MacNeill Alastair - Szwadron śmierci(1).rtf

(773 KB) Pobierz
ALASTAIR MACNEILL

Alastair MacNeill

 

 

 

Szwadron śmierci

 

ALASTAIR MACNEILL

 

 

SZWADRON ŚMIERCI

 

Przełożył PIOTR ROMAN

 


Tytuł oryginału: Damage ControlDAMAGE CONTROL

Przełożył Piotr Roman


Wstęp

Published by arrangement with Christopher little literary Agency

Copyright (c) Alastair MacNeill 1998

Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo ViK 1998

Copyright (c) for the Polish translation by Piotr Roman 1998

ISBN 83-87782-04-1

Wydawnictwo VIK

Warszawa 1998. Wydanie I

Objętość: 14 ark. wyd., 17 ark. druk.

Druk: Drukarnia ”Delta” Wrocław

 


WSTĘP

Jedyne, co musiał zrobić, to pociągnąć za spust. Był ubrany na czarno, twarz miał posmarowaną kremem kamuflującym i leżał bez ruchu na grzbiecie wzgórza, świetnie ukryty w gęstych krzakach. Przymocowany do karabinu snajperskiego TRG 21 celownik noktowizyjny wysokiej klasy był skierowany na mężczyznę w białym płaszczu kąpielowym, który przykucnął na brzegu oświetlonego basenu, znajdującego się w dole; rozmawiał właśnie z kobietą, która trzymała się drabinki i zamierzała wyjść z wody. Mężczyzna był tuż przed czterdziestką, miał bladą cerę i rzadką brodę. Kiedy kobieta wyszła z basenu, rzucił jej ręcznik, podszedł do kompletu tanich plastikowych ogrodowych mebli i usiadł na jednym z foteli. Kobieta - ubrana w źle dobrany jednoczęściowy kostium, który tylko podkreślał jej brzydką, otyłą sylwetkę - podeszła do mężczyzny, mówiąc coś i wycierając włosy. Jej towarzysz sprawiał wrażenie niezbyt interesującego się tym, co mówiła, gdyż nerwowo spoglądał w kierunku domu. Po chwili wykrzyknął ze złością i, nie otrzymawszy odpowiedzi, w geście niechęci wyrzucił w górę ręce, a następnie sięgnął po stojącą na stoliku obok butelkę wina. Strzelec lekko poruszył pokrętłem na celowniku, by wyostrzyć obraz czoła mężczyzny, znajdujący się dokładnie w środku znacznika wskazującego, gdzie uderzy pocisk. Pozostało mu tylko pociągnąć za spust…spust...

Nagle kobieta krzyknęła. Mężczyzna spojrzał za siebie i jego usta wykrzywiły się w lubieżnym uśmiechu. Snajper odruchowo przesunął celownik w miejsce, gdzie tamten patrzył, i dostrzegł dziewczynę, która wyszła z domu. Była piękna. Miała osiemnaście, może dziewiętnaście lat, znakomitą figurę i długie czarne włosy, które spływały gęstymi pasmami na szczupłe, opalone ramiona. Podeszła, wzięła od mężczyzny butelkę i przystawiwszy ją sobie do ust, zaczęła zachłannie pić, aż wino wypłynęło z kącików jej warg, spłynęło po szyi i dalej w dół po drobnych piersiach. Mężczyzna złapał dziewczynę i gwałtownym ruchem posadził ją sobie na kolanach. Zachichotała, kiedy zaczął zlizywać wino z jej skóry, zaraz jednak skoczyła na nogi, odsunęła się się

o krok i zręcznie uchyliła od ręki, którą wyciągnął, by ją złapać i znów posadzić sobie na kolanach. Starsza kobieta podeszła do mężczyzny od tyłu, wsunęła mu ręce pod płaszcz i objęła wokół klatki piersiowej, ale strząsnął je z siebie jednym gwałtownym ruchem. Spróbowała pocałować go w szyję, a wtedy on odwrócił się i zamaszystym ruchem uderzył ją grzbietem dłoni prosto w twarz. Zatoczyła się do tyłu i z niewiarą w oczach przyłożyła dłoń do krwawiących ust. Młoda dziewczyna parsknęła śmiechem, usiadła mężczyźnie okrakiem na nogach, nie robiąc najmniejszego obronnego gestu, kiedy sięgnął za jej plecy i zaczął rozpinać stanik bikini.

Strzelec nie czuł sympatii do odtrąconej starszej kobiety ani pogardy wobec rozwiązłej nastolatki. Tak samo jak nie miał współczucia dla mężczyzny, którego zamierzał zabić. To było zlecenie, a on należał do profesjonalistów. Czekał spokojnie na optymalne warunki do strzału - jak na razie mężczyzna pieścił piersi siedzącej okrakiem na jego nogach dziewczyny, która w zachwycie odrzuciła głowę do tyłu i pozwalała mu badać kolejne fragmenty swej skóry. Odpowiedni moment nadszedł, kiedy zeszła z kolan mężczyzny, uklękła przed nim i ściągnęła mu przód kąpielówek.

Snajper pociągnął za spust. Pocisk trafił mężczyznę w środek czoła, a impet uderzenia pchnął go tak mocno do tyłu, że razem z fotelem zrobił salto i wylądował twarzą w dół na patio. W jego potylicy, którędy wyszedł specjalny bezpłaszczowy pocisk, ziała wielka dziura. Starsza kobieta, ruchem tak powolnym, jakby nagle wpadła w trans, spuściła oczy, by popatrzeć na swe nogi spryskane krwią i grudkami mózgu. Zaczęła krzyczeć. Nastolatka, też w szoku, odruchowo sięgnęła po stanik i zakryła nim nagie piersi. Dopiero wtedy zmusiła się do spojrzenia na zabitego mężczyznę. Zrobiwszy to, również zaczęła się drzeć jak opętana. Snajper zniknął już w ciemności nocy.


1

Czwartek

1

Czwartek

- Pamiętam, że prosiłaś, by ci nie przeszkadzano, Beth, ale chce z tobą rozmawiać ktoś z policji.

- Znowu?! - jęknęła Elizabeth Grant do słuchawki. - Zaprowadź go do mojego gabinetu i powiedz, że zaraz przyjdę - powiedziała sekretarce, odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Emmę Kendry, swą wspólniczkę, z którą prowadziły Kendry Grant Associates, elitarną agencję specjalizującą się w ”polowaniu” na kandydatów na dyrektorów firm - przede wszystkim w znakomicie prosperującym sektorze bankowym miasta. - Musimy przerwać spotkanie - oznajmiła, zebrała leżące na blacie biurka luźne kartki, włożyła je do teczki, którą przyniosła ze sobą na cotygodniową konferencję w gabinecie Emmy, i wstała. - Wrócili panowie z wydziału oszustw… oszustw... kolejny raz. A już sądziłam, że kiedy Mark poszedł siedzieć, przestanę ich widywać.

- Zatelefonuję, jak wrócę z lunchu, i umówimy się, aby dokończyć rozmowę - zawołała Emma za Beth, która szła właśnie w kierunku drzwi. - I tak już większość spraw załatwiłyśmy.

Beth machnęła na pożegnanie dłonią i zamknęła za sobą drzwi. Jej niechęć nie dotyczyła samego spotkania z przedstawicielem wydziału oszustw - po procesie, który odbył się pięć lat temu, miała nadzieję nigdy więcej nie ujrzeć Marka Lee, jeśli jednak szykował się następny i zostanie zostanie

wezwana na świadka, będzie musiała znów się z nim spotkać. Kiedy go aresztowano, nie była w stanie uwierzyć, jak mogła się w nim tak zadurzyć, ale w końcu każdy jest mądry po szkodzie. ”Miłość bywa ślepa”, pomyślała z pogardą. Tak ją wzięło, że nie dostrzegała krętackiego charakteru, który (zresztą świetnie) skrywał za doskonałym wyglądem i umysłem przenikliwym w sprawach finansowych. Bardzo z jego powodu cierpiała, zwłaszcza tuż po aresztowaniu, kiedy próbował przedstawić ją jako wspólniczkę w nielegalnych interesach, które robił, wykorzystując zastrzeżone informacje…informacje... ta próba zrzucenia na nią odpowiedzialności była desperacka, tchórzliwa…tchórzliwa... Na szczęście policja nie dała się nabrać i nie wysunięto pod jej adresem żadnych zarzutów. To była już przeszłość. Zaczęła nowe życie. Miała męża i uwielbiała go, miała wspólniczkę, której całkowicie ufała i która była jej najlepszą przyjaciółką. Została nawet matką chrzestną dwuletniej córeczki Emmy. Obecnie życie traktowało ją dobrze i najmniej potrzebowała nieustannego grzebania się w starych błędach…błędach...

Beth miała trzydzieści cztery lata i świetną figurę, którą utrzymywała dzięki chodzeniu trzy razy w tygodniu z Emmą na aerobik do siłowni znajdującej się jedynie kilka ulic od ich biura w Kensington, pełnego pluszu i antyków. Miała wyraziste, atrakcyjne rysy twarzy, a sięgające ramion naturalne blond włosy związywała zazwyczaj w ogonek. Choć nigdy świadomie nie wykorzystywała swego wyglądu, dawał jej pewność siebie, czasami graniczącą z arogancją. Choć nie zawsze chętnie, musiała się przed sobą do tego przyznać, z drugiej jednak strony doskonale wiedziała, że jest piękna, i nigdy nie stwarzało to większego problemu w kontaktach z ludźmi.

Weszła do sekretariatu i wskazała drzwi swego gabinetu, na co sekretarka skinęła głową. Beth szybkim, zdecydowanym krokiem przeszła przez puszysty dywan, pchnęła drzwi i wkroczyła do swego królestwa. Mężczyzna, który siedział w stojącym pod przeciwległą ścianą skórzanym fotelu, wstał. Nie był to oficer, który rozmawiał z nią na początku tygodnia. Tego oceniała na czterdzieści parę lat i od razu zauważyła jego byle jaki garnitur z domu towarowego, w dodatku niezbyt modny.

- Detektyw inspektor David Aldrich - przedstawił się gość i pokazał odznakę. - Czy pani Elizabeth Grant?

- To ja - odparła niecierpliwie Beth, rzuciła teczkę z dokumentami na biurko i odwróciła się do inspektora. Jej oczy ciskały błyskawice. - Jak już mówiłam pana koledze we wtorek, Mark nic mi nie wspomniał o swoim drobnym oszustwie. Wszystko, co miałam do powiedzenia, jest w aktach z procesu, więc jeżeli komukolwiek z was zechce się je przeczytać, przestaniecie mnie nachodzić i wreszcie pozwolicie mi prowadzić normalne życie.

- Obawiam się, że nie wiem, o czym pani mówi, pani Grant - padła odpowiedź jednoznacznie zdziwionego gościa.

- Jest pan z wydziału oszustw, prawda? - spytała niepewnie Beth.

- Nie, z wydziału kryminalnego komendy stołecznej.

- A więc pańska wizyta nie ma nic wspólnego z Markiem Lee?

- Nie. Niestety mam dla pani złe wieści. - Wskazał na skórzany fotel stojący za biurkiem Beth. - Sądzę, że lepiej będzie, jeśli pani usiądzie.

- Proszę nie traktować mnie protekcjonalnie! - odparowała mu Beth, a jednak w jej głosie pojawił się ton niepewności, którego nie była w stanie ukryć. - Proszę mówić, po co pan przyszedł.

- Proszę, pani Grant - powiedział Aldrich, ponownie wskazując na fotel. Beth powoli usiadła.

- Chodzi o Iana? Coś mu się stało?

- Niestety tak - odparł Aldrich, wytrzymując jej spojrzenie. - Wczoraj wieczór strzelano do niego.

- O mój Boże…Boże... - By móc mówić dalej, musiała przełknąć. - Jest poważnie ranny?

- Przykro mi, ale nie żyje, pani Grant. Bardzo mi przykro.

- Nie żyje? - Pokręciła energicznie głową, jakby słowa, które właśnie wypowiedział policjant, były natrętną muchą i chciała je strząsnąć. - To niemożliwe. Wczoraj wieczór rozmawialiśmy przez telefon. Wczoraj wieczór. Nie ma go w kraju, wyjechał kilka dni temu. To musi być jakieś nieporozumienie. To nie mógł być Ian.

- Wypadek zdarzył się w Zurychu, około jedenastej wieczór - wyjaśnił Aldrich i zajrzał do notesu. - Zastrzelono go pod klubem jazzowym o nazwie… Straight…nazwie... Straight... Street.

- Ian nie lubił jazzu. Nigdy nie poszedłby do klubu jazzowego. O nie, na pewno nie. Nie Ian. Ian na pewno nie. - Mówiła szybko, niezbyt składnie, jakby chciała sama siebie przekonać, że to, co usiłuje się jej przekazać, jest nieprawdą.

- Pani Grant…-Pani Grant...

- Ian nie lubił jazzu, nie rozumie pan, co mówię? - Beth wstała i podeszła w stronę okna. Wbiła wzrok w pełną ludzi ulicę w dole, po jej oczach widać było jednak, że nie widzi tego, na co patrzy. - Lubił muzykę klasyczną. Brahmsa, Beethovena, Mozarta. Nie jazz. Nigdy nie słuchał jazzu.

Aldrich lekko położył dłoń na ramieniu Beth.

- Pani Grant, proszę usiąść.

- Nie jazz - powtórzyła, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. - Nie… jazz…Nie... jazz...

Wyglądała, jakby za chwilę miała upaść, i Aldrich ujął ją pod ramię i podprowadził do fotela. Już przedtem zauważył kryształowe karafki na komódce, szybko więc tam podszedł, nalał do szklanki porządną porcję brandy i wrócił do Beth. Drżały jej ręce i nie wiadomo było, czy utrzyma szklankę, dlatego przyłożył ją do jej ust. Wzięła mały łyk i odsunęła naczynie. Chciał, by jeszcze się napiła, ale zakryła twarz dłońmi i zaczęła nieopanowanie szlochać.

Zadzwonił telefon i Aldrich natychmiast podniósł słuchawkę.

- Czy mogę rozmawiać z Beth Grant? - usłyszał kobiecy głos.

- Niestety w tej chwili nie może rozmawiać.

- Jestem jej wspólniczką, nazywam się Emma Kendry. Kiedy będzie mogła podejść do telefonu?

- Pani Kendry, nazywam się Aldrich i jestem inspektorem policji. Właśnie musiałem przekazać pani Grant bardzo przykrą wiadomość i sądzę, że najlepiej będzie, gdyby przyszła pani do jej gabinetu. Bardzo jej się przyda pani pomoc.

 

Kiedy Emma próbowała przy oknie uspokoić Beth, Aldrich trzymał się dyskretnie z boku. Zauważył, że obejmując przyjaciółkę, sama płakała, nie umiał jednak określić, czy współczuje jej z powodu straty, czy płacze z żalu za Ianem Grantem.

Beth uwolniła się z objęć przyjaciółki, miała czerwone oczy, a na policzkach rozmazane smugi tuszu do rzęs. Przeciągnęła grzbietami dłoni po twarzy i jeszcze bardziej rozmazała tusz. Emma wzięła ze stojącego na biurku pudełka papierową chusteczkę i zmoczyła kawałek, kiedy jednak spróbowała dotknąć policzka Beth, przyjaciółka ją powstrzymała. Odwróciła się do Aldricha mówiąc:

- Czy mogłabym na chwilę przeprosić? Zaraz wrócę. - Powiedziała to spokojnie i nie czekając na odpowiedź wyszła do sąsiadującej z gabinetem łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Kiedy kilka minut później pojawiła się w drzwiach, miała umytą twarz i świeży makijaż. - Przepraszam, że tak się na pańskich oczach rozkleiłam - stwierdziła, jakby nigdy nic, i usiadła za biurkiem. Poprzednia słabość zniknęła, a w jej głosie słychać było determinację, co dość mocno zaskoczyło Aldricha.

- Nie musi pani za nic przepraszać, pani Grant.

- Może zechce pan usiąść, inspektorze? - spytała Beth, wskazując na stojącą pod ścianą kanapę. - Może coś do picia? - dodała, kładąc dłonie płasko na blacie biurka. - Herbaty? Kawy? Coś mocniejszego? - Roześmiała się krótko. - Przepraszam, zapomniałam. Nie może pan pić na służbie, prawda?

- Nie, dziękuję, niczego mi nie trzeba. - Aldrich nieraz widywał, jak ludzie, którzy muszą jakoś sobie poradzić z faktem śmierci ukochanej osoby, próbują zanegować ten fakt. Zaraz po tym jak usłyszała od niego złą nowinę, wydawało się, że i ona zachowa się podobnie. Bez trudu by ją zrozumiał, ale jeszcze nigdy nie widział takiej przemiany, jaką zaprezentowała. Po chwilowym rozżaleniu natychmiast zaczęła sprawiać wrażenie osoby całkowicie nad sobą panującej. Tak jakby siedząc w łazience, zdołała uruchomić w sobie jakiś specjalny mechanizm. Denerwowało go to. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Emmę i stwierdził, że uważnie obserwuje przyjaciółkę. W odróżnieniu od policjanta, Emma doskonale rozumiała, co dzieje się z Beth. Okazała słabość, i to na oczach kogoś obcego, więc w dwójnasób starała się odzyskać panowanie nad sobą. Panowanie…Panowanie... Beth zawsze starała się panować nad sobą. Teraz musiało to być dla niej jeszcze ważniejsze niż kiedykolwiek, Ian nie żył, musiało ją to zranić w niewyobrażalny sposób, zaraz jednak tama uczuć została zamknięta. Koncentrowała się wyłącznie na tym, by jej umysł ostygł, by nie myśleć o innych sprawach, aby serce zlodowaciało i emocje nie przeszkadzały. Nie, jej serce nie zlodowaciało…zlodowaciało... czasami tylko sprawiała takie wrażenie…

wrażenie...

- Siadaj, Emmo - rzuciła Beth krótko i ostro, jakby wydawała komendę psu.

Emma przełknęła odpowiedź, która cisnęła jej się na usta, i usiadła. Kiedy Beth opuściła głowę i popatrzyła na swe zaciśnięte dłonie, Emmie przez chwilę wydawało się, że fasada budowana przez jej przyjaciółkę zaraz pęknie, Beth jednak wzięła kilka głębokich oddechów, podniosła głowę i popatrzyła na Aldricha.

- Cieszyłabym się, gdyby mi pan opowiedział, co dokładnie wydarzyło się wczoraj wieczór.

- Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów, tylko to, co przekazały nam rano szwajcarskie władze - odparł niemal przepraszająco policjant.

- Więc niech pan powie to, co wie.

- Wygląda na to, że pani mąż był w klubie z pewną Amerykanką… Amy Michaels…Amerykanką... Amy Michaels... - Aldrich przerwał, by sprawdzić, czy to nazwisko coś mówi Beth, ale nijak nie zareagowała. - Zna ją pani, pani Grant?

- Nie. A powinnam? - Beth odsunęła z czoła luźny kosmyk włosów. - Nie znam nikogo w Zurychu, inspektorze. Nigdy tam nie byłam, Ian prowadził w Szwajcarii interesy i może ta Amy Michaels była kimś, z kim miał do czynienia służbowo, więc umówili się w klubie.

- Nie - odparł bez zastanowienia Aldrich. - Władze szwajcarskie już zdążyły to sprawdzić. Muszę przyznać, że wszystko wygląda dość tajemniczo. Udało im się dowiedzieć, że zameldowała się w tym samym hotelu, w którym zatrzymał się pani mąż, i tego samego dnia. Kilka razy widziano ich razem, ale nikt nie wie, kim ta kobieta jest.

- Ona zabiła Iana?

Zimna krew Beth Grant znów wytrąciła Aldricha z równowagi.

- Kilku świadków widziało tuż po jedenastej, jak pani mąż opuszcza klub. Wyszedł bocznymi drzwiami, prowadzącymi na wąski zaułek, ona wyszła tuż za nim. Szwajcarskie władze nie umieją powiedzieć, czy zdawał sobie sprawę z tego, że ma ją za plecami, w każdym razie tuż potem jeden z pracowników usłyszał w zaułku hałas i kiedy wyszedł z klubu, zobaczył Amy Michaels, klęczącą nad ciałem pani męża. Miała w ręku broń i na widok pracownika klubu uciekła. Od tego momentu więcej jej nie widziano. Policja zaalarmowała lotniska i przejścia graniczne i jest raczej pewne, że pani Michaels pozostaje ciągle w Szwajcarii. To tylko kwestia czasu, by ją znaleźć.

- Kto zajmuje się przewozem zwłok Iana do Londynu? - spytała Beth. - Angielska czy amerykańska ambasada?

- Sądzę, że amerykański konsulat w Zurychu.

- W takim razie, jak tylko skończymy rozmowę, będzie to pierwsze miejsce, dokąd się udam.

- Nie ma powodu, by jechała pani do Zurychu, pani Grant. Konsulat wszystkim się zajmie.

- Wręcz przeciwnie, panie Aldrich. Uważam, że istnieje wiele powodów, bym udała się do Zurychu. Mój mąż nie żyje, inspektorze. Został zastrzelony pod klubem jazzowym przez tajemniczą kobietę, która uciekła i nie wiadomo, gdzie jest. Ian nienawidził jazzu, pierwsze pytanie brzmi więc: co robił w tym klubie? Jego pobyt tam nie miał sensu - chyba że był z kimś umówiony. Jeżeli tak, to z kim? Kim jest Amy Michaels? Dlaczego go zabiła? Chcę znać odpowiedzi ma te pytania, a jedynym sposobem ich uzyskania jest pobyt w Zurychu.

- Szwajcarska policja zbada każdy aspekt sprawy. Jestem całkowicie przekonany, że bardzo szybko aresztują Amy Michaels.

- Pozwoli pan, że nie będę się na żaden temat wypowiadać, dopóki nie rozejrzę się na miejscu. - Bethmiejscu.-Beth podniosła słuchawkę i poczekała, aż odezwie się sekretarka. - Karen, zarezerwuj mi miejsce w pierwszym samolocie do Zurychu i pokój w ZumStorchen Hotel. W trakcie pobytów służbowych Ian zawsze tam mieszkał. Zadzwoń natychmiast, jak potwierdzisz rezerwacje. - Odłożyła słuchawkę i wstała. - Doceniam, że zechciał pan przybyć osobiście, inspektorze. Wiem, że znacznie łatwiej byłoby przekazać mi wszystko przez telefon.

- Pani Grant, w dalszym ciągu odradzałbym wyjazd do Zurychu. Tamtejsza policja nie będzie zachwycona pani mieszaniem się w śledztwo.

- Nie zamierzam mieszać się w śledztwo - odparła zaskoczona Beth. - Znałam Iana lepiej niż ktokolwiek inny i sądzę, że moja wiedza może pomóc w prowadzeniu śledztwa. Na pewno w niczym nie mogę zaszkodzić.

Aldrich podał jej swą wizytówkę.

- Gdyby mnie pani potrzebowała, jest na niej mój numer w Yardzie. Proszę się nie krępować i dzwonić o dowolnej porze. Chciałbym jeszcze raz wyrazić żal z powodu straty, jaką pani poniosła.

Beth spuściła wzrok.

- Dziękuję…-Dziękuję...

Emma odprowadziła policjanta do drzwi i zamknęła je za nim.

- To, co mówił, ma sens, Beth. Nie musisz jechać do Zurychu. Pozwól policji wszystkim się zająć.

Beth otarła oczy.

- Ian był jednym z najbardziej w tym kraju znanych prawników specjalizujących się w obronie praw człowieka, a to znaczy, że miał mnóstwo wrogów. Potężnych wrogów, dysponujących dużymi pieniędzmi. Nigdy o tym nie zapominał. Skąd mam wiedzieć, że w jego śmierć nie jest w jakiś sposób zaplątany rząd szwajcarski?

- Beth, przestań, mówisz jak Ian, przedstawiający kolejną teorię spiskową - powiedziała Emma, zanim zdążyła się ugryźć w język. Natychmiast pożałowała swego nietaktownego wybuchu, nie drgnęła jednak nawet, by jakimś gestem pocieszyć Beth, która się od niej odwróciła. Wiedziała, że jej przyjaciółka uznałaby taki gest za fałszywy. Nie uszło jej uwagi, że Beth otarła policzki. - Przepraszam. To było głupie. Wiem, co się z tobą dzieje.

- Naprawdę? - Beth gwałtownym ruchem zwróciła się ku Emmie. Nie próbowała powstrzymywać łez, które płynęły jej po policzkach. - Nie sądzę, byś miała choć blade pojęcie, jak się czuję, Ian nie żyje, Emmo. Mój Ian…Ian...

- Usiądź - łagodnie powiedziała Emma i zaprowadziła Beth do najbliższego fotela. - Płacz, ile chcesz. Wyrzuć to z siebie, Beth. Wyrzuć wszystko. - Cicho zaklęła, kiedy zadzwonił telefon. Okazało się, że to tylko Karen z potwierdzeniami rezerwacji lotu i hotelu.

- Kiedy lecę? - spytała Beth, jak tylko Emma odłożyła słuchawkę. Już nie płakała.

- Za dwadzieścia pięć siódma dziś wieczór. Z Heathrow. Możesz odebrać bilet w hali odlotów.

- Nie zamierzasz mnie powstrzymywać? Wyglądało na to, że podobnie jak pan Aldrich uważasz, iż nie powinnam lecieć do Zurychu. Naprawdę sądzisz, że mam zachowywać się niczym nieutulona w żalu wdowa i siedzieć grzecznie przy telefonie, czekając na wiadomości, które łaskawie raczy ujawnić Scotland Yard?

- Wiem, że jeśli postanowiłaś coś zrobić, nic cię nie powstrzyma.

- Muszę tam pojechać, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin