Touch my Tears rozdział 1.pdf

(119 KB) Pobierz
492846275 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
Ucieczka
---------------------------------------------------------------
- Dzień dobry. Gdzie jest Oliver – jestem w przedszkolu. Oliver mówił mi
rano, że boli go brzuch, ale na propozycje by został w domu odpowiedział,
że woli cierpieć z powodu brzucha niż zostać z rodzicami.
- Siedzi w sekretariacie i czeka na ciebie złotko – jego wychowawczyni to
złota kobieta. Myślę, że wiele podejrzewa, ale nie ma dowodów żeby coś z
tym zrobić...
- Dziękuję – odpowiedziałam z uśmiechem i pobiegłam do wskazanego
pomieszczenia. Gdy otwarłam drzwi na szyję rzucił mi się brat. Miał oczy
pełne łez. Podejrzewam, że wymioty to nie wszystko.
- Proszę zabierz mnie stąd – z żalem w głosie i płaczem powiedział mi to
„na ucho”. Sekretarka dziwnie się na nas popatrzyła.
- Ciii... Już dobrze zaraz stąd wyjdziemy. - wzięłam go na ręce i podeszłam
do kontuaru gdzie jak zwykle miałam podpisać zaświadczenie o tym, że
odbieram malucha z przedszkola.
Zrobiłam co do mnie należało i wyszłam na parking wcześniej zabierając
kurtkę Olivera z szatni. Nadal trzymając go na rękach otwierałam drzwi
samochodu. Nie była to jakaś super bryka tylko stary wóz ojca, który ma już
jakieś dwadzieścia lat, ale ważne że jeździ. Przełożyłam z tylnego siedziska
siedzonko dla Oli 'ego i posadziłam go na nim, ale jego wyraz twarzy nadal
się nie zmieniał. To jednak było coś poważniejszego. Wsiadłam do auta za
kierownicą, ale nie ruszyłam jeszcze, bo muszę dowiedzieć się co się stało.
- Opowiesz mi wszystko – zapytałam go czułym głosem. Zresztą on i tak
zawsze wszystko mi mówi, bo ma do mnie całkowite zaufanie.
- Zaczęło się przy jedzeniu zupki – otarł łzy i wysmarkał nosek. To jednak
dzielny maluch. - opowiadałem ci kiedyś o takim jednym Marku z mojej
grupy. On wylał na mnie zupę, więc musiałem się przebrać – w tym
momencie odpiął pasy i wskoczył mi na kolana. Przytuliłam go mocno do
siebie. - poszedłem więc do mojej szafki i wyjąłem z niej nową koszulkę,
ale gdy się przebierałem on do mnie podszedł i zaczął się śmiać z moich
blizn i siniaków, a potem pokazał je wszystkim. Zwymiotowałem, żebyś
mnie stąd zabrała. Ja nigdy nie chcę więcej tu wracać – rozpłakał się.
Dobrze wiem co czuł, bo i na mnie dziwnie patrzą się w szatni przed lekcją
wf. Mam tyle siniaków, że nie da się ich zliczyć, a Oliwer też ma ich sporo.
Zawsze staram się go chronić własnym ciałem, ale nieuniknione jest to, że
czasem po prostu nie jestem w odpowiednim miejscu w odpowiednim
czasie...
Posadziłam go na foteliku obok mnie ciągle trzymając go za rękę. Musimy
wracać, bo będzie awantura – powiedziałam w myślach sama do siebie i
odpaliłam samochód.
Z przedszkola malucha do domu było jakieś dziesięć minut drogi. Gdy
wjeżdżałam do garażu z domu dochodziła głośna muzyka.
- Czy to się kiedyś skończy... - mruknęłam sobie i pomogłam Oliverowi
wysiąść z auta. Jego twarz była delikatnie opuchnięta przez płacz.
Otworzyłam drzwi łączące garaż z mieszkaniem i zapach tytoniu oraz
alkoholu bijący z wnętrza mieszkania doprowadził mnie do odruchów
wymiotnych. Mały zatkał nos. Nie dziwię się. Weszliśmy dalej, aż do kuchni.
Przez kuchenny blat zobaczyłam jak mama pierdoli się z jakimś żulem. Kilka
razy już go tu widziałam, ale nie w takich celach to przychodził. Ojca
zauważyłam za kanapą. Leżał tak nawalony już drugi dnień. Przytomności
nie stracił i niestety jeszcze żyje. W salonie pije jeszcze jakaś żulernia, ale
nie chcę zwracać na siebie uwagi. Niestety na moje nieszczęście ojciec
zaczął się zbierać z podłogi.
- Leć na górę i zamknij się w pokoju. Mam klucz – powiedziałam Oliemu, bo
nie chciałam żadnych incydentów.
- Proszę przyjdź do mnie szybko. - szepnął do mnie i pobiegł na górę.
Dobrze zrobił. Oby tylko nie schodził tutaj nie zależnie od tego co usłyszy.
Dlaczego ? Bo mam zamiar coś z tym w końcu zrobić. Nie mam ochoty
więcej byś przez niego i jego „kumpli” wykorzystywana. Nie jestem
przecież jakąś pierwszą lepszą dziwką. Robiłam to tylko dlatego, żeby
odwrócić ich uwagę od brata, bo i do niego się przystawiali. Ba... Jego
własna matka próbowała się z nim pobawić w „ penetrację – operację ”.
Pamiętam jak się wtedy bał i jak wołam mnie bym mu pomogła. Ta suka
przywiązała go do stołu i wyciągnęła nie tylko jakieś wibratory. W ręce
miała haczyk z żyłką. Odczepiła go od wędki i dźgała go pisząc swoje imię w
jego intymnych okolicach... Gdy tylko o tym wspomnę ogarnia mnie złość.
Ojciec szedł w moją stronę. Wlókł się i potykał o cały ten śmietnik, który
widniał na podłodze. Był już tuż obok mnie. Sparaliżowało mnie gdy mnie
dotknął tymi swoimi obleśnymi łapami po mojej twarzy. Nie mogłam się ani
odezwać ani ruszyć.
- Zabawimy się – spuszczał rękę niżej,a doszedł do mojego podbrzusza i
powoli zaczął odpinać mój guzik ze spodni. - Mmmmm – zamruczał gdy je
rozpiął. Zamknęłam oczy i uroniłam krople łez. Ale nie dlatego, że
wiedziałam co zaraz mi zrobi tylko dlatego, że pod ręką mam nóż, który
dotyka mojej ręki. - No kochana – pchnął mnie na stół i łapczywie zdzierał
ze mnie ubrania. Już dłużej tego nie wytrzymam.
- Stop ! - wrzasnęłam i wzięłam do ręki nóż. - Nie waż się do mnie
podchodzić, bo cię zabiję ! - wykrzyczałam mu w twarz. Nie umiem zabić
człowieka.
- No dalej, pchnij – drwił ze mnie. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Taka sama suka z ciebie jak twoja babcia. - przez ten płacz wyrwał mi
nóż i dźgnął mnie. Poczułam przeraźliwy ból, a po chwili dźwięk kapiącej na
podłogę krwi. W mojej lewej ręce była głęboka rana, która paliła bólem.
Zsunęłam się na podłogę i ...
- Ała... - Złapałam się za rękę i za głowę. Zmrużyłam oczy z bólu i
zorientowałam się, że ojca nie ma, a za oknem spogląda na mnie słońce.
Musiałam stracić przytomność. Złapałam się ponownie za rękę. Rana nadal
krwawiła, więc podniosłam się szybko co było ogromnym błędem, bo zrobiło
mi się ciemno przed oczyma i nogi się pode mną ugięły. Postanowiłam
zwolnić to tępo i ostrożnie podeszłam do szafki i wyjęłam z niej ścierkę.
Owinęłam nią rękę i zaczęłam rozglądać się po salonie. Mama była
nieprzytomna i naćpana na kanapie. Brakowało mi w tej układance ojca.
- Oby nie było go u Olivera... - powtarzałam sobie w myślach idąc po
schodach na górę. Doszłam do pokoju i wystraszyłam się. Drzwi do połowy
były rozwalone siekierą. James tu był, ale gdzie Oli? To pytanie samo się
nasuwało na myśl.
- Oli jesteś tu? - zaczęłam cicho wołać gdy już otworzyłam drzwi. - Oli, nie
bój się to ja – chciałam go jak najszybciej znaleźć..
- Alice to ty ? - usłyszałam cichy głosik dochodzący z naszej łazienki, a
zresztą tylko Oliver mówił do mnie Alice. W końcu to moje drugie imię.
- Tak to ja... Otwórz drzwi – już po chwili rzucił mi się na szyję. Wstałam
trzymając go za rękę i zaczęłam iść w kierunku sypialni rodziców.
- Co z twoją ręką? - mały był spostrzegawczy. - Leci ci krew trzeba jechać
do szpitala.
- Ciii. Nie wiem gdzie jet ojciec, a to na ręce to jego sprawa. I nie martw
się pojedziemy do szpitala, ale najpierw się stąd wydostaniemy raz na
zawsze. - tak to będzie najlepszy pomysł.
- James wyszedł z tym wysokim murzynem do klubu po jakąś dziewczynę,
tyle usłyszałem – Lourent. Tylko z nim gdzieś wychodził.
- Dawno wyszli – musiałam wiedzieć ile mamy czasu. - Ok. Nie ważne...
- Alice, po co idziesz do tej sypialni? - miałam nadzieję, że nie zada tego
pytania. Postawiłam go na podłodze.
- Oli, posłuchaj mnie uważnie. Zrobimy sobie wycieczkę, co ty na to? - nie
wiedziałam jak to wyjaśnić pięcioletniemu dziecku – musimy zabrać nasze
dokumenty i pojedziemy moim autem do banku – miałam tam trochę
odłożonych pieniędzy na czarną godzinę – a później wyjedziemy...
- A kiedy wrócimy? - egh..
- Oli, nie wrócimy... Nie mogę pozwolić żeby stała ci się krzywda. - mówiąc
to pokazałam mu moją rękę – Proszę bądź dzielny – miał oczy pełne łez,
jednak żadnej nie uronił. Otworzyłam drzwi do pokoju i podeszłam do
komody. Otworzyłam ostatnią szufladę i przeszukałam całą w celu
znalezienia dokumentów. Uwinęłam się z tym dosyć szybko, ale po drodze
natknęłam się na zieloną teczkę z napisem „Mary Alice Brandon”. To było
pismo babci. Tę teczkę też wzięłam, ale nie otwierałam. Zrobię to później.
Pomyślałam sobie.
- Idziemy do garażu i zmywamy się – pociągnęłam młodego za sobą i po
chwili znaleźliśmy się przy aucie. Pomogłam mu zapiąć pasy i odpaliłam
silnik. Gdy brama garażu się otwarła zobaczyłam ojca i tego kumpla.
Krzyczeli coś do nas, ale ja dodałam gazu i z piskiem opon raz na zawsze
opuściłam to miejsce.
Jechałam przed siebie już dobrą godzinę, gdy nagle zapaliła się kontrolka
braku paliwa.
- Kurwa, nie teraz – spojrzałam na tylne siedzenie. Mały spał. Nie będę go
budzić. Miałam szczęście, bo do stacji mamy jeden kilometr, więc dojadę
spokojnie. Minęły dwie minuty i już zatrzymywałam samochód na stacji.
Otworzyłam schowek i wyjęłam z niego portfel.
- Kurwa – po raz kolejny. Czemu ? W portfelu jakieś zasrane drobne. - Fuck
– jak ja zatankuje? W brzuchu burczy, bak pusty, mały też głodny, a my w
jakimś zasranym miasteczku Port Angeles. - Bank – jedyne słowo, które
jeszcze dodałam. W końcu mam tam jeszcze trochę oszczędności, za
czasów życia babci. No właśnie babcia. Sięgnęłam na tył samochodu po tę
dziwną teczkę. Zastanawiałam się przez chwilę co może być w środku.
Przetarłam palcami po brzegu. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam.
Oblukałam mniej więcej wzrokiem papierki w środku.
- Ja pierdole... Babciu kocham Cię ! - wykrzyczałam w aucie najgłośniej jak
tylko umiałam.
- Alice, co się stało – ups. Oliver się obudził...
- Nic, nic. Śpij. Ja idę do bankomatu po pieniądze, ale musisz zostać w
aucie. Nie otwieraj nikomu. Mam klucze. - powiedziałam podekscytowana.
Zmierzwiłam młodemu włosy i wysiadłam z auta zamykając je. Miałam
szczęście, bo obok stacji był bankomat. Podeszłam i wypłaciłam wszystko co
tam miałam. Nie było tego dużo, ale zawsze coś. Zalałam auto do pełna i
weszłam na stację zapłacić za paliwo i kupić coś do jedzenia.
- Stanowisko numer trzy i cztery hot – dogi proszę – poprosiłam grzecznie i
odliczałam pieniądze.
- Na hot – dogi musi pani chwilkę zaczekać. Jakieś dwie trzy minutki. -
dosyć miły gościu. Pokiwałam głową i podeszłam do krzesełek. Usiadłam by
jeszcze raz spojrzeć do teczki babci. Okazało się, że były tam wszelkie
umowy notarialne o przekazaniu domu i konta bankowego, na którym babci
miała dużą sumę pieniędzy. Zawsze mi powtarzała, że nadejdzie taki dzień,
gdy będziesz wiedziała gdzie jechać, a ja nigdy nie rozumiałam co miała na
myśli. - Dziękuję – powiedziałam szeptem.
- Proszę pani. - o to chyba do mnie – Zamówienie już jest. - podeszłam i
odebrałam jedzenie i paragon . - Coś się stało? - zapytał patrząc na moją
rękę z miną przereklamowanego pomocnika.
- Nic. - burknęłam i wróciłam do samochodu. Teraz dopiero spojrzałam na
rękę. Dalej krwawi. Muszę coś z tym zrobić.
- Co tak pachnie? - Oliver miał rację. Pięknie pachniało parówkami.
- Jesteś głodny? - jak by to pytanie miało jakieś znaczenie. Nie jadł nic od
wczoraj. - Masz dwa są twoje – powiedziałam i podałam mu jedzenie. Nic
nie odpowiedział tylko zabrał się do jedzenia. Skończył w połowie drugiego
gdy stwierdził, że już nie umie.
- Ja już nie mogę – powiedział i wręczył mi do ręki swoje drugie pół bułki.
Uśmiechnęłam się do niego i zjadłam jego część. - Ali, co z ręką ? -
przeraźliwie mnie boli, a co najgorsze ciągle krwawi.
- Nic nie przejmuj się. - płynnie skłamałam, ale tylko dlatego, że nie chcę
żeby się czymś przejmował. - Mamy jeszcze długą drogę, może spróbuj
zasnąć. - pogłaskałam go po głowie i posłałam mu piękny uśmiech.
- Obiecasz mi coś – zapytał proszący tonem.
- Tak ? - jestem gotowa zrobić dla niego wszystko.
- Chcę żebyś pojechała do lekarza z tą ręką. Proszę. - chyba powinnam tak
zrobić.
- Dobrze – tylko tyle odpowiedziałam i odpaliłam samochód. Nasz kolejny
przystanek to „Kancelaria Prawna Forks”. Tam będę pytać o niejakiego pana
Leonarda Twistera. To właśnie tam babcia nas kieruje. Ten gościu ma dla
nas jakieś papiery do podpisania o przekazie domu i konta w banku...
Właśnie minęłam tabliczkę z napisem Witamy w Forks. Pięknie tu
pomyślałam. Mimo tego, że jest szaro, i wilgotno jest pięknie. Tyle zieleni
dookoła. Wszędzie jest krajobraz gór, lasów, skał.
- Pięknie – powtórzyłam, ale tym razem na głos. Zajrzałam na tylne
siedzenia. Oliver nadal spał więc postanowiłam go nie budzić. Nie znam
tego miasta i nie wiem gdzie konkretnie mam jechać. Będę musiała zapytać
kogoś z przechodniów. Wyjrzałam za okno mojego auta. Nie opodal nas
widziałam duży szyld z napisem „Pizza”. Kręciły się tam jakieś dwie osoby.
Do pizzerii dojechałam nie więcej niż w dwie minuty. Zaparkowałam przed
lokalem i rozejrzałam się uważnie. Lokal był pomalowany na wiśniowy i
czekoladowy kolor. Dwa duże okna miały w środku malinowe zasłony, które
pięknie komponowały się z zielonymi kwiatami. Nie budząc brzdąca
weszłam do budynku. Za ladą stała jakaś starsza kobieta. Na oko miała
może ze trzydzieści lat. No może trochę więcej. Miała pofalowane włosy
koloru jaśniutkiego brązu i przyjazny uśmiech, który aż zachęcał do bliższej
rozmowy.
- Dzień dobry. Mogę w czymś pomóc? - o tak. Była bardzo miła i ciepło
mówiła.
- W zasadzie to po pomoc tu przyszłam. - uprzejmie odpowiedziałam, a
kobieta posłała mi ciepły uśmiech.
- Zamieniam się w słuch. Może coś podać – wzięła do ręki kartę i położyła
obok mnie.
- Nie dziękuję. Nie będę nic zamawiać – grzecznie odsunęłam kartę w bok.
- O boże dziecko ! - podskoczyłam gdy ta krzyknęła. - Co ci się stało? -
wzięła moją rękę i odwinęła zabrudzoną krwią ścierkę. Skrzywiłam się lekko
na widok tej rany. - Musisz koniecznie coś z tym zrobić. Zaraz zadzwonię po
mojego męża. - tylko nie to. Brakuje mi do szczęścia lekarza , głupich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin