Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.pdf

(408 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Józef Ignacy Krasze w s k i
Ostap Bondarczuk
Po ś wiadcz ą nam ci, co razem z nami sp ę dzili czas prze ż yty na Wo ł yniu, mi ę dzy
Omelnem, Gródkiem, Hubinem a Kisielami, ż e ś my od 1837 r. do 1858, a ż do
urz ę dowego podniesienia kwestii emancypacji i nadania w ł o ś cian, przygotowywali
j ą i budzili do rozwi ą zania tego zadania ci ężą cego na sumieniach naszych,
rozumowi politycznemu k ł am zadaj ą cego. Wszystkie ś rodki do przygotowania umys ł ów
by ł y dobre, my ś my innych nie mieli nad stosunki spo ł eczne, niezbyt ś wietne, i
pióro to, cz ę sto dzia ł a ł o tylko wywo ł uj ą c burze. Nie zra ż aj ą c si ę wszak ż e
trudno ś ciami, szli ś my drog ą przekona ń i obowi ą zku - u s q u e a d f i n e m[1].
W latarni czarnoksi ę skiej tryumfem dla nas by ł o, gdy pobo ż ny, zacny ks. Wiktor
O ż arowski powiedzia ł nam raz: "Wiesz, nad twoim Sawk ą p ł aka ł em".
Po Sawce przyszed ł Ostap, Jaryna, a w ko ń cu Staredzieje, znane w Ż ytomierzu, i
Historia ko ł ka w p ł ocie. Wszystko to ś wiadczy, ż e ś my cel mieli i zostali mu
wierni, a o ile mogli ś my, starali ś my si ę przy ł o ż y ć do tego, co by ł o rozumnym i
obowi ą zkowym, szlachetnym zarazem i korzystnym. Ostap Bondarczuk by ł razy trzy
drukowany i prze ł o ż ony na j ę zyk niemiecki przez prof. Fritza we Wroc ł awiu,
podobno przez kogo ś na rosyjski. O tych rosyjskich t ł umaczeniach ma ł o co wiemy.
Nigdy nas tu nikt nie pyta ł o pozwolenie i nie zatroszczy ł si ę o prawa nasze.
C'etaitdebonneprise. Co na placu, to nieprzyjaciel. Wi ę cej o nim i o Jarynie nic
powiedzie ć nie umiemy.
J. I. Kraszewski
Dnia 5 grudnia I874 r. Drezno
I
By ł o to ś wie ż o po owym roku kl ę sk - roku pami ę tnym w dziejach ś wiata - 1812[3];
w naszym kraju tak ż e na d ł ugo zostawi ł on ś lady po sobie: na ziemi gruzem,
popio ł em i mogi ł ami, na duszach niejednym zawodem, niejedn ą strat ą bolesn ą . Po
wielkim przesileniu by ł a chwilka ciszy, odr ę twienia, spoczynku przed nowymi
burzami.
Wojska nowego Aleksandra[4], nowego Cezara[5] przela ł y si ę w serce pó ł nocy i
odp ł yn ęł y nazad wpó ł zmarz ł e, wpó ł na duszy zrozpaczone; a k ę dy przesun ęł a si ę
wojna, gdzie przeszli z or ęż em w r ę ku ludzie gnani wol ą zdobywcy, pozosta ł y po
nich drogi jak po burzy lub szara ń czy: drogi zgliszcz, szkieletów, mogi ł i ruin.
Pustkami smutnymi sta ł y wielkie cz ęś ci kraju. Wie ś niacy odbiegli swoich sadyb,
panowie swych pa ł aców; ka ż dy si ę tuli ł pod mury miejskie lub w g łą b lasów
szukaj ą c bezpiecze ń stwa. Niejedna wie ś sta ł a pustk ą lub zgliszczem, niejeden dom
szlachecki ś wieci ł wybitymi okny, niejedno pole stratowane obozowiskiem
od ł ogowa ł o nie zasiane.
Straszna to kl ę ska wojna! W lat tysi ą c, gdy porozumiej ą ludzie i godno ść sw ą
oceni ć potrafi ą , gdy pojm ą nareszcie, jak dziwnie zwierz ę cym rozwi ą zaniem
wszelkiego sporu jest uciekanie si ę do si ł y pi ęś ci, do walki cia ł , boje naszych
czasów s ł u ż y ć tylko b ę d ą poetom za temata do strasznych a niepoj ę tych ju ż wnukom
i prawnukom obrazów. Niejeden, czytaj ą c opisy krwawych bojów ca ł ych narodów
przeciw ca ł ym narodom, zawo ł a w duchu: o! có ż to za dzikie, barbarzy ń skie by ł y
czasy!
I przez Wo ł y ń nasz ci ą gn ęł y cz ęś ci pot ęż nej Napoleona armii, i tu ś lady
przechodu pozosta ł y po nich.
Spojrzyjmy na t ę wiosk ę w dolinie, mi ę dzy dwoma pagórkami le żą c ą . Jeden z
wzgórzów okryty d ę bowym laskiem, co si ę jeszcze nie rozwin ął , drugi nagi i
pokrajany w zaros ł e ju ż traw ą skiby, lekko schodz ą oba ku zielonej łą ce, co si ę
poz ł oci ł a kwitn ą c ą ł otoci ą [6]. Ponad rozlan ą jeszcze na mnogie ka ł u ż e rzeczu ł k ą
przechadzaj ą si ę powa ż nie czerwononogie bociany, polatuje czajka piskliwym
odzywaj ą c si ę g ł osem, b łą dz ą cyranki szukaj ą c zakrytego trzcinami ź ródliska.
Ponad łą k ą i rzeczu ł k ą spuszczaj ą si ę z przeciwleg ł ego, lekko pochylonego
wzgórka p ł osy[7] ogrodów wiejskich, poodgradzane plotami od siebie,
gdzieniegdzie ocienione bia łą od kwiatu grusz ą , star ą lub wypróchnia łą wierzb ą .
Ale ogrody te jeszcze nie skopane, rzadko który okry ł si ę czarn ą odwrócon ą
darni ą , wi ę ksz ą cz ęść przesz ł oroczne zesch ł e, pogi ę te zas ł aniaj ą bodiaki[8],
bziki z ł amane od ś niegu i ł odyg kukuruzy lub powywracane kaczany kapusty. Ku
górze stoj ą chaty, ka ż da przeciw swego ogródka. Chata wo ł y ń skiego ch ł opka warta
jest zastanowienia doprawdy. Nie dziwi ę si ę ja wcale zasadnej[9], z okr ą g ł ych
bierwion na mech pobudowanej chacie Poleszuka, pokrytej dranic ą na t ę gich
podwa ł ach, o silnych krokwiach. Tu niewiele sztuki potrzeba by ł o na zrobienie
domku, przy dostatku wszystkiego, co ku temu potrzebne. Z troch ą starania z
tego ż drzewa da ł oby si ę co ś jeszcze porz ą dniejszego, a przynajmniej
kszta ł tniejszego stworzy ć . Ale na Wo ł yniu, gdzie cz ę sto ca ł e wsie rózgi lasu nie
maj ą , gdzie o materia ł tak trudno, chata wie ś niacza równie jest kunsztown ą i
ciekaw ą jak lepianka w stepie besarabskim[10]. A i tam, to morzem, to Dniestrem,
przyjdzie czasem kawa ł drzewa i wi ę ksza zamo ż no ść ludu daje mu ś rodek nabycia i
kamie ń wsz ę dzie prawie zast ę puje drzewo. Tu nic z tego. Chata w bezlesiu buduje
si ę Bóg wie jak i z czego.
Osobliwsza te ż to zaprawd ę budowa. Kilka krzywych d ę bowych lub osikowych s ł upów
podpieraj ą j ą po bokach. Beleczki, co by ich Poleszuk nie wzi ął na krokwie,
beleczki brzozowe, osikowe, chude, krzywe, powyginane s ł u żą za podstaw ę dachu. O
krokwiach nie ma co mówi ć : s ą to z kory tylko obrane patyki osiczyny, zawieszone
nieforemnie, a tak dalekie od linii prostych, ż e dach ca ł y, gdy s ł oma si ę zle ż y,
je ż y si ę pogórkami i doliny. Ł atwo te ż na nim sta ć wodzie deszczowej i pr ę dko
bardzo mech, z pocz ą tku brunatny, potem ż ywej zielono ś ci, wie ń czy przegni łą
lepiank ę . Ś ciany zarzucaj ą si ę najrozmaitszego drzewa polanami i nie my ś le ć im
wcale o foremno ś ci, ciosa ć nie ma z czego, u ł o ż y ć si ę krzywe nie da prosto,
cz ę sto te ż i najcz ęś ciej w górze si ę wydmie, u do ł u wkl ęś nie cieniuchna zapora,
ca łą rodzin ę rozdzielaj ą ca od zimowych niepogód i dojmuj ą cych wichrów. Zewn ą trz
i wewn ą trz grubo wylepiona glin ą , osmarowana co roku, ogrodzona przyzb ą , ziemi ą
lub gnojem nape ł nion ą ; przeci ę ta male ń kim okienkiem, nad którym wisi kawa ł
zwini ę tej maty, chatka wie ś niacza trwa jednak d ł ugie lata; ale jak ż e smutna jej
zgrzybia ł o ść !
Niepr ę dko ch ł opek pomy ś li o nowej, bo mu o ni ą wielce trudno. Pleciony kominek
pa ł kami ju ż tylko, odartymi z chrustu i gliny sterczy nad ni ą ; dach po ł ama ł si ę ,
pozapada ł , zazieleni ł od mchu i porós ł trawami i zbo ż em; z jednej strony
pochyli ł si ę , a ż go dr ą giem podeprze ć musiano, z drugiej zsun ął a ż na ś ciel[11].
Nic to! Ś ciany wpad ł y g łę boko w ziemi ę , tak ż e okienko siad ł o na przyzbie; s ł upy
porozchodzi ł y si ę na ró ż ne strony, drzwi ukosem si ę otwieraj ą , przecie ż chata
jeszcze mieszkalna. Nieraz dach runie, ś ciana si ę wywali, na jedno niby nie
patrz ą , drugie podepr ą i tak, aby dalej, aby dalej. Ci ęż ko bo te ż to pobudowa ć
chat ę w bezlesiu. Có ż dopiero inne budowle, kiedy taka chata? Gumno korzysta z
plecionego p ł otu i jedn ą ś cian ę oszcz ę dzaj ą c, ku niemu si ę przypar ł o, chlewek
korzysta z chaty i do niej si ę przytuli ł , szopka korzysta z chlewka i tak dalej.
Tote ż kiedy iskra wyleci na dach, nie ma ju ż ratunku, wszystko p ł onie. A gdy
sp ł onie, dopiero z musu trzeba pomy ś le ć o nowym.
Chata, któr ąś cie widzieli zgrzybia łą ju ż i letni ą staruszk ą , wcale inaczej
wygl ą da, gdy nowa, a zw ł aszcza kiedy gospodarz ca ł a g ę b ą gospodarzem, kiedy
gospodyni dba ł a, a semja[12] du ż a. Wylepiona, wybielona, omieciona zdaje si ę
ukrywa ć starannie, z czego si ę sk ł ada i rzek ł by ś , ż e doprawdy pobudowana z
drzewa, nie z kijów.
Po 1812 r. wie ś nasza i jej chaty wcale jednak inaczej wygl ą da ł y. Na wielkim
po ł o ż ona trakcie, na wojsk przechodzie, wiedzia ł a, czego si ę ma spodziewa ć , i
wie ś niacy po jednemu, po dwu, potem kupami wybrali si ę na s ą siednie Polesie. Pan
ze swego pa ł acu daleko wprzódy ust ą pi ł .
Wie ś , pa ł ac, zabudowania, pola smutny teraz przedstawia ł y obraz; kilka chat z
brzegów ca ł kiem rozebranych stercza ł y niewyrwanymi s ł upy i rumowiskiem pieców
czarnych. P ł oty le ż a ł y na ziemi, ogrody okrywa ł y chwasty i pokrzywy
przesz ł oroczne. Niektóre budowy niedogorza ł e, ze zwis ł ymi dachy, z wy ł amanymi
ś cianami, zgas ł e tylko zawiera ł y ogniska. Stratowana ziemia ś wiadczy ł a o koniach
które w pobli ż u sta ł y. Szcz ą tki ko ś ci wala ł y si ę po drodze, krucy obrywali
reszty ś cierwa ze szkieletów koni.
G ł uche milczenie, przerywane krakaniem ich, panowa ł o na wiosce. Ma ł o jeszcze
w ł o ś cian popowracali i z rzadkiej chaty kurzy ł o si ę , rzadka posta ć ludzka
przesuwa ł a si ę przez szerok ą drog ę ś rodkiem wsi wij ą c ą , której cz ęść traw ą i
burzanami[13] zaros ł a.
W ko ń cu osady by ł dawniej pa ł ac pa ń ski. Zwa ł si ę on pa ł acem, bo ć ten, co w nim
mieszka ł , zwa ł si ę grafem. Byt to budynek pi ę trowy, ż ó ł ty, ze czterema kolumnami
z frontu, z dwiema oficynami po bokach. Ode drogi oddziela ł y go sztachety w
murowanych s ł upach i brama murowana, wynios ł a, z dwoma glinianymi wazony na
wierzchu. Teraz wojna wy ł ama ł a sztachety, s ł upy z tynków opad ł y i jedna cz ęść
bramy run ęł a. I pa ł ac w nielepszym by ł stanie.
Wi ę kszej cz ęś ci okien brak ł o szyb, a nawet ram, niektóre zamyka ł y si ę
okiennicami, inne zabite by ł y dylami, inne sta ł y otworem dla wróbli i jaskó ł ek.
Jedna z oficyn widocznie s ł u ż y ć musia ł a za stajni ę , bo kupy przez okna
wyrzucanego gnoju dobitnie o tym ś wiadczy ł y; druga w po ł owie pusta, w po ł owie
zaj ę ta przez rz ą dc ę , nieco w lepszym by ł a stanie.
Na froncie pa ł acowym, nie wiem jakim trafem, kula armatnia wybi ł a dziur ę ponad
samym sp ł ukanym herbem dziedzica. Jaskó ł ki ulepi ł y gniazdo w tej pami ą tce wojny.
Zniszczenie cho ć im pos ł u ż y ł o na co ś .
Wewn ą trz smutno wnij ść by ł o. Dach po ł amany przepuszcza ł deszcz i taj ą cy ś nieg,
które strugami brudnej wody p ł yn ęł y na powybijane i powyrywane posadzki, na
sztukaterie[14] gipsowe, na malowane i mozaikowane[15] ś ciany. Pa ł ac sam
opowiada ł swoj ą histori ę . W sieniach postrzelane ś ciany, ruszona pod ł oga, zr ą bane
drzwi. W pokojach kupy popio ł u i w ę gla, krzes ł a wala ł y si ę bez nóg, sto ł y le ż a ł y
na ziemi, kominki czerwonymi, nagimi ś wieci ł y ceg ł ami. W jednej sali kilka
familijnych obrazów posiekanych, pokiereszowanych, postrzelanych, bez nosów, bez
oczu wisia ł y nieforemnie lub le ż a ł y na pod ł odze. Wielki bilard, odarty z sukna,
zarzucony by ł s ł om ą ; do zielonego sznura, na którym wisia ł paj ą k[16], uczepiono
postronek, urz ą dzony na stryczek i widocznie u ż ywany, bo pod nim ka ł u ż a czarna,
zasch ł a dowodzi ł a barbarzy ń skiego pastwienia nad kim ś , mo ż e niewinnym. Wsz ę dzie
pe ł no ko ś ci, zdartych papierów, zgas ł ych k ł aków od naboju, u ł amków mebli i
sukien. Na bia ł ych ś cianach czarnym w ę glem zapisali ż o ł dacy ró ż nych narodów
plugastwa szkaradne.
W gabinecie fortepian poci ę ty by ł szablami, a na posadzce wala ł y si ę bia ł e
klawisze, arfa strzaskana wisia ł a na ko ł ku, puste ramy obrazów zaci ą gn ął ju ż
paj ą k pracowity.
W biblioteczce sta ł y szafy puste, kilka tylko tomów rozstrz ę pionych rozplas ł y si ę
na ziemi, kilka kart wyrwanych biela ł y po k ą tach, splugawiona rycina ulepi ł a si ę
na ś cianie.
I wsz ę dzie tak, wsz ę dzie. Nie poszanowano kaplicy, nie oszcz ę dzono ś wi ę to ś ci. A
ludy, co si ę pastwi ł y tak nad strzech ą nieznanego, nie byli to barbarzy ń ce, o!
nie! Przyszli z ucywilizowanego Zachodu. Ale wojna rozbestwia; wojna, ka żą c
cz ł owiekowi nastawia ć ż ycia, pozwala mu wyrzec si ę te ż wszelkiego uczucia.
Ż o ł nierzowi wolno jest wszystko, bo jutro nie jego, a zapa ł si ę podobnie podsyca
swawol ą .
Krucyfiks kapliczny rozp ł atany by ł na dwoje i podziurawiony kulami; na o ł tarzu
zrobiono żł ób, w konfesjonale wala ł a si ę reszta plewy. W ogrodzie powycinane
najwi ę ksze drzewa, zr ą bane mosty, zrzucone altany i gdzieniegdzie tylko twarz
bez nosa, r ę k ę bez palców wyci ą ga ł z ga łę zi i chwastu stary pos ą g kamienny.
Sadzawki zielona ple śń pokry ł a.
W oficynie pana rz ą dcy, ś wie ż o jako tako wyporz ą dzonej, par ę pokoików zajmowa ł
pan Mrzozowski, który, jak skoro si ę uspokoi ł o, ucich ł o, porzuciwszy ż on ę i
dzieci w Ł ucku, sam do obowi ą zków powróci ł .
Móg ł jednak wybornie odpocz ąć , bo nie by ł o ani czego pilnowa ć , ani co, ani kim
robi ć . Ludzie wprawdzie powracali, ale musieli i ść na zarobki, bo w domu nie
by ł o co je ść , nie by ł o czym zasiewa ć , nie by ł o czym ora ć i nie by ł o im co da ć .
Ani chudoby, ani p ł uga, ani ziarna. Ci, co si ę zwlekli z ko ń mi i wo ł ami, musieli
je sprzeda ć , aby ż y ć . Obowi ą zki wi ę c pana Mrzozowskiego ogranicza ł y si ę na
wzdychaniu, rozpytywaniu, kurzeniu fajki i przechadzkach po wsi. Ozimina nie
zasiana, a jarzyny[17] nie by ł o czym i jak zasia ć . Jednak ż e trzeba mu odda ć
sprawiedliwo ść , ż e o tym my ś la ł .
Codziennie regularnie Mrzozowski, zapaliwszy fajk ę na krótkim cybuszku,
w ł o ż ywszy czapk ę na g ł ow ę , chodzi ł po pa ł acu. Zniszczenie panuj ą ce tu nie mog ł o
mu si ę w g ł owie pomie ś ci ć ; ci ą gn ął go ten widok okropno ś ci ą swoj ą . Wszed ł szy, w
sieni stawa ł , patrza ł , ramiony rusza ł , kr ę ci ł g ł ow ą i tak post ę powa ł dalej,
wsz ę dzie si ę zatrzymuj ą c i medytuj ą c. Obszed ł szy ca ł y pa ł ac najskrupulatniej,
powraca ł do swojej izdebki, siada ł na kuferku, a maj ą c pod dostatkiem po ł amanych
krzese ł ek raczy ł si ę obfitym ogniem na kominie.
Medytacj ę rz ą dcy, codziennie jedne, co dzie ń si ę powtarzaj ą ce, przed ł u ż a ł y si ę ,
nieco modyfikuj ą c[18], do pó ź nego wieczora.
Po obiedzie uwarzonym przez star ą bab ę , niegdy dworsk ą gospodyni ę , u kominka,
Mrzozowski wychodzi ł na wiosk ę , na puste ł any, rozprawia ł z wie ś niakami, których
napotyka ł , wst ę powa ł do arendarza Lejby, który ju ż obj ął w posiadanie
austeri ą [19] traktow ą [20] i wypiwszy kieliszek wódki, nakiwawszy g ł ow ą , powraca ł
siedzie ć na pustym kuferku. W dnie ś wi ą teczne je ź dzi ł do ż ony do Ł ucka, lecz w
poniedzia ł ek po niedzieli i nazajutrz po ś wi ę cie powraca ł na stanowisko.
Zwyczajnym w ą tkiem medytacji pana Mrzozowskiego by ł o:
- Jak te ż to oni nic nie poszanowali! - i... - Co to graf powie, gdy powróci?
Wprawdzie pisa ł pan Mrzozowski do grafa, ale nie otrzymawszy odpowiedzi nie by ł
pewien, czy list jego doszed ł .
Jednego poranku, gdy w ł a ś nie uko ń czy ł przegl ą d pa ł acowych pustek i ju ż mia ł z
sieni wychodzi ć , pos ł ysza ł rz ą dca tr ą bk ę pocztarsk ą , laskanie[21] z bata i
turkot powozu spuszczaj ą cego si ę w jar ku dworowi. Mrowie po nim przebieg ł o.
- Dalipan, kto ś jedzie! - rzek ł w sobie, a gdy si ę przybli ż a ł o:
- Doprawdy, ż e jedzie - powtórzy ł .
Tr ą bka gra ł a coraz to g ł o ś niej.
- Jak Boga kocham, kto ś jedzie! - zawo ł a ł i wyskoczy ł zaczerwieniony.
A w ł a ś nie w gruzy wtacza ł a si ę ż ó ł ta, bombiasta landara[22], sze ś ci ą koni
zaprz ęż ona, za ni ą koczyk[23], za koczykiem bryka.
- Jak ż on ę i dzieci kocham, to graf! Co ja tu nieszcz ęś liwy poczn ę ? - ł ami ą c
r ę ce przera ź liwie zaskowyta ł pan rz ą dca. Landara zaje ż d ż a ł a przed ganek.
Z okna wysun ęł a si ę ziewaj ą ca g ł owa pana grafa z rumianym obliczem, obwis łą
warg ą i siwymi, zaspanymi oczyma.
Spojrza ł i zakrzykn ął .
Mrzozowski sta ł dr żą cy, czapk ę wzi ą wszy pod pach ę , skulony, z min ą zbiednion ą .
- Co to jest? - zawo ł a ł graf.
Hrabina wychyli ł a si ę , spojrza ł a, zakry ł a oczy r ę kami i krzykn ęł a bole ś nie:
- Ach! ach!
- Co tu jest? pustka? - powtórzy ł dziedzic.
- Jak zwyczajnie po wojnie - szepn ął zginaj ą c si ę rz ą dca.
- Ale to chyba u nas tylko! Nigdzie nic podobnego nie widzia ł em.
- Po trakcie, ja ś nie wielmo ż ny grafie, tak wsz ę dzie.
- Wi ę c wszystko...
- Wszystko zniszczone - rzek ł Mrzozowski.
- A wie ś ?
- Jak wszystko.
- A ludzie?
- Po ł owy z nich nie ma.
- A pola?
- Nie zasiane.
- To ruina, okropna ruina!
- Ruina, ja ś nie wielmo ż ny panie.
- Nieszcz ęś cie!
- Nieszcz ęś cie! - powtórzy ł z westchnieniem Mrzozowski.
- Có ż e ś wa ść robi ł ?
- A có ż em mia ł robi ć przeciw wojsku?
- A przecie ż prosi ć , stara ć si ę u genera ł ów, u starszyzny, skar ż y ć wreszcie.
- Jeden genera ł niemiecki kaza ł mnie, upiwszy si ę , powiesi ć w wielkiej sali;
ledwie mnie oficerowie przez lito ść odci ę li, Gada ć nawet nie dali. Ż on ę i dzieci
musia ł em skry ć w mie ś cie; sam z niebezpiecze ń stwem ż ycia dobra ja ś nie wielmo ż nego
pana pilnowa ł em.
- Có ż e ś wa ść upilnowa ł ?
- A có ż ? jak ja ś nie wielmo ż ny graf widzi.
- Pustki?
- Kaza ł em okna pozabija ć .
- A gospodarstwo?
- Nie ma kim ora ć , czym ora ć i co sia ć .
- Nie siano?
- Nie siano, ja ś nie wielmo ż ny panie, ale Lejba obiecuje.
- Ale có ż to poczniemy? - przerwa ł a hrabina - pa ł ac w ruinach, pustki, ludzi
nawet nie mamy; mieszka ć tu nie podobna. Graf poskroba ł si ę po czole, Mrzozowski
sta ł w milczeniu.
- Gdzie ż wa ść mieszkasz ? - spyta ł .
- W oficynie, dwie izdebki.
- Jecha ć do oficyny!
Powozy ruszy ł y sprzed ganku i potoczy ł y do oficyn. Tu graf i grafini, i ma ł a ich
córeczka, Misia, i nia ń ki, i s ł ugi, i ca ł y dwór wysiad ł . Ale nie by ł o gwaru; na
wszystkich zniszczenie to wielkie uczyni ł o wra ż enie; szeptano tylko cicho,
pogl ą dano, a niektórzy pobiegli do pa ł acu.
Ja ś nie wielmo ż ny graf z ż on ą poszed ł tak ż e.
Surowo, smutno przeszed ł pokoje milcz ą cy, z warg ą zaci ę t ą . Ż ona p ł aka ł a
wieszaj ą c si ę na jego ramieniu; stawa ł a co chwil ę i ł ama ł a r ę ce na widok swych
ulubionych sprz ę tów zniszczonych, swych pokoi splugawionych przez ha ł astr ę .
Ludzie id ą cy za pa ń stwem cicho, jakby przera ż eni, wskazywali sobie w milczeniu
to strza ł y, to szcz ą tki ognisk, to zdarte szmat jakich ś ostatki. Mrzozowski z
ty ł u st ą pa ł milcz ą cy tak ż e.
Przeszed ł szy pa ł ac ca ł y, hrabia wst ą pi ł na ganek ku ogrodowi wiod ą cy. Mrzozowski
czego ś si ę zarumieni ł , ale nikt tego nie postrzeg ł .
Zgłoś jeśli naruszono regulamin