KAZIMIERZ CHŁĘDOWSKI
KROLOWA BONA
Od pojawienia się niniejszego dzieła po raz pierwszy upłynęło lal przeszło pięćdziesiąt, a więc okres czasu, który przeważną część prac historycznych przemienia w mniej lub więcej martwe pozycje bihljograiiczne. Jeśli książka Chłędow- skiego w lej ogólnej zasadzie stanowi wyjątek, zawdzięcza to głębokim walorom, jakie posiada. Nie jesl to bowiem zarys historji pewnego okresu, lecz sylwetka wybitnej osobistości, wyczarowana piórem niezrównanego znawcy epoki i środowiska, a mimo że dziś niejeden szczegół możnaby uzupełnić lub zmienić, sam portret Bony w swych głównych linjaeh pozostać musi bez zmian. Ujęty w szereg luźnych szkiców, przedstawia on postać bohaterki wobec przeróżnych zagadnień bieżących, na tle rozmaitych sytuacyj i ludzi, stanowiących jej otoczenie, a zakreśla go tak trafnie a przytem żywo i plastycznie, iż zapominamy o perspektywie czterech wieków, jakie dzielą rzeczywistość od jej odbicia na tych kartach.
A przecież ta właśnie perspektywa dziejowa, choć dyskretnie przytłumiana, pozwoliła na nakreślenie tak bezstronnego obrazu, i) ile bowiem sąd literatury dawniejszej był w znacznej mierze echem krytyk współczesnych i wychodząc ze stanowiska polskiego oceniał tę nieprzeciętną kobietę na tle stosunków, w ramach których nie mogła się ona żadną miarą pomieścić, o tyle Chłędowski podjął tu próbę wszechstronnego jej scharakteryzowania z uwzględnieniem atmosfery środowiska, w jakiem wzrosła. Czy obraz ten jest prawdziwy? Niewątpliwie tak, opiera się on bowiem przeważnie na świadectwach współczesnych, a jeśli pozostawiły one jakie luki wypełniła je intuicja, zaostrzona niepospolitą znajomością ludzi tej epoki, w taki sposób, iż zyskał on tylko na wartości i życiowej prawdzie.
Współcześni, legenda i historja wydali na królową, obcą narodowi krwią i duchem, jednomyślnie wyrok potępienia. Wyrok len zbyt dobrze jest uzasadniony, aby mógł kiedykolwiek ulec zmodyfikowaniu, nie zdoła on jednak zmienić faktu, iż Bona była bądź co bądź jedną z najwybitniejszych indywidualności kobiecych, jakie się przez dzieje nasze przesunęły. W stosunku do takich postaci zadauie historji staje się bardzo wdzięczne, gdyż wychodząc poza odtwarzanie okoliczności zewnętrznych, w jakich obracało się ich życie, musi ona sięgnąć w głąb ich duszy i starać się nakreślić ich sylwetkę duchową.
Rola historji, jako nauczycielki życia nie zmalała z chwilą odzyskania niepodległości, zmienił się jedynie jej charakter i kierunek. Stojąc przy warsztacie realnej pracy państwowej, żądamy dziś od historji nie substratu dziejów w postaci wyroków potępiających lub idealizujących, nie grania na uczuciu przez kontrastowanie świateł i cieni, ale przedstawiania realnych stosunków i ludzi żywych, z wszelkiemi ich wadami i zaletami, takich, jacy kształtowali losy narodu; w ich zmaganiu się z rzeczywistością szukamy nauki dla siebie, z ich doświadczeń pragniemy korzystać, zaniedbań unikać, wytraw- ność i zręczność naśladować, jednem słowem dążymy do nawiązania z przeszłością zerwanych nici. Postulatom tym książka niniejsza w zupełności czyni zadość, a wyłaniająca się z jej kart postać królowej Bony, to nie mara, wylęgła w fantazji pisarza, to nie wampir, ani ofiara dziedziczności, ale osoba żywa, w której żyłach czerwona pulsuje krew, nie dozwalająca jej być w życiu widzem, przeżuwającym wzniosłe hasła romantyzmu historycznego.
Latorośl swoistej zupełnie rasy dynastów włoskich, których jedyną etyką była żądza panowania, dla których każda walka była sprawiedliwa, jeżeli była potrzebna, a każdy środek, choćby zdrada i podstęp, sztylet lub trucizna, był równie dobry, o ile prowadził do celu, przeszczepiona w obce środowisko, stanęła od pierwszej niemal chwili w ostrem doń
przeciwieństwie. Patrjarchalność stosunków, odmienność psychiki zbiorowej i indywidualnej stwarzały odrębny świat, tak biegunowo różny od lego, w którym się wychowała, żc przepaść, jaka istniała pomiędzy młodą królową a jej przybraną ojczyzną, była wprost nie do przebycia. Nie rozumiejąc społeczeństwa, na którego czele przyszło jej stanąć i wzajemnie przez nie niezrozumiana, wystąpiła z programem politycznym, który, choć podyktowany przez poważnie pojęty obowiązek, jeśli nie wobec narodu, to w każdym razie wobec dynastji, nie liczył się zupełnie z warunkami i szansami realizacji. Hasło wzmocnienia władzy królewskiej, ożywiające obóz reformatorów epoki zygmuntowskiej, miało w Bonie gorliwą zwolenniczkę, mimo że program jej, z włoskich zaczerpnięty wzorów, oparcia władzy króla na przewadze mate- rjalnej, nie pokrywał się z dążeniami polskich mężów stanu. Rozbieżność programów, nie wykluczała zasadniczo współdziałania w realizowaniu głównego celu, jeśli jednak do tego nie doszło, winę ponosi charakter i wychowanie królowej, znajdujące wyraz w metodach, które rychło zjednoczyły przeciw niej całe społeczeństwo. Nie mogąc się pogodzić ze stosunkami, ani do nich nagiąć, pozoslała przez całe życie obcą swej drugiej ojczyźnie, a gdy w ostatnich swych latach stanęła wobec ruiny wszystkich swoich zamysłów, zerwała brutalnie ostatnie nici, łączące ją z krajem i rodziną najbliższą. Syn, wzdragający się przyjąć pod dachęm matki posiłek w obawie przed trucizną, jest może najwymowniejszym przykładem porażki, jakiej metody obce, stosowane przez Bonę, na gruncie polskim doznały.
Przeglądając dzieje Bony i jej tragedję, niejednokrotnie zadajemy sobie pytanie, dlaczego ta nieprzeciętna kobieta, mając tyle danych, przeszła tak dziwnie przez życie, że nic pozostawiła po sobie żadnych wybitniejszych śladów dodatnich. Wszak inteligencja i żywość umysłu, wykształcenie i bądź co bądź siła charakteru, przejawiająca się choćby w braku skrupułów, przy wielkim wpływie na sprawy państwowe i olbrzymich środkach materjalnych, zdawały się sprzyjać możliwości odegrania w dziejach o wiele większej roli, aniżeli ta, która faktycznie przypadła Bonie w udziale. Rozwiązania lej
zagadki szukać należy w jej usposobieniu. Przy niewątpliwej kulturze intelektu i energji była ona zanadto kobietą w ujem- nem tego słowa znaczeniu. Niekonsekwencja i brak stałości, martwota uczuciowa i kaprys, gwałtowność i małostkowość, tak silnie odbijające od jagiellońskiej łagodności i wielkoduszności jej męża i syna, nietylko paraliżowały jej wszystkie wysiłki, ale podsycały opór przeciw jej zamysłom i podrywały podstawy każdego jej działania. I nawet przy końcu życia, gdy z goryczą spoglądała na zupełny swój pogrom, nie zdobyła się ani na odruch uczucia, ani nawet na gest rehabilitujący, ale jako bezwolna igraszka namiętności stargała najświętsze węzły, które ją z życiem wiązały. A śmierć jej tragiczna nie była również spokojnem przejściem w niepamięć; sprawa sum neapolitańskich nic pozwoliła zaginąć jej imieniu, które długo jeszcze tłukło się w pamięci potomnych, jak upiorna mara, ściągając na się przekleństwo pokrzywdzonych.
Oto sylwetka duchowa Bony, nakreślona przez Chłędow- skiego. Jej wierność historyczną podkreśla plastyka opowiadania, która przedstawiając każdy rys na tle sytuacji mistrzowsko odtworzonej, pozwala na zupełnie swobodne, pozbawione cienia przymusu, obcowanie z ludźmi i faktami odległej epoki. I ta właśnie harmonja między powieściową niemal forma opowiadania, a ścisłością naukową, nadaje tej książce nieprzemijającą wartość..
Zasady, jakiemi się kierował wydawca w przygotowywaniu niniejszej edycji, streszczały się w dążeniu do zachowania całej świeżości i kolorytu opowiadania; zaniechał tedy wszelkich znaczniejszych skreśleń i uzupełnień, klóreby mogły wpłynąć niekorzystnie na zwartość jednolicie pomyślanej całości i poza drobnemi i niezbędnemi retuszami oddaje ją w postaci pierwotnej, wł przekonaniu, że dziś jeszcze przejrzy ją każdy oświecony czytelnik z nicmałem zainteresowaniem i korzyścią.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
MŁODA KRÓLOWA.
I.
Żadne może miasto tak mało się nie zmieniło od XVI wieku jak Neapol. Przyroda zawsze głównym jego była wdziękiem; większe gmachy, jak wówczas tak i teraz pochodzą z czasów andegaweńskich z XIV wieku, a sposób budowania prywatnych domów odwiecznej trzyma się modły.
Wojewoda Ostroróg tak samo podziwiał w roku 1517 posępne mury zamku «Dell’ Ovo» albo pałacu królewskiego, jak dzisiejszy turysta z nad Wisły, a jedynej może zmiany trzeba szukać na jednostajnym <*Piazza reale», albo w porcie św. Łucji, gdzie zamiast równo wymierzonych uderzeń wioślarzy słychać żałosny świst parowego koiła. Zresztą ludność ta sama; krzykliwa, różnobarwna, nie myśląca o jutrze, obojętna na dynastje, które się przechadzają po wspaniałych komnatach zamku, byle miała swoje «frutti di marc» i mogła je popić siarczaną wodą u źródła św. Łucji...
Dla tej próżniaczej ludności wszelka uroczystość, wszelki zewnętrzny splendor jest przyjemnym powodem do zapełnienia ulic i wydawania piskliwych okrzyków. Dziwić nas też nie będzie, że cały Neapol wyległ na Chiaję, gdy się dowiedział, że córka księżniczki kalabryjskiej przybędzie do miasta, aby przyrzec swą rękę królowi z dalekiego kraju, gdzie wiecznie śnieg pada, i że w jej orszaku znajdują się posłowie tego króla, olbrzymi ludzie, w dziwacznym stroju.
Pamięć aragońskiego domu jeszcze była za świeża, aby bliska leniu domowi księżniczka nie miała także obchodzić ludności, lembardziej, że krzywdy aragońskiego Ferdynanda łalwo się zapomniało wobec nowych zdzierstw hiszpańskiego wicekróla, który i o królewskiej i o swej własnej musiał pamiętać kieszeni.
«La bellissima principessa Bona» — we wszystkich było ustach, a i o jej matce Izabelli jeszcze nie zapomniano, bo stary Ferdynand nie mało wydał pieniędzy, aby ją utrzymać na medjolańskim tronie, czego jednak nie mógł dokazać. a Francuzi wspierani przez papieża zajęli Medjolan...
W piękny więc dzień jesienny r. 1517, doczekała się ciekawa ludność tryumfalnego prawie wjazdu księżniczki... Na białym koniu, jaśniejąca całą pełnią swej młodocianej urody, «o jasnych włosach, czarnych oczach, bardziej anielskich niż ludzkich», o nader kształtnej kibici, jechała w towarzystwie matki przystojnej jeszcze, choć nieco znękanej kobiety i licznego orszaku przyjaciół i dworzan. Polscy jednak posłowie koło niej jadący, Ostroróg kasztelan kaliski i Jan Konarski archidjakon krakowski, zastępcy przyszłego jej małżonka Zygmunta, największą na siebie zwracali uwagę. Lud się dziwił, że nie znalazł północnych mężów w skóry zaszytych, ale w bogatych fantastycznych strojach, na przepysznych tureckich dzianetach. Ośnidziesiąt koni i 25 mułów postępowało przed orszakiem, niosąc na sobie wyprawę przyszłej królowej, suknie haftowane złotem i perłami, bieliznę nawet złotem wyszywaną i (¡0.000 czerwonych złotych w gotówce, jako pierwszą ratę posagu, która podobno była i ostatnią...
Kawnlkala zatrzymała się przed «Castel nuovo», przed siedzibą wicekróla, który miał sobie polecone z największą czcią przyjąć księżniczkę Kalabrji i uświetnić obrzęd ślubny, którego miał dopełnić poseł polski w imieniu Zygmunta.
Na wielkiej werandzie zamkowej, panującej nad morzem, zgromadziło się wieczorem całe towarzystwo. Księżniczka, posłowie i jej krewny kardynał esteński w towarzystwie Ariosta zwracali na siebie powszechną uwagę; księżniczka pociągała swą urodą, wdziękiem i uprzejmością, posłowie wzbudzali ciekawość, a kardynał słynął jako jeden z najprzyjemniej
szych ludzi swego czasu i nie bał się bynajmniej slracić przy dowcipnym, fantastycznym Arioscie, który mu nader często towarzyszył.
— Wierzaj mi kardynale — mówił Ariost do swego protektora i przyjaciela — że pomimo wielkiego wstrętu, jaki czuję do ołowianego powietrza północy, chciałbym być przecież królem polskimi Wenus, Diana i Juno oddały księżniczce po najpiękniejszym liściu z wieńca swej chwały; na jej skinienie Gotfryd by nową podjął krucjatę...
— Rodzina Sforców ma większe szczęście do kobiet aniżeli do mężczyzn — odrzekł kardynał — Jan i Franciszek jedni wielcy ich przodkowie nie wytrzymają porównania z laką Małgorzatą, która swym charakterem potrafiła męża z neapolilańskiej wydobyć niewoli, z taką Hipolitą lub Katarzyną...
— Gdybym nie pisał mego Rolanda, smok Sforców dostarczyłby mi wątku do epopei, jakiej dwór ferarski nie
słyszał!...
Rozmowę przerwali murzyni wnoszący stoły zastawione chłodnikami i najpyszniejszemi owocami, na jakie się mogła zdobyć dolina Caserty. Jasny, pogodny wieczór pokrył nea- politańską przystań, światło księżyca złotem i szmaragdami haftowało lekko podnoszące się fale, a duże woskowe pochodnie pozapalane na werandzie, zdawały się tylko pożyczać światła od księżyca, tak zgodny z nim blask wydawały. Ariost oparł się o murowaną balustradę i patrzył w morze...
— Myślisz o nowych obrazach do Rolanda? — zapytała go księżniczka podchodząc zcicha — przypatrz się cieniom skał ischii, tam by mógł spokojnie marzyć Rugiero o swej kochance...
— Tak jest księżniczko, myślę o Rolandzie, ale myślę
o tem, jak zmienić to co już napisałem...
— Nie mów tego. Zmieniać cośkolwiek w pierwszych księgach, byłoby świętokradztwem.
— Bynajmniej księżniczko. Pamiętasz scenę, w której czarownik Merlin pokazuje Baradamancie potomstwo, co sobie zasłuży na nieśmiertelny wieniec sławy?
— Tak. pamiętam dobrze, umiem ją prawie na pamięć...
i*
— Przeczuwam dzisiaj, że jeżeli dłużej pożyję, będę lam musiał obok ferarskiego rodu wymienić nazwisko najpiękniej* szej ze Sforców...
— Sam nie wiesz, że w swem pochlebstwie czarną mi przepowiedziałeś przyszłość. Bohaterstwo sercem tylko albo krwią można okupić, a wiesz, że w moim rodzie nikt nie umiera naturalną śmiercią...'
Okrzyki: niech żyje księżniczkal niech żyje królowa! — przerwały rozmowę. Cała flotylla bark i czółen rzęsiście oświeconych pochodniami dopływała do brzegu; głos tysiąca moździerzy rozległ się po przystani, echem się odbił aż o skały Capri i Sorrentu.
Słowa Ariosta, śpiew, wspaniały obraz natury, wszystko to usposobiło księżniczkę poważnie i kazało jej myśleć o kraju, «gdzie morskiemi bałwany miota wicher północny», gdzie nieznane pociągał}' ją losy. Bona bardzo była do matki przywiązana; nieszczęścia,-jakie wspólnie przechodziły, pamięć zamordowanego ojca, wygnanie z Medjolanu, utrata jedynej opieki, jaką do niedawna miały w neapolitańskiej dynastji, wszystko zbliżyło je do siebie — gdyż nie miały nikogo, ktoby bezinteresownie czuwał nad ich przyszłością. Prócz tego Bona była prawdziwą Włoszką, ubóstwiała słońce, nieświadomie rozkoszowała się pięknem przyrody, a sama myśl, że będzie musiała żyć w kraju, «w którym rok cały ciężkie przeciągają chmury» — jak śpiewał Ariost — napełniała jej serce trwogą i niepokojem. Była to jednak chwila słabości, Bona się wkrótce ocknęła ze smutnych marzeń, gdyż nad wszystkie uczucia górowała w niej żądza panowania, właściwa nietylko rodzinie Sforców, ale wszystkim rodom tyrańskim ówczesnych Włoch, u których była jedyna tradycyjna wiara, jedyna dziedziczna moralność, dążenie do władzy...
Zręczny kardynał Hipolit d’Este, z krwi i kości prototyp owych ludzi XVI wieku, u których trucizna i morderstwo wyrozumowanym, prawowitym środkiem były panowania, spostrzegł, że po czole księżniczki przebiegła chmurka tęsknoty.«
— Odwagi, księżniczko! — powiedział, zbliżając się do niej — ci nad którymi mamy panować, nie powinni nas nigdy
widzieć w chwili słabości. Polscy posłowie są tułaj i nie spuszczają z ciebie oka-.
— Mówisz kardynale o mężczyznach, kobiety panują słabością! — szybko odpowiedziała Bona z uśmiechem...
Tymczasem Ostroróg kazał sobie nalać kielich wina, a zbliżywszy się do księżnej Izabelli siedzącej przy stole, przemówił w te słowa:
— Najdostojniejsza księżno! Jak na twrarzy Cerery, gdy bolała nad utratą swej córy Prozerpiny — widzimy troskę na twem szlachetnem obliczu. Rozumiem księżno, że gdy się na ową cudowną przed sobą patrzysz krainę, trwożysz się, i przedstawiasz sobie nasze północne ziemie jakoby się po nich bezustannie powolna mgła pełzała i Kol mroźnemi dął wiatry. A przecież i u nas tak samo się dzieje, jak śpiewał urodzony w Italji Horacy, że:
Mroźne powietrze miła wiosna słodzi,
I lato ogniem się żarzy,
Po niem jesień ciężarna owocem nadchodzi,
Ki zima wszystko powarzy...
U nas nie inaczej, a jeśli czasem Boreasz zanadto się rozszaleje po nadwiślańskim kraju, to miłość serc polskich do swojej królowej najcieplejszą będzie dla niej osłoną i nie- dopuści do nięj zimna wiejącego od złych ludzi, które szkodliwsze jest od szronu srebrzącego nasze niwy i bory... Nabierz więc otuchy dostojna księżno i daj nam jak najrychlej dostojną swą córę, abyśmy ją mogli oddać w ręce królewskiego małżonka.
Podniósł się na to Prosper Colonna, krewny i wypróbowany przyjaciel kalabryjskiej księżny, on co miał Bonę do Polski odwozić.
— Dobrze powiedział poseł Jego Mości polskiego króla, miłość poddanych wynagrodzi księżniczce ciepło promieni rodzinnego słońca. Największą też dla niej otuchą do dalekiej podróży jest to, że wraz z przesławnym królem Zygmuntem będzie się mogła przyczynić do uszczęśliwienia narodu, który ciągłą walką z Turkami zasługuje się około chrześcijaństwa. Kobiecej ręce może się powiedzie zjednoczyć królów Rzeczypospolitej chrześcijańskiej, do tej wielkiej walki, która
oddawna jest dążeniem stolicy apostolskiej i rzymskiego cesarza. Nie smutek to Prozerpiny maluje się na obliczu księżny, ale myśl wielka i wspaniała, aby to małżeństwo ścieśniające jeszcze bliżej węzły pomiędzy cesarzem, Rzymem a Hzeczą- pospolitą Polską stało się groźną zapowiedzią dla tureckiej potęgi. Wobec bliskiego spełnienia tak radosnej dla chrześcijaństwa zapowiedzi, smutek ani chwilę nie powinien spoczywać na naszych twarzach, radujmy się i weselmy...
A zwracając się ku dworskim dziewicom, najpiękniejszym córom południa, zawołał:
Wystąp z jasnych podwojów, a twą boską stopę Złożywszy na poziomy grunt nas/, Kalliope,
Zanuć piękna królowa! bądź na gęśl ochotę,
Bqdi masz puścić na cytrę palce jasnozłote...
Czekał tylko na to wezwanie chór dziewic, a głos lutni i pieśń połączyły się, aby resztę wieczora ubarwić prawdziwie poetycznym urokiem. Sama Bona tańczyła, a polscy po» słowie tak się nią zachwycili, że nie mogli się powstrzymać, aby nie napisać królowi, że znając Włochy od dawna, piękniej tańczącej pani jeszcze nie widzieli.
11.
W dzień św. Mikołaja, patrona księstwa baryjskiego mieli posłowie polscy w imieniu króla Zygmunta odbywać ceremonię ślubną z młodą księżniczką. W wigilją tej uroczystości,
o późnej godzinie, kiedy już bramy królewskiego pałacu były zamknięte, wychodziły ztamtąd trzy osoby zupełnie zakaptu- rzone, tak, że trudno nawet było rozpoznać, czy pod domi- nami męskie, czy kobiece kryły się postacie. Za niurami stała zaprzężona kolasa, a koło niej kilku jeźdźców ze spuszczo- nemi przyłbicami. Milcząco weszły zakapturzone postacie do kolasy, a cała kawalkata ruszyła natychmiast ku Pozilipowi drogą prowadzącą nad morzem, do Puzzuoli. Rącze konie szybko zmierzyły milową przestrzeń i zatrzymały się w tej mieścinie w pobliżu ruin rzymskiego «amfiteatru. Tam wy
siadły nieznane osoby i poszły ku ruinom, dając znak rycerzom, aby spokojnie stali na miejscu.
Noc była jasna, księżycowa; cienie sterczących jeszcze kilku słupów porfirowych ogromnej wielkości padały na arenę, pozarzucaną tu i ówdzie resztkami kapiteli, a od morza dochodził głuchy szum bałwanów rozbijających się o skaliste brzegi. Trzy cienie przesunęły się szybko przez arenę i stanęły przed wielką grotą, z której gorące, wulkaniczne bije źródło. Spostrzegł je starzec w zakonnem odzieniu, siedzący dotąd na marmurze przy wejściu do pieczar)', a trzymając w ręku lampę podobną do starożytnego kagańca, wyszedł naprzeciw» nim. Jedna z przybyłych postaci pokazała mu wielki brylantowy pierścień...
— Od godziny oczekuję księżniczki, proszę za mną... — rzekł starzec i zwrócił się do wnętrza groty.
Była to Bona w towarzystwie nieodstępnej swej mniszki Maryny i starszej damy dworu. Przyszła w przeddzień ślubu zapytać się najsłynniejszego wówczas nekroznanta o przyszłe swe losy. Mniszka Maryna była już tutaj poprzednio, prosząc o wyznaczenie godziny, w którejby starzec mógł wywołać duchy, a na jego żądanie nocną wybrano porę. Odu...
landarenca