Chłędowski Kazimierz
NA DWORZE ZYGMUNTA STAREGO
Fragment ksiażki KRÓLOWA BONA
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
ZAŚLUBINY BONY Z KRÓLEM ZYGMUNTEM l i UROCZYSTY WJAZD DO KRAKOWA.
I.
W piękny dzień jesienny 1517 r. doczekała się ciekawa ludność włoska triumfalnego wjazdu księżniczki Bony do Neapolu, stolicy Królestwa')- Na białym koniu, jaśniejąca całą pełnią
swej młodocianej urody, “o jasnych włosach i czarnych oczach“, jechała w towarzystwie matki Izabelli i licznego orszaku przyjaciół i dworzan. Jadący koło niej na przepysznych tureckich dzianetach1) polscy posłowie Stanisław Ostroróg, kasztelan kaliski i Jan Konarski, archidiakon krakowski, zastępcy przyszłego jej małżonka Zygmunta, największą na siebie zwracali uwagę. Ośm- dziesiąt koni i dwadzieścia pięć mułów postępowało przed orszakiem, niosąc na sobie wyprawę przyszłej królowej: suknie haftowane złotem i perłami, bieliznę nawet złotem wyszywaną i 60.000 czerwonych złotych w gotówce, jako pierwszą ratę posagu.
Orszak cały zatrzymał się przed siedzibą wicekróla2), który miał sobie polecone z największą czcią przyjąć księżniczkę Bonę i uświetnić obrzęd ślubny, którego miał dopełnić poseł polski w imieniu Zygmunta.
W dzień św. Mikołaja — 6 grudnia — patrona księstwa baryj- skiego, mieli posłowie polscy w imieniu króla Zygmunta odbyć ceremonię ślubną z młodą księżniczką. Tego dnia z rana księżniczka Bona wysłuchała — krzyżem leżąc — mszy św. w kościele św. Januarego i spowiadała się, przygotowując się w ten sposób do obrzędu, który może dla niej był ważniejszy, aniżeli dla innej kobiety, gdyż nie znała swego przyszłego męża i narodu, na którego czele losy ją postawić miały.
Po południu salę w pałacu wicekróla zaczęli napełniać znakomici goście, oczekując orszaku księżniczki, która mieszkała w bocznym skrzydle, połączonym z gankami i komnatami, przeznaczonymi na oficjalne przyjęcia. Posłowie polscy udali się po pannę młodą do komnat księżnej Izabelli i stamtąd wraz z całym orszakiem odprowadzili księżniczkę do wielkiej sali. Tu powitał pannę młodą poseł cesarski w imieniu swego pana a około niego zgromadzeni byli posłowie innych państw i wicekról neapolitański. Kardynał Hipolit d'Este, krewny Bony, wystąpił naprzód, a kładąc na ustawionym przed Boną stole krzyż szmaragdowy z relikwią św. Mikołaja, tak do niej przemówił:
— Odbierz ode mnie księżniczko krzyż, który ci wskaże, coś winna wynieść z rodzinnego kraju, a co nowej ojczyźnie masz złożyć w ofierze. Znak krzyża — to znak wiary, relikwie patrona — to węzeł łączący z tą ziemią, na której wzrośli twoi przodkowie. Bądź oddana wierze i wdzięczna swemu krajowi, a z pewnością znajdziesz dość w swym sercu uczucia, aby spełnić obowiązki, których król i naród polski wymagać będą od ciebie.
Po jego przemowie księżniczka i Ostroróg przystąpili do stołu, za którym stał kardynał.
— Spełnij twe poselstwo!— wezwał następnie Ostroroga. Na co poseł zwrócił się do księżniczki, a wkładając jej pierścień na palec, mówił:
— Dostojna Bono! Jego Królewska Mość król Zygmunt, pan mój najmiłościwszy, przysyła ci z wolnej woli ten pierścień ślubny i w jego imieniu wręczam ci go, wobec tego szlachetnego zgromadzenia.
Po południu salę w pałacu wicekróla zaczęli napełniać znakomici goście, oczekując orszaku księżniczki, która mieszkała w bocznym skrzydle, połączonym z gankami i komnatami, przeznaczonymi na oficjalne przyjęcia. Posłowie polscy udali się po pannę młodą do komnat księżnej Izabelli i stamtąd wraz z całym orszakiem odprowadzili księżniczkę do wielkiej sali. Tu powitał pannę młodą poseł cesarski w imieniu swego pana'), a około niego zgromadzeni byli posłowie innych państw i wicekról neapolitański. Kardynał Hipolit d’Este, krewny Bony, wystąpił naprzód, a kładąc na ustawionym przed Boną stole krzyż szmaragdowy z relikwią św. Mikołaja, tak do niej przemówił:
>) Byl nim wówczas Maksymilian, król i cesarz rzymski narodu niemieckiego (1493—1519).
+
Po południu salę w pałacu wicekróla zaczęli napełniać znakomici goście, oczekując orszaku księżniczki, która mieszkała w bocznym skrzydle, połączonym z gankami i komnatami, przeznaczonymi na oficjalne przyjęcia. Posłowie polscy udali się po pannę młodą do komnat księżnej Izabelli i stamtąd wraz z całym orszakiem odprowadzili księżniczkę do wielkiej sali. Tu powitał pannę młodą poseł cesarski w imieniu swego pana'), a około niego zgromadzeni byli posłowie innych państw i wicekról neapolitański. Kardynał Hipolit d'Este, krewny Bony, wystąpił naprzód, a kładąc na ustawionym przed Boną stole krzyż szmaragdowy z relikwią św. Mikołaja, tak do niej przemówił:
— Spełnij twe poselstwo! — wezwał następnie Ostroroga. Na co poseł zwrócił się do księżniczki, a wkładając jej pierścień na palec, mówił:
Król tymczasem wychodzi} z namiotu i spotkał się prawie na pół drogi ze zbliżającą się ku niemu Boną.
Marzenia go nie zawiodły, córa Sforzów jaśniała w tej chwili pełnią swej południowej urody. Spojrzała nań i pochyliła przed nim głowę. Zygmunt ją czule uściskał.
Znów zagrzmiały działa, trąby i fanfary rozniosły po pobliskich górach radosną wiadomość o przybyciu królowej, Zygmunt zaś do namiotu prowadził swą żonę. Tam powstał Łaski i przednią łacińską miał do królowej orację. Bona wprawdzie rozumiała dobrze po łacinie, a nawet tym językiem mówiła, ale w tej chwili nie byłaby słuchała nawet samego Apollina, gdyby ją był złotymi obrzucał słowy; od tego był sekretarz Ludovico1); on miał wysłuchać mowy i stosownie na nią odpowiedzieć.
Po przemowach oboje królestwo byli nader zadowoleni, gdy wsiedli na koń i przy odgłosie dział zbliżali się do stolicy.
Kraków wystąpił uroczyście, wspaniale. Gród Jagiellonów chciał się pochlubić wobec cudzoziemców, że i on potrafi sprostać zagranicznym miastom. Wysokie, wąskie domy, o poważnym kamiennym obliczu, przystroiły się w bogate dywany, w tureckie makaty, zdobne w herby Sforzów i Jagiellonów2), a na murach, w strzelnicach, tam gdzie działo i samopał 3) zwyczajnie swą morderczą szczerzyły paszczę, widziałeś dzisiaj twarze mieszczanek oprawne w złote czepce, widziałeś wstążki dziewcząt z nad Wisły, mało się różniących strojem od dzisiejszych wie
śniaczek ze Zwierzyńca i Krowodrzy'), widziałeś zazdrosne miny pań, które nie mogły brać udziału w triumfalnym orszaku.
W katedrze, na zamku, znowu powitania — znowu oracje. Tym razem ksiądz biskup Piotr Tomicki, podkanclerzy, prawa ręka Zygmunta w zagranicznych sprawach, popisywał się swą wymową. Biedna królowa późnym dopiero wieczorem mogła dostać się do swych komnat i cokolwiek odpocząć po podróży.
We dwa dni później nastąpiła koronacja, a z nią uczty, turnieje, przedstawienie znakomitych osób, wręczanie podarków, tak że dopiero w dzień po koronacji znalazła się Bona w ściślejszym kole i po raz pierwszy od przyjazdu spokojniej się przypatrzyła nowym dla niej twarzom.
Przyjmowała królowa w nowo urządzonej komnacie, najpiękniejszej w królewskim zamku. Ściany były tam obite jasnoniebieskim adamaszkiem, haftowanym w srebrne, kabalistyczne figury. Tutaj wychylało się srebrne słońce z uśmiechniętą twarzą, ówdzie jaśniały gwiazdy, albo ciekawe rogi księżyca, gdzie indziej splecione były dziwaczne monogramy, albo instrumenta matematyczne, wszystko bez porządku porozrzucane po bogatej makacie. Stoły, stoliki, krzesła, szafki i sekretarzyki z czarnego, słoniową kością wykładanego drzewa — takąż samą były pokryte materią, a szczególną uwagę zwracała prześliczna czara z szafiru, na złotej osadzona nóżce i zegar w hebanowej oprawie, osypany turkusami.
Tam Bona zgromadziła swych dworzan, tam się Zygmuntowi piękniejsza niż dotąd wydała. Ostrogski, Tomicki, Łaski naprzemian opowiadali jej szczegółowo o ludziach, którzy się jej w ostatnich dniach przesunęli, opowiadali o polskich zwy- ciajach.
Wtem pacholę podbiegło do królowej mówiąc, że Stańczyk z całym towarzystwem błaznów >) prosi o posłuchanie.
W przyległej komnacie dały się słyszeć dzwonki błazeń- skich czapek. Stańczyk pozbierał znakomitszych błaznów z pańskich dworów, podówczas w Krakowie bawiących, a trzymając w ręku “cepy na pstrym kiju z lisimi ogonki“ szedł naprzód z wielką powagą. A kiedy stanął przed królową, w te odezwał się słowa:
— Poznałaś, najmiłościwsza królowo, tutejszych biskupów, hetmanów, wielkich i małych panów, poznajie i błaznów. A tych poddanych będziesz królowo najwięcej miała w Rzeczypospolitej. W imieniu więc głupców tego królestwa hołd ci złożyć przychodzę. Klienci moi do wszystkich liczą się stanów, znajdziesz ich w senacie, na poselskich ławach i na krakowskim dworze, a w największej musisz ich mieć obserwacji, bo najtrudniejsze nad nimi panowanie. Nikt nie przewidzi, jak głupiec postąpi....
— Dość tego Stańczyku! — powiedział król i przerwał dalszą orację błazna.
*
* *
Po skończonych uroczystościach weselnych rozpoczęła na zaniku wawelskim nowy okres swego życia królowa Bona, żona Zygmunta Starego.
ROZDZIAŁ DRUGI.
DWÓR KRÓLEWSKI W NIEPOŁOMICACH.
W kilkanaście lat później król i królowa na całą jesienną porę zjechali do Niepołomic1).
Jesień była piękna, a że na dworze gościł Prosper Colonna, jeden z najlepszych przyjaciół Bony i matki jej Izabelli Aragońskiej, przeto najróżnorodniejsze wymyślano uroczystości, aby mile przyjąć cudzoziemca i przynajmniej w części wynagrodzić mu trudy dalekiej podróży, bo aż z cudownej Kampanii2). Wesele karła3)
Kmity1) z karlicą pani wojewodziny podolskiejs) miało przydać oryginalności zabawom i rozwinąć przed oczyma włoskiego pana obraz narodowych zwyczajów. Weselny obchód poprzedzały jednak inne uroczystości.
W pobliżu królewskiego pałacu, podobnego do wielkiego szlacheckiego dworu, byi wspaniały las dębowy, a pośród niego duża, podłużna łąka, na której jedyne panowało drzewo, odwieczny dąb, do połowy prawie spróchniały, ale mimo to daleko sięgający swymi ramionami. Zieloną swą szatę zamieniła jednak tym razem łąka na ciemną suknię, wysypano na niej bowiem owalny tor do gonitw, pozostawiając tylko we środku około dębu oazę. Z jednej strony owalu opierały się o las dębowy trybuny z amfiteatralnymi ławkami i tron dla obojga królestwa pod pur-
purowym baldachimem. Wszystkie zresztą ławki i stopnie przykryte były czerwonym suknem.
Królowa Bona jaśniała całą pełnią swej urody; czarne żywe oczy, odbijające od płowych włosów i nadzwyczaj regularne rysy twarzy utrzymywały ją długo w kwiecie piękności. Cała niebiesko ubrana z pewną kokieterią trzymała rękawiczkę w obnażonej ręce, która była prawdziwą jej ozdobą. Kasia, karlica przybrana już po dworsku w zieloną suknię i takiż kołpaczek, stała za królową, gotowa do niesienia końca jej płaszcza. Zygmunt Stary w znanej nam z portretów żółtej czapce, złotem wyszywanej i w żółtym sobolowym płaszczu bawił się rozmową z siedzącym obok niego Colonną, niemłodym już mężczyzną, któremu czarny aksamitny strój włoski ze złotym na piersiach łańcuchem dobrze przypadał do włosów przyprószonych siwizną. Na trybunach pełno dam i dworzan, dalej przyboczne hufce biskupów i wojewodów, a wszystko strojne i barwne, ubrane po polsku, włosku, hiszpańsku, niemiecku, w purpurowe, fioletowe, zielone, żółte i niebieskie szaty. Bogactwo form i kolorów nie do opisania.
Zapowiedziano gonitwy do pierścienia'); kilku trębaczy wyszło na arenę i ogłosiło początek rycerskiej walki. Pierwszy
wjechał Jan Tarło z Szczekarzewic, krajczy królewski’), mąż w sile wieku, o pięknym obliczu, zwycięzca na niejednym turnieju. Na lekko osiodłanym tureckim koniu bez zbroi, tylko w stalowej koszulce, skłonił się królestwu, objechał z drzewcem w ręku powoli cały tor wokoło i stanął gotów do biegu. Za nim w ten sam sposób wjechało i uszykowało się jeszcze czternastu jeźdźców, a pomiędzy nimi, młody Stanisław Łaski.
Kmita, Łukasz Górka i żupnik Seweryn Boner2) mieli sobie powierzony sędziowski urząd i stali na podwyższonym miejscu, tuż obok areny. Los rozstrzygał, kto ma pierwszy pokusić się
o zdjęcie pierścienia.
— Stanisław Łaski, herbu Korab! — zawołał Boner donośnym głosem.
Jeździec ruszył z kopyta z wyciągniętym drzewcem... Najzupełniejsza zapanowała cisza, nawet konie współzawodników stały nieruchome...
Dźwięk metalu i brak pierścienia na sznurze wywołał tysiączne okrzyki z ust widzów...
— Wziął pierścień! — wołano wokoło.
Prawo mu służyło pokusić się o pierścień drugi. Łaski pod-. niósł drzewce po raz wtóry, dał koniowi ostrogi, ale młoda ręka już osłabła i ugodził tym razem w dolną krawędź pierścienia. Ugodzenie takie było wprawdzie zaszczytne, ale nie upoważniało już do dalszej próby. Jeździec więc cofnął się z areny.
Próbowali inni zręczności, ale snać niełatwą było to rzeczą zdjąć pieiścień, skoro jednemu ze strzemienia noga wypadła i zamiast nagrody wyniósł szydercze śmiechy widzów /. areny, drugi drzewcem sznur przeniósł i także nic nie wygrał; jeden tylko Tarło powszechne wzbudził podziwienie, gdy sześć razy z rzędu zdjął pierścień i byłby może po raz siódmy kusił się
o zwycięstwo, gdyby nie to, że spieniony rumak wymagał już wytchnienia...
Dwóch więc tylko przed trybunę zajechało zwycięzców — inni ustąpili z areny.
Sama królowa zeszła powitać Tarłę, a około niej biegł Komelek, karzeł Kmity, niosąc do dziś dnia jeszcze istniejącą przepyszną szkatułkę z sandałowego drzewa, którą jej papież Leon X przysłał w podarunku. Królowa otworzyła szkatułkę, wyjęła z niej wieniec złoty i włożyła go na skroń klęczącego przed nią zwycięzcy, mówiąc po łacinie:
— To od króla! A to ode mnie — dodała, ofiarowując mu własną rękawiczkę.
Taki zaszczyt jeszcze nikogo nie spotkał. Tarło z rozrzewnieniem upadł do nóg królowej.
Przybliżył się drugi zwycięzca, a że był bezżennyni, więc może wolał otrzymać nagrodę z rąk którejś z panien z fraucymeru królowej'). Tak się też stało. Prześlicznej urody Zuzanna Myszkowska2) zeszła w towarzystwie marszałka Wol
skiego1) i z rumieńcem na twarzy wręczyła pierścień florenckiej roboty.
Zaledwie Łaski odszedł, dumny ze zwycięstwa i wygranego pierścienia — przeraźliwy pisk rozległ się po arenie, każdy się patrzył to w lewo to w prawo, ciekaw co się stało, nigdzie jednak nie wykryto powodu. Stańczyk żółty jak cytryna, bo w cytrynowy atłas ubrany, oparł się spokojnie o stopień trybuny i trzymał za obrożę dużego psa białego, ksiądz Latalski2) wyglądał jak piwonia, ale nie zemdlał z gorąca; po bokach trybuny stali nieporuszenie ludzie w szkarłatnych żupanach i złocistych kontuszach ze skrzydłami z białych piór strusich; nic się też nie stało pomiędzy rotami hetmana Tarnowskiego3), przybranymi po hiszpańsku, nic między murzynami i tatarami Radziwiłłów4).
— Skądże więc ów pisk przeraźliwy, jak gdyby kogo duszono? — mimowoli każdy się pytał.
— To Jasiek! Błazen Jasiek! Błazen z Wiśnicza! — ozwało się naraz kilkadziesiąt głosów.
Homeryczny śmiech powstał na trybunach, gdy spostrzeżono Jaśka, wychodzącego z wnętrza spróchniałego dębu, stojącego w pośrodku areny... Ponsowy błazen drapał się jak małpa na gałąź i wydawał przytem przeraźliwe głosy. Wreszcie stanął na gałęzi, potrząsnął dzwonkami i błazeńską grzechotką i zawołał:
— Najjaśniejsi Królestwo, hetmani i panny dworskie, uciszcie się!
A po chwili zaczął mówić:
— Przede wszystkim wybaczcie Miłościwy Królu i Królowo, że ja maluczki błazen śmiem przemawiać w towarzystwie, gdzie tylu znakomitych błaznów, pomijając nawet mego kolegę Stańczyka...
— Nic nie szkodzi — odezwał się Stańczyk.
— Właśnie co wyszedłem — rozpoczął znów Jasiek — z podziemi Plutona1) i dlatego wyglądam taki osmolony. Władca Hadesu uznaje wprawdzie panowanie Waszej Królewskiej Mości, ale pomny świetnych niegdyś olimpijskich igrzysk, sierdzi się i gniewa, że na tej arenie tylko zręczność ciała znalazła miejsce popisu, a ani cnota, ani dowcip nie były nagrodzone. Podziemny więc władca rozkazał mi, abym wymieniał cnoty, które na tym świecie i w naszym kraju szczególnie kwitną, a on tych wybierze, których uzna za najlepszych i zaszczyci ich swą wysoką łaską.
...
landarenca