzieje się tak w wieku dojrzałym, w wieku męskim - dopiero wtedy pojawia się osobisty,  egoistyczny interes, tj. interes nie tylko Naszego Ducha, lecz całkowicie zaspokajający człowieka interes sobkowski. Porównajcie jednak mężczyznę z młodzikiem. Czyż nie wydaje się Wam bardziej twardy, małoduszny, interesowny? Lecz jestże on przez to gorszy? Powiadacie, że nie. Jest jedynie bardziej konkretny - czy też jak to nazywacie - “praktyczny”. Rzecz w tym, iż on sam siebie czyni centrum uwagi i nie “marzy” jak młodzieniec o czymś innym, np. Bogu, ojczyźnie, itd.

   Dlatego odkrycie w sobie mężczyzny stanowi drugie samoodkrycie. Młodzieniec odnalazł się jako duch i ponownie zatracił się w tym powszechnym Duchu, Duchu Świętym i Doskonałym, w Człowieku, w Ludzkości, słowem: we wszelkich ideałach. Mężczyzna uważa się za Ducha ucieleśnionego.

   Zainteresowania chłopców są pozbawione ducha, tzn. bezmyślne i bezideowe; młodzieńców - duchowe; mężczyna posiada cielesne, osobiste i egoistyczne zainteresowania[ix].

   Kiedy dziecko nie ma przedmiotu, którym mogłoby się zająć, odczuwa nudę, gdyż jeszcze nie potrafi zająć się samo sobą. Młodzieniec, przeciwnie, nie dostrzega przedmiotu, ponieważ przysłaniają mu go myśli - zajmuje się swoimi myślami, marzeniami; zajmuje się w sposób duchowy; “zajmuje go jego duch”.

   Młody człowiek określa wszelką rzecz nieduchową pogardliwym mianem “pozorów”(Äußerlichkeiten). Niemniej jednak, gdy obstaje przy najbłahszych pozorach (np. żakowskich i innych formalnościach), to dzieje się tak, ponieważ odkrył w nich Ducha, tj. wtedy, gdy widzi w nich symbole.

   Tak jak znajduję Siebie za rzeczami, a mianowicie jako Ducha, tak też później muszę odnaleźć Siebie za myślami, mianowicie jako ich Twórcę i Właściciela. W tej porze Duchów wyrosły Mi myśli nad głową, która przecież je zrodziła. Dygotałem jak chory w malignie, otoczony krążącymi zjawami, we władaniu ich straszliwej mocy. Myśli same dla siebie stały się cielesne, zostały upiorami jako Bóg, cesarz, papież, ojczyzna, itd. Gdy tylko zniszczę ich cielesną powłokę, wtenczas wchłonę je na powrót w Siebie i będę mógł powiedzieć: Tylko Ja jestem cielesny (leibhaftig)! A zatem biorę świat takim, jakim jest dla Mnie - jako Mój, jako Moją własność i wszystko mierzę Swoją miarą.

   Skoro jako Duch odepchnąłem świat z najgłębszą pogardą, to jako właściciel zwracam duchy i idee “ich marności”. Nie mają już nade Mną władzy, tak jak żadna “ziemska siła” nie ma władzy nad Duchem.

   Dziecko było realistą, uwikłanym w sprawy tego świata aż do chwili, gdy odkryło sens tego, co poza rzeczami. Młodzieniec był idealistą, zauroczonym myślami, aż przekształcił się w mężczyznę, egoistę, który flirtuje z rzeczami i myślami według własnego widzimisię, interes osobisty stawiając ponad wszystko. A cóż starzec? Zanim stanę się starcem, będzie jeszcze dość czasu, aby o tym pomówić.

 

 

 

   II. Ludzie starej i nowej ery

 

 

   Każdy człowiek przywołuje na pamięć z mniejszą lub większą łatwością etapy swego rozwoju, własne usiłowania, sukcesy, porażki, cele, do których dążył, plany i pragnienia, które chciał zrealizować, zmiany poglądów czy też okres zwątpienia w zasady. Słowem, każdy przywołuje na pamięć to, jakim się stał dzisiaj, czym nie był wczoraj ani przed laty, a szczególnie żywo odczuwa zachodzące w nim zmiany, gdy ma przed oczyma rozwój innego człowieka.

   Przyjrzyjmy się zatem, jak postępowali nasi przodkowie.

 


  1. Starożytni

 

 

  Ponieważ tradycja już raz określiła Naszych przedchrześcijańskich przodków mianem “starożytnych”, więc nie będziemy im tutaj wytykać tego, że w porównaniu z Nami, doświadczonymi ludźmi, właściwie należałoby ich nazwać dziećmi; dlatego też czcimy ich raczej nadal jako Naszych drogich staruszków. Ale jak doszło do tego, że się zestarzeli? I komuż to udało się ich wyprzeć dzięki swej rzekomej Nowości?

  Dobrze znamy tego rewolucyjnego nowatora, pozbawionego szacunku dziedzica, który sprofanował nawet szabas swych ojców, by ustanowić niedzielę dniem świętym, i powstrzymał bieg czasu, by stać się początkiem nowej ery. Znamy go i wiemy, że to - chrześcijanin. Lecz czyż zachował on wieczną młodość i jest dziś nadal “nowym”, czy też odstawiono go do lamusa, tak jak on sam obszedł się ze “starożytnymi”?

  Jako że to starożytni sami wydali na świat młodzieńca, który ich przepędził, podglądnijmy zatem, jak go płodzili.

   “Dla starożytnych prawdą był świat”[x], mówi Feuerbach, lecz zapomina dodać ważną rzecz - prawdą, za której fałszem pragnęli pójść i w końcu rzeczywiście poszli. Łatwo poznać, co kryje się w owym Feuerbachowskich stwierdzeniu, kiedy się je powiąże z chrześcijańską sentencją o “marności i znikomości tego świata”. Tak jak chrześcijanin nigdy nie może się przekonać o błahości Bożego Słowa, lecz wierzy w jego wieczną i niepodważalną Prawdę, której triumf jest tym wspanialszy, im głębiej się jej docieka, tak starożytni żyli ze swej strony w przeświadczeniu, że świat i doczesne relacje (np. naturalne więzy krwi) są jedyną Prawdą, przed którą ich bezsilne Ja musiało się ugiąć. Właśnie to, w czym starożytni widzieli najwyższą wartość, zostało przez chrześcijan odrzucone jako bezwartościowe; a to, co starożytni uznawali za Prawdę, napiętnowano jako wierutne kłamstwo. Wzniosłe pojęcie ojczyzny traci znaczenie, gdyż chrześcijanin uważa się za “pielgrzyma na tej ziemi”[xi]. Święty charakter pochówku, z którego zrodziło się takie dzieło sztuki jak Sofoklejska Antygona, określono mianem rzeczy godnej pogardy (“zostaw umarłym grzebanie umarłych”[xii]), a niezłomną prawdę o rodzinnych więzach przedstawiano jako fałsz, od którego należy się zawczasu uwolnić[xiii]. I tak ze wszystkim.

   Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że to, co dla jednych uchodzi za prawdę, dla drugich stanowi fałsz, i odwrotnie, że dla jednych prawdą jest natura i byt doczesny, a dla drugich Duch i życie wieczne (niebiańska ojczyzna, “Jeruzalem, które jest tam na górze”, itd.), to pozostaje jeszcze do rozważenia, jak ze starożytności mogła powstać nowa era i owo niezaprzeczalne odwrócenie wartości? Lecz starożytni sami przyczynili się do tego, że ich prawdę uznano za kłamstwo.

   Przyjrzyjmy się najwspanialszej epoce starożytnych czasów - stuleciu Peryklesa. Wówczas to szerzyła się kultura sofistyczna, a Grecja drwiła sobie z tego, co dotychczas traktowano ze śmiertelną powagą.

   Zbyt długo ojcowie tkwili w jarzmie owego niezmiennego stanu rzeczy, ażeby potomni nie mieli wyciągnąć nauki z ich gorzkich doświadczeń i poczuć się sobą. Przeto sofiści zuchwale głoszą słowa zachęty: “Nie daj się zadziwić!” i rozwijają tę pouczającą myśl: “Przeciw wszystkiemu używaj Swego rozumu, Swego dowcipu i Swego ducha; ze sprawnym, wyćwiczonym umysłem najlepiej brnie się przez świat, gotując sobie najlepszy los i najprzyjemniejsze życie.”...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin