Dzień na Harmenzach.pdf
(
118 KB
)
Pobierz
Dzieñ na Harmenzach
DZIE
Ń
NA HARMENZACH
I
Cie
ń
kasztanów jest zielony i mi
ę
kki. Kołysze si
ę
lekko po ziemi jeszcze wilgotnej, bo
ś
wie
Ŝ
o
skopanej, i wznosi si
ę
nad głow
ą
seledynow
ą
kopuł
ą
pachn
ą
c
ą
porann
ą
ros
ą
. Drzewa tworz
ą
wzdłu
Ŝ
drogi wysoki szpaler, a czuby ich rozpływaj
ą
si
ę
w kolorycie nieba. Odurzaj
ą
ca wo
ń
bagna ci
ą
gnie od stawów. Trawa zielona jak plusz srebrzy si
ę
jeszcze ros
ą
, ale ziemia ju
Ŝ
paruje w sło
ń
cu. B
ę
dzie upał.
Lecz cie
ń
kasztanów jest zielony i mi
ę
kki. Nakryty cieniem siedz
ę
w piasku i wielkim
francuskim kluczem dokr
ę
cam zł
ą
czenia w
ą
skotorowej kolejki. Klucz jest chłodny i dobrze
le
Ŝ
y w dłoni. Co chwila bij
ę
nim o szyny. Metaliczny, surowy d
ź
wi
ę
k rozchodzi si
ę
po całych
Harmenzach i powraca z daleka niepodobnym echem. Oparci na łopatach stoj
ą
koło mnie
Grecy. Ale ci ludzie z Salonik i winnych stoków Macedonii boj
ą
si
ę
cienia. Stoj
ą
wi
ę
c w
sło
ń
cu, zdj
ą
wszy koszule, i opalaj
ą
niezmiernie chude barki i ramiona, pokryte
ś
wierzbem i
wrzodami.
- Ale
Ŝ
pilnie pracujesz dzisiaj, Tadku! Dzie
ń
dobry! Nie jeste
ś
głodny?
- Dzie
ń
dobry, pani Haneczko! Absolutnie nie. A poza tym wal
ę
mocno w szyny, bo nasz
nowy kapo... Przepraszam,
Ŝ
e nie wstaj
ę
z szyn, ale pani rozumie: wojna, Bewegung,
Arbeit
1
...
Pani Haneczka u
ś
miecha si
ę
.
- Ale
Ŝ
naturalnie,
Ŝ
e rozumiem. Nie poznałabym ci
ę
, gdybym nie wiedziała,
Ŝ
e to ty.
Pami
ę
tasz, jak jadłe
ś
kartofle w łupinach, które dla ciebie kradłam od kur?
- Jadłem! Ale
Ŝ
, pani Haneczko, ja si
ę
nimi za
Ŝ
erałem! Uwaga, esman od tyłu.
Pani Haneczka sypn
ę
ła par
ę
gar
ś
ci zbo
Ŝ
a z sita zbiegaj
ą
cym si
ę
ku niej kurczakom, ale
obejrzawszy si
ę
, machn
ę
ła lekcewa
Ŝą
co:
- Ach, to tylko nasz szef. Mam go w tym palcu.
- W takim małym? Strasznie dzielna z pani kobieta. - I z rozmachem waln
ą
łem kluczem w
szyny, wybijaj
ą
c na jej cze
ść
melodi
ę
:
La donna e mobile”
2
.
- Ale
Ŝ
, człowieku, nie hałasuj! Mo
Ŝ
e by
ś
jednak naprawd
ę
co
ś
zjadł? Wła
ś
nie id
ę
do dworu,
to ci przynios
ę
.
- Pani Haneczko, najczulej dzi
ę
kuj
ę
. My
ś
l
ę
,
Ŝ
e dosy
ć
mnie pani dokarmiała, jak byłem
biedny...
- ... ale uczciwy - rzuciła z lekk
ą
ironi
ą
.
- ... a co najmniej niezaradny - odparowałem, jak umiałem.
- Ale a propos niezaradno
ś
ci: miałem dla pani dwa pi
ę
kne mydła z naj
ś
liczniejsz
ą
, jaka mo
Ŝ
e
by
ć
, nazw
ą
,,Warszawa” i...
- i... ukradli jak zwykle?
- I ukradli jak zwykle. Jak nie miałem nic, to spałem spokojnie. Teraz,
Ŝ
ebym nie wiedzie
ć
jak owi
ą
zał paczki sznurkami i drutem, zawsze rozwi
ąŜą
. Par
ę
dni temu zorganizowali mi
butelk
ę
miodu, a teraz znów to mydło. Ale biedny b
ę
dzie złodziej, jak go złapi
ę
.
Pani Haneczka roze
ś
miała si
ę
na głos.
- Wyobra
Ŝ
am sobie. Ale
ś
dziecko! Co do mydła masz si
ę
wcale nie martwi
ć
, dostałam dzi
ś
od
Iwana dwa ładne kawałki. Ach, byłabym zapomniała, oddaj ten pakuneczek dla Iwana, to
słonina - rzekła kład
ą
c pod drzewem małe zawini
ą
tko. - A tu, patrz, jakie ładne mydła.
1
Bewegung, Arbeit (niem.) - ruch, praca
2
La donna e mobile (wł.) - Kobieta zmienn
ą
jest, pie
śń
z opery Giuseppe Verdiego Rigoletto
Odwin
ę
ła papier, dziwnie znajomy. Podszedłem i przyjrzałem si
ę
dokładniej: na obu wielkich
jak od Schichta kawałkach wytłoczona była kolumna i napis „Warszawa”.
Milcz
ą
c, oddałem jej zawini
ą
tko.
- Rzeczywi
ś
cie, ładne mydło.
Spojrzałem na pole ku rozrzuconym grupom pracuj
ą
cych ludzi. W ostatniej, a
Ŝ
koło kartofli,
dostrzegłem Iwana: jak pies owczarek naokoło trzody czujnie obchodził swoj
ą
grup
ę
ludzi,
pokrzykiwał co
ś
, czego z odległo
ś
ci nie było słycha
ć
, i wymachiwał wielkim odartym z kory
kijem.
- Ale biedny b
ę
dzie złodziej - rzekłem, nie spostrzegłszy,
Ŝ
e mówi
ę
w przestrze
ń
, bo pani
Haneczka odeszła ju
Ŝ
i tylko z daleka rzuciła mi, odwracaj
ą
c na moment głow
ę
:
- Obiad jak zwykle, pod kasztanami.
- Dzi
ę
kuj
ę
!
I pocz
ą
łem znów dzwoni
ć
kluczami o szyny i dokr
ę
ca
ć
zluzowane
ś
ruby.
Pani Haneczka wzbudziła pewn
ą
sensacj
ę
w
ś
ród Greków, gdy
Ŝ
przynosi im czasem kartofle.
- Pani Haneczka gut, extra prima. To twoja madonna?
- Ale
Ŝ
gdzie madonna! - obruszam si
ę
, tłuk
ą
c przez pomyłk
ę
kluczem w palec - to znajoma,
no, camerade filos, compris
3
, Greco bandito?
- Greco niks bandito. Greco gut człowiek. Ale dlaczego ty nic od niej je
ść
? Kartofel, patatas?
- Nie jestem głodny, mam co je
ść
.
- Ty niks gut, niks gut - kr
ę
cił głow
ą
stary Grek, tragarz z Salonik, który zna dwana
ś
cie
j
ę
zyków z południa - my jeste
ś
my głodni, wiecznie głodni, wiecznie, wiecznie...
Ko
ś
ciste ramiona przeci
ą
gaj
ą
si
ę
. Pod oparszywiał
ą
ś
wierzbem i wrzodami skór
ą
graj
ą
dziwnie wyra
ź
nie, jakby oddzielone osobno, mi
ęś
nie, u
ś
miech łagodzi napi
ę
te rysy twarzy,
ale czaj
ą
cej si
ę
gor
ą
czki w oczach nie mo
Ŝ
e zgasi
ć
.
- Jak jeste
ś
cie głodni, to j
ą
popro
ś
cie. Niech wam przyniesie. A teraz pracujcie, laborancie,
laborando, bo nudno z wami. Id
ę
gdzie indziej.
- A wła
ś
nie, Tadeusz,
Ŝ
e
ź
le zrobiłe
ś
- rzekł wysuwaj
ą
c si
ę
zza innych stary, gruby
ś
yd. Oparł
łopat
ę
o ziemi
ę
i stan
ą
wszy nade mn
ą
, ci
ą
gn
ą
ł: - Przecie
Ŝ
i ty byłe
ś
głodny, wi
ę
c umiesz nas
zrozumie
ć
. Nic by ciebie nie kosztowało,
Ŝ
eby tak przyniosła z kubeł kartofli.
Słowo kubeł przeci
ą
gn
ą
ł długo i marz
ą
co.
- Ty si
ę
, Beker, odczep ode mnie ze swoj
ą
filozofi
ą
i zajmij si
ę
lepiej ziemi
ą
i łopat
ą
, compris.
Ale
Ŝ
eby
ś
wiedział: b
ę
dziesz zdychał, to ci
ę
jeszcze dobij
ę
, rozumiesz? A wiesz za co?
- Za có
Ŝ
to?
- Za Pozna
ń
. A mo
Ŝ
e to nieprawda,
Ŝ
e byłe
ś
lageraltesterem w
Ŝ
ydowskim lagrze pod
Poznaniem?
- No to co,
Ŝ
e byłem?
- A zabijałe
ś
ludzi? A wieszałe
ś
ich na słupku za głupi
ą
ukradzion
ą
kostk
ę
margaryny albo za
bochenek chleba?
- Wieszałem złodziejów.
- Beker, mówi
ą
,
Ŝ
e jest na kwarantannie twój syn. R
ę
ce Bekera kurczowo uj
ę
ły trzon łopaty, a
wzrok jego pocz
ą
ł uwa
Ŝ
nie obejmowa
ć
mój tułów, szyj
ę
, głow
ę
.
- Ty, pu
ść
t
ę
łopat
ę
, nie patrz tak bojowo. Mo
Ŝ
e to nieprawda,
Ŝ
e to syn kazał ciebie zabi
ć
za
tamtych z Poznania?
- Prawda - rzekł głucho. - A drugiego syna powiesiłem w Poznaniu, ale nie za r
ę
ce, tylko za
szyj
ę
, bo ukradł chleb.
- Bydl
ę
! - wybuchn
ą
łem.
Ale Beker, starszy, siwawy
ś
yd, skłonny nieco do melancholii, był ju
Ŝ
spokojny i
opanowany. Popatrzył na mnie z góry, prawie z pogard
ą
.
3
Compris (franc.) - rozumiesz
- Jak długo siedzisz w obozie?
- O... par
ę
miesi
ę
cy.
- Wiesz, Tadeusz, bardzo ci
ę
lubi
ę
- rzekł niespodziewanie - ale ty głodu to tak naprawd
ę
nie
zaznałe
ś
, co?
- Zale
Ŝ
y, co to jest głód.
- Głód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do
zjedzenia. Ja ju
Ŝ
miałem taki głód.
Rozumiesz? - A gdy milczałem i tylko od czasu do czasu stukałem kluczem o szyny i
machinalnie ogl
ą
dałem si
ę
na lewo i na prawo, czy nie idzie kapo, ci
ą
gn
ą
ł: - Nasz lager - tam
- był mały... Tu
Ŝ
obok drogi. Drog
ą
chodzili ludzie ładnie ubrani, takie kobiety. Na przykład
w niedziel
ę
do ko
ś
cioła. Albo młode pary. A dalej wie
ś
, taka zwykła wie
ś
. Tam ludzie mieli
wszystko, o pół kilometra od nas. A my
ś
my brukiew... człowieku, u nas ludzie
Ŝ
ywcem
chcieli si
ę
zjada
ć
! I co, miałem nie zabija
ć
kucharzy, co za masło kupowali wódk
ę
, a za chleb
papierosy? Mój syn kradł, to go te
Ŝ
zabiłem. Ja jestem tragarz, to znam
Ŝ
ycie.
Przygl
ą
dałem mu si
ę
ciekawie, jak nowemu człowiekowi.
- A ty, a ty te
Ŝ
tylko twoj
ą
porcj
ę
jadłe
ś
?
- To co innego. Ja byłem lageraltesterem.
- Uwa
Ŝ
aj! Laborando, laborando, presto
4
- wrzasn
ą
łem nagle, zza zakr
ę
tu drogi bowiem
wynurzył si
ę
esman na rowerze i przeje
Ŝ
d
Ŝ
ał obok nas, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
uwa
Ŝ
nie.
Natychmiast pochyliły si
ę
ni
Ŝ
ej karki, wzniosły si
ę
ci
ęŜ
ko trzymane w pogotowiu łopaty,
uderzył o szyny francuski klucz.
Esman znikn
ą
ł za drzewami, łopaty opadły i znieruchomiały. Grecy zapadli w zwykłe
odr
ę
twienie.
- Która godzina?
- Nie wiem. Do obiadu jeszcze daleko. A wiesz, Beker, powiem ci co
ś
na odchodnym: dzi
ś
b
ę
dzie na lagrze wybiórka. Mam nadziej
ę
,
Ŝ
e razem ze swoimi wrzodami pójdziesz do
komina.
- Wybiórka? Sk
ą
d wiesz,
Ŝ
e b
ę
dzie...
- Có
Ŝ
e
ś
si
ę
tak wystraszył? B
ę
dzie, i tyle. Boisz si
ę
, co? Nosił wilk... - U
ś
miecham si
ę
zło
ś
liwie, rad z pomysłu, i odchodz
ę
, nuc
ą
c modne tango, zwane „krematoryjnym”. Puste
oczy człowieka, z których nagle uciekła wszelka tre
ść
, patrz
ą
nieruchomo przed siebie.
II
Szyny mojej kolejki ci
ą
gn
ą
si
ę
wzdłu
Ŝ
i wszerz po całym polu. Tu doprowadziłem je jednym
ko
ń
cem do kupy spalonych ko
ś
ci przewo
Ŝ
onych przez auta z kremo, a drugi utopiłem w
stawie, gdzie ostatecznie ko
ś
ci te l
ą
duj
ą
, ówdzie wyjechałem nimi na gór
ę
piasku, który
b
ę
dzie równomiernie rozprowadzony po polu,
Ŝ
eby da
ć
suchy podkład zbyt bagnistej glebie,
tam znów poło
Ŝ
yłem je wzdłu
Ŝ
wału trawiastej ziemi, która pójdzie na piasek. Tory chodz
ą
tak i siak, a tam, gdzie si
ę
krzy
Ŝ
uj
ą
, jest olbrzymia
Ŝ
elazna płyta obrotowa, któr
ą
przenosi si
ę
raz tu, raz tam.
Tłum półnagich ludzi otoczył j
ą
, pochylił si
ę
i wczepił w ni
ą
palce.
- Hoooch, do góry! - wrzasn
ą
łem, dla lepszego efektu podnosz
ą
c sugestywnie r
ę
k
ę
jak
dyrygent. Ludzie szarpn
ę
li raz i drugi, kto
ś
przewalił si
ę
ci
ęŜ
ko przez płyt
ę
, sam nie mog
ą
c za
bardzo usta
ć
na nogach. Skopany przez towarzyszy, wyczołgał si
ę
z kr
ę
gu i podnosz
ą
c
piaskiem i łzami uwalan
ą
twarz znad ziemi, j
ę
kn
ą
ł:
- Zu schwer, zu schwer... Za ci
ęŜ
kie, kolego, za ci
ęŜ
kie... - Wsadził rozharatan
ą
dło
ń
w usta,
ssał chciwie.
4
Presto (wł.) - szybko
- Do roboty, au. Wstawaj! Ano jeszcze raz Hooch. Do góry!
- Doguri! - zgodnym chórem powtarza tłum, pochyla si
ę
jak najni
Ŝ
ej, wypina z
ę
bate jak u ryb
łuki kr
ę
gosłupów, wypr
ęŜ
a mi
ęś
nie tułowia. Ale r
ę
ce, przytkni
ę
te do płyt, zwisaj
ą
lu
ź
ne i
bezwładne.
- Do góry!
- Doguri!
Nagle na ten kr
ą
g wypr
ęŜ
onych grzbietów, na zgi
ę
te karki, na pochylone a
Ŝ
ku ziemi głowy,
na sflaczałe r
ę
ce posypał si
ę
grad uderze
ń
. Trzon łopaty b
ę
bnił, obijał skór
ę
na ko
ś
ciach i
głucho st
ę
kał po brzuchu. Zakotłowało si
ę
naokoło płyty. Okropny wrzask ludzki buchn
ą
ł
nagle i urwał si
ę
, a płyta d
ź
wign
ę
ła si
ę
do góry i chybocz
ą
c si
ę
ci
ęŜ
ko, zawisła nad głowami
ludzi i ruszyła, gro
Ŝą
c w ka
Ŝ
dej chwili upadkiem.
- Wy psy - rzucił odchodz
ą
cym kapo - ja b
ę
d
ę
wam ale pomagał.
Dysz
ą
c ci
ęŜ
ko, przecierał r
ę
k
ą
czerwon
ą
, obrz
ę
kł
ą
twarz o
Ŝ
ółtych plamach i wodził za nimi
roztargnionym, bezmy
ś
lnym spojrzeniem, jakby tych ludzi widział po raz pierwszy. Potem
zwrócił si
ę
do mnie:
- Ty, kolejarz, gor
ą
co dzisiaj?
- Gor
ą
co. Kapo, t
ę
płyt
ę
trzeba poło
Ŝ
y
ć
przy trzecim inkubatorze, prawda? A szyny?
- Poprowadzisz prosto do rowu.
- Ale tam jest wał ziemi po drodze.
- To go przekop. Do południa musi by
ć
zrobione. A na wieczór zrobisz mi cztery pary noszy.
Mo
Ŝ
e si
ę
kogo
ś
poniesie na lager. Gor
ą
co dzi
ś
, co?
- Gor
ą
co. Ale, kapo... Dalej, dalej z t
ą
płyt
ą
! Do trzeciego domku! Kapo si
ę
patrzy!
- Kolejarz, daj mi cytryn
ę
.
- Niech kapo przy
ś
le do mnie pipla. Nie mam w kieszeni. Kiwa kilkakrotnie głow
ą
i
odchodzi, kulej
ą
c. Idzie na dwór, na wy
Ŝ
erk
ę
. Ale wiem,
Ŝ
e tam mu nic nie dadz
ą
- bije ludzi.
Kładziemy płyt
ę
. Straszliwym wysiłkiem doci
ą
ga si
ę
szyny, podwa
Ŝ
a kilofem, gołymi
palcami dokr
ę
ca si
ę
ś
ruby. Głodne, gor
ą
czkowe postacie ła
Ŝą
nieporadne, zgonione,
pokrwawione. Sło
ń
ce wychodzi wysoko na niebo i grzeje coraz dokuczliwiej.
- Która godzina, kolego?
- Dziesi
ą
ta - mówi
ę
, nie podnosz
ą
c oczu od szyn.
- Bo
Ŝ
e, Bo
Ŝ
e, jeszcze dwie godziny do obiadu. Czy to prawda,
Ŝ
e dzi
ś
b
ę
dzie w obozie
wybiórka,
Ŝ
e pójdziemy do krematorium?
Ju
Ŝ
wszyscy wiedz
ą
o wybiórce. Ukradkiem opatruj
ą
sobie rany,
Ŝ
eby były czy
ś
ciejsze i
mniejsze, zrywaj
ą
banda
Ŝ
e, masuj
ą
mi
ęś
nie, spryskuj
ą
si
ę
wod
ą
,
Ŝ
eby by
ć
ś
wie
Ŝ
szymi i
ra
ź
niejszymi na wieczór. Walcz
ą
o byt ci
ęŜ
ko i bohatersko. Innym jest wszystko jedno.
Ruszaj
ą
si
ę
,
Ŝ
eby unikn
ąć
bicia,
Ŝ
r
ą
traw
ę
i lepk
ą
glin
ę
, aby nie czu
ć
głodu, chodz
ą
osowiali,
jeszcze
Ŝ
ywe trupy.
- My wszyscy - krematorium. Ale wszyscy Niemcy b
ę
d
ą
kaput. Wojna fini, wszyscy Niemcy
- krematorium. Wszyscy: kobiety, dzieci. Rozumiesz?
- Rozumiesz, Greco gut. Ale to nieprawda, wybiórki nie b
ę
dzie, keine Angst
5
.
Przekopuj
ę
wał. Lekka, por
ę
czna łopata „sama” chodzi w dłoniach. Grudy wilgotnej ziemi
poddaj
ą
si
ę
łatwo i mi
ę
kko wylatuj
ą
w powietrze. Dobrze jest pracowa
ć
, jak si
ę
zjadło na
ś
niadanie
ć
wier
ć
boczku z chlebem i czosnkiem i zapiło si
ę
puszk
ą
skondensowanego mleka.
W sk
ą
pym cieniu murowanego inkubatora kucn
ą
ł kommandoführer, mały, wysuszony
esmanek w rozchełstanej koszuli. Zm
ę
czył si
ę
ła
Ŝ
eniem w
ś
ród kopi
ą
cych. Umie bole
ś
nie
smaga
ć
szpicrut
ą
. Wczoraj ci
ą
ł mnie dwa razy przez plecy.
- Gleisbauer
6
, co tam nowego słycha
ć
?
Ś
migam łopat
ą
i przybijam ziemi
ę
na wierzchu.
- Pod Orłem padło trzysta tysi
ę
cy bolszewików.
5
Keine Angst (niem.) - nie ma strachu
6
Gleisbauer (niem.) - robotnik kolejowy
- To dobrze, nie? Jak my
ś
lisz?
- Pewnie,
Ŝ
e dobrze. Bo tam zgin
ę
ło drugie tyle Niemców. A bolszewicy b
ę
d
ą
za rok tutaj, jak
tak dalej pójdzie.
- Tak my
ś
lisz? - u
ś
miecha si
ę
zło
ś
liwie i zadaje sakramentalne pytanie: - Daleko do obiadu?
Wyci
ą
gam zegarek, stary srebrny grat ze
ś
miesznymi rzymskimi cyframi. Lubi
ę
go, bo jest
podobny do zegarka ojca. Kupiłem go za paczk
ę
fig.
- Jedenasta.
Cherlak wstał spod muru i spokojnie wyj
ą
ł mi go z r
ę
ki.
- Daj mi go. Bardzo mi si
ę
podoba.
- Nie mog
ę
, bo to mój własny, z domu.
- Nie mo
Ŝ
esz? To nie.
Zamachn
ą
ł si
ę
i cisn
ą
ł zegarek o
ś
cian
ę
. Po czym siada znów w cieniu i podkula nogi. -
Gor
ą
co dzisiaj, co?
Milcz
ą
c podnosz
ę
zegarek i zaczynam gwizda
ć
ze zło
ś
ci. Najpierw foks o wesołej Joannie,
potem stare tango o Rebece, potem Warszawiank
ę
i Rot
ę
, a wreszcie repertuar z lewej strony.
Wła
ś
nie gwizdałem Mi
ę
dzynarodówk
ę
, wtóruj
ą
c w my
ś
li: Eto budiet po
ś
lednij i rieszitielnyj
boj
7
- gdy nagle przesłonił mnie wysoki cie
ń
i ci
ęŜ
ka dło
ń
spadła mi na kark. Podniosłem
głow
ę
i zamarłem. Rozpo
ś
cierała si
ę
nade mn
ą
olbrzymia, czerwona, obrz
ę
kła twarz, a trzon
od łopaty niepokoj
ą
co chwiał si
ę
w powietrzu. Nieskazitelnie białe pasiaki odcinały si
ę
ostro
od dalekiej zieleni drzew. Mały czerwony trójk
ą
t z cyferk
ą
„3277” przyszyty do piersi chwiał
si
ę
dziwnie i rozrastał w oczach.
- Co gwi
Ŝ
d
Ŝ
esz? - spytał kapo, patrz
ą
c mi prosto w oczy.
- To taki bardzo mi
ę
dzynarodowy slogan, panie kapo.
- A znasz ten slogan?
- No... troch
ę
... z rozmaitych stron - dodałem przezornie.
- A to znasz? - spytał.
I ochrypłym głosem zacz
ą
ł
ś
piewa
ć
Rot
ę
Fahne
8
. Odrzucił trzon od łopaty, oczy zal
ś
niły mu
niespokojnie. Nagle urwał, podniósł kij i pokiwał głow
ą
, pół z pogard
ą
, a pół z politowaniem:
-
ś
eby to prawdziwy SS słyszał, ju
Ŝ
by
ś
nie
Ŝ
ył. Ale ten... Cherlak pod murem
ś
mieje si
ę
szeroko i dobrodusznie:
- I wy to nazywacie katorg
ą
! Trzeba było by
ć
jak ja na Kaukazie!
- Kommandoführer, ju
Ŝ
zasypali
ś
my jeden staw ko
ś
ciami ludzkimi, a ile zasypano przedtem,
a ile poszło do Wisły, tego ani pan, ani ja nie wiemy.
- Trzymaj pysk,
ś
wi
ń
ski psie - i wstał spod muru, si
ę
gaj
ą
c po upuszczon
ą
szpicrut
ę
.
- Bierz ludzi i id
ź
po obiad.
Rzucam łopat
ę
i znikam za w
ę
głem inkubatora. Z daleka słysz
ę
jeszcze głos kapy, ochrypły i
dychawiczy:
- Tak, tak, to s
ą
ś
wi
ń
skie psy. Trzeba ich wszystkich wybi
ć
do nogi. Ma pan racj
ę
, panie
kommandoführerze. Rzuciłem na nich nienawistne spojrzenie.
III
Wychodzimy drog
ą
prowadz
ą
c
ą
przez Harmenze. Wysokie kasztany szumi
ą
, cie
ń
jest jeszcze
ziele
ń
szy, ale jakby suchszy. Jak wyschłe li
ś
cie. Jest to cie
ń
południa.
Po wyj
ś
ciu na drog
ę
trzeba koniecznie przej
ść
obok malutkiego domku o oknach z zielonymi
okiennicami, które w
ś
rodku maj
ą
niezgrabnie wyci
ę
te serduszka, i o białych,
wpółzesuni
ę
tych firaneczkach. Pod oknami pn
ą
si
ę
delikatne ró
Ŝ
e o bladym, matowym
7
Eto budiet poslednij i rieszitielnyj bój (ros.) - Bój to b
ę
dzie ostatni..., fragment Mi
ę
dzynarodówki
8
Rot
ę
Fahne (niem.) - Czerwony sztandar, pie
śń
komunistyczna
Plik z chomika:
klaudiap1997
Inne pliki z tego folderu:
4. U nas w Auschwitzu.pdf
(268 KB)
Dzień na Harmenzach.pdf
(118 KB)
Inne foldery tego chomika:
Bolesław Prus - Lalka
Gustaw Herling-Grudzinski Inny świat audiobook
Hanna Kral - Zdążyć przed panem Bogiem
Kordian - Słowacki szczegółowe streszczenie
Nowele - streszczenie
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin