Operacja-rtf-Smolensk - Leszek Szymowski.rtf

(3638 KB) Pobierz
Operacja Smolensk

              Leszek Szymowski

 

              Operacja

 

 

              „Smoleńsk”

 

 

              Warszawa 2013

 

              © Copyright by Leszek Szymowski & 3S MEDIA Sp. z o.o.

 

              Skład:

 

              Robert Lijka

 

              Zdjęcia:

 

              kprm.gov.pl, premier.gov.pl, prezydent.pl, mon.gov.pl, ebc.int,
Wikipedia, Archiwum

 

              Projekt graficzny okładki oraz wersja elektroniczna:

 

              Radosław Watras

 

              Redakcja:

 

              3S Media

 

              ISBN: 978-83-61935-96-4

 

              Wydawca:

 

              3S MEDIA Sp. z o.o.

 

              ul. Lisa Kuli 7/1

 

              01-512 Warszawa

 

              Zamówienia: tel. 22-8316238, 606888882

 

              Druk:

 

              OPOLGRAF S.A.

 

              ul. Niedziałkowskiego 8-12

 

              45-085 Opole

 

              Wydanie I

 

              Warszawa 2013

 

              Seria: Biblioteka Wolności – Publicystyka

 

              Spis treści

 

 

              Wprowadzenie.............................................................................................7

              Część pierwsza. Preludium...........................................................9

              Rozdział I. Nowa siła.................................................................................11

              Rozdział II. Śmiertelne błędy......................................................................23

              Rozdział III. Persona non grata...................................................................39

              Część druga. kulminacja.............................................................73

              Rozdział IV. Wielkie przygotowanie...........................................................75

              Rozdział V. Dwa wybuchy..........................................................................81

              Rozdział VI. Zakopane śledztwo................................................................99

              Rozdział VII. Kozły ofiarne......................................................................105

              Część trzecia. finalizacja.........................................................113

              Rozdział VIII. Wielka reaktywacja WSI..................................................115

              Rozdział IX. Ster na Wschód...................................................................129

              Rozdział X. Wojna z Panem Bogiem........................................................135

              Rozdział XI. Gazowa zdrada.....................................................................151

              Rozdział XII. Bilionowe zadłużenie.........................................................161

              EPILOG...................................................................................................199

              ANEKS. DOKUMENTY..........................................................................201

              INDEKS NAZWISK................................................................................215


Wprowadzenie

 

 

              Gdy 10 kwietnia 2010 roku nieodpowiedzialni piloci prezydenckiego tupolewa popełnili błąd, doszło do najgłośniejszej w powojennej historii Polski katastrofy lotniczej. Tupolew lecący z Warszawy do Smoleńska zahaczył skrzydłem o brzozę i rozbił się przy lotnisku Siewiernyj, zabijając wszystkich obecnych na pokładzie. Mimo tej tragedii, państwo polskie zarządzane przez Donalda Tuska zdało egzamin. Prokuratorzy natychmiast zebrali się na specjalnej naradzie, po czym pojechali do Smoleńska, gdzie w sposób rzetelny prowadzili śledztwo w sprawie okoliczności tej katastrofy. Na wysokości zadania stanęły również służby specjalne, które natychmiast pomogły wyjaśnić sprawę, wojsko, policja i cała administracja państwowa. To dzięki ich staraniom udało się już w 2010 roku wyjaśnić okoliczności tragedii, zapobiegając rozpowszechnianiu się teorii spiskowych.

              Wydarzenia, które miały miejsce po 10 kwietnia, dowiodły, że politycy stojący u steru władzy w Polsce, zasługują na miano mężów stanu. Zapanowali bowiem nad sytuacją, zapobiegając panice i społecznym rozruchom. Potrafili również utrzymać kierunki swojej działalności politycznej. Przede wszystkim zrobili to, co wydawało się najważniejsze: zadbali, aby śledztwo toczyło się w pełnej współpracy ze stroną rosyjską, oddając nawet Rosjanom kontrolę i decyzje najważniejsze dla śledztwa. Kontynuowali również politykę wprowadzania w Polsce powszechnej szczęśliwości i dobrobytu. Polityka zagraniczna nadal dążyła do umacniania wizerunku Polski jako wiarygodnego partnera. Najbardziej palące problemy – jak choćby kontrakt gazowy – rozwiązano dbając o interes naszego państwa. Polityka wewnętrzna koncentrowała się na zapobieganiu chaosowi i panice. Społeczeństwo doceniło wszystkie te wysiłki, wybierając na prezydenta człowieka związanego z władzą godną tak dużego zaufania. Rok później, swoje zaufanie zamanifestowało jeszcze raz, powierzając temu samemu rządowi i tej samej partii mandat do sprawowania władzy na kolejne cztery lata. Dzięki temu katastrofa Smoleńska, choć była i będzie wielką tragedią, nie odcisnęła swojego piętna na polityce szczęśliwego kraju, który dopiero po 2011 roku mógł zacząć w pełni korzystać z owoców władzy dobrego rządu, niekrępowanego już przez złego, buńczucznego prezydenta.

              Tak albo podobnie będzie brzmieć oficjalna wersja historii Polski lat 2010 – 2013, jeśli pisać ją będą spin doktorzy Platformy Obywatelskiej. Oni bowiem od samego początku podkreślają, że nawet tak wielka tragedia jak katastrofa smoleńska nie była w stanie zatrzymać świetlanej polityki rządu Donalda Tuska.

              Rzeczywistość wygląda inaczej: tragedia smoleńska nie była żadnym „wypadkiem”, tylko zbrodnią, która okazała się częścią wielkiej operacji politycznej. Operacja ta zaczęła się na długo przed startem tupolewa z warszawskiego lotniska, ale nie zakończyła się w chwili jego rozbicia. Wybuch, który nastąpił nad smoleńską ziemią, był tylko punktem kulminacyjnym tej operacji. Punktem, po którym nastąpił najważniejszy etap: systematycznego uzależniania Polski od rosyjskich ośrodków wpływu, odbierania jej niepodległości, suwerenności, tradycji i kultury. Operacja ta była sukcesywnie i systematycznie prowadzona na wielu płaszczyznach, realizując cele wyznaczone przez środowiska niechętne polskiej niepodległości.

              Dalsze strony niniejszej książki pokazują, że plan tej operacji został już prawie w całości zrealizowany. Choć tak naprawdę operacja „Smoleńsk” ciągle trwa...

              Część pierwsza

 

 

              Preludium

 

 

              Rząd Kazimierza Marcinkiewicza, 2005 rok.

 

 


Rozdział I

 

 

              Nowa siła

 

 

              31 października 2005 roku w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości strzelały korki szampana, a telefony polityków urywały się od wzajemnych gratulacji. Tego dnia zaprzysiężony został rząd Kazimierza Marcinkiewicza wyznaczonego na szefa rady ministrów przez tę właśnie partię.

              Był jeszcze jeden powód, aby świętować, a przypominały o nim niechętne PiS-owi media. W II turze wyborów prezydenckich, która odbyła się 23 października, zgłoszony przez PiS Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie z Donaldem Tuskiem, który wyszedł jako zwycięzca z pierwszej tury wyborów. Agresywna kampania wyborcza Tuska, czarny PR pod adresem jego rywala, miliony złotych wydane na billboardy, audycje, spotkania z wyborcami okazały się zbyt mało skuteczne. 23 października Kaczyński – wsparty dodatkowo przez kilka innych ugrupowań – rozgromił Donalda Tuska, uzyskując o 1,2 miliona więcej głosów od niego. Protesty wyborcze nie pomogły, bo 23 listopada Sąd Najwyższy przyjął uchwałę stwierdzającą ważność wyborów. Oznaczało to nie tylko, że już niebawem Lech Kaczyński wprowadzi się do Pałacu Namiestnikowskiego. Oznaczało to też – i była to swoista nowość – że rządzić będzie jedna partia, niepodzielona na frakcję prezydencką i premierową. Tego jeszcze w historii postkomunistycznej Polski nie było. Dotychczas obóz premiera był zawsze w opozycji do obozu prezydenta. Albo z powodów politycznych, albo prywatnych animozji. Gdy głową państwa był Lech Wałęsa, najpierw nie mógł się dogadać z partiami wywodzącymi się – jak on sam – z „Solidarności”, potem rząd stworzyli postkomuniści, którzy nie mogli dogadać się z Wałęsą. W 1997 roku władzę przejęła AW „S” i stanęła w opozycji do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Z kolei w 2001 roku ponownie do władzy doszło SLD, jednak wówczas kierował nim Leszek Miller szczerze i serdecznie nienawidzący Kwaśniewskiego. Doszło więc do podziału na obóz prezydenta i obóz premiera, które walczyły ze sobą bez pardonu, co pozwoliło odkryć np. aferę Orlenu (rząd mścił się za ujawnienie afery Rywina). W 2005 roku, gdy wybory wygrał PiS, powstało ryzyko, że dojdzie ponownie do politycznego patu, gdy pałac przy Krakowskim Przedmieściu zajmie zachęcający do głosowania na siebie „prezydent Tusk”. Kiedy okazało się, że Tusk przegrał, a jego partia ma usiąść w ławach opozycyjnych, zapanowała wielka konsternacja. A przez media przetoczyła się fala krytyki.

              Lech Kaczyński, choć należał do tego samego politycznego establishmentu wywodzącego się z Okrągłego Stołu co Donald Tusk, wyróżniał się swoją postawą i politycznymi przekonaniami, co od samego zarania III RP przysparzało mu wrogów. Legendarny mebel w Pałacu Namiestnikowskim, który dał początek karierom politycznym przedstawicieli wszystkich partii, był również przełomowym punktem kariery Lecha Kaczyńskiego. W 1989 roku ten warszawski prawnik – wcześniej znany z działalności w strukturach „Solidarności” na Wybrzeżu – znalazł się w gronie „opozycjonistów”, którzy zasiedli przy Okrągłym Stole, aby wspólnie z rządem PRL nakreślić kształt nowej Polski. Jednak rola Lecha Kaczyńskiego była tu wyjątkowa: zasiadł przy Okrągłym Stole jako jeden z nielicznych prawdziwych opozycjonistów – to znaczy takich, którzy nie byli współpracownikami Służby Bezpieczeństwa. Ten fakt miał zresztą wpływ na jego dalszą polityczną działalność. Gdy skończyły się obrady i zorganizowano wolne wybory, a potem prezydentem został Lech Wałęsa, Kaczyński awansował i został ministrem w jego kancelarii. Przyjaźń i współpraca nie trwały jednak długo, a zakończył je konflikt z prezydentem i szefem jego kancelarii – Mieczysławem Wachowskim. W efekcie Jarosław Kaczyński zaczął tworzyć swoją partię – Porozumienie Centrum, a jego brat wylądował w fotelu szefa NIK. Potem ich kariery przebiegały odwrotnie: gdy Lech zajmował eksponowane stanowiska, Jarosław walczył o polityczny byt. Niezależnie od tego jak układały się ich losy, w mediach zawsze byli przedstawiani jako tandem – „bracia Kaczyńscy”. Bracia, którzy wyróżniali się poglądami i dosadnym językiem. Przy czym Lech był bardziej stonowany i spokojny; Jarosław bardziej radykalny. Głosili konieczność naprawy Polski, przeprowadzenia lustracji, dekomunizacji, walki o suwerenność Polski i walki z korupcją. Ta retoryka przyciągała do nich środowiska patriotyczne, które po rozpadzie AW „S” zaczęły w bliźniakach widzieć jedyną szansę na poprawę w Polsce. Zrażała za to establishment wywodzący się z PRL-u, który skorzystał na transformacji ustrojowej, zapewniając sobie wpływy i lukratywne posady w najważniejszych sferach państwa. Bracia Kaczyńscy w polityce budzili skrajne emocje. Albo bano się ich jak ognia, albo podziwiano. Z drugiej strony niechętny braciom postpeerelowski establishment był zbyt silny, by mogli przejąć władzę i zbyt słaby, aby całkowicie pozbawić ich wpływów. Kaczyńscy ze zmiennym szczęściem próbowali tworzyć swoją siłę polityczną i czekali aż los da im szansę.

              Szansa przyszła latem 2000 roku. Koalicja AW „S” – UW rozpadła się i dziadowski rząd Jerzego Buzka opuściło kilku ministrów. Buzek musiał więc jak najszybciej zastąpić ich nowymi ludźmi. Szczególnie wrażliwe było stanowisko ministra sprawiedliwości, który miał wziąć na siebie odpowiedzialność za walkę z rozszalałą przestępczością zorganizowaną (rok 2000 to apogeum jej działalności). Nie chcąc zaogniać sytuacji politycznej, Buzek sięgnął po Lecha Kaczyńskiego – opozycjonistę z Trójmiasta, który wówczas pracował na uniwersytecie i wykładał prawo. Kaczyński dowiedział się o sprawie, gdy jechał na zajęcia ze studentami. Postanowił przyjąć propozycję. Przeprowadził się do Warszawy, przyjął tekę ministra i rozpoczął bezpardonową walkę ze zorganizowaną przestępczością. Zaczął od wyrzucenia kilku nieudolnych prokuratorów. Potem naciskał na prokuratury, aby bardziej przykładały się do śledztw. Osobiście również dopilnował, aby nadać sprawny bieg śledztwom dotyczącym najważniejszych afer politycznych i najważniejszych, niewyjaśnionych zbrodni. Rozpoczęła się bezpardonowa walka z przestępczością i patologiami w wymiarze sprawiedliwości. Przysporzyła ona wielkiej sympatii Lechowi Kaczyńskiemu – państwowcowi i patriocie, który bez żadnych skrupułów wsadzał do kryminałów bandziorów zagrażających porządkowi publicznemu i bezpieczeństwu zwykłych ludzi. Sam Lech Kaczyński szybko stał się gwiazdą mediów, a jego popularność rosła. Nie było to sztuką trudną, bo na tle nudnych ministrów rządu Buzka, wyzwaniem byłoby niczym się nie wyróżniać. Jednak na fali tej popularności, na fali spadku zaufania do coraz bardziej kompromitującego się rządu, zrodziła się szansa uzyskania władzy. Jarosław Kaczyński założył nową partię – Prawo i Sprawiedliwość, która zapowiadała walkę o nową, lepszą Polskę, w której nie będzie miejsca dla obcych interesów, korupcji, przestępczości i afer. Obaj dostali od losu wielką szansę.

              Romans Lecha Kaczyńskiego z ministerstwem sprawiedliwości skończył się po roku. Rozgniewany profesor prawa napisał list otwarty do Jerzego Buzka, w którym wytknął mu liczne błędy. Buzek uznał to za nielojalność i zdymisjonował ministra. Kaczyński jednak nie odszedł z polityki. Wygrał wybory na prezydenta Warszawy i wziął się za to, w czym nabrał już wprawy: za walkę z patologiami i korupcją, funkcjonującymi pod nazwą „układ warszawski”. „Układ” powiązany był ze środowiskiem masowego przekazu, więc były minister musiał wziąć na siebie kolejną falę zmasowanej krytyki, która nie mogła już jednak osłabić jego rosnącej popularności.

              Zdawało się, że los sprzyja dwóm bliźniakom. Wprawdzie nieudolny rząd AW „S” został zastąpiony przez koalicję lewicową, jednak jej rządy okazały się pasmem porażek. A kolejne miesiące ujawniały te porażki i ogromne afery. Była to konsekwencja funkcjonowania dwóch rywalizujących ze sobą frakcji: „prezydenckiej” i „premierowej”, które były pochodną wzajemnej niechęci Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Ta właśnie rywalizacja obnażała korupcję, gangrenę i nieudolność obozu rządzącego. Najpierw zaprzyjaźniony z Kwaśniewskim Adam Michnik – redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” – ujawnił taśmę z nagraniem Lwa Rywina oferującego mu możliwość załatwienia zmian w ustawie za 17,5 miliona dolarów. Efektem była pierwsza komisja śledcza, która doprowadziła do odejścia Leszka Millera, zastąpionego przez Marka Belkę. Jednak frakcja premierowa nie pozostała bez rewanżu. Ujawniono okoliczności zatrzymania prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego, co doprowadziło do powstania kolejnej komisji śledczej, tym razem obrazującej ciemne interesy ludzi prezydenta (w tym sprzedaż Rosjanom polskiego sektora paliwowego). Na światło dzienne wychodziły kolejne afery z politykami SLD w roli głównej: a to afera Andrzeja Pęczaka, a to nieprawidłowości w służbie zdrowia, w wojsku, w policji. Na tle państwa aferalnego Lech Kaczyński walczący z patologiami jawił się jako samotny szeryf, który może zwalczyć plagi polskiego życia publicznego. A w komisjach śledczych jaśniały coraz większym blaskiem gwiazdy posłów PiS. W komisji ds. Rywina wyrósł politycznie Zbigniew Ziobro – jeden z najbliższych współpracowników braci Kaczyńskich, który później miał zostać szeryfem IV RP. W komisji orlenowskiej największą determinację w dociekaniu prawdy wykazywali Zbigniew Wassermann i Antoni Macierewicz z Ruchu Katolicko-Narodowego, któremu później pozwolono wystartować do Sejmu z list PiS-u. Kilka lat później Macierewicz spłaci swój dług wobec braci, obejmując kierowanie parlamentarnym zespołem wyjaśniającym okoliczności katastrofy, w której zginął Kaczyński.

              Afera za aferą doprowadziły do tego, do czego doprowadzić musiały: słupki poparcia dla rządu SLD spadały regularnie, a partii głoszącej konieczność naprawienia państwa dawały coraz większą popularność. Wiosną 2005 roku Lech Kaczyński zgłosił swoją kandydaturę w wyborach na prezydenta Polski. W tym samym roku miały się również odbyć wybory parlamentarne, a tu liderem była partia Jarosława Kaczyńskiego. Los otworzył przed braćmi szansę na objęcie pełni władzy w Polsce. Los też im sprzyjał. W maju 2005 roku Aleksander Kwaśniewski ustalił datę wyborów na 25 września 2005 roku. Tego dnia, przy frekwencji 40,57%, PiS uzyskał 155 mandatów w Sejmie i 50 w Senacie, co uczyniło tę partię realnym zwycięzcą. Miesiąc później wybory prezydenckie wygrał Lech Kaczyński. 31 października ukonstytuował się rząd Kazimierza Marcinkiewicza. Niemal dwa miesiące później Lech Kaczyński został zaprzysiężony i objął godność Prezydenta RP. Zaczynały się nowe czasy w polskiej polityce.

              Lech Kaczyński miał wizję prezydentury opartą na ideałach Józefa Piłsudskiego. Popiersie Marszałka stoi zresztą do dziś w gabinecie jego brata w siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej. Kaczyński wywodzący się z rodziny o bogatych tradycjach niepodległościowych (pradziadek walczył w powstaniu styczniowym, matka była łączniczką harcerską podczas wojny, a ojciec był żołnierzem AK) zamierzał kontynuować politykę historyczną, którą prowadził już jako prezydent Warszawy. Przypomnijmy, że to wtedy rozpoczął budowę Muzeum Powstania Warszawskiego, które miało przyciągać (i przyciąga do dziś) młodzież szkolną i dzieci, aby na specjalnych multimedialnych prezentacjach opowiadać im o tym wielkim narodowym zrywie. Okazało się to udaną inicjatywą. Do muzeum nadal ściągają tysiące uczniów z całej Polski, a terminy wizyt trzeba umawiać z wielodniowym wyprzedzeniem.

              Ciągłość między polityką historyczną prezydenta Warszawy a późniejszego prezydenta Polski widoczna jest również w upamiętnianiu rocznic i w odznaczaniu bohaterów Polski, o których postkomunistyczna władza nie uznała za stosowne pamiętać. Kolejne obchody Święta Niepodległości czy święta Wojska Polskiego były okazją do wręczania medali, orderów i odznaczeń. Otrzymywali je bohaterowie dotychczas nieznani: kombatanci pamiętający II wojnę światową, żołnierze armii Andersa, Sosabowskiego, ofiary komunistycznych prześladowań z lat 50. i 80. Zmiana polegała na tym, że wszyscy ci ludzie – mimo swoich oczywistych zasług w walce o lepszą Polskę – zostali przez poprzednie rządy i poprzednich prezydentów zepchnięci w niebyt. Dotychczas bowiem wysokimi emeryturami nagradzano funkcjonariuszy SB i oprawców stalinowskich, a orderami dekorowano osoby zasłużone dla budowy postkomunistycznej Polski. Najbardziej drastycznym przykładem może być nagrodzenie Brązowym Krzyżem Zasługi policjanta zidentyfikowanego przez IPN jako zabójca księży Niedzielaka, Suchowolca i Zycha (i prawdopodobnie Piotra Jaroszewicza).

              Jeden z głośniejszych przypadków dekorowania orderem dotyczył Anny Walentynowicz – działaczki WZZ z Gdańska, w której obronie stanęła w 1980 roku załoga stoczni (doprowadziło to do wielkich protestów zakończonych podpisaniem „porozumień sierpniowych”). Walentynowicz – skonfliktowana z Lechem Wałęsą (którego oskarżała o kolaborację z SB) – została po 1989 roku odsunięta na margines polityczny i popadła w nędzę (skromna emerytura ledwo wystarczała jej na życie). W lipcu 2006 roku Walentynowicz otrzymała od Lecha Kaczyńskiego Order Orła Białego – najważniejsze państwowe odznaczenie, przyznawane za szczególne zasługi dla kraju. Przypadek Walentynowicz pokazał, że Polska Lecha Kaczyńskiego nadrobi błędy poprzednich rządów i odda szacunek swoim prawdziwym (a nie komunistycznym) bohaterom.

              Lech Kaczyński był jednym z pierwszych polityków, a na pewno pierwszym od czasów wojny prezydentem, który publicznie podkreślał swoje przywiązanie do polskiej tradycji, polskiej historii i który nie bał się budzić naszej dumy narodowej. Do pięknych chwil polskiej historii odwoływał się przy każdej okazji – zwłaszcza podczas przemówień w trakcie państwowych uroczystości. Jednym z najpiękniejszych takich wystąpień, dziś już zapomnianym, były jego słowa wygłoszone na Westerplatte 1 września 2009 roku podczas obchodów 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej.

              Generalny inspektor sił zbrojnych, naczelny wódz w kampanii wrześniowej Generał Marszałek Edward Rydz-Śmigły 19 lipca 1939 stwierdził, że jeżeli wyczerpią się pokojowe możliwości załatwienia sprawy Gdańska, to Polska podejmie walkę, choćby osamotniona. Powtarzam raz jeszcze – chociażby osamotniona. Bez sojuszników. Taka była postawa naszego państwa i dlatego też chciałem dzisiaj po raz drugi, a powtarzać też będę kolejne razy, powiedzieć: To nie Polska powinna odrabiać lekcje pokory. Nie mamy do tego żadnego powodu. Powód mają inni. Powód mają ci, którzy do tej wojny doprowadzili, którzy tę wojnę ułatwili (…) Walki w kampanii wrześniowej trwały do Kocka, do 6 października. Potem przyszła noc okupacji. Noc, w której istotą była zbrodnia. Której istotą był Oświęcim, istotą był Holocaust, ale istotą był Katyń. Można zadać pytanie – jakie jest porównanie między Holocaustem, realizowanym przez nazistowskie Niemcy a Katyniem, realizowanym przez sowiecką Rosję. Jest jedno porównanie, między tymi zbrodniami, chociaż ich rozmiary były oczywiście bardzo różne. Żydzi ginęli dlatego, że byli Żydami. Polscy oficerowie ginęli, dlatego, że byli polskimi oficerami. Taki był wyrok i w pierwszym i w drugim przypadku.

              Gdy w 2005 roku Lech Kaczyński obejmował najwyższy urząd w państwie, wiadomo było, że będzie kontynuował swoją politykę historyczną, ale na pewno na jej realizacji nie poprzestanie. Kaczyński w tamtym momencie miał już bardzo duże doświadczenie w walce z przestępczością i patologiami oraz ogromną wiedzę na temat funkcjonowania w państwie rosyjskich i niemieckich ośrodków wpływu. Miał też wizję Polski zbliżoną do wizji Józefa Piłsudskiego, co przekładało się na jego poglądy w sprawach wewnętrznych i zagranicznych. Były to idee spójne i logiczne, choć można dyskutować czy do końca słuszne. Trudno jednak odmówić Kaczyńskiemu własnej wizji państwa i koncepcji jego funkcjonowania – najbardziej spójnej i jasnej spośród koncepcji wszystkich dotychczasowych prezydentów.

              W tym bogatym politycznym CV znalazły się jednak również mankamenty. Kaczyński nie pracował nigdy w prywatnym biznesie, nie rozumiał problemów drobnych przedsiębiorców. Właścicieli firm postrzegał jako oligarchów biznesowych i ubeckich spadkobierców, którzy robią tylko podejrzane interesy i od których trzeba trzymać się jak najdalej. Pracę doktorską Kaczyński obronił na temat prawa pracy, czyli wychwalał socjalistyczne psucie gospodarki. Jako urzędnik państwowy: prezydent Warszawy, szef NIK, później prokurator generalny, miał do czynienia ze śledztwami w sprawie nadużyć w relacjach pracodawcy – pracobiorcy oraz z aferami, w których pojawiały się nazwiska znanych biznesmenów. To sprawiło, że Kaczyński wszelkich właścicieli firm traktował podejrzliwie. Na gospodarce się nie znał. Był klasycznym socjalistą, który nie miał pojęcia o ekonomii i finansach, chciał, aby wszystkim było dobrze, ale nie miał koncepcji jak to zrobić.

              Z braku doświadczenia w biznesie wynikła jeszcze inna wada. Kaczyński nie przywiązywał należytej wagi do doboru kadr, jak czyni to każdy menadżer. Prezydent – podobnie jak jego brat – był zwolennikiem zarządzania w stylu wodzowskim, a nie menadżerskim. Miał być wódz, który może być otoczony armią gamoni, bo to wódz jest najważniejszy. U obu braci doszedł do tego jeszcze kompleks niższości (wynikający z niskiego wzrostu), podejrzliwość wobec wszystkich i odporność na krytykę rozumiana jako brak zaufania do każdego, kto – choćby w najlepszej wierze – wyrażał odmienne zdanie od zdania wodza. To z kolei odstręczało od PiS-u i całego obozu politycznego ludzi wybitnych jak choćby Roman Kluska, który odmówił Kaczyńskiemu objęcia teki ministerialnej w jego rządzie. Szanujący się przywódca potrzebuje mądrych doradców w każdej dziedzinie polityki. Każdemu z nich zleca zbadanie określonego problemu i zaproponowanie rozwiązania. Potem słucha głosów doradców (często sprzecznych ze sobą), wybierając takie rozwiązanie, jakie wydaje się najbardziej słuszne. Doradca czuje się zobowiązany do rzetelnej pracy i nieskrępowanego wyrażania własnej opinii. W otoczeniu Kaczyńskich własne zdanie nie było mile widziane. Trzeba było mieć takie zdanie, jakie miał wódz. Taka taktyka zawsze skutecznie odstrasza ludzi wybitnych, dostarczając miernot zainteresowanych wyłącznie własną karierą. Ludwik Dorn – kiedy już jego stosunki z szefem PiS uległy pogorszeniu – nazwał Kaczyńskiego i jego otoczenie „sułtanem otoczonym przez eunuchów”. I nie było w tym ani słowa przesady. Obóz polityczny braci Kaczyńskich dysponował jedynie dwoma wybitnymi fachowcami i to w bliskiej sobie dziedzinie, czyli służbach specjalnych (Antoni Macierewicz, Zbigniew Wassermann) oraz wybitną minister Anną Fotygą, która nie bała się odważnie występować w obronie polskiej racji stanu, jednak nie potrafiła sobie poradzić z medialnymi atakami i czarnym PR-em, a ponadto sama jedna nie była w stanie naprawić polskiej polityki zagranicznej. W trakcie krótkich rządów obozu PiS ujawniły się jeszcze dwa talenty – Bogdan Święczkowski – wybitny i odważny prokurator awansowany na szefa ABW, pod którego kierownictwem ABW – po raz pierwszy i jedyny – zajęło się sprawami naprawdę ważnymi. Drugim był pułkownik Andrzej Pawlikowski awansowany na szefa Biura Ochrony Rządu, który sprawnie i profesjonalnie zarządzał tą instytucją. Pozostałe osoby zagospodarowano niewłaściwie, powierzając im funkcje poniżej ich doświadczenia (Piotr Naimski) lub nie powierzając ich wcale (Romuald Szeremietiew). W kluczowych instytucjach znaleźli się za to oportuniści i drobni karierowicze, którym nie udało się spełnić swoich ambicji w innych obozach politycznych. Przykładem może być Krzysztof Czabański – były aparatczyk PZPR po znajomości z braćmi Kaczyńskimi awansowany na szefa Polskiego Radia, wcześniej członek Komisji Likwidacyjnej RSW Prasa-Książka-Ruch, która dysponowała majątkiem RSW i jej budynkami (jeden z nich otrzymało Porozumienie Centrum – pierwsza partia Kaczyńskiego). Było też szereg nominacji ewidentnie skandalicznych jak choćby mianowanie na wiceministra sprawiedliwości sędziego Andrzeja Kryże, który w czasach PRL skazywał opozycjonistów. Były też nominacje zupełnie nietrafione jak choćby Radosław Sikorski, którego wyrzucono po konflikcie z Antonim Macierewiczem (konflikt dotyczył WSI), a który objął później stanowisko szefa MSZ w rządzie Donalda Tuska i zapowiedział „dorzynanie PiS-owskiej watahy”. Było też dwóch wpływowych strażników miejskich, z których jeden został szefem wywiadu wojskowego, a drugi wiceszefem CBA (bezprecedensowe na skalę światową awanse). Ogromną większość kadr PiS-u określić można literami BMW – bierny, mierny, ale wierny. Był to rezultat ogromnego błędu, którego przyczyny są trudne do wytłumaczenia w przypadku tak doświadczonych i wybitnych polityków jak Lech i Jarosław Kaczyńscy. Błąd polegał na zaniechaniu stworzeni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin