Clancy - Czerwony sztorm t2.rtf

(1057 KB) Pobierz
Tom Clancy

Tom Clancy

 

CZERWONY SZTORM

 

tom 2


28 PRZEŁOMY

Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

 

- Uważaj na siebie, Pasza.

- Jak zwykle, towarzyszu generale - uśmiechnął się

Aleksiejew. - Kapitanie idziemy.

Siergietow ruszył za przełożonym. Obecnie, inaczej niż

wtedy, gdy pierwszy raz przekraczali linię frontu, obaj byli

uzbrojeni. Generał wprawdzie miał tylko rewolwer przy-

troczony do pasa obok mapnika, ale adiutant, jako ochrona

dowódcy, zabrał ze sobą niewielki, czeski pistolet maszyno-

wy. Kapitan spostrzegł, że w generale zaszła radykalna

zmiana. Podczas pierwszej wyprawy na linię frontu Alek-

siejew był pełen obaw i wahań - oficerowi nie przyszło po

prostu do głowy, że zarówno główny dowódca jak i Alek-

siejew nigdy wcześniej nie widzieli prawdziwej bitwy

i odczuwali normalny lęk, jaki czuje młody żołnierz. Teraz

jednak sytuacja się zmieniła. Generał powąchał prochu.

Wiedział, jak sprawy naprawdę wyglądają, a jak nie wy-

glądają. Przemiana była zdumiewająca. Ojciec miał rację -

pomyślał Siergietow. Aleksiejew był człowiekiem, z którym

należało się liczyć. W helikopterze czekał już na nich

pułkownik lotnictwa. Mi-24 wzbił się w nocne niebo. Nad

nim leciała eskorta złożona z myśliwców.

Lammersdorf, Republika Federalna Niemiec

Niewiele osób doceniało znaczenie magnetowidów. Na-

turalnie w prywatnych domach używano ich na co dzień,

ale wojsko zwróciło dopiero na nie uwagę przed dwoma

laty, gdy kapitan Holenderskich Królewskich Sił Powietrz-

nych przedstawił wyśmienity projekt wykorzystania taśm

na polu bitwy; metodę sprawdzono następnie w Niemczech,

a potem w zachodnich stanach Ameryki.

Wysoko nad Renem samoloty NATO z radarami kontroli

rejonu odbywały rutynowy patrol. Maszyna E-3A Sentry^

znana bardziej pod nazwą AWACS, oraz inna, nie tak duża

i mniej popularna, TR-1, zataczały szerokie pętle, bądź

posuwały się po liniach prostych, utrzymując cały czas

dystans od linii frontu. Pełniły pozornie podobne funkcje.

AWACS skupiał się głównie na ruchu powietrznym, TR-1

zaś, ulepszona wersja sędziwego C7-2, tropił pojazdy naziem-

ne. W pierwszej fazie służby TR-1 nie spełniły pokładanych

w nich nadziei. Śledząc zbyt wiele celów - część z nich

stanowiły reflektory radzieckich radarów rozmieszczonych

gęsto przez Rosjan - zalewały ośrodki dyspozycyjne

informacją zbyt różnorodną, by dało się z niej stworzyć

jakiś klarowniejszy obraz. Wtedy właśnie pojawił się mag-

netowid kasetowy. Wszelkie napływające z samolotu dane

były i tak nagrywane na wideokasety, jako że stanowiły one

najprostszy sposób gromadzenia i składowania danych.

Wbudowane w urządzenia NATO magnetowidy mogły

wykonywać jednak tylko kilka podstawowych operacji.

Holenderski kapitan wpadł na pomysł, by zabrać do biura

swój osobisty odtwarzacz wideo i zademonstrować, jak za

pomocą szybkiego przesuwu w przód i w tył taśm z danymi

radiolokacji, badać można nie tylko cel, do którego zmierzają

obserwowane obiekty, ale i miejsce, skąd nadjeżdżają.

Komputer, eliminując wszelkie elementy nieruchome i te,

które pojawiają się rzadziej niż co dwie godziny - a więc

i rosyjskie radary - niebywale tę pracę usprawniał. W ten

sposób wywiad zdobył kolejne, bardzo użyteczne narzędzie.

Zespół składający się z ponad stu pracowników wywiadu

i specjalistów od kontroli ruchu drogowego analizował te

taśmy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jednych za-

jmowały kwestie związane z wywiadem taktycznym, inni

starali się określić pewne stałe, ogólne wzorce zachowań

przeciwnika. Wielka liczba ciężarówek kursujących nocą

między frontem a tyłami mogła oznaczać jedynie wahadłowy

transport paliwa i amunicji, a większa liczba pojazdów,

które odrywały się od maszerujących kolumn i ustawiały

równolegle do frontu, znaczyć mogła obecność artylerii

przygotowującej się do ataku. Cała sztuka polegała na tym,

by dane przesłać do dowódców wysuniętych posterunków

na tyle szybko, żeby ci mogli zrobić z nich użytek.

W Lammersdorfie belgijski porucznik zakończył właśnie

pracę nad taśmą, którą otrzymał był sześć godzin wcześniej.

Jego raport niezwłocznie przesłano dowództwu wysuniętych

pozycji Paktu Atlantyckiego. Wynikało z nich, że autobaną

7 przesunięto na północ i południe co najmniej trzy dywizje.

Znaczyło to, że Rosjanie rzucą całe siły prosto na Bad

Salzdetfurth wcześniej, niż tego oczekiwano. Natychmiast

więc przemieszczono rezerwowe jednostki złożone z żoł-

nierzy belgijskich, niemieckich i amerykańskich, a lotnictwo

sprzymierzonych w obliczu ofensywy lądowej postawione

zostało w stan alarmu. W gwałtownych walkach na południe

od Hanoweru oddziały niemieckie poniosły ponad pięć-

dziesięcioprocentowe straty. A bitwa jeszcze naprawdę się

nie zaczęła. Trwał wyścig o to, która ze stron szybciej

zmobilizuje rezerwy.

 

Holle, Republika Federalna Niemiec

- Jeszcze trzydzieści minut - mruknął Aleksiejew do

Siergietowa.

Na liczącej niecałe dwadzieścia kilometrów linii frontu

rozlokowano cztery dywizje piechoty zmotoryzowanej, która

miała dokonać pierwszego wyłomu w liniach obronnych

Niemców. A na tyłach czekała dywizja czołgów, która

miała ten wyłom wykorzystać. Celem było leżące nad rzeką

Leiną miasteczko Alfeld. Przebiegały tamtędy dwie arterie

komunikacyjne, którymi NATO kierowało jednostki rezer-

wowe oraz zaopatrzenie na północ i południe. Przejęcie

tych szlaków przełamałoby linie Paktu Atlantyckiego,

pozwalając sowieckim grupom operacyjno-manewrowym

wedrzeć się głęboko na tyły wroga.

- Towarzyszu generale, jak waszym zdaniem rozwinie

się sytuacja? *- spytał cicho kapitan.

- Spytajcie mnie o to za kilka godzin - odparł generał.

Rozciągająca się za nimi dolina rzeki stanowiła ląd

stratowany żołnierskimi butami i zryty gąsienicami czołgów.

Znajdowali się zaledwie trzydzieści kilometrów od granicy,

a wedle założeń czołgi Armii Czerwonej miały w Holle

pojawić się już drugiego dnia wojny. Aleksiejew zmarszczył

brwi. Zastanawiał się, jakiż to geniusz sztabowy wymyślił

taki termin. Okazało się, że znów nie doceniono czynnika

ludzkiego. Aleksiejew nie spotkał się w życiu z takim

morale i duchem walki, jaki przepełniał Niemców. Generał

pamiętał opowieści ojca o walkach na Ukrainie i w Polsce,

ale nie traktował ich serio... aż do teraz. Niemcy walczyli

o każdy kamień, o każdą piędź ojczystej ziemi; jak wilki

bronili swych siedzib i cofali się tylko w ostateczności.

Kontratakowali przy każdej okazji, chwytali się każdego

dostępnego środka, zadając rwącym do przodu rosyjskim

jednostkom krwawe ciosy.

Radziecka doktryna wojenna zakładała ciężkie straty.

Wojna ofensywna wymagała kosztownego, frontalnego

uderzenia, które miało przerwać front - ale jak dotąd nic

takiego nie nastąpiło. Wymyślna broń, jaką dysponowały

wojska NATO, bezpieczne, świetnie przygotowane pozycje

obronne zatrzymywały każde kolejne radzieckie natarcie.

Ataki zachodniego lotnictwa na tyły sowieckich wojsk

zadawały nieprawdopodobne straty radzieckiej artylerii

i drenowały jednocześnie siły rezerwowych jednostek rosyj-

skich, które miały wesprzeć atak i włączyć się do decydującej

rozgrywki.

A jednak Armia Czerwona idzie do przodu i Pakt

Atlantycki płaci za to wysoką cenę - pocieszał się w duchu

Aleksiejew. Rezerwy Zachodu topniały w oczach, zaś siły

niemieckie nie były już tak ruchliwe, jak obawiał się

i częstokroć prowadziły wojnę pozycyjną zamiast atakować

radzieckie jednostki w ruchu. Naturalnie - myślał generał.

- Nie mają wystarczająco rozległego terytorium, by grać

na zwłokę.

Popatrzył na zegarek.

Kiedy rosyjska artyleria rozpoczęła ostrzał, rozciągający

się poniżej las spowiła kurtyna ognia. Potem włączyły się

wielolufowe wyrzutnie rakietowe i poranne niebo ciąć

zaczęły smugi płomienia. Aleksiejew skierował lornetkę

w dolinę. Wzdłuż linii obronnych NATO wykwitały

pomarańczowo-białe rozbłyski eksplozji. Generał znajdował

się zbyt daleko, by dostrzec szczegóły, ale cały teren liczący

wiele kilometrów kwadratowych zapłonął w jednej chwili

jakby setkami ogromnych neonów, w jakich tak lubował

się Zachód. Nad głową rozległ się ryk motorów i Aleksiejew

ujrzał pierwsze myśliwce bombardujące, które mknęły na

pole walki.

- Dzięki wam, towarzyszu generale - westchnął z ulgą

Aleksiejew.

Naliczył co najmniej trzydzieści maszyn Sukboi i Mig.

Leciały tuż nad ziemią, kierując się w stronę linii frontu.

Wykrzywił twarz w pełnym zdecydowania uśmiechu i ruszył

w stronę bunkra dowództwa.

- Nadchodzą   pierwsze   jednostki  -   oznajmił   puł-

kownik.

Na zbitym z nie heblowanych desek i ustawionym

na koziołkach blacie leżała mapa taktyczna popstrzona

naniesionymi flamastrem symbolami. Czerwone strzałki

rozpoczynały swój marsz w stronę niebieskich kresek.

Uaktualnianiem mapy zajmowali się porucznicy. Każdy

z nich miał na uszach słuchawki, dzięki czemu cały

czas pozostawał w ciągłym kontakcie z kwaterami po-

szczególnych pułków. Oficer utrzymujący łączność z je-

dnostkami rezerwowymi stał w pewnej odległości od

stołu, palił papierosy i przyglądał się marszowi czerwonych

strzałek. Jeszcze dalej dowódca 8. Gwardyjskiej Armii

w milczeniu obserwował rozwijający się atak.

- Napotykamy pewien opór. Ogień artylerii i czołgów

nieprzyjaciela - poinformował porucznik.

Eksplozje zakołysały bunkrem. W odległości dwóch

kilometrów niemieckie phantomy zniszczyły cały radziecki,

batalion ruchomych dział. -

- Nieprzyjacielskie myśliwce - ostrzegł trochę zbyt

późno oficer obrony przeciwlotniczej.

Kilka osób popatrzyło bojaźliwie na belki wspierające

strop bunkra. Aleksiejew nie uniósł twarzy. Bomby Paktu

Atlantyckiego mogły wszystkich zabić w mgnieniu oka.

Mimo że cieszył się z awansu na zastępcę głównodowodzą-

cego teatrem wojny, tęsknił do czasów, kiedy stał na czele

zwykłej dywizji bojowej. Tutaj był tylko obserwatorem,

czuł zaś, że łatwiej byłoby mu znieść, gdyby to bezpośrednio

od niego zależało.

- Artyleria donosi, że spadł na nią silny ogień z baterii

przeciwnika oraz że jest przedmiotem ataków z powietrza.

Nasze wyrzutnie rakietowe ostrzeliwują wrogie maszyny,

które pojawiły się na tyłach 57. Dywizji Piechoty Zmo-

toryzowanej - odezwał się oficer obrony przeciwlotniczej.

-  Nad  linią  walk  bardzo  dużo  nieprzyjacielskich  sa-

molotów.

- Nasze myśliwce weszły w kontakt bojowy z maszy-

nami NATO - poinformował oficer lotnictwa pierwszego

uderzenia. Potrząsnął ze złością głową. - Nasze SAM-y

strącają własne myśliwce.

- Przekażcie jednostkom, by dokładniej identyfikowały

cele! - wrzasnął Aleksiejew do oficera obrony przeciwlot-

niczej.

- Nad linią frontu mamy pięćdziesiąt samolotów. Sami

sobie poradzimy z myśliwcami Paktu Atlantyckiego -

odkrzyknął oficer lotnictwa pierwszego uderzenia.

- Przekazać bateriom SAM-ów, by strzelały tylko do

celów, które znajdują się powyżej tysiąca metrów - roz-

kazał Aleksiejew.

Problem ten przedyskutował był przecież po-

przedniej nocy z dowódcą lotnictwa pierwszego uderzenia.

Piloci migów mieli trzymać się dużej wysokości; samolotami

NATO, które bezpośrednio zagrażały jednostkom lądowym,

zajmować się powinny baterie rakiet i dział. Czemu więc

działa trafiają we własne maszyny?

Dziesięć tysięcy metrów nad Renem dwa samoloty E-3A

należące do Paktu Atlantyckiego walczyły o życie.

Rosjanie przypuścili zdecydowany atak i w stronę za-

chodnich maszyn mknęły z pełną prędkością dwa pułki

myśliwców przechwytujących Mig-23. Samoloty NATO

rozpaczliwie wzywały pomocy przez radio. Obie maSzyny

przeszkodziły myśliwcom radzieckim w wykonaniu głów-

nego zadania. Nie zważając na niebezpieczeństwo, Rosjanie

uruchomili potężne radiostacje zagłuszające i mknęli na

zachód z szybkością przekraczającą tysiąc sześćset kilomet-

rów na godzinę. Amerykańskie F-15 eagle i francuskie

odrzutowce Mirage skupiły całą uwagę na nadlatujących

samolotach i wypełniły niebo pociskami. Ale to nie wystar-

czyło. Kiedy migi znajdowały się już w odległości stu

kilometrów, AWACS-y wyłączyły radary i znurkowały

w kierunku ziemi, szukając tam ocalenia. Znajdujące się

nad Bad Salzdetfurth myśliwce NATO pozbawione zostały

przewodnictwa radiolokacyjnego. Po raz pierwszy Rosjanie

podczas wielkiej bitwy uzyskali przewagę w powietrzu.

- Sto Czterdziesty Trzeci Gwardyjski Pułk Piechoty

donosi, że przełamał linie niemieckie - powiedział porucz-

nik, nie podnosząc głowy znad mapy, na której przedłużał

właśnie czerwone strzałki. - Nieprzyjacielskie jednostki

wycofują się w popłochu.

- Sto  Czterdziesta  Piąta  potwierdza  wiadomość  -

oznajmił inny. - Pierwsza linia niemieckiej obrony sfor-

sowana. Posuwające się na południe wzdłuż trakcji kolejo-

wej... Jednostki wroga uciekają. Nie przegrupowują się, nie

próbują ponownie stawiać oporu.

Dowodzący 8. Gwardyjską Armią generał spojrzał z trium-

fem na Aleksiejewa.

- Niech rusza dywizja czołgów!

Dwie niepełne niemieckie brygady broniące tego odcinka

poniosły ogromne straty w walce z przeważającymi siłami

wroga. Zbyt wielu ludzi zginęło, zbyt wielkie były straty

w sprzęcie; jedynym wyjściem okazała się ucieczka w na-

dziei, że za autostradą 243 uda się sformować nową

linię obrony. Z odległego o cztery kilometry Hackenstecft

ruszyła szosą 20 Gwardyjska Dywizja Czołgów. Trzysta

ciężkich bojowych maszyn T-80 i kilkaset towarzyszących

im transporterów opancerzonych z piechotą przypuściło

atak szeroką linią, prąc do przodu wzdłuż drogi w puł-

kowych szykach. 20. Dywizja Czołgów należała do grup

operacyjno-manewrowych 8. Gwardyjskiej Armii. Od

chwili wybuchu wojny Rosjanie robili wszystko, by któraś

z tych potężnych jednostek wdarła się na tyły linii obron-

nych Paktu Atlantyckiego. Teraz to stało się możliwe.

- Dobrze zrobione, towarzyszu generale - powiedział

Aleksiejew.

Mapa wyraźnie pokazała, że Rosjanie dokonali głównego

przełomu. Trzy z czterech dywizji piechoty zmotoryzowanej

weszły głęboko poza linie niemieckiej obrony.

W zaciekłej, trwającej piętnaście minut walce powietrznej

migi za cenę utraty dziewiętnastu własnych samolotów

strąciły jednego AWACS-a i trzy myśliwce Eagle. Drugi

amerykański samolot radiolokacyjny, który wyszedł z opresji

obronną ręką, sto trzydzieści kilometrów za Renem ponow-

nie wzbił się wysoko w niebo. Na pokładzie operatorzy

radarowi pracowali gorączkowo, by znowu przejąć kontrolę

nad przestrzenią powietrzną środkowych Niemiec, gdzie

toczyła się bitwa. Migi w tym czasie uciekały w stronę

swoich pozycji, przedzierając się przez chmary rakiet

powietrze-ziemia. Wykonały zadanie, ponosząc potworne

straty. Do spełnienia takiej misji nikt ich nie przygotował.

Ale to był zaledwie początek.

Po pierwszym, uwieńczonym powodzeniem ataku rozpo-

częła się najtrudniejsza część bitwy. Generałowie i pułkow-

nicy dowodzący szturmem powinni błyskawicznie przesunąć

do przodu podległe sobie jednostki. Musieli przy tym

uważać, by nie narazić ich na ogień własnej, prowadzącej

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin