DZIECIOM O SAKRAMENCIE POJEDNANIA.doc

(177 KB) Pobierz
WstgP

Kiedy kończyła się lekcja religii i wszyscy już pakowali się po wspólnej modlitwie, z końca klasy odezwał się Darek:

- Proszę siostry - powiedział głośno - a jak wygląda piekło?!

W klasie zrobiło się cicho, bo każdy był ciekaw, co siostra katechetka odpowie na takie pytanie. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Twarz siostry zrobiła się bardzo poważna i trochę smutna. Patrząc gdzieś w podłogę, powiedziała:

- Wiesz, Darku, bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ale wydaje mi się, że piekło można porównać z takim miejscem, gdzie nie byłoby konfesjonałów, księży i sakramentu pojednania.

Wszystkich ta odpowiedź bardzo zaskoczyła. Niektórzy myśleli, że siostra będzie mówić coś o diable, smole i cierpieniu, a tu padły takie zwykłe słowa o spowiedzi. W klasie nadal panowała cisza i nikt jakoś nie wychodził z sali. Wreszcie z drugiej ławki odezwała się Ewa:

- A czy to znaczy, proszę siostry, że skoro my możemy się spowiadać, to już żyjemy w niebie?

Teraz siostra uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:

- No, może jeszcze nie w samym niebie, ale na pewno w jego przedsionku. Bo kiedy ktoś się zgubi Panu Jezusowi, to w każdej chwili może iść do spowiedzi, mocno chwycić Pana Boga za rękę i przytulić się do Niego. Taki człowiek, chociaż chodzi po ziemi, to serce i głowę ma już rzeczywiście w Niebie.

Po tych słowach ktoś energicznie otworzył drzwi i wszystkie dzieci, radośnie uśmiechnięte, zaczęły wybiegać z klasy.

 

Na początek o grzechu słów kilka

 

Grzesia, który miał dwanaście lat, zawsze bardzo dziwiło, kiedy do mamy przychodziły w gości ciocie czy sąsiadki i całymi godzinami rozmawiały o chorobach, lekarstwach i szpitalu. Mama często chorowała na kręgosłup i co roku jeździła do sanatorium. Grześ nie mógł jednak zrozumieć, jak tematy medyczne mogą być tak ciekawe, żeby rozmawiać o tym aż cały wieczór.

Zdarzyło się pewnego letniego dnia, że Grzegorz w czasie meczu piłkarskiego na szkolnym boisku przewrócił się nieszczęśliwie i skręcił sobie nogę. Pan doktor orzekł, że to nic groźnego. Trzeba robić okłady i najlepiej kilka dni wcale nie chodzić. Chłopiec zastosował się do tych poleceń, ale po kilku dniach noga wciąż bolała i ciągle była spuchnięta. Zaniepokojona mama jeszcze raz poszła z Grzesiem do przychodni, gdzie lekarz długo oglądał chorą nogę, pukał w nią i stukał, aż w końcu kazał zrobić ponownie prześwietlenie. Kiedy następnego dnia obejrzał zdjęcie rentgenowskie, potwierdził, że to nic poważnego. Kazał jednak moczyć nogę w specjalnym płynie, a także przepisał zagraniczną maść. Ale po trzech dniach noga wciąż bolała i Grzegorz zaczął się martwić nie na żarty. Przecież szybkimi krokami zbliżały się mistrzostwa szkoły, a on był najlepszym piłkarzem w klasie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby nie wziąć w nich udziału. Ale cóż było robić? Noga jak na złość ciągle bolała.

Kiedy w sobotę przyszły do mamy ciocia Isia i pani Jadzia z pierwszego piętra, od razu zaczęła się rozmowa o chorej nodze Grzesia. W chwilę potem zaczęło się wspólne oglądanie zbolałego miejsca. Gdy tylko ciocia ujrzała spuchniętą kostkę, to wnet stwierdziła, że wujek Stacho miał kiedyś to samo, kiedy był jeszcze jej narzeczonym. Pamiętała, że przewrócił się wtedy na rowerze. Zapewniała, że wyleczyła mu to w dwa dni okładami ze specjalnego zestawu ziół. Grzegorz zaczął wypytywać ciocię o wszystkie szczegóły: "Czy wujka mocno bolało? Ile potrzeba tych okładów? Czy wujek po dwóch dniach był już zupełnie zdrowy?". Pani Jadzia zgadzała się, że zioła mogą pomóc, ale radziła też wkładać pod bandaż skórkę kota. To podobno bardzo pomaga. Kiedy Grześ zapytał, gdzie taką skórkę można zdobyć, sąsiadka powiedziała, że zaraz mu przyniesie, bo jeszcze jej został mały kawałek.

Grzesio poprosił mamę o szklankę herbaty i razem z paniami siedział aż dwie godziny, słuchając opowieści o różnych zwichnięciach nóg i sposobach ich leczenia.

Kiedy ciocia i pani Jadzia pożegnały się i wyszły, Grzesio sam powiedział do mamy:

- Nie wiedziałem, że rozmowy o chorobach mogą być takie ciekawe.

Domowe sposoby, którymi Grześ zaczął się leczyć i kuracja pana doktora wreszcie pomogły i chłopiec zdążył wyzdrowieć przed mistrzostwami. Jego klasa nie zdobyła wprawdzie mistrzostwa, ale Grzesio zdobył aż dwanaście bramek i został królem strzelców turnieju.

 

Sam Pan Jezus mówił, że to chorzy potrzebują lekarza. Jeśli ktoś nie wie, czym jest grzech, jeśli sam nie odczuje tej okropnej choroby serca, to wcale nie zainteresuje się sakramentem pojednania i nie odkryje jego wartości. Tak jak Grześ, który - dopóki nie zachorował - nie interesował się chorobami, a rozmowy o lekarstwach uważał za wyjątkowo nudne.

Ludzie często nie odczuwają potrzeby spowiedzi, bo wydaje im się, że są zupełnie wolni od jakiejkolwiek winy wobec Pana Boga. Dlatego teraz zastanówmy się, czym jest grzech.

Jest on zawsze sprzeciwem wobec miłości dobrego Boga, czyli odrzuceniem Jego wyciągniętej ręki. Jest zarazem przekroczeniem Bożego prawa spisanego na kartach Biblii. Aby nie popełniać grzechów, każdy chrześcijanin powinien znać na pamięć dziesięć Bożych przykazań i pięć przykazań kościelnych.

Nie każdy uczynek, który z pozoru wygląda jak grzech, jest nim w rzeczywistości. Jeśli Darek przez pomyłkę schował kiedyś długopis Ani do swojego piórnika, to wcale nie była to kradzież, bo przecież on nie chciał tego zrobić.

Trzeba też pamiętać, że można popełnić grzech w samym sercu, nawet bez żadnego uczynku. Andrzej chciał kiedyś zbić swojego małego braciszka, bo porwał mu taśmę w kasecie magnetofonowej. Wprawdzie mama obroniła malucha i do bójki nie doszło, jednak Andrzej popełnił grzech, bo w jego sercu, za jego przyzwoleniem zrodziło się złe pragnienie, które chciał zrealizować.

Można również zgrzeszyć, myśląc źle o innych czy nawet przeklinając w myślach.

 

Kiedyś Jola z dumą oświadczyła siostrze na religii, że w ten pierwszy piątek to chyba nie musi iść do spowiedzi, bo przez cały miesiąc nie zrobiła nic złego. Wszystkie pacierze odmówiła, żadnej mszy nie opuściła i cały czas była grzeczna w domu. Jednak siostra zaskoczyła ją pytaniem: "A czy choć raz odwiedziłaś chorą Patrycję, która już dwa tygodnie nie chodzi do szkoły? Przecież ona mieszka w bloku obok ciebie". Joli zrobiło się wstyd, bo tyle  razy wybierała się do chorej koleżanki, ale jakoś zawsze coś przeszkadzało w odwiedzinach. "To ja chyba jednak pójdę do spowiedzi" - powiedziała cicho pod nosem.

 

Widzimy zatem, że grzech jest nie tylko wtedy, kiedy zrobimy coś złego, ale także, gdy zaniedbamy spełnienie jakiegoś dobrego uczynku. Na każdej mszy świętej przepraszamy Pana Boga, że zgrzeszyliśmy:

- myślą

- mową

- uczynkiem

- zaniedbaniem.

 

Można jeszcze powiedzieć, że grzech jest wtedy, gdy opowiadamy się po stronie szatana, to znaczy, kiedy robimy to, do czego on nas namawia. Sama pokusa nie jest jeszcze grzechem. Staje się nim dopiero wtedy, kiedy człowiek zacznie ją realizować.

Zapewne każdy z nas spotkał się z określeniami:

"grzech lekki" i " grzech ciężki." Jak zważyć grzechy, aby przekonać się, który jest lekki, a który ciężki?

Po pierwsze: to, jaki jest grzech, zależy od tego, co się zrobiło. Jest różnica pomiędzy zabraniem koledze bez jego wiedzy kartki z bloku rysunkowego a zabraniem mu książki. Ten pierwszy uczynek to może nawet nie kradzież, ale brak kultury /choć też jest on jakimś grzechem/. Drugi jest już oczywistym złamaniem siódmego przykazania.

Nie jest grzechem ciężkim, kiedy człowiek tak odkłada wieczorny pacierz, że aż w końcu nie odmówi go wcale. Ale jest już grzechem ciężkim to, gdy w niedzielę opuści mszę świętą.

Przy rozróżnianiu grzechów bardzo ważne jest także to, czy ktoś dany grzech planował.

 

Robert z Adamem poszli kiedyś do wielkiego sklepu samoobsługowego. Wzięli przy wejściu koszyk i spacerowali pomiędzy półkami pełnymi towarów. Kupili już kilo cukru, o które prosiła mama, proszek do pieczenia i kiedy przechodzili obok stoiska z batonami Mars, Adam szepnął do Rafała:

"Bierz jednego do kieszeni!" Rafał nawet się nie zastanowił, co robi, tylko szybko schował batonik do kurtki. Nikt tego nie dostrzegł i pani przy kasie też nie zauważyła, że chłopiec wynosi coś ze sklepu. Kiedy byli już na klatce schodowej, Adam zaproponował, żeby się Marsem podzielić. Ale Rafał odparł, że nie ma już ochoty na baton i oddał mu cały.

Wieczorem Rafał długo nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, aż podjął ważną decyzję. Rano wyszedł z domu trochę wcześniej i zamiast prosto do szkoły, pobiegł szybko do sklepu. Podszedł do kasy i, patrząc w podłogę, powiedział: "Proszę pani, ja tu wczoraj nie zapłaciłem za jeden baton, ale teraz przyniosłem pieniądze". Pani kasjerka uśmiechnęła się na to, wzięła pieniądze i ku zdziwieniu Rafała nie krzyczała wcale, a nawet dała mu jedną gumę do żucia.

 

Czy Rafał popełnił grzech ciężki? Na pewno nie. Wcale nie planował tej kradzieży. Pod wpływem namowy Adama zrobił to prawie bezmyślnie. Co innego, gdy chłopcy wcześniej planują kradzież, omawiają jej szczegóły i cały czas doskonale wiedzą, że robią to, czego zabrania przykazanie. Wtedy mamy już do czynienia z grzechem ciężkim.

 

Jezus Chrystus wyzwala człowieka z grzechu.

 

 

Na wielu klatkach schodowych w naszych blokach mieszkalnych można spotkać tabliczki z takim napisem: "Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice". Te napisy nikogo chyba nie dziwią. Wszyscy wiemy, że nawet najmłodsze dzieci potrafią wyrządzić niemałe szkody - na przykład wybić szybę na klatce albo pomazać flamastrem ściany. Jednak byłoby to stanowczo zbyt mało, gdyby dziecko po wyrządzeniu takiej szkody przyszło do dozorcy i powiedziało ze skruchą:

"Bardzo serdecznie pana przepraszam za to, że ośmieliłem się tak narozrabiać". Być może pan dozorca wzruszyłby się nawet takimi przeprosinami, ale nie zmienia to faktu, że ktoś musi zapłacić za wstawienie nowej szyby czy za zamalowanie zabrudzonej ściany. A przecież małe dzieci nie posiadają swoich pieniędzy, aby naprawiać wyrządzone szkody. I dlatego powinni zrobić to ich rodzice, którzy muszą zająć się przywróceniem należytego porządku na podwórku czy klatce schodowej.

 

Z ludzkimi grzechami jest bardzo podobnie. Każdy człowiek może i, niestety, popełnia grzechy, ale sam nie potrafi do końca naprawić złych skutków swojego grzesznego postępowania. Owszem, kiedy na przykład jakieś dziecko nie pomoże mamie i nie pozmywa naczyń po obiedzie, to, być może, uda mu się jeszcze naprawić swoje zaniedbanie i przed kolacją wszystko w kuchni doprowadzić do porządku. Ale przecież pozostaje jeszcze sprawa obrażenia Pana Boga, który wymaga od nas pomagania rodzicom. Każdy nasz grzech dotyka boleśnie ogromu miłości i dobroci, jaką darzy nas Pan Bóg i my sami nie możemy tej szkody wyrównać. Co czynić w takiej sytuacji?

Od tysięcy lat ludzie zdawali sobie sprawę, że grzeszą i często mieli w sercach gorące pragnienie, aby Pana Boga za swoje złe uczynki przeprosić. Najczęstszym sposobem przepraszania Stwórcy było składanie ofiar. Nosiły one nazwę ofiar przebłagalnych i składano w nich różne zwierzęta. Aby taka ofiara była miła Panu Bogu, musiała iść w parze ze szczerą skruchą człowieka. Chociaż Bóg życzliwie patrzył na tych, którzy w pokorze składali Mu przebłagalne ofiary za grzechy, to jednak nie dokonywały one pełnego pojednania człowieka z Bogiem. Żadna bowiem ofiara nie wypływała z takiej miłości, która byłaby zdolna dorównać miłości Bożej.

Już wtedy, w czasach Starego Testamentu prorok Izajasz zapowiadał, że przyjdzie ktoś, kto dokona pełnego pojednania człowieka z Bogiem. Tak brzmią słowa z księgi proroka Izajasza:

"Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,

On dźwigał nasze boleści,/.../

Lecz On był przebity za nasze grzechy,

Zdruzgotany za nasze winy.

Spadła nań chłosta zbawienna dla nas,

A w Jego ranach jest nasze zdrowie./.../

Jeśli on wyda swe życie na ofiarę za grzechy,

Ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży,

A wola Pańska spełni się przez Niego.

Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu,

Ich nieprawości On sam dźwigać będzie./.../

A On poniósł grzechy wielu,

I oręduje za przestępcami.

/ Iz 53, 4a. 5.10. llb.12b/

 

Te wszystkie tęsknoty ludzi i obietnice proroków spełnił Jezus Chrystus. Jeszcze zanim się narodził, anioł we śnie powiedział świętemu Józefowi: "On bowiem zbawi lud swój od grzechów" /Mt 1, 21/. I już na początku kiedy Jezus rozpoczął swoją misję, Jan Chrzciciel - kiedy zobaczył Zbawiciela - powiedział o Nim: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata" /J 1, 29/. I tak rzeczywiście było. Jezus wielokrotnie, przemierzając drogi Palestyny, odpuszczał ludziom grzechy. Jak choćby tedy, gdy do domu faryzeusza, w którym przebywał Chrystus, wbiegła jawnogrzesznica. Zaczęła bardzo płakać, obmywała Mu nogi łzami i swoimi włosami wycierała je. Zbawiciel, widząc jej pokorę, rzekł do niej: "Twoje grzechy są odpuszczone".

Musimy postawić sobie jedno pytanie: czy odpuszczenie grzechów przez Jezusa powodowało, że potem człowiek taki już nigdy więcej nie grzeszył? Oczywiście, nie. Walka z grzechem jest stałym zadaniem chrześcijan, uwolnionych już od grzechu, ale wciąż przez niego zagrożonych. Kolejne odpuszczenia grzechów, nieustanne nawracanie się - są to stopnie schodów wiodących do świętości, do domu Ojca, gdzie grzech nie będzie już miał żadnej władzy nad człowiekiem.

 

Czy trzeba stać w kolejce do Pana Jezusa?

 

Poprzedni rozdział zakończyliśmy stwierdzeniem, że człowiek nieustannie potrzebuje odpuszczenia grze' chów, które, niestety, będą sig pojawiać w jego życiu aż ! do śmierci. Cóż więc robić? Do kogo się udać? Przecież

tylko sam Pan Jezus ma moc odpuszczania grzechów I człowiekowi. Czyżby tylko ludzie, którzy spotykali Pana

Jezusa wędrującego z apostołami, mogli dostąpić darowania swoich win?

Dobry Zbawiciel przed odejściem do nieba zatroszczył się, aby każdy człowiek, bez względu na to, gdzie i kiedy będzie żyć, mógł otrzymać odpuszczenie grzechów i zacząć od nowa swoją drogę do świętości.

Chrystus bowiem przekazał władzę odpuszczania grze, chów apostołom, czyli całemu Kościołowi. Oto, co powiedział swoim uczniom: "Pokój wam! Jak Ojciec ! Mnie posłał, tak i ja was posyłam. Po tych słowach I tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" /J 20, 21b - 23/. Od tej chwili każdy apostoł mógł mocą władzy udzielonej mu przez Syna Bożego uwalniać ludzi od win, które na nich ciążyły. Apostołowie przekazali otrzymaną od Jezusa władzę dalej - wszystkim biskupom i kapłanom. Można zatem powiedzieć, że przeogromny dar Bożego miłosierdzia rozlał się szeroko po całym świecie.

Jak wspaniale Pan Jezus to wszystko urządził! Przecież gdyby tylko On jeden odpuszczał grzechy, to nawet gdyby został z nami jako zwykły człowiek na zawsze jak niewielu ludzi mógłby wyspowiadać. Aż trudno sobie wyobrazić, jak długa byłaby ta kolejka do spowiedzi do Pana Jezusa. Ileż kilometrów trzeba by przejechać, aby się w tej kolejce ustawić! A przez to, że władza odpuszczania grzechów została udzielona wszystkim księżom, każdy człowiek może iść do spowiedzi w swoim mieście czy swojej wiosce. Księża spowiadają codziennie, rano i wieczorem. W dużych miastach są nawet takie kościoły, gdzie można przystąpić do sakramentu pojednania przez cały dzień. Kiedy człowiek jest chory i sam nie może dotrzeć do kapłana, wtedy ksiądz przyjdzie do niego. Każdego dnia tysiące księży przechodzi przez sale szpitali, służąc chorym darem pojednania. Podobnie jest w więzieniach. Ci, którzy odbywają tam kary, szczególnie potrzebują odpuszczenia win za złe uczynki popełnione pr2ez siebie. Służą im swoją posługą kapelani więzienni.

 

Pewien ksiądz opowiadał o tym, jak w czasie wojny był we Francji. Któregoś dnia wsiadł w jakiejś kamienicy do windy, którą Niemcy wieźli akurat aresztowanego człowieka. Kiedy obok siebie zobaczył on kapłana, cicho poprosił go o spowiedź. Mieli bardzo mało czasu, tylko te chwile, kiedy winda wjeżdżała na piętro. Więzień zdołał szybko wyrazić swój żal za grzechy i ksiądz udzielił rozgrzeszenia. Jak widać, w sytuacjach niecodziennych spowiedź może odbywać się nie tylko przy konfesjonale. Pan Jezus rozsyła bowiem swych kapłanów po całym świecie, w najróżniejsze miejsca, aby szukali ludzi pragnących powrócić do Boga.

 

Dlaczego ludzie nie chcą się spowiadać?

 

 

Marek miał dziewiąte urodziny. Rodzice zgodzili się aby Marek zaprosił na skromne przyjęcie swoich kolegów.

Mama upiekła z tej okazji szarlotkę, a babcia przygotowała tak wspaniałe lody, że nawet takich w sklepach nie mają. Wszyscy byli zaproszeni na siedemnastą, ale pierwsi goście przyszli przed czasem. Najpierw zjawili się Kamil i Rafał przynieśli Markowi w prezencie najnowszy katalog samochodów. W chwilę potem przyszła Monika i wręczyła solenizantowi mały kalkulator na baterie słoneczne. Goście przychodzili pojedynczo lub w małych grupach i kwadrans po piątej było już około dziesięciu osób. Marek zachwycał się prezentami i serdecznie dziękował za nie swoim gościom. Jednak wyraźnie było widać, że cały czas niespokojnie spogląda to na zegarek, to w stronę przedpokoju. Koledzy i koleżanki domyślali się, kogo Marek wygląda - nie przyszedł jeszcze jego najlepszy kolega, Łukasz. Obiecał nawet Markowi, że przyjdzie wcześniej i razem podłączą kolorowe żarówki do magnetofonu. To miała być dla wszystkich wielka niespodzianka, że na tych urodzinach będzie jak w prawdziwej dyskotece. Czyżby coś się stało?

O w pół do szóstej mama Marka zaprosiła wszystkich do dużego pokoju, gdzie na gości czekał pięknie nakryty stół. Wszyscy mieli wspaniałe humory prócz solenizanta, który nie potrafił ukryć swego zdenerwowania. Wiedział, że już przepadła dyskotekowa niespodzianka i żarówki trzeba będzie podłączać przy wszystkich. A przecież wspólnie z Łukaszem planowali, że nagle w pokoju zgaśnie światło i zrobi się kolorowo. Marek mówił ze złością w głosie:

- Nie, to nie! Jak mu się nie podoba, to może w ogóle nie przychodzić. Teraz się okazało, jaki to kolega!

Dopiero parę minut przed szóstą zadzwonił dzwonek. Mama otworzyła drzwi i zobaczyła zdyszanego Łukasza, który trzymał w rękach duże pudełko. Już od progu szybko mówił:

- Przepraszam, że się spóźniłem, ale kończyłem z tatą robić prezent dla Marka. To najnowszy model odrzutowca. Razem z tatą go kleiłem i malowaliśmy jeszcze wojskowe emblematy, które długo schły. Wie pani - mówił po cichu Łukasz - Marek to mój najlepszy kolega. Nie chciałem mu dawać na prezent byle czego, co mógłbym kupić w sklepie, ale coś, co sam zrobiłem.

Kiedy Łukasz wszedł do pokoju, trzymając w rękach wspaniały model samolotu, wszyscy aż zaczęli bić brawo. Chłopiec podszedł do Marka i powiedział:

- Przepraszam za spóźnienie, ale kończyłem robić prezent dla ciebie. Chciałem, żeby jak najlepiej wyglądał, a nie wiedziałem, że ten kolorowy lakier schnie aż tak długo. Ale teraz jest już w porządku, 23 więc przyjmij ode mnie ten samolot razem z serdecznymi życzeniami.

Łukasz wyciągnął w stronę Marka wspaniały model i nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego. Marek odwrócił się bokiem do Łukasza i powiedział, patrząc w okno:

- Od spóźnialskich nie potrzebuję życzeń i prezentów.

Zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Łukasz zastygł w miejscu, trzymając samolot, który wyglądał, jakby za chwilę miał się wzbić do lotu.

- Marek - cicho powiedział Łukasz - przecież ja nie chciałem. To dla ciebie malowałem te wszystkie znaki...

Marek gładził ręką obrus i patrzył w podłogę.

- To trzeba było wcześniej zacząć malować powiedział.

- Mareczku, tak nie można - życzliwie wtrąca się mama. - Łukasz naprawdę się starał. Każdemu może się zdarzyć, że coś się nieoczekiwanie przedłuży.

Ale Marek uparcie powtarzał:

- Ja się nie gniewam, ale nie chcę tego samolotu.

Łukasz opuścił swój prezent i jeszcze ciszej powiedział tylko to jedno:

- Szkoda...

Zaczął powoli iść w stronę przedpokoju. W tym momencie zadzwonił telefon. Mama podniosła słuchawkę i powiedziała do Marka:

- To do ciebie.

Dzwonił tata Łukasza:

- Cześć Marek! Wszystkiego najlepszego! Mam nadzieję, że podoba ci się prezent od Łukasza. Robił go dla ciebie już kilka dni. Cały czas mówił, że to musi być najlepszy model, bo to dla najlepszego kolegi...

Marek nagle odłożył słuchawkę na stolik i rzucił się w stronę przedpokoju, krzycząc:

- Łukasz, zaczekaj!

Dogonił kolegę już prawie w drzwiach.

- Nie gniewaj się! Trochę się na ciebie zezłościłem, bo zależało mi na tych kolorowych światłach, ale teraz to już nieważne. Bardzo się cieszę, że jesteś, a samolot jest najwspanialszy, jaki w życiu widziałem.

Łukasz uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział.

- A o światła się nie martw. Mój tata już wszystko w domu zlutował i podłączymy je w twoim pokoju, zanim wszyscy skończą jeść lody. Nikt się nie zorientuje, że szykujemy taką niespodziankę...

Całą tę historię opowiedział mi Artur, który był na tych urodzinach. Mówił mi:

- Proszę księdza, wszystko skończyło się dobrze. Marek posadził potem Łukasza na honorowym miejscu i prosił babcię, by dała mu podwójną porcję lodów. Ale wie ksiądz, co? Ja do końca życia nie zapomnę tego widoku, gdy Łukasz stał z samolotem w wyciągniętej ręce, a Marek odwracał się od niego. Aż mnie ciarki przeszły! Łukasz włożył w ten samolot całe swoje serce, a chyba nie ma większego bólu, jak właśnie odrzucić czyjeś serce, czyjś dar.

Bardzo mnie zastanowiło to, co Artur powiedział: nie ma większego bólu, jak odrzucić czyjeś serce.

Przypomniały mi się te słowa, kiedy pracowałem w szpitalu i rano chodziłem od sali do sali, pytając chorych, czy chcą się wyspowiadać. Niektórzy przystępowali do sakramentu pojednania, ale byli tacy, którzy odwracali się ode mnie plecami i nakrywali kołdrą aż po same uszy. Inni mówili, że jeszcze nie umierają i mają czas. Niekiedy nawet denerwowali się, że podchodziłem do ich łóżka i mówili, żebym sobie poszedł. A przecież, proponując im spowiedź, chciałem im dać wielki dar Pana Jezusa - Jego pojednanie i przyjaźń. A oni mówili: nie chcemy tego daru!. Łukasz stał z pięknym samolotem przed odwróconym Markiem, a dziś Pan Jezus stoi ze swoim przebaczeniem przed wieloma ludźmi, którzy Mu mówią: "nie chcemy Cię, odejdź stąd!". I to nie tylko w szpitalu. Także wielu zdrowych ludzi omija z daleka konfesjonał. Nawet dzieci unikają spowiedzi jak ognia i nie przystępują do sakramentu pojednania całymi miesiącami. Jak bardzo, jak ogromnie przykro musi być dobremu Panu Jezusowi!

 

Dlaczego tak się dzieje? Z jakiej przyczyny tak wiele osób nie chce otrzymać daru Bożego przebaczenia? Zastanowimy się nad tym w dalszej części rozważań. Opowiem wam, co mówili mi ci, którzy odrzucali Boży dar przebaczenia.

 

a/ "Nie chodzę do spowiedzi, bo nie mam grzechów"

 

Tak właśnie niektórzy tłumaczą się z tego, że nie potrzebują przebaczenia od Pana Boga. Czy rzeczywiście są ludzie, którzy nie mają grzechów? Pismo Święte mówi na ten temat tak: "Jeżeli powiemy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" /1 J 1, 8/. Tak więcz wyjątkiem samego Pana Jezusa i Matki Bożej - każdy człowiek ma grzechy. Nawet najwięksi święci chodzili do spowiedzi. Dlaczego zatem niektórzy mówią, że nie mają grzechów? Czby kłamali? Na pewno są tacy, co kłamią, ale ja spotkałem ludzi, którzy przysięgali na wszystko, że oni nie mają żadnego grzechu. Jak to rozumieć?

Posłuchajmy takiego przykładu: kiedy ktoś, kto ma niezbyt czystą koszulę, będzie stał w jakimś mrocznym pomieszczeniu, to kiedy popatrzy na swój strój, wtedy powie: "Ta koszula jest czysta. Nie widzę tu żadnej plamy". Ale kiedy podejdzie do lampy i stanie w jej świetle, wtedy okaże się, że jednak na tej koszuli jest wiele plam i brudu.

Czy ktoś z was widział w kinie mocny snop światła, jaki daje projektor filmowy? Otóż w promieniach tego światła widać setki, a nawet tysiące pyłków kurzu, które znajdują się w powietrzu. A przecież przed projekcją, kiedy ludzie zajmują swoje miejsca, zupełnie ich nie widać. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu żarówki, które świecą się na sali kinowej przed seansem, są za słabe, abyśmy mogli w ich świetle zobaczyć kurz. Do tego potrzeba mocnego reflektora. A zatem, aby zobaczyć brud, potrzeba odpowiedniego światła. Podobnie jest z naszymi grzechami. Jeżeli ktoś ma sumienie pogrążone w ciemności, to nie zobaczy swoich grzechów. Naszego sumienia jednak nie da się oświetlić mocnym kinowym projektorem. Światłem, które prześwietla nasze wnętrza, jest sam Chrystus i Jego słowo. Kto zbliża się do Chrystusa, wchodzi w blask Jego prawdy. Kto się oddala od Chrystusa, zaczyna żyć w mroku, nie widzi brudu swojego sumienia i mówi - myśląc, że to prawda - "ja nie mam żadnych grzechów".

Tu leży tajemnica, dlaczego wielcy święci spowiadali się i nierzadko były to bardzo długie spowiedzi. Nie znaczy to wcale, że mieli oni większe grzechy od naszych. Po prostu ci ludzie żyli tak bardzo blisko Jezusa, że swoje dusze mieli oświetlone Jego blaskiem i widzieli nawet najmniejszą skazę na swoim sumieniu.

Dlatego, jeśli ktoś z nas będzie robił rachunek sumienia i dojdzie do wniosku, że nie ma grzechu, to dam mu taką radę: trzeba iść pilnie do spowiedzi i powiedzieć: "Proszę księdza, ja chyba tak daleko odszedłem od Pana Jezusa, że mi się wydaje, iż jestem bez grzechu". Ksiądz wtedy na pewno poradzi, co zrobić, żeby stanąć w Bożym świetle, ujrzeć się takim, jakim się jest naprawdę i wyrzucić z serca to, co czyni nas niepodobnymi do Pana Jezusa.

 

b/ "Bóg jest wszędzie, a więc można go przeprosić za grzechy także w lesie czy na łące"

 

Są tacy ludzie, którzy uznają wprawdzie, że mają grzechy, ale mimo to wcale nie sądzą, iż powinni iść do spowiedzi. Mówią bowiem, że skoro Pan Bóg jest wszędzie, to przecież w każdym miejscu usłyszy człowieka. Można więc - ich zdaniem - pojechać do lasu czy na łąkę i tam bardzo serdecznie przeprosić Pana Jezusa.

Ten sposób myślenia nie jest dobry. Przez takie przeproszenie możemy uzyskać odpuszczenie jedynie grzechów lekkich, o których była już poprzednio mowa. Przebaczenie takie możemy uzyskać poprzez osobisty modlitewny żal za grzechy oraz przez odmówienie wyznania "Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu...". Jednak grzech ciężki może być zgładzony jedynie przez sakrament pojednania.

Jeżeli ktoś nie popełnił nawet ciężkiego przewinienia, ale już dość długo nie był u spowiedzi, to także powinien przystąpić do konfesjonału.

Zapytajmy dla pełnej jasności: dlaczego nie można samemu, jedynie w swoim sercu pr2epraszać Pana Boga za poważne grzechy? Dlaczego trzeba wyznać je księdzu na spowiedzi? Cytowaliśmy już poprzednio fragment Ewangelii, który mówił o tym, jak Pan Jezus przekazał władzę odpuszczania grzechów Apostołom. Przypomnijmy sobie raz jeszcze to ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin