Dzień na Harmenzach.pdf

(118 KB) Pobierz
Dzieñ na Harmenzach
DZIE Ń NA HARMENZACH
I
Cie ń kasztanów jest zielony i mi ę kki. Kołysze si ę lekko po ziemi jeszcze wilgotnej, bo ś wie Ŝ o
skopanej, i wznosi si ę nad głow ą seledynow ą kopuł ą pachn ą c ą porann ą ros ą . Drzewa tworz ą
wzdłu Ŝ drogi wysoki szpaler, a czuby ich rozpływaj ą si ę w kolorycie nieba. Odurzaj ą ca wo ń
bagna ci ą gnie od stawów. Trawa zielona jak plusz srebrzy si ę jeszcze ros ą , ale ziemia ju Ŝ
paruje w sło ń cu. B ę dzie upał.
Lecz cie ń kasztanów jest zielony i mi ę kki. Nakryty cieniem siedz ę w piasku i wielkim
francuskim kluczem dokr ę cam zł ą czenia w ą skotorowej kolejki. Klucz jest chłodny i dobrze
le Ŝ y w dłoni. Co chwila bij ę nim o szyny. Metaliczny, surowy d ź wi ę k rozchodzi si ę po całych
Harmenzach i powraca z daleka niepodobnym echem. Oparci na łopatach stoj ą koło mnie
Grecy. Ale ci ludzie z Salonik i winnych stoków Macedonii boj ą si ę cienia. Stoj ą wi ę c w
sło ń cu, zdj ą wszy koszule, i opalaj ą niezmiernie chude barki i ramiona, pokryte ś wierzbem i
wrzodami.
- Ale Ŝ pilnie pracujesz dzisiaj, Tadku! Dzie ń dobry! Nie jeste ś głodny?
- Dzie ń dobry, pani Haneczko! Absolutnie nie. A poza tym wal ę mocno w szyny, bo nasz
nowy kapo... Przepraszam, Ŝ e nie wstaj ę z szyn, ale pani rozumie: wojna, Bewegung,
Arbeit 1 ...
Pani Haneczka u ś miecha si ę .
- Ale Ŝ naturalnie, Ŝ e rozumiem. Nie poznałabym ci ę , gdybym nie wiedziała, Ŝ e to ty.
Pami ę tasz, jak jadłe ś kartofle w łupinach, które dla ciebie kradłam od kur?
- Jadłem! Ale Ŝ , pani Haneczko, ja si ę nimi za Ŝ erałem! Uwaga, esman od tyłu.
Pani Haneczka sypn ę ła par ę gar ś ci zbo Ŝ a z sita zbiegaj ą cym si ę ku niej kurczakom, ale
obejrzawszy si ę , machn ę ła lekcewa Ŝą co:
- Ach, to tylko nasz szef. Mam go w tym palcu.
- W takim małym? Strasznie dzielna z pani kobieta. - I z rozmachem waln ą łem kluczem w
szyny, wybijaj ą c na jej cze ść melodi ę :
La donna e mobile” 2 .
- Ale Ŝ , człowieku, nie hałasuj! Mo Ŝ e by ś jednak naprawd ę co ś zjadł? Wła ś nie id ę do dworu,
to ci przynios ę .
- Pani Haneczko, najczulej dzi ę kuj ę . My ś l ę , Ŝ e dosy ć mnie pani dokarmiała, jak byłem
biedny...
- ... ale uczciwy - rzuciła z lekk ą ironi ą .
- ... a co najmniej niezaradny - odparowałem, jak umiałem.
- Ale a propos niezaradno ś ci: miałem dla pani dwa pi ę kne mydła z naj ś liczniejsz ą , jaka mo Ŝ e
by ć , nazw ą ,,Warszawa” i...
- i... ukradli jak zwykle?
- I ukradli jak zwykle. Jak nie miałem nic, to spałem spokojnie. Teraz, Ŝ ebym nie wiedzie ć
jak owi ą zał paczki sznurkami i drutem, zawsze rozwi ąŜą . Par ę dni temu zorganizowali mi
butelk ę miodu, a teraz znów to mydło. Ale biedny b ę dzie złodziej, jak go złapi ę .
Pani Haneczka roze ś miała si ę na głos.
- Wyobra Ŝ am sobie. Ale ś dziecko! Co do mydła masz si ę wcale nie martwi ć , dostałam dzi ś od
Iwana dwa ładne kawałki. Ach, byłabym zapomniała, oddaj ten pakuneczek dla Iwana, to
słonina - rzekła kład ą c pod drzewem małe zawini ą tko. - A tu, patrz, jakie ładne mydła.
1 Bewegung, Arbeit (niem.) - ruch, praca
2
La donna e mobile (wł.) - Kobieta zmienn ą jest, pie śń z opery Giuseppe Verdiego Rigoletto
Odwin ę ła papier, dziwnie znajomy. Podszedłem i przyjrzałem si ę dokładniej: na obu wielkich
jak od Schichta kawałkach wytłoczona była kolumna i napis „Warszawa”.
Milcz ą c, oddałem jej zawini ą tko.
- Rzeczywi ś cie, ładne mydło.
Spojrzałem na pole ku rozrzuconym grupom pracuj ą cych ludzi. W ostatniej, a Ŝ koło kartofli,
dostrzegłem Iwana: jak pies owczarek naokoło trzody czujnie obchodził swoj ą grup ę ludzi,
pokrzykiwał co ś , czego z odległo ś ci nie było słycha ć , i wymachiwał wielkim odartym z kory
kijem.
- Ale biedny b ę dzie złodziej - rzekłem, nie spostrzegłszy, Ŝ e mówi ę w przestrze ń , bo pani
Haneczka odeszła ju Ŝ i tylko z daleka rzuciła mi, odwracaj ą c na moment głow ę :
- Obiad jak zwykle, pod kasztanami.
- Dzi ę kuj ę !
I pocz ą łem znów dzwoni ć kluczami o szyny i dokr ę ca ć zluzowane ś ruby.
Pani Haneczka wzbudziła pewn ą sensacj ę w ś ród Greków, gdy Ŝ przynosi im czasem kartofle.
- Pani Haneczka gut, extra prima. To twoja madonna?
- Ale Ŝ gdzie madonna! - obruszam si ę , tłuk ą c przez pomyłk ę kluczem w palec - to znajoma,
no, camerade filos, compris 3 , Greco bandito?
- Greco niks bandito. Greco gut człowiek. Ale dlaczego ty nic od niej je ść ? Kartofel, patatas?
- Nie jestem głodny, mam co je ść .
- Ty niks gut, niks gut - kr ę cił głow ą stary Grek, tragarz z Salonik, który zna dwana ś cie
j ę zyków z południa - my jeste ś my głodni, wiecznie głodni, wiecznie, wiecznie...
Ko ś ciste ramiona przeci ą gaj ą si ę . Pod oparszywiał ą ś wierzbem i wrzodami skór ą graj ą
dziwnie wyra ź nie, jakby oddzielone osobno, mi ęś nie, u ś miech łagodzi napi ę te rysy twarzy,
ale czaj ą cej si ę gor ą czki w oczach nie mo Ŝ e zgasi ć .
- Jak jeste ś cie głodni, to j ą popro ś cie. Niech wam przyniesie. A teraz pracujcie, laborancie,
laborando, bo nudno z wami. Id ę gdzie indziej.
- A wła ś nie, Tadeusz, Ŝ e ź le zrobiłe ś - rzekł wysuwaj ą c si ę zza innych stary, gruby ś yd. Oparł
łopat ę o ziemi ę i stan ą wszy nade mn ą , ci ą gn ą ł: - Przecie Ŝ i ty byłe ś głodny, wi ę c umiesz nas
zrozumie ć . Nic by ciebie nie kosztowało, Ŝ eby tak przyniosła z kubeł kartofli.
Słowo kubeł przeci ą gn ą ł długo i marz ą co.
- Ty si ę , Beker, odczep ode mnie ze swoj ą filozofi ą i zajmij si ę lepiej ziemi ą i łopat ą , compris.
Ale Ŝ eby ś wiedział: b ę dziesz zdychał, to ci ę jeszcze dobij ę , rozumiesz? A wiesz za co?
- Za có Ŝ to?
- Za Pozna ń . A mo Ŝ e to nieprawda, Ŝ e byłe ś lageraltesterem w Ŝ ydowskim lagrze pod
Poznaniem?
- No to co, Ŝ e byłem?
- A zabijałe ś ludzi? A wieszałe ś ich na słupku za głupi ą ukradzion ą kostk ę margaryny albo za
bochenek chleba?
- Wieszałem złodziejów.
- Beker, mówi ą , Ŝ e jest na kwarantannie twój syn. R ę ce Bekera kurczowo uj ę ły trzon łopaty, a
wzrok jego pocz ą ł uwa Ŝ nie obejmowa ć mój tułów, szyj ę , głow ę .
- Ty, pu ść t ę łopat ę , nie patrz tak bojowo. Mo Ŝ e to nieprawda, Ŝ e to syn kazał ciebie zabi ć za
tamtych z Poznania?
- Prawda - rzekł głucho. - A drugiego syna powiesiłem w Poznaniu, ale nie za r ę ce, tylko za
szyj ę , bo ukradł chleb.
- Bydl ę ! - wybuchn ą łem.
Ale Beker, starszy, siwawy ś yd, skłonny nieco do melancholii, był ju Ŝ spokojny i
opanowany. Popatrzył na mnie z góry, prawie z pogard ą .
3
Compris (franc.) - rozumiesz
- Jak długo siedzisz w obozie?
- O... par ę miesi ę cy.
- Wiesz, Tadeusz, bardzo ci ę lubi ę - rzekł niespodziewanie - ale ty głodu to tak naprawd ę nie
zaznałe ś , co?
- Zale Ŝ y, co to jest głód.
- Głód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do
zjedzenia. Ja ju Ŝ miałem taki głód.
Rozumiesz? - A gdy milczałem i tylko od czasu do czasu stukałem kluczem o szyny i
machinalnie ogl ą dałem si ę na lewo i na prawo, czy nie idzie kapo, ci ą gn ą ł: - Nasz lager - tam
- był mały... Tu Ŝ obok drogi. Drog ą chodzili ludzie ładnie ubrani, takie kobiety. Na przykład
w niedziel ę do ko ś cioła. Albo młode pary. A dalej wie ś , taka zwykła wie ś . Tam ludzie mieli
wszystko, o pół kilometra od nas. A my ś my brukiew... człowieku, u nas ludzie Ŝ ywcem
chcieli si ę zjada ć ! I co, miałem nie zabija ć kucharzy, co za masło kupowali wódk ę , a za chleb
papierosy? Mój syn kradł, to go te Ŝ zabiłem. Ja jestem tragarz, to znam Ŝ ycie.
Przygl ą dałem mu si ę ciekawie, jak nowemu człowiekowi.
- A ty, a ty te Ŝ tylko twoj ą porcj ę jadłe ś ?
- To co innego. Ja byłem lageraltesterem.
- Uwa Ŝ aj! Laborando, laborando, presto 4 - wrzasn ą łem nagle, zza zakr ę tu drogi bowiem
wynurzył si ę esman na rowerze i przeje Ŝ d Ŝ ał obok nas, przygl ą daj ą c si ę uwa Ŝ nie.
Natychmiast pochyliły si ę ni Ŝ ej karki, wzniosły si ę ci ęŜ ko trzymane w pogotowiu łopaty,
uderzył o szyny francuski klucz.
Esman znikn ą ł za drzewami, łopaty opadły i znieruchomiały. Grecy zapadli w zwykłe
odr ę twienie.
- Która godzina?
- Nie wiem. Do obiadu jeszcze daleko. A wiesz, Beker, powiem ci co ś na odchodnym: dzi ś
b ę dzie na lagrze wybiórka. Mam nadziej ę , Ŝ e razem ze swoimi wrzodami pójdziesz do
komina.
- Wybiórka? Sk ą d wiesz, Ŝ e b ę dzie...
- Có Ŝ e ś si ę tak wystraszył? B ę dzie, i tyle. Boisz si ę , co? Nosił wilk... - U ś miecham si ę
zło ś liwie, rad z pomysłu, i odchodz ę , nuc ą c modne tango, zwane „krematoryjnym”. Puste
oczy człowieka, z których nagle uciekła wszelka tre ść , patrz ą nieruchomo przed siebie.
II
Szyny mojej kolejki ci ą gn ą si ę wzdłu Ŝ i wszerz po całym polu. Tu doprowadziłem je jednym
ko ń cem do kupy spalonych ko ś ci przewo Ŝ onych przez auta z kremo, a drugi utopiłem w
stawie, gdzie ostatecznie ko ś ci te l ą duj ą , ówdzie wyjechałem nimi na gór ę piasku, który
b ę dzie równomiernie rozprowadzony po polu, Ŝ eby da ć suchy podkład zbyt bagnistej glebie,
tam znów poło Ŝ yłem je wzdłu Ŝ wału trawiastej ziemi, która pójdzie na piasek. Tory chodz ą
tak i siak, a tam, gdzie si ę krzy Ŝ uj ą , jest olbrzymia Ŝ elazna płyta obrotowa, któr ą przenosi si ę
raz tu, raz tam.
Tłum półnagich ludzi otoczył j ą , pochylił si ę i wczepił w ni ą palce.
- Hoooch, do góry! - wrzasn ą łem, dla lepszego efektu podnosz ą c sugestywnie r ę k ę jak
dyrygent. Ludzie szarpn ę li raz i drugi, kto ś przewalił si ę ci ęŜ ko przez płyt ę , sam nie mog ą c za
bardzo usta ć na nogach. Skopany przez towarzyszy, wyczołgał si ę z kr ę gu i podnosz ą c
piaskiem i łzami uwalan ą twarz znad ziemi, j ę kn ą ł:
- Zu schwer, zu schwer... Za ci ęŜ kie, kolego, za ci ęŜ kie... - Wsadził rozharatan ą dło ń w usta,
ssał chciwie.
4
Presto (wł.) - szybko
- Do roboty, au. Wstawaj! Ano jeszcze raz Hooch. Do góry!
- Doguri! - zgodnym chórem powtarza tłum, pochyla si ę jak najni Ŝ ej, wypina z ę bate jak u ryb
łuki kr ę gosłupów, wypr ęŜ a mi ęś nie tułowia. Ale r ę ce, przytkni ę te do płyt, zwisaj ą lu ź ne i
bezwładne.
- Do góry!
- Doguri!
Nagle na ten kr ą g wypr ęŜ onych grzbietów, na zgi ę te karki, na pochylone a Ŝ ku ziemi głowy,
na sflaczałe r ę ce posypał si ę grad uderze ń . Trzon łopaty b ę bnił, obijał skór ę na ko ś ciach i
głucho st ę kał po brzuchu. Zakotłowało si ę naokoło płyty. Okropny wrzask ludzki buchn ą ł
nagle i urwał si ę , a płyta d ź wign ę ła si ę do góry i chybocz ą c si ę ci ęŜ ko, zawisła nad głowami
ludzi i ruszyła, gro Ŝą c w ka Ŝ dej chwili upadkiem.
- Wy psy - rzucił odchodz ą cym kapo - ja b ę d ę wam ale pomagał.
Dysz ą c ci ęŜ ko, przecierał r ę k ą czerwon ą , obrz ę ą twarz o Ŝ ółtych plamach i wodził za nimi
roztargnionym, bezmy ś lnym spojrzeniem, jakby tych ludzi widział po raz pierwszy. Potem
zwrócił si ę do mnie:
- Ty, kolejarz, gor ą co dzisiaj?
- Gor ą co. Kapo, t ę płyt ę trzeba poło Ŝ y ć przy trzecim inkubatorze, prawda? A szyny?
- Poprowadzisz prosto do rowu.
- Ale tam jest wał ziemi po drodze.
- To go przekop. Do południa musi by ć zrobione. A na wieczór zrobisz mi cztery pary noszy.
Mo Ŝ e si ę kogo ś poniesie na lager. Gor ą co dzi ś , co?
- Gor ą co. Ale, kapo... Dalej, dalej z t ą płyt ą ! Do trzeciego domku! Kapo si ę patrzy!
- Kolejarz, daj mi cytryn ę .
- Niech kapo przy ś le do mnie pipla. Nie mam w kieszeni. Kiwa kilkakrotnie głow ą i
odchodzi, kulej ą c. Idzie na dwór, na wy Ŝ erk ę . Ale wiem, Ŝ e tam mu nic nie dadz ą - bije ludzi.
Kładziemy płyt ę . Straszliwym wysiłkiem doci ą ga si ę szyny, podwa Ŝ a kilofem, gołymi
palcami dokr ę ca si ę ś ruby. Głodne, gor ą czkowe postacie ła Ŝą nieporadne, zgonione,
pokrwawione. Sło ń ce wychodzi wysoko na niebo i grzeje coraz dokuczliwiej.
- Która godzina, kolego?
- Dziesi ą ta - mówi ę , nie podnosz ą c oczu od szyn.
- Bo Ŝ e, Bo Ŝ e, jeszcze dwie godziny do obiadu. Czy to prawda, Ŝ e dzi ś b ę dzie w obozie
wybiórka, Ŝ e pójdziemy do krematorium?
Ju Ŝ wszyscy wiedz ą o wybiórce. Ukradkiem opatruj ą sobie rany, Ŝ eby były czy ś ciejsze i
mniejsze, zrywaj ą banda Ŝ e, masuj ą mi ęś nie, spryskuj ą si ę wod ą , Ŝ eby by ć ś wie Ŝ szymi i
ra ź niejszymi na wieczór. Walcz ą o byt ci ęŜ ko i bohatersko. Innym jest wszystko jedno.
Ruszaj ą si ę , Ŝ eby unikn ąć bicia, Ŝ r ą traw ę i lepk ą glin ę , aby nie czu ć głodu, chodz ą osowiali,
jeszcze Ŝ ywe trupy.
- My wszyscy - krematorium. Ale wszyscy Niemcy b ę d ą kaput. Wojna fini, wszyscy Niemcy
- krematorium. Wszyscy: kobiety, dzieci. Rozumiesz?
- Rozumiesz, Greco gut. Ale to nieprawda, wybiórki nie b ę dzie, keine Angst 5 .
Przekopuj ę wał. Lekka, por ę czna łopata „sama” chodzi w dłoniach. Grudy wilgotnej ziemi
poddaj ą si ę łatwo i mi ę kko wylatuj ą w powietrze. Dobrze jest pracowa ć , jak si ę zjadło na
ś niadanie ć wier ć boczku z chlebem i czosnkiem i zapiło si ę puszk ą skondensowanego mleka.
W sk ą pym cieniu murowanego inkubatora kucn ą ł kommandoführer, mały, wysuszony
esmanek w rozchełstanej koszuli. Zm ę czył si ę ła Ŝ eniem w ś ród kopi ą cych. Umie bole ś nie
smaga ć szpicrut ą . Wczoraj ci ą ł mnie dwa razy przez plecy.
- Gleisbauer 6 , co tam nowego słycha ć ? Ś migam łopat ą i przybijam ziemi ę na wierzchu.
- Pod Orłem padło trzysta tysi ę cy bolszewików.
5 Keine Angst (niem.) - nie ma strachu
6
Gleisbauer (niem.) - robotnik kolejowy
- To dobrze, nie? Jak my ś lisz?
- Pewnie, Ŝ e dobrze. Bo tam zgin ę ło drugie tyle Niemców. A bolszewicy b ę d ą za rok tutaj, jak
tak dalej pójdzie.
- Tak my ś lisz? - u ś miecha si ę zło ś liwie i zadaje sakramentalne pytanie: - Daleko do obiadu?
Wyci ą gam zegarek, stary srebrny grat ze ś miesznymi rzymskimi cyframi. Lubi ę go, bo jest
podobny do zegarka ojca. Kupiłem go za paczk ę fig.
- Jedenasta.
Cherlak wstał spod muru i spokojnie wyj ą ł mi go z r ę ki.
- Daj mi go. Bardzo mi si ę podoba.
- Nie mog ę , bo to mój własny, z domu.
- Nie mo Ŝ esz? To nie.
Zamachn ą ł si ę i cisn ą ł zegarek o ś cian ę . Po czym siada znów w cieniu i podkula nogi. -
Gor ą co dzisiaj, co?
Milcz ą c podnosz ę zegarek i zaczynam gwizda ć ze zło ś ci. Najpierw foks o wesołej Joannie,
potem stare tango o Rebece, potem Warszawiank ę i Rot ę , a wreszcie repertuar z lewej strony.
Wła ś nie gwizdałem Mi ę dzynarodówk ę , wtóruj ą c w my ś li: Eto budiet po ś lednij i rieszitielnyj
boj 7 - gdy nagle przesłonił mnie wysoki cie ń i ci ęŜ ka dło ń spadła mi na kark. Podniosłem
głow ę i zamarłem. Rozpo ś cierała si ę nade mn ą olbrzymia, czerwona, obrz ę kła twarz, a trzon
od łopaty niepokoj ą co chwiał si ę w powietrzu. Nieskazitelnie białe pasiaki odcinały si ę ostro
od dalekiej zieleni drzew. Mały czerwony trójk ą t z cyferk ą „3277” przyszyty do piersi chwiał
si ę dziwnie i rozrastał w oczach.
- Co gwi Ŝ d Ŝ esz? - spytał kapo, patrz ą c mi prosto w oczy.
- To taki bardzo mi ę dzynarodowy slogan, panie kapo.
- A znasz ten slogan?
- No... troch ę ... z rozmaitych stron - dodałem przezornie.
- A to znasz? - spytał.
I ochrypłym głosem zacz ą ł ś piewa ć Rot ę Fahne 8 . Odrzucił trzon od łopaty, oczy zal ś niły mu
niespokojnie. Nagle urwał, podniósł kij i pokiwał głow ą , pół z pogard ą , a pół z politowaniem:
- ś eby to prawdziwy SS słyszał, ju Ŝ by ś nie Ŝ ył. Ale ten... Cherlak pod murem ś mieje si ę
szeroko i dobrodusznie:
- I wy to nazywacie katorg ą ! Trzeba było by ć jak ja na Kaukazie!
- Kommandoführer, ju Ŝ zasypali ś my jeden staw ko ś ciami ludzkimi, a ile zasypano przedtem,
a ile poszło do Wisły, tego ani pan, ani ja nie wiemy.
- Trzymaj pysk, ś wi ń ski psie - i wstał spod muru, si ę gaj ą c po upuszczon ą szpicrut ę .
- Bierz ludzi i id ź po obiad.
Rzucam łopat ę i znikam za w ę głem inkubatora. Z daleka słysz ę jeszcze głos kapy, ochrypły i
dychawiczy:
- Tak, tak, to s ą ś wi ń skie psy. Trzeba ich wszystkich wybi ć do nogi. Ma pan racj ę , panie
kommandoführerze. Rzuciłem na nich nienawistne spojrzenie.
III
Wychodzimy drog ą prowadz ą c ą przez Harmenze. Wysokie kasztany szumi ą , cie ń jest jeszcze
ziele ń szy, ale jakby suchszy. Jak wyschłe li ś cie. Jest to cie ń południa.
Po wyj ś ciu na drog ę trzeba koniecznie przej ść obok malutkiego domku o oknach z zielonymi
okiennicami, które w ś rodku maj ą niezgrabnie wyci ę te serduszka, i o białych,
wpółzesuni ę tych firaneczkach. Pod oknami pn ą si ę delikatne ró Ŝ e o bladym, matowym
7 Eto budiet poslednij i rieszitielnyj bój (ros.) - Bój to b ę dzie ostatni..., fragment Mi ę dzynarodówki
8
Rot ę Fahne (niem.) - Czerwony sztandar, pie śń komunistyczna
Zgłoś jeśli naruszono regulamin