J. R. Black - Krąg Ciemności - Pożegnanie z mumią.pdf

(242 KB) Pobierz
208422361 UNPDF
J. R. Black
Pożegnanie z mumią
Przełożyła Iwona Żółtowska
1
CZERWONE OKO
Rozległ się dziwny odgłos; zupełnie jakby sucha gałąź skrobała o drzwi. Coś
zaskrzypiało niczym zardzewiały gwóźdź przesuwany po kawałku blachy.
To zombi, czyli żywe trupy wyszły z grobów; opuściły cmentarz, by ścigać upatrzoną
ofiarę, która nie miała żadnych szans. Jej godziny były policzone.
Dziewczyna zastawiła drzwi komodą, chociaż zdawała sobie sprawę, że to próżny trud.
Prześladowcy byli zbyt silni, by zdołała się przed nimi obronić. W bladym świetle
księżyca widziała poruszającą się klamkę. Za jej plecami zabrzmiał głuchy łoskot.
Odwróciła się natychmiast. Naznaczona plamami rozkładu pięść uderzyła w okienną
szybę!
— Nie! — krzyknęłam.
— Blaise!
Serce podeszło mi do gardła. Ratunku! Ujrzałam okropną twarz i dwoje utkwionych we
mnie, pełnych nienawiści, przekrwionych oczu oraz wzniesione ku górze krzaczaste
brwi. Odetchnęłam.
— Przepraszam bardzo — wyjąkałam. — Czy mógłby pan powtórzyć pytanie?
— Naturalnie. Brzmiało ono: Czy wiesz, o czym mówimy, Blaise? — odparł mój
nauczyciel, pan Culpepper.
Cała klasa parsknęła śmiechem. Pan Culpepper sięgnął ręką
5
i dwoma palcami wyciągnął książkę ukrytą pod moim podręcznikiem. Głośno odczytał
tytuł: „Noc żywych trupów".
— Czy w San Francisco tego rodzaju książki stanowiły ma
teriały pomocnicze do nauki matematyki, Blaise? — zapytał,
marszcząc czarne, krzaczaste brwi.
Klasa miała niezły ubaw. Zrobiło mi się gorąco.
— Nie, proszę pana — odparłam szeptem.
Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam czytać na lekcji, ale nie potrafiłam oprzeć się
pokusie. „Noc żywych trupów" to genialny horror. Ślęczałam nad tą książką do późnej
nocy, aż mama kazała mi zgasić światło. Do rana trzęsłam się ze strachu i nie mogłam
zasnąć. Uwielbiam horrory. Mama twierdzi, że to chorobliwe.
— Zwrócę ci ją po lekcjach — oznajmił pan Culpepper,
wsuwając książkę pod ramię.
Gdy ruszył ku tablicy, opadłam bezwładnie na krzesło. Gapiłam się na otwarty zeszyt,
wspominając z żalem San Francisco. Chętnie bym tam wróciła. Każde miejsce byłoby
lepsze niż ta dziura.
Na pewno nie macie pojęcia, o jaką miejscowość mi chodzi; musicie wiedzieć, że
mieszkam w Tuttle, w stanie Teksas. Przeprowadziłam się tu z mamą w sierpniu. To
małe, urokliwe miasteczko położone niedaleko granic stanów Arkansas i Luizja-na.
Mamy tu jedno kino, jeden dom towarowy, jedną wypożyczalnię kaset wideo, jedną
chińska restaurację prowadzoną przez Meksykanów, jedno podrzędne muzeum i cztery
stacje benzynowe. Żadnej księgarni! Najbliższa duża biblioteka znajduje się w odległym
o pół godziny drogi Rangeley i należy do tamtejszego uniwersytetu. Niemal wszystkie
znajdujące się tam książki dotyczą roślin.
To rośliny stanowiły powód naszej przeprowadzki do Teksasu. Mama zajmuje się
botaniką; wykłada ten przedmiot i prowadzi badania naukowe. Można powiedzieć, że to
jej ulubione poletko. Otrzymała stypendium w miejscowym uniwersytecie, który uchodzi
za jeden z najlepszych ośrodków w dziedzinie ba-
dań nad florą. Trudno się dziwić; roślinność jest tu rzeczywiście wyjątkowo bujna.
Zapewne się domyślacie, że tamtego październikowego dnia wcale nie byłam
zachwycona, iż przyszło mi żyć w takiej dziurze jak Tuttle.
Nie twierdzę, że nasze miasteczko jest denne pod każdym względem. Część moich
szkolnych kolegów i koleżanek to całkiem fajni ludzie. Szczerze mówiąc, nieźle trafiłam.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto siądzie ze mną w stołówce i tak dalej. Problem w tym, że
do nich nie pasuję. Cała klasa to dzieciaki, które urodziły się i wyrosły w Tuttle albo jego
okolicach. Ta mieścina i niedalekie osady stanowią ich naturalne środowisko. Ja
pochodzę z wielkiego miasta i tym się szczycę!
Dzwonek! Nareszcie koniec lekcji. Doskonale! Minął kolejny dzień. Jeśli będę się
trzymać, może przebrnę jakoś przez szóstą klasę.
Pan Culpepper wręczył mi książkę, gdy wrzucałam podręczniki do torby. Chwyciłam ją i
natychmiast pomknęłam ku drzwiom, by uniknąć kolejnego wykładu na temat
obowiązków uczennicy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, usadowić się
wygodnie i dokończyć „Noc żywych trupów".
Mama nie wróciła jeszcze z uniwersytetu. W czwartkowe wieczory późno kończy
zajęcia. Wyjęłam z lodówki kiść winogron i zasiadłam na kanapie przed kominkiem w
salonie: to miejsce, gdzie najchętniej oddaję się przyjemnościom lektury.
Tuttle jest wprawdzie zapadłą dziurą, ale nasz dom to istne cudo. Wydaje się ogromny;
okna sięgają od podłogi po sufit, a w salonie mamy kominek. W San Francisco byłyśmy
skazane na niewielkie mieszkanko. Gdy rodzice żyli jeszcze jak przykładne małżeństwo,
mieszkaliśmy chyba we własnym domu, ale to było tak dawno, że niewiele pamiętam z
tamtego okresu.
Koniec dygresji. Wracam do mojej opowieści.
Rozluźniłam sznurówki i pospiesznie zrzuciłam z nóg buciory. Zebrałam poduszki
walające się po pokoju, w rogu kanapy
6
7
umościłam z nich legowisko i ułożyłam się wygodnie. Owoce stały w zasięgu ręki na
niskim stoliku. Sięgnęłam po książkę i otworzyłam ją w miejscu, w którym przerwałam
lekturę.
— To jest życie! — westchnęłam radośnie.
Minęły trzy godziny. Muszę przyznać, że mina trochę mi zrzed-ła. „Noc żywych trupów"
to mocna rzecz; ta lektura mogła przyprawić czytelnika o zawał serca. Wszyscy
członkowie rodziny głównej bohaterki przemienili się w zombi. Biedaczka pozostała
całkiem sama w domu obleganym przez krwiożercze potwory.
Zapadał zmierzch. Gdy spojrzałam w okno, zobaczyłam jedynie odbicie swojej twarzy na
szybie rozświetlonej blaskiem zapalonej lampy. Dom stał na końcu ulicy i nie było przed
nim latarni. Okna Ryderów, naszych najbliższych sąsiadów, były ciemne. Gdyby na
zewnątrz czaiły się jakieś groźne stwory, nie mogłabym liczyć na żadną pomoc.
Niespodziewanie trzasnęły drzwi. Zadrżałam.
— Cześć! Już jestem!
Odetchnęłam z ulgą.
Mama weszła do pokoju. Rzuciła książki i torebkę na swoje małe biurko, a potem
zapaliła górne światło.
— Dlaczego siedzisz w ciemności? Jesteś blada — stwierdziła. — Co się stało?
— Kiedy wchodziłaś, przelękłam się, że żywe trupy wtargnęły do domu —
wyznałam.
— Wolałabym, Blaise, żebyś przestała czytać horrory — odparła mama, kręcąc
głową. — Te książki zbytnio pobudzają twoją wyobraźnię.
— Właśnie dlatego je lubię. — Zeskoczyłam z kanapy. — Co mamy dziś na kolację?
Umieram z głodu.
— Przygotuję ravioli, a ty zrobisz sałatkę — odparła z roztargnieniem mama,
grzebiąc w torbie, która wielkością przypominała sporą walizkę. Mama i ja z wyglądu
jesteśmy bardzo podobne: obie mamy krótkie czarne włosy i spiczaste podbródki.
Różnimy się za to usposobieniem. Mama ubiera się elegancko, za
to w jej pokoju i torbie panuje wieczny bałagan; ja wyglądam jak strach na wróble, ale
lubię mieć idealny porządek w sypialni i plecaku.
— Gdzie się podziała...? O, znalazłam. — Mama wyciągnęła małą, z wyglądu
bardzo starą książeczkę, zapakowaną w plastykową torbę. Podała mi swoje znalezisko.
— Popatrz, co leżało na podłodze w piwnicy wydziału biologii.
— Ale cudo! — Ostrożnie wyjęłam książkę z foliowej torby. Z bliska wydawała się
jeszcze starsza. Pachniała kurzem i stę-chlizną jak wszystkie białe kruki. Duże, szkarłatne
oko widniało na spłowiałej okładce jasnobrązowego koloru. Popękana skóra kruszyła się
pod palcami. — Ile lat może liczyć sobie ta książka? Jaką ma wartość? Czy wolno nam ją
zatrzymać? Mogę zajrzeć do środka?
— Odpowiadam na ostatnie pytanie: tak, możesz ją przejrzeć, ale ostrożnie. —
Mama wybuchnęła śmiechem, ubawiona moją niecierpliwością. — Ta książka ma
prawdopodobnie dwa i pół tysiąca lat.
Zaniemówiłam z wrażenia.
— Dwa i pół tysiąca? — wykrztusiłam. Otworzyłam wiekową księgę z należnym
respektem. — To... szmat czasu!
— Pochodzi z Egiptu. — Mama wskazała niewielkie rysunki na pierwszej stronie;
przypominały ludzi, ptaki, jakieś kończyny... — Widzisz? Tak wyglądają hieroglify.
— Mamo, wiem to i owo o hieroglifach — odparłam, chcąc jak najszybciej
przewrócić stronę. Nagle się zreflektowałam. — Czy książka rozpadnie się w proch, gdy
spróbuję odwrócić kartkę?
— Raczej nie. Jest chyba w doskonałym stanie — oznajmi
ła mama i zmarszczyła brwi. — Ciekawe, jak to się stało, skoro
nie była przechowywana w odpowiednich warunkach. — Po
chwili dodała: — Nie mam pojęcia, ile jest warta. Bibliotekarka
z uniwersytetu sądzi, że to usunięty z wystawy eksponat miejsco
wego muzeum. Kolekcję zgromadził niejaki Tuttle, założyciel
miasteczka i archeolog-amator.
8
9
— Chcesz powiedzieć, że rozkopywał groby i tak dalej?
Mama skinęła głową.
— Owszem. W latach czterdziestych przywiózł tu z Egiptu mnóstwo cennych
znalezisk.
— Miał do czynienia z mumiami, prawda? A zatem ta księga mogła należeć do
egipskiego nieboszczyka. — Dreszcz przebiegł mi po plecach.
— Całkiem prawdopodobna hipoteza — przyznała mama.
— Nie obawiaj się klątwy rozgniewanej mumii. Ja cię obronię
— dodała z uśmiechem.
— Wiem, wiem, twoim zdaniem zbytnio fantazjuję — odpowiedziałam pogodnie.
— Czytasz w moich myślach. — Mama sięgnęła po egipski zabytek. — Ciekawe,
jak ta księga trafiła do piwnicy naszego instytutu. Leżała na podłodze, jakby ktoś ją przed
chwilą upuścił.
Przypomniałam sobie, co przed chwilą usłyszałam od mamy.
— Bibliotekarka twierdzi, że to odrzucony eksponat muzealny, a zatem nikt już nie
jest nim zainteresowany. Czy w takiej sytuacji możemy zatrzymać księgę?
— To się okaże — odparła mama. — Jutro zaniosę ją do muzeum. Nie można
wykluczyć, że im na niej zależy.
Westchnęłam żałośnie. Domyślałam się, co to oznacza. Żegnaj, egipska książeczko!
— Jak sądzisz, uda nam się odcyfrować te hieroglify? — zapytałam, odwracając
powoli karty wykonane z grubych, mięsistych włókien. To był chyba papirus.
— Wątpię. Nawet wybitni uczeni mieli kłopoty z odczytywaniem egipskich napisów,
nim znaleziono kamień z Rosetty* — przypomniała mama. — Nie sądzę, żebyśmy same
potrafiły rozszyfrować hieroglify.
* Płyta z czarnego bazaltu, na której wyryty był hieroglificzny napis w języku egipskim
oraz ten sam tekst po grecku.
Zamknęłam książkę i ostrożnie dotknęłam czerwonego oka zdobiącego okładkę. Byłam
ciekawa, jakie tajemnice kryje starodawna księga.
Zapanowała cisza. Oko spoglądało wprost na mnie.
To dziwne uczucie trzymać w ręku książkę napisaną przed wiekami. Pomyśleć tylko, że
prawdopodobnie wydobyto ją z egipskiego grobowca, gdzie spoczywała obok
prawdziwej mumii!
Gdy późnym wieczorem położyłam się do łóżka, nie mogłam zapomnieć o szkarłatnym
oku. Miałam wrażenie, że ciągle mi się przygląda, nieustannie obserwuje.
Brr! Na samą myśl zimny dreszcz przechodzi człowieka. Zapaliłam światło, usiadłam na
łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Jak zawsze sprawiał wrażenie miłego i przytulnego.
Budzik tykał na nocnym stoliku. Zgasiłam światło.
Od strony okna dobiegł osobliwy dźwięk, jakby coś skrobało w szybę.
Zdrętwiałam. Mogę przysiąc, że włosy stanęły mi na głowie.
— Kto tam? — zapytałam niepewnym głosem.
Zgrzytliwy dźwięk rozległ się ponownie.
To nic strasznego, tłumaczyłam sobie. Na pewno gałąź skrobie o szybę. Nie ma innego
wytłumaczenia.
A jednak nadal odczuwałam strach. Czas dłużył się w nieskończoność. Znowu
usłyszałam dziwny zgrzyt. Cóż takiego czaiło się za szybą?
Zdawałam sobie sprawę, że nie zasnę, póki nie znajdę odpowiedzi na to pytanie. W
końcu odetchnęłam głęboko i wstałam z łóżka. Na czworakach podpełzłam do okna
majaczącego niewyraźnie w mroku. Wolno uniosłam głowę i ostrożnie zerknęłam ponad
niski parapet.
Osłupiałam.
Patrzyło na mnie szkarłatne oko.
10
2 KLĄTWA MUMII
Szczerze mówiąc, aż dwoje ślepi wpatrywało się we mnie. Były okrągłe, szkarłatne,
nieruchome.
Gapiły się uparcie, a ja nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Serce waliło mi jak
młotem; zdrętwiałam z przerażenia. Byłam niczym w transie. Zamarłam jak mysz
zahipnotyzowana kocim spojrzeniem.
Czerwone ślepia zamrugały.
Czar prysnął. Wzdrygnęłam się. Dopiero wówczas dostrzegłam porośnięty pierzem łebek
oraz długi, ostry dziób, szablasto wygięty ku dołowi.
Pod moim oknem siedział ptak!
— Sio! — zawołałam drżącym głosem. — Uciekaj.
Ptaszysko odwróciło głowę na bok i dalej gapiło się na mnie. Wydawało się całkiem
spore; miało długie nogi, a wyglądem przypominało bociana, tyle że było czarne. Jego
sylwetka ginęła w nocnych ciemnościach; tylko oczy płonęły w mroku. Ptak stał na
dachu tylnej werandy, który znajdował się około metra poniżej mego okna i dlatego mógł
mi spojrzeć prosto w oczy.
Ach, to jego spojrzenie. Patrzył tak, jakby przeniknął wszelkie tajemnice. Czerwone
ślepia przypominały do złudzenia oko zdobiące okładkę egipskiej księgi.
Wzdrygnęłam się ponownie. Dość tego — za oknem przysiadł zwykły ptak!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin