KRZYSZTOF KOTOWSKI--Ultra 04.Serwal.pdf

(807 KB) Pobierz
Trident eBooks
Krzysztof Kotowski
Serwal
2006
88153580.001.png
Wydanie polskie
Data wydania:
2006
Wydawca:
Świat Książki
Warszawa 2006
Bertelsmann Media sp. z o.o.
ul. Rosola 10, 02-786 Warszawa
ISBN 83-247-0210-5
Wydanie elektroniczne
Trident eBooks
Wszyscy rodzimy się szaleńcami,
ale tylko niektórzy z nas nimi pozostają...
Samuel Beckett
Jeśli długo patrzysz w OTCHŁAŃ,
OTCHŁAŃ zaczyna patrzeć w ciebie...
Fryderyk Nietzsche
R OZDZIAŁ 1
A kiedy skończył się szalony bal
I maski rozeszły się do domów
A za oknami rozbiły się o ściany
Prorocze słowa dzwonów
Zamknięte w szklanym śnie
Jak w trumnie szklanej – miasto
Zakryło drżeniem nocy twarz...
...i zgasło.
Wika jeszcze raz przeczytała wiersz.
Niezłe – stwierdziła w duchu.
Może te „prorocze słowa dzwonów” trochę za pretensjonalne, ale ogólnie w porządku.
Najwyżej później poprawię – pomyślała, delikatnie oblizując górną wargę. Sięgnęła po
Dziennik, leżący obok na biurku, lecz po chwili zrezygnowała. Nie dzisiaj. Może jutro. Za
oknem zapadał zmierzch. Miasto nigdy nie kładło się spać, ale w sąsiedztwie, kilkadziesiąt
metrów od bloku, w którym mieszkała, gdzie budowa potężnego biurowca wypełniała
hałasem większość dnia, zachód słońca oznaczał odpoczynek. Wielkie maszyny, buczenie
dźwigów, wind, nawet podniesione głosy ludzi wydających polecenia – wszystko cichło.
Kontrast z pełnym agresywnych dźwięków dniem był tak duży, że musiało minąć dobrych
kilka minut, aby uszy przyzwyczaiły się do tej zmiany.
Dziewczyna wyjrzała przez okno. Zamknęła jedno skrzydło i przylepiła nos do szyby.
Rundi nie ma już trzeci dzień. Jest na jakimś szkoleniu czy praktykach.
Delikatne drżenie rąk, które odczuwała od dłuższej chwili, nie dawało za wygraną.
Próbowała skupić myśli na czymkolwiek innym, ale oddech stawał się coraz szybszy.
– Nie... – wyrwało jej się nagle.
Zamknęła oczy. Chwyciła ręką za nadgarstek, aby wyczuć tętno. Odczekała minutę.
– Sto dziesięć... – usłyszała swój głos i niemal natychmiast poczuła drobne skurcze na
plecach.
Zerwała się z fotela i podbiegła do lustra. Uczucie braku powietrza stawało się coraz
bardziej nieznośne. Znowu... Raptowne uderzenie gwałtownej fali ciepła do głowy obudziło
w niej stary lęk. Przychodzący nagle, atakujący podstępnie, chytrze i bezlitośnie. Myśli
zaczęły przebiegać przez umysł Wiki coraz szybciej i szybciej, niczym ciężki pociąg bez
maszynisty. Zawroty głowy i chłód znowu opanowały ciało. Twarz wykrzywił grymas
przerażenia. Stare „imadło”, tak dobrze znane, zaczęło ściskać jej czaszkę. Spojrzała przez
ramię na pokój. Był pusty, obcy i wrogi. Biurko z zeszytami, łóżko przykryte kocem, szafa.
Drewniana podłoga. Zużyta klepka, poodklejana pod ścianą, poobdrapywana. Drzazgi
wchodzące w stopy. Białe ściany jak w szpitalu albo w domu dla obłąkanych. Tak przyjemnie
byłoby pochlapać czymś te kurewskie mury. Nagły impuls, aby szybko czymś przeciąć
przeguby i obryzgać ciemną czerwienią ten obmierzły tynk umazany farbą, podniecił ją, ale
tylko na chwilę. Ponownie odezwał się w niej głos przypominający o lęku, który za kilka
sekund całkowicie nią zawładnie. Nie da myśleć, spokojnie oddychać, wierzyć, że może się
zdarzyć cokolwiek pięknego, trwałego, kolorowego...
W oczach Wiki malowała się dezorientacja, ale był to tylko odruch obronny, błagający
własny umysł o litość i przebaczenie. Robaki pod skórą, których się spodziewała od kilku
chwil, zaczęły już powolny marsz. Próbowała rozpiąć koszulę, lecz roztrzęsionymi rękami nie
była w stanie tego zrobić.
– Spokojnie... spokojnie – szepnęła do siebie. – Może zaraz przejdzie. Mam dopiero
dwadzieścia dwa lata, jestem ładna, mam piękne ciało, wszyscy tak mówią... Mam długie
czarne włosy... Nie umrę teraz... Będę długo żyć... Jestem zdrowa... – Obraz w lustrze stał się
niewyraźny. Wika szybko otarła dłonią łzy, aby móc dalej uważnie przyglądać się swojej
twarzy. – Nie boję się... Boże, zaraz stracę przytomność. Pomóż mi!!! Boże, pomóż mi!!!
Podbiegła do łóżka. Położyła się na nim ostrożnie, jakby w materacu trzymała
nitroglicerynę. Wczepiła palce w koc i wybuchła głośnym płaczem. Chwyciła wreszcie
poduszkę, przyłożyła ją mocno do twarzy i najgłośniej, jak tylko potrafiła, zaczęła krzyczeć.
Długo. Tak, aby poczuć ból gardła i oskrzeli. Przez kilkanaście sekund całą energię wkładała
w przerażający wrzask, który, jak nagle odczuła, przyniósł chwilową ulgę. Rzuciła poduszkę
na podłogę. Nabrała powietrza i wstrzymała oddech. Udało się. Za chwilę kilka urywanych
oddechów i znowu to samo. Jak najdłużej nie oddychać. Łzy, jedna za drugą, ciekły jej po
policzkach. Poczuła na czole pot, na karku – przenikliwe zimno. Rozpięła szybko spodnie.
Ciasne dżinsy nie chciały się zsunąć. Znowu wybuchła spazmatycznym płaczem. Wreszcie,
po krótkiej szamotaninie, wyswobodziła się z nich. Chwyciła palcami koronkowe majtki i
mocno szarpnęła. Poczuła ból między pośladkami, ale nie rezygnowała, dopóki całkowicie
nie porwała materiału. Wsunęła dłoń między uda, a po chwili gwałtownie, brutalnie włożyła
środkowy palec najgłębiej, jak to było możliwe. Zabolało. Mocno, nie zwracając uwagi na
ból, zaczęła to robić, aż poczuła, że jest wystarczająco wilgotna. Spokojnie już oddychała,
wierząc, że strach minie. Włożyła drugi palec i przyśpieszyła ruchy. Dobrze... przyjemnie...
Jeszcze chwilę. Wyjęła palce i przyłożyła do łechtaczki. I znowu mocno. Po minucie, może
Zgłoś jeśli naruszono regulamin