WSTĘP
[DRAMATY WYBRANE PRZEZ PANA DOKTORA]
MATKANIESMACZNA SZTUKA W DWÓCH AKTACH Z EPILOGIEM
1924
POŚWIĘCONA MIECZYSŁAWOWI SZPAKIEWICZOWI
OSOBY:
Janina Węgorzewska
Leon Węgorzewski
Zofia Plejtus
Józefa baronówna Obrock (Matka)
Joachim Cielęciewicz
Apolinary Plejtus
Antoni Murdel – Bęski
Lucyna Beer
Nieznajoma młoda osoba
Nieznajomy młody mężczyzna
Głos zza sceny
Alfred hr de la Trefouille
Wojciech de Pokorya – Pęcherzewicz
Sześciu robotników
Dorota
AKT I
„W pierwszym akcie wszyscy są absolutnie trupiobladzi bez cienia koloru. Usta czarne, rumieńce czarniawe. Ubrania i dekoracje tylko i jedynie w tonach czarno-białych. Jedną rzeczą kolorową jest robótka włóczkowa, którą robi Matka (baronowa) – mogą być kolory: niebieski, różowy, żółty i jasnopomarańczowy.”
Scena przedstawia salonik skombinowany z pokojem jadalnym. Przy stole siedzi Matka i robi swą robótkę. Rozpoczyna monolog, w którym psioczy na syna, który wdał się w ojca i nazywa go podłym wampirem. Żałuje, że jest tym, kim jest, z wściekłością wspomina swoje poprzednie, prawdziwe istnienie, gdy była piękna i młoda. A teraz jest stara i musi robić robótki dla syna, aby zapłacić za jego głupoty – tzn. książki i studia. Lepiej by było, gdyby zajął się jakąś poważną robotą, a nie literaturą – przecież i tak niczego nie napisze. A ona, gdy była młoda, potrafiła ładnie malować, pisać, grać... Przez kolejną stronę narzeka na to, jaki jej syn jest marny. Żałuje, że schamiała. Wchodzi Dorota. Przyznaje rację baronowej – fajnie jest być matką, ale Dorota jest szczęśliwsza od baronowej – jej syn zginął na wojnie. Matka naskakuje na Dorotę – uratowała swego syna od wojny, bo jest wielkim myślicielem i nie mógł zginąć na marne – musi zbawić ludzkość. Dorota mówi, że czasem lepiej jest mieć dobrą pamięć o synu, niż patrzeć na to, kim się stał naprawdę – jej Ferdek zginął na wojnie i jest przynajmniej bohaterem.
W całą rozmowę ciągle wcina się Głos, który jednak niczego mądrego do już i tak nieskładnej rozmowy nie dorzuca.
Matka przypomina sobie o mężu – chamie. Wychodząc za niego popełniła straszny mezalians i Bóg ją za to pokarał. Bóg nie lubi mezaliansów. Jej męża powiesili w Brazylii za bandytyzm. Matka przyznaje, że ma sprzeczne uczucia co do swego syna. Niby go kocha, ale jednak z jego powodu czuje smutek i się morfinuje i pije alkohol. Czy jej syn jest zupełnym zerem, czy może jest geniuszem a ona tego nie dostrzega?
Pojawia się Leon, syn. Mówi, że matka nie musi go obarczać odpowiedzialnością za te robótki – wszakże gdyby nie robiła tego dla niego, znalazłaby sobie jakiś inny cel... Leon oznajmia, że zerwał ostatnie pięć romansów, by ożenić się z kimś z innej sfery. Może sobie wszakże pozwolić na mezalians. Matkę interesuje, czy jego wybranka jest bogata. Leon odpowiada, że nie jest; jest biedna, źle wychowana, leniwa, jest zniechęcona życiem... A zwie się Zosia. Matka naskakuje na Leona, pytając, czemu musi być jedynie od robótek, kuchni, bielizny... Ten się wkurza i każe jej zamilknąć. Mówi, że nie widział poza nią życia. Matka protestuje, mówiąc, że on nie kocha – jest jedynie sentymentalny. Wypomina mu, że chciał popełnić samobójstwo, ale tego nie zrobił, bo w gruncie rzeczy jest tchórzem. Leon prosi, by przestała mu wypominać jego różne koncepcje. Matka chce, by porzucił rozmyślania i zajął się zarobkowaniem, ale Leon uważa to za „bezmyślne”. Matka mówi, że Leon po prostu nie ma odwagi zostać robotnikiem. Boi się też, że będzie musiała znienawidzić Zosię.
Leon wychodzi po Zosię, a Matka rozpoczyna kolejny dziwny monolog. Przerywa go powrót Leona prowadzącego Zosię, córkę stolarza (ojciec Leona też takowym był). Zosia przyznaje, że z Leonem zaręczyła się przez pół godziny i ciągle są na „pan” i „pani”. Matka pyta, czy się kochają. Gdy nie uzyskuje odpowiedzi, dochodzi do wniosku, że miała rację – Leon nie potrafi nikogo kochać. Nie kocha Zosi ani Matki, niby jest przywiązany do swoich idei, ale kto go tam wie... Dochodzi do bezsensownej wymiany zdań. Ostatecznie wszyscy dochodzą do wniosku, że nie wiedzą czy się kochają, ale są do siebie przywiązani. Matka mówi, że Leon zawsze był dyletantem i nie ma prawdziwej ambicji. Leon odpowiada, że w dzisiejszych czasach bycie dyletantem to coś więcej. Prawdziwego geniusza na miarę Leonarda da Vinci to już nie będzie, teraz mogą być jedynie dyletanci. Kiedy Leon chce przedstawić swoją ideę, Matka wychodzi, gdyż słuchała jej już tysiąc razy. Niezrażony opowiada więc wszystko Zosi. Ludzkość degrengoluje się coraz bardziej, sztuka zdycha, religia się skończyła, filozofia pożera własne bebechy... Jak to odwrócić? Nie przez pojawienie się rasy nadludzi, bo to blaga potwornego impotenta umysłowego, Nietzschego, ale dzięki użyciu intelektu, który przecież po coś otrzymaliśmy. Trzeba odwrócić się od szarzyzny, mechanizacji, społeczeństwa, od postępu, który naprawdę prowadzi do upadku. Ludzi zabija instynkt społeczności. Nie ma już indywidualizmu. Ale żeby odwrócić ten bieg, trzeba przekonać całą ludzkość do punktu widzenia Leona – a to bardzo trudne.... Nie robi tego z miłości dla ludzkości – bo tej nienawidzi i wstydzi się, że jest człowiekiem, nienawidzi komunistów i demokratów – ale dlatego, że po prostu jego idea mu się podoba, wg niego jest wspaniała, a więc warta wykorzystania. Szkoda by było, gdyby się marnowała.
Zosia mówi, że bardzo ją zmęczyła przemowa Leona, ale zaczął się jej podobać. Wraca Matka i Dorota. Matka pyta, czy Zosia zgadza się z nią, że teorie Leona są głupie. Zosia nie przyznaje jej racji. Na to Matka wyciąga asa z rękawa i oznajmia, że ojciec Leona był zbrodniarzem. To robi wrażenie na wszystkich zgromadzonych. Matka mówi, że ojciec zginął na szubienicy jako zbrodniarz, a od tamtego czasu miała trzech kochanków. Zosia mówi, że gdyby dowiedziała się o tym przed ideowym wyznaniem Leona, to może by z nim zerwała. Teraz nie. Chyba go kocha. I chce z nim pracować, również być wampirem, pierwszy raz w życiu być sobą. Nagle Leon doznaje olśnienia. Tylko on nadaje życiu Matki i Zosi jakiś sens – on jest wyższą ideą. Gdyby jego nie było, byłyby jedynie mieszczkami, zajmującymi się robótkami ręcznymi. On im pokazuje świat idei.
Wtem do pokoju wkracza Cielęciewicz, dyrektor teatru „Iluzjon”, który udzielił Leonowi sali na dzisiejszy odczyt. Jak się okazuje, po odczycie Leona była w teatrze straszliwa awantura, potężna bójka, sam Leon zwiał z tego miejsca. Leon komentuje to tak, że dobrze się stało – reklama będzie dla teatru. Cielęciewicz jednakże zaprzecza – w czasie bójki zdemolowano pół teatru, a Leona policja szuka. Już po nim. Matka oferuje, że zapłaci za szkody swoimi robótkami. Cielęciwicz przyznaje, że czuje, że Leon ma trochę racji, ale go nie rozumie dokładnie. Zresztą najwięksi inteligenci miasta nie chcieli przyjść na jego odczyt – Cielęciewicz musiał im dawać darmowe bilety, a i tak siłą trzeba było ich ściągać. A teraz to już są straszliwie wkurzeni na Leona – mówią, że chce zniszczyć wszystkie ideały, że jest zgniłym pesymistą, anarchistą, nihilistą, zdegenerowanym burżujem gorszym od komunizmu. Tylko dwóch ludzi poparło Leona – typy spod ciemnej gwiazdy o zakazanych gębach – ale szybko inni uczestnicy „dyskusji” obili ich na kwaśne jabłko. Dobrze, że Leon zwiał zaraz po przemowie, bo i jego by zmasakrowali. Leon mówi, że ludzie są po prostu za głupi, żeby zrozumieć jego idee. Poza tym jest zniesmaczony ich zachowaniem – można być przecież przeciwnikiem jakiejś idei i ją krytykować rzeczowo, a nie uciekać się do rękoczynów. Ale inteligencja nie chce zrozumieć jego idei, nie chce dyskutować – boi się jego myśli, a może boi się tego, że jej po prostu nie rozumie? Cielęciewicz przyznaje, że on też nie rozumie Leona, zostawia rachunek na dwa tysiące talarów i wychodzi.
Matka jednak każe wznieść toast za Leona. Przecież każdy wielki prorok był na początku swej działalności potępiany. Dopiero później się na nim poznano. Trzeba wypić za ten pierwszy sukces! Im ktoś bardziej niezrozumiany, tym jest większy. Leon ze zdziwieniem dowiaduje się, że od dwóch lat jego matka jest alkoholiczką. Też zaczyna „walić szklanice”. Zosia zastanawia się, jak to możliwe, że Leon – nienawidząc ludzkości, a nawet pogardzając najbliższymi – może chcieć krzewić swe idee? Leon odpowiada, że jest za mała, żeby go zrozumieć. Zosia idzie przyprowadzić swego ojca.
Pijany Leon próbuje przekonać Matkę, że ją kocha, jest jej za wszystko wdzięczny i bez niej nie zaszedłby tak daleko, ale ta odpowiada, że jest wstrętny. Leon próbuje ją objąć, mówiąc, że bardzo by chciał żeby się kochali, ale Matka go odtrąca, nazywając wampirem. Mówi, że mogą się witać i żegnać z daleka, bez bliskości i żeby się znęcał nad Zosią. Jej ma już nie dotykać, nie całować, nie zbliżać się. Wraca Zosia z ojcem, Plejtusem.
Leon smuci się, nie wie, co w życiu jest prawdą a co kłamstwem. Jest pewny jedynie cierpienia.
AKT II
Salon dość luksusowego mieszkania. Matka zajmuje się robótką, od czasu do czasu racząc się wódką. Pojawia się Dorota i mówi, że wszystko się zmieniło – Leon jest teraz taki dobry... Wywiązuje się długa rozmowa. Matka czasami lunatykuje na jawie. Leon teraz ciągle jeździ, gdyż jest agentem handlowym, a jego żona – Zosia – jest pielęgniarką. Zarabiają dość dużo. Czemu więc Matka dalej zajmuje się robótkami? Bo wszystko teraz wydaje jej się jakieś nowe, obce, straszne. Tylko to potrafi i tylko to jej się kojarzy z dawnym życiem. Zwierza się też Dorocie, że choć przez małżeństwo z ojcem Leona dopuściła się mezaliansu, to jednak nie żałuje, bo te trzy lata wiele jej szczęścia dały. Nie żałuje nawet mimo tego, że teraz strasznie cierpi i powoli wariuje. Przed oczami latają jej jakieś czarne plamy... Coraz więcej pije, coraz częściej się morfinuje. Co więcej – to Leon jej te wszystkie używki kupuje. Kiedy Dorota wychodzi, Matka zaczyna rozpaczać nad zmarłym mężem. Zaczyna się zastanawiać, czy nie jest winna jego śmierci – to ona chciała więcej pieniędzy, luksusów, więc żeby jej to zapewnić, wszedł na drogę przestępstwa. Stara się odpędzić te złe myśli i znowu sięga po wódkę.
Wchodzi Plejtus. Matka zwierza mu się, że uważa, iż małżeństwo Zosi i Leona stała się czymś dziwacznie naciąganym. Leon przestał już nawet nawijać o tych swoich ideach. Plejtus przyznaje, że od roku córka przestała mu się podobać – dziwnie się ubiera, dziwnie się zachowuje, obraca się w towarzystwie arystokracji... Zachowuje się jak „dziewczyna lekkich obyczajów”. Matka się oburza. Uważa, że Zosia zmieniła się na lepsze – pracuje i w ogóle... Plejtus oznajmia Matce, że Leon zaczął – podobno ze względów ideowych – kręcić się wokół osobników związanych z mocarstwami nieprzychylnymi Polakom. Podobno należy do jakiegoś dziwnego klubu, gdzie gromadzą się ludzie o złej sławie. Widziano go też w towarzystwie Lucyny Beer, milionerki, która otruła męża. Matka wkurza się nie na żarty i przegania Plejtusa z domu. Ten ucieka z szybkością błyskawicy.
Znowu rozlega się Głos, który oznajmia Matce, że sama namówiła Leona i Zosię do wejścia na tę drogę. Matka zaprzecza. Jak się okazuje, to Głos zmarłego męża matki – wypomina jej to, że kazała mu wejść na drogę przestępstwa. Matka temu też zaprzecza. Mówi, że chciała, by Leon zarabiał uczciwie – i tak właśnie jest. Jego idee zaczynają się przyjmować. Zaczyna przepraszać za wszystko Leona, mówi, że była dla niego niesprawiedliwa, teraz widzi, że miał rację. Wtem wbiega Leon.
Każe natychmiast Matce rzucić robótkę, bo tylko oczy sobie psuje. Ta odpowiada, że nie wytrzyma bez pracy – 27 lat pracowała, teraz już nie może przestać. Głos odzywa się do Leona, a ten rozpoznaje w nim ojca. Matka mówi, że są bardzo do siebie podobni. Leon każe rzucić robótkę. Kiedy Matka protestuje, Leon mówi, że on rządzi w tym domu i jego wola musi być wypełniana. Wyrywa jej robótkę i na jej oczach niszczy.
Kiedy Matka zaczyna płakać, Leon mówi, że zrobił to dla jej dobra, że tylko ją jedną tak naprawdę kocha. Matka prosi go, żeby ją przytulił, że już go nie chce trzymać na odległość. Ma nadzieję, że wszystko będzie jak dawniej. Leon obejmuje ją dzikim uściskiem. Matka cieszy się, że wrócił jej „stary” Leon. Pyta go, czy to, co mówił Plejtus, jest prawdą. Leon zaprzecza, choć po jego zachowaniu widać, że kłamie. Matka nagle ślepnie. Leon daje jej wódki. Ale nic to nie daje, wzrok nie wraca. Matka oświadcza, że nie chce być ślepa, ale skoro nie ma wyjścia, to cieszy się chociaż z tego, że zobaczyła jak jej syn pracuje uczciwie. Nie chce jednak zwariować, a czuje, że zwariuje. Leon robi sobie wyrzuty, że to przez niego do tego wszystkiego doszło. Pozwalał jej na robótki, narkotyki, wódkę bo nie mógł jej odmówić...
Wtem pojawia się Lucyna Beer. Krzyczy, że nie może wytrzymać bez Leona i przez tydzień szukała jego domu. Oznajmia Matce, że strasznie kocha Leona i chce, żeby się z nią ożenił. Leon każe się jej wynosić. Kiedy Matka pyta, kim jest nowo przybyła, Leon odpowiada, że to Lucyna Beer, która kocha się w nim bez wzajemności. Każe jej odejść, lecz Lucyna nie chce. Mówi, że uratuje Leona i jego Matkę – jego idee muszą przetrwać, ona musi być z Leonem... Z przerażeniem dowiaduje się, że jej wybranek jest żonaty. Lucyna wypomina mu, że od roku wyłudzał od niej pieniądze, że niby na realizowanie idei... W końcu naskakuje na Leona, wyzywając go od „alfonsów” i na ślepą Matkę, „jędzę”. Dziwi się sobie, że kochała kogoś takiego. Czuje ohydę. Leon każe jej się wynosić, lecz Lucyna wspomina, że to jest prawnie jej dom. Leon mówi, że ureguluje rachunek jak tylko jego idee zaczną mieć powodzenie. Lucyna znowu go wyzywa, a ten rzuca się na nią, chcąc ją siłą wyrzucić. Pojawia się Zosia, za nią dwaj panowie we frakach.
Rozpoznaje Lucynę i bez większych emocji stwierdza, że to na jej utrzymaniu jest Leon. Mówi, że dziś pierwszy raz zażyła kokainę, bo „wszystkie prostytutki tak robią”. Nazywa samą siebie „ulicznicą”. Cieszy się, że Matka w końcu oślepła. Następnie przedstawia panów – to hrabia de La Trefouille i pan de Pokorya – Pęcherzewicz. Leon też chce kokainy na uspokojenie. Zosia zachwala narkotyk – dzięki niemu nowe życie zaczęła. Panowie częstują Leona kokainą i ten z zadowoleniem stwierdza, że już go nic nie obchodzi; chwilę później częstuje Matkę.
Pokorya oznajmia Leonowi, że wspólnie z Trefouille są kochankami Zosi. Leon jest z tego powodu uradowany. Chwilę później i Lucyna, rozczarowana Leonem, prosi o kokainę. Narkotyk popija wódką. Leon oznajmia, że jego życie było tragedią i śmierć byłaby dlań radością.
Kiedy cała kompania szykuje się na wieczerzę, rozlega się dzwonek. To Murdel – Bęski. Prosi Leona o jakąś karteczkę związaną z planem mobilizacji. Kiedy otrzymuje rzeczony przedmiot, cieszy się, że sporo na tym zarobią. Matka pyta, o co chodzi. Leon wyjaśnia, że nie czerpał zysków tylko z pani Lucyny. Głównym źródłem jego dochodów jest szpiegostwo wojenne. Przekazał Bęskiemu potwierdzenie kradzieży dokumentów wojskowych. Bęski jest oburzony, że Leon wyjawia ściśle tajne sprawy, ale Leon wyjaśnia, że jego matka oślepła, oszalała, a on ją wyssał jak wampir – nie ma strachu. Bęski, przerażony zachowaniem Leona, opuszcza dom.
Matka, przerażona rewelacją, że jej syn jest szpiegiem, umiera. Zasmucony Leon oznajmia, że to nie cierpienie moralne ją zabiło – za dużo kokainy wzięła. Po chwili mówi, że tak musiało być – Matka musiała umrzeć. A on dalej nie wie, kim jest. Żaden człowiek nie wie, kim jest. Dorota zdziwiona jest jego monologiem. Teraz nie pora na filozofię, trzeba ratować Matkę! Leon przenosi trupa na kanapę, po czym idzie z gośćmi dalej pić i się narkotyzować. Jedynie Dorota zostaje przy trupie Matki. Nagle ręka denatki opada i przerażona Dorota krzyczy. Leon prosi ją, żeby już nie przeszkadzała im z powodu „takich głupstw”. Matka jest trupem. Wraca na zabawę. Wtem Głos krzyczy: „Brawo, Leon! Pierwszy raz uznaję w tobie mego syna.”
AKT III EPILOGOWATY
Czarny pokój, w którym nie ma drzwi ani okien. Na czarnym postumencie leży martwa Matka, obok niej przechadza się Leon, trzymając w dłoniach robótkę, którą zniszczył w akcie II. Zwraca się do publiczności, prosząc, by obecną sytuację uznać za oczywistą. Pozostawia publiczności pole do interpretacji całej sztuki – może była jedynie symbolem, snem, urojeniem...? Leon tego nie zdradzi, niech każdy sobie interpretuje jak chce. On jest pogodzony ze swym losem. A kiedy przestała działać kokaina, uderzyła go straszna rzeczywistość całą swoją mocą. Mówi, że kokaina to dobry środek jedynie na chwilę – ale nie daje prawdziwego ukojenia. Prosi ludzi, by nikt z nich nie zażywał tego świństwa – nie warto. Potem oznajmia publiczności, że sam nie wie, co to za pokój i jak się tu znalazł z trupem swej Matki. Poprzedniego wieczora na przemian pił i zażywał kokainę, aż nagle pojawił się tutaj. Zapewnia też, że jest prawdziwym Leonem, nie sobowtórem. Głos każe mu w końcu zakończyć swą tyradę. Leon klaszcze w dłonie i wtem rozsuwa się kotara, ukazując całe towarzystwo z poprzednich aktów siedzące na czerwonych krzesłach na tle czarnej ściany. Leon jest troszkę zdziwiony tym obrotem sprawy.
Podchodzą do niego Kolorowa Osoba i Nieznajomy. Jak się okazuje, Osobą jest jego matka w wieku 23 lat. Ciotka (siostra Matki) mówi, że to niemożliwe. Jak może istnieć w jednym czasie dwudziestotrzyletnia Matka i Matka – trup? Leon przyznaje jej rację. Osoba (młoda Matka) jednakże wskazuje na to, że sama Ciotka może nie istnieć naprawdę – bo jak się tu niby znalazła, skąd? Zmieszana Ciotka przeprasza za swoje domysły. Młoda Matka gani Leona za umysłową tępotę. Ten przyznaje jej rację, mówi, że to wpływ kokainy, ale już więcej nie weźmie narkotyku do ust. Matka przedstawia mu Nieznajomego – to oczywiście ojciec Leona, Wojciech „Albert” Węgorzewski. Ojciec mówi, że kapitalny chłopak z tego Leona, lubi go i zawsze wiedział, że wyjdzie na ludzi. Leon zaprzecza – nic mu się nie powiodło, Matka umarła... Lecz ojciec mówi, że jest mądrzejszy od wszystkich ludzi – artystów, geniuszy, proroków... A jego idee w końcu przyniosły owoce. Istnieje już trzydzieści towarzystw podobnie myślących ludzi wśród samych Polaków. A idee Leona są już znane na całym świecie! Ojciec mówi, że jest z niego dumny. Leon żałuje, że nie dożyła tej chwili jego Matka. Ma wyrzuty sumienia z powodu tego, co jej wcześniej mówił. Zaczyna płakać. Młoda Matka przekonuje Leona, że Matka – denat to jedynie manekin, iluzja, ale Leon jej nie pozwala. Dalej płacze, żałując swoich czynów. Ojciec jest nim zawiedziony – niby żałuje Matki, lecz tak naprawdę płacze nad samym sobą. Każe Leonowi cierpienie przekuć w nową siłę, musi dokończyć dzieło, ruszyć w świat, głosić ideę. Leon z początku przyznaje mu rację, później jednak mówi, że ludzkość go nie obchodzi. Ojciec oznajmia, że stan Leona jest ciężki.
Plejtus oznajmia Leonowi, że ludzi mówią, iż umyślnie dawał Matce pić i narkotyzować się, żeby wcześniej umarła. Zdenerwowany Leon wyzywa Plejtusa od chamów, mówi, że pozwalał jej na to, gdyż wiedział, że to była jedyna jej pociecha, po czym wyciąga rewolwer i jednym strzałem zabija starca. Ojciec chwali Leona za ten czyn. Leon ma do niego pretensje. To przez swojego ojca stał się tym, kim się stał, to po nim odziedziczył te skłonności. Ojciec protestuje, ale Leon grozi mu, że zastrzeli go jak psa.
Bęski pociesza Leona. Na szpiegostwie trochę pieniędzy zarobili, a państwo samo sobie winne, że ma takich głupich agentów i tak łatwo dało się nabierać. Pocieszony Leon z wdzięcznością klepie Bęskiego po plecach. Lucyna oznajmia, że nie ma pretensji do Leona; zwróci jej pieniądze i po krzyku. Teraz jest przecież bogaty. Leon cieszy się, ale mówi, że zwrócenie pieniędzy będzie trochę trwało i w ratach – bo przecież tyle od niej wyłudził...
Zosia proponuje Leonowi, by dalej żyli jak przyjaciele. Ona dalej wyznaje jego idee. Prosi, by wybaczył jej kochanków. Leon godzi się z żoną i postanawia symbolicznie wymazać z pamięci wszystkich kochanków, których miała – wyciąga rewolwer i zabija Le Trefouille'a i de Pokoryę.
Ojciec, przestraszony zabójstwami dokonanymi przez Leona, chce stąd wyjść, nim i jego zastrzeli, ale nigdzie nie ma drzwi ani okien. Nagle ze znajdującej się niedaleko rury wychodzą Cielęciewicz i sześciu robotników. Cielęciewicz przyznaje, że siedzieli w tej rurze od dłuższego czasu i też nie znają drogi wyjścia. Widząc trupy, mówi Ojcu, że Leon się w niego wdał. Rozjuszony Leon mocno przywala pięścią Cielęciewiczowi, tak że ten pada jak długi na ziemię.
Młoda Matka mówi, że ma tego wszystkiego dość i że to wszystko to jedna wielka blaga. Podchodzi do trupa starej Matki i wyrywa jej głowę. Jak się okazuje, jest to głowa drewniana, wypchana słomą. To jedynie manekin. Przerażony Leon drze się jak wariat, rwąc sobie włosy z głowy. Po chwili młoda Matka odnajduje drzwi ukryte w ścianie i wszyscy wychodzą. Na scenie pozostają tylko robotnicy i Leon, który nieporadnie próbuje złożyć manekina Matki do kupy. Krzyczy, że teraz już niczego nie ma – zabrali mu nawet wyrzut sumienia, jego cierpienie. Robotnicy postanawiają wykonać mały samosąd w imieniu „mdłej demokracji”. Rzucają się na Leona, zaczynają go dusić, po czym wloką do rury i wrzucają do znajdującej się w pobliżu zapadni. Cielęciewicz odzyskuje przytomność i wspólnie z robotnikami schodzi ze sceny.
SZEWCY
Naukowa sztuka ze „Śpiewkami” w trzech aktach
Sajetan Temple – majster szewski
Czeladnicy Józek i Jędrek
Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka – Podberezka
Prokurator Robert Scurvy
Lokaj Księżnej, Fierdusieńko
Hiper-robociarz
Dwóch dygnitarzy
Józef Tempe
Chłopi
Strażniczka
...
volvoxglobator