Anielski hultaj ( Miłość szpiega ) - Putney Mary Jo.pdf
(
1445 KB
)
Pobierz
(Microsoft Word - Putney Mary Jo - Mi\263o\234\346 szpiega _inny tytu\263 - Anielski hultaj_ _Upad\263e anio\263y 04_0)
Mary Jo Putney
Anielski hultaj
-
Miło
Ļę
szpiega
Futrzanemu przyjacielowi za stał
Ģ
obecno
Ļę
.
Teresie Jemison -
z wyrazami wdzi
ħ
czno
Ļ
ci
za zgod
ħ
na u
Ň
ycie
india
ı
skiego imienia
Kanawiosta.
Prolog
Okazały dwór Wolverhampton zdobił Dolin
ħ
York niczym królewska korona. Został
wzniesiony w ko
ı
cu XVII wieku przez pierwszego markiza Wolverton, którego wyrafinowany
smak architektoniczny dorównywał wra
Ň
liwo
Ļ
ci na pi
ħ
kno kobiece. Pan na Wolverhampton miał
bowiem trzy
Ň
ony.
W nast
ħ
pnym stuleciu dwór zamieszkiwały kolejne generacje lordów i ich dostojnych
mał
Ň
onek. Andreville’owie byli pierwsz
Ģ
rodzin
Ģ
, która pochodziła z północnej Anglii. Jej
członkowie słyn
ħ
li z honoru, pow
Ļ
ci
Ģ
gliwo
Ļ
ci i ogromnej dumy, a przynajmniej wi
ħ
kszo
Ļę
z nich.
Rozs
Ģ
dniej było wzi
Ģę
bryczk
ħ
, ale Robin wolał jecha
ę
konno. Tyle lat min
ħ
ło od jego ostatniej
bytno
Ļ
ci w Anglii. Jak na wczesny grudzie
ı
było ciepło, cho
ę
w cichym powietrzu czuło si
ħ
nadchodz
Ģ
c
Ģ
burz
ħ
Ļ
nie
Ň
n
Ģ
.
Stary od
Ņ
wierny poznał go i rzucił si
ħ
do bramy, omal si
ħ
przy tym nie przewracaj
Ģ
c. Robin
posłał mu powitalny u
Ļ
miech, ale si
ħ
nie zatrzymał.
Do dworu prowadziła poro
Ļ
ni
ħ
ta wi
Ģ
zami aleja dojazdowa. Wkrótce oczom Robina ukazała si
ħ
granitowa fasada. Wolverhampton nie sprawiało miłego wra
Ň
enia, ale to był jego dom, i tu
wła
Ļ
nie zamierzał odpocz
Ģę
po ci
ħŇ
kich obowi
Ģ
zkach w Pary
Ň
u.
Pod drzwiami powitał go lokaj. Robin zsiadł z konia, bez słowa oddał wodze słu
ŇĢ
cemu, po
czym wspi
Ģ
ł si
ħ
po schodach ku masywnym, wysokim na dziesi
ħę
stóp drzwiom. Powinien był
powiadomi
ę
brata o swoim przyje
Ņ
dzie, ale postanowił tego nie robi
ę
. Tym sposobem nie
usłyszy,
Ň
e nie jest mile widziany.
Lokaj, który zjawił si
ħ
w marmurowym holu, był młody i nie znał przybysza. Dopiero kiedy
otrzymał kart
ħ
wizytow
Ģ
, szeroko otworzył oczy i wydukał:
– Lord Robin Andreville?
– We własnej osobie – potwierdził go
Ļę
. – Czarna owca wróciła. Czy lord Wolverton
przyjmuje?
– Zaraz zapytam – odparł słu
ŇĢ
cy, przywołuj
Ģ
c na twarz wyraz oboj
ħ
tno
Ļ
ci. – Czy jego
lordowska mo
Ļę
zechce zaczeka
ę
w salonie?
– Znam drog
ħ
– powiedział Robin, widz
Ģ
c
Ň
e lokaj zamierza go poprowadzi
ę
. – W ko
ı
cu si
ħ
tu
urodziłem. Przysi
ħ
gam,
Ň
e niczego nie ukradn
ħ
.
Lokaj spłon
Ģ
ł rumie
ı
cem, ukłonił si
ħ
i znikn
Ģ
ł w gł
ħ
bi domu.
Robin wszedł do salonu. Przesadna nonszalancja ust
Ģ
piła miejsca zdenerwowaniu. Tak dawno
nie widział starszego brata. Zastanawiał si
ħ
, jak Giles go przyjmie. Pomimo ró
Ň
nych
temperamentów, kiedy
Ļ
byli przecie
Ň
przyjaciółmi. To Giles nauczył go je
Ņ
dzi
ę
konno, strzela
ę
i z niewielkim powodzeniem starał si
ħ
utrzyma
ę
zgod
ħ
mi
ħ
dzy nim a ich gro
Ņ
nym ojcem. Nawet
po wyje
Ņ
dzie Robina z Anglii bracia utrzymywali ze sob
Ģ
kontakt.
Jednak od czasów, kiedy razem mieszkali, min
ħ
ło pi
ħ
tna
Ļ
cie lat, a trzy od ostatniego spotkania
w Londynie. Nie nale
Ň
ało do najmilszych i zako
ı
czyło si
ħ
burzliw
Ģ
kłótni
Ģ
. Giles rzadko wpadał
w gniew, a ju
Ň
nigdy z powodu brata, tote
Ň
ich sprzeczka bardzo Robina przygn
ħ
biła. Cho
ę
udało
im si
ħ
pogodzi
ę
i rozsta
ę
w przyja
Ņ
ni, nadal czuł niesmak na wspomnienie tamtego dnia.
Rozejrzał si
ħ
po salonie. Wydał mu si
ħ
ja
Ļ
niejszy i przyjemniejszy ni
Ň
kiedy
Ļ
. Styl wersalski
złagodzono nieco angielsk
Ģ
przytulno
Ļ
ci
Ģ
. To na pewno pomysł Gilesa. Starszy brat nigdy nie
przepadał za pompatyczno
Ļ
ci
Ģ
. A mo
Ň
e to dzieło kobiety, która przez krótki okres była jego
Ň
on
Ģ
? Robin nigdy jej nie poznał.
Zastanawiał si
ħ
, czy nie usi
ĢĻę
, ale odpoczynek był niemo
Ň
liwy. O
Ň
yły bowiem echa dawnych
kłótni z ojcem. Zacz
Ģ
ł nerwowo chodzi
ę
po salonie, rozcieraj
Ģ
c bol
Ģ
c
Ģ
r
ħ
k
ħ
. Nie zagoiła si
ħ
jeszcze od czasu wypadku sprzed o
Ļ
miu miesi
ħ
cy, kiedy to pewien niezbyt uprzejmy jegomo
Ļę
postanowił j
Ģ
złama
ę
.
Z wisz
Ģ
cych na
Ļ
cianie portretów patrzyły na niego surowe twarze przodków. Zapewne cele,
którym słu
Ň
ył Robin, nie wzbudziłyby ich sprzeciwu, za to nie poparliby metod, jakimi je
osi
Ģ
gał.
Na honorowym miejscu nad rze
Ņ
bionym kominkiem wisiał portret braci Andreville, wykonany
na dwa lata przed wyjazdem Robina z Wolverhampton. Kto
Ļ
obcy nie poznałby,
Ň
e przedstawieni
na nim młodzie
ı
cy s
Ģ
bra
ę
mi. Nawet ich oczy miały odmienny odcie
ı
bł
ħ
kitu. Giles był wysoki,
mocno zbudowany, o g
ħ
stych ciemnych włosach. Ju
Ň
w wieku dwudziestu jeden lat na jego
twarzy rysowała si
ħ
powaga, jakby przygniatało go poczucie odpowiedzialno
Ļ
ci.
Młodszy z braci był
Ļ
redniego wzrostu, o lekkiej budowie ciała i włosach przywodz
Ģ
cych na
my
Ļ
l łan zbo
Ň
a. Malarzowi udało si
ħ
uchwyci
ę
szelmowski błysk w lazurowych oczach chłopca.
Robin nie zmienił si
ħ
od tego czasu, cho
ę
nie był ju
Ň
szesnastolatkiem z portretu, lecz
trzydziestodwuletnim m
ħŇ
czyzn
Ģ
. Zachował jednak młodzie
ı
czy wygl
Ģ
d, mimo
Ň
e wiele ju
Ň
w
Ň
yciu przeszedł.
Spojrzał przez okno na zielone trawniki, nieskazitelnie równe nawet pó
Ņ
n
Ģ
jesieni
Ģ
. Migotały
na nich pierwsze przezroczyste płatki
Ļ
niegu.
Co ja tu robi
ħ
? – pomy
Ļ
lał. Zupełnie nie pasował do Wolverhampton. Ale lord Robert
Andreville nie pasował do
Ň
adnego miejsca.
Usłyszał,
Ň
e drzwi si
ħ
otwieraj
Ģ
. Odwrócił si
ħ
i zobaczył markiza Wolverhampton,
rozgl
Ģ
daj
Ģ
cego si
ħ
po salonie z niedowierzaniem, jakby w
Ģ
tpił w przekazan
Ģ
przez lokaja
wiadomo
Ļę
. Robin z trudem opanował dr
Ň
enie r
Ģ
k. Surowa, acz przystojna twarz brata,
przypomniała mu zmarłego ojca. Byli do siebie podobni, a lata tylko pogł
ħ
biły podobie
ı
stwo.
Oczy braci spotkały si
ħ
na dłu
Ň
sz
Ģ
chwil
ħ
. Pierwszy odezwał si
ħ
Robin.
– Powrót syna marnotrawnego – rzucił niedbałym tonem.
Na ustach markiza pojawił si
ħ
słaby u
Ļ
miech i Giles podszedł do młodszego brata z wyci
Ģ
gni
ħ
t
Ģ
r
ħ
k
Ģ
.
– Wojna sko
ı
czyła si
ħ
wiele miesi
ħ
cy temu. Co ci
ħ
tak długo zatrzymało?
Robin z ulg
Ģ
pochwycił dło
ı
brata.
– Pod Waterloo tak, ale potrzebowali mnie przy rokowaniach pokojowych.
– No tak – stwierdził oschle Giles. – Co zamierzasz teraz robi
ę
, kiedy nastał pokój?
Robin wzruszył ramionami.
– Nie mam poj
ħ
cia. Dlatego pojawiłem si
ħ
w twoich progach, jak zły szel
Ģ
g.
– To tak
Ň
e twoje progi. Miałem nadziej
ħ
,
Ň
e w ko
ı
cu przyjedziesz. Po latach zwodzenia Robin
czuł potrzeb
ħ
szczero
Ļ
ci.
– Nie wiedziałem, czy b
ħ
d
ħ
mile widziany – powiedział. Giles uniósł wysoko brwi.
– A niby dlaczego nie?
– Zapomniałe
Ļ
ju
Ň
o naszej kłótni?
– Nie zapomniałem i cały czas tego
Ň
ałowałem. Nie powinienem był tak do ciebie mówi
ę
, ale
martwiłem si
ħ
o ciebie. S
Ģ
dziłem,
Ň
e jeste
Ļ
na granicy załamania i obawiałem si
ħ
,
Ň
e twoja
decyzja o powrocie na kontynent mo
Ň
e ci
ħ
kosztowa
ę
Ň
ycie.
Miał racj
ħ
, to były ci
ħŇ
kie czasy. Robin spojrzał na okaleczon
Ģ
r
ħ
k
ħ
i pomy
Ļ
lał o Maggie.
– Byłe
Ļ
bardzo bliski prawdy.
– Ciesz
ħ
si
ħ
,
Ň
e tylko bliski. – Giles poło
Ň
ył dło
ı
na ramieniu brata. – Masz za sob
Ģ
dług
Ģ
podró
Ň
. Pewnie chcesz si
ħ
od
Ļ
wie
Ň
y
ę
i odpocz
Ģę
przed obiadem?
Robin skin
Ģ
ł głow
Ģ
.
– Dobrze by
ę
znowu w domu – rzucił jakby od niechcenia.
Rozmawiali przy obiedzie i jeszcze do pó
Ņ
na w nocy. Tymczasem za oknami padał
Ļ
nieg.
Poziom brandy w karafce stopniowo si
ħ
obni
Ň
ał. Giles z uwag
Ģ
obserwował brata. Ju
Ň
przed
trzema laty dostrzegł na jego twarzy napi
ħ
cie, ale teraz wzrosło do tego stopnia, i
Ň
markiz
podejrzewał,
Ň
e Robin jest na skraju wyczerpania nerwowego i fizycznego. Pragn
Ģ
ł mu jako
Ļ
pomóc, ale nie wiedział, jak si
ħ
do tego zabra
ę
.
– Mo
Ň
e zbyt wcze
Ļ
nie o tym mówi
ę
, ale czy masz jakie
Ļ
plany na przyszło
Ļę
? – zapytał
w ko
ı
cu, korzystaj
Ģ
c z przerwy w rozmowie.
– Ju
Ň
próbujesz si
ħ
mnie pozby
ę
? – rzucił kpi
Ģ
co Robin.
– Nic podobnego, tylko s
Ģ
dz
ħ
,
Ň
e Yorkshire wyda ci si
ħ
troch
ħ
nudnawe po wszystkich twoich
przygodach.
Robin odchylił głow
ħ
na oparcie bujanego fotela. W migotliwym
Ļ
wietle
Ļ
wiec wydawał si
ħ
bezbronny i delikatny.
– Doszedłem do wniosku,
Ň
e przygody s
Ģ
Ļ
miertelnie nudne. Nie wspominaj
Ģ
c ju
Ň
o niebezpiecze
ı
stwie i niewygodach.
–
ņ
ałujesz tego, co robiłe
Ļ
?
– Nie, to było potrzebne. – Zacz
Ģ
ł b
ħ
bni
ę
palcami w por
ħ
cz fotela. – Ale nie chc
ħ
sp
ħ
dzi
ę
na
tym reszty
Ň
ycia.
– Jeste
Ļ
w tej dobrej sytuacji,
Ň
e mo
Ň
esz robi
ę
, co zechcesz. Mo
Ň
esz zosta
ę
nauczycielem,
sportowcem, politykiem, dandysem. Niewielu ludzi ma takie perspektywy.
– Tak – przyznał z westchnieniem Robin i zamkn
Ģ
ł oczy. – Problem nie w dowolno
Ļ
ci wyboru,
ale w tym, co si
ħ
pragnie robi
ę
.
– Poniewa
Ň
byłe
Ļ
na kontynencie, a listy tam nie dochodziły, nie miałem jak ci
ħ
zawiadomi
ę
,
Ň
e
ojciec zostawił ci Ruxton.
– Co?! – Oczy Robina zrobiły si
ħ
okr
Ģ
głe. – Nie s
Ģ
dziłem,
Ň
e co
Ļ
mi si
ħ
dostanie. Ruxton to
najlepsza po Wolverhampton posiadło
Ļę
rodzinna. Co mu strzeliło do głowy,
Ň
eby mi je
zostawi
ę
?
– Ojciec ci
ħ
podziwiał, poniewa
Ň
nigdy nie potrafił ci
ħ
zmusi
ę
do czego
Ļ
, czego nie chciałe
Ļ
robi
ę
.
– Podziwiał? – powtórzył Robin. – No to wybrał diabelnie dziwny sposób na okazywanie mi
tego. Nie potrafili
Ļ
my sp
ħ
dzi
ę
nawet dziesi
ħ
ciu minut razem,
Ň
eby nie doszło do kłótni. I nie
zawsze wybuchała ona z mojej winy.
– Niemniej jednak to ty byłe
Ļ
jego ulubie
ı
cem. – Giles posłał bratu ironiczny u
Ļ
miech. – Miał
zwyczaj mawia
ę
,
Ň
e w moich
Ň
yłach płynie leniwa krew i
Ň
e
Ň
ałuje, i
Ň
jego spadkobierca jest tak
nudny.
Robin zmarszczył brwi.
– Nigdy nie zrozumiem, sk
Ģ
d brałe
Ļ
cierpliwo
Ļę
do tego starego zło
Ļ
liwca.
Giles wzruszył ramionami.
– Musiałem by
ę
cierpliwy albo opu
Ļ
ci
ę
Wolverhampton, a tego nigdy bym nie uczynił.
Robin zakl
Ģ
ł, podszedł do kominka i poruszył ogie
ı
. Po powrocie z Oxfordu Giles przej
Ģ
ł
ci
ħŇ
ar administrowania ogromnymi dobrami Andreville’ów. To on był zawsze tym
odpowiedzialnym. Cicho wykonywał obowi
Ģ
zki, nie czekaj
Ģ
c na nagrod
ħ
czy słowa pochwały.
– To typowe dla ojca. Obra
Ň
ał ci
ħ
, a ty ułatwiałe
Ļ
mu
Ň
ycie.
– Nie obra
Ň
ał – zaprzeczył spokojnie Giles. – Jestem po prostu nudny. Zbiory bardziej mnie
interesuj
Ģ
ni
Ň
hazard. Wol
ħ
wie
Ļ
od Londynu i ksi
ĢŇ
ki od plotek. Ojciec musiał czerpa
ę
pewn
Ģ
satysfakcj
ħ
z faktu, i
Ň
jeden z jego synów jest odpowiedzialny, ale to nie oznacza,
Ň
e za mn
Ģ
przepadał.
Robin patrzył na brata, zastanawiaj
Ģ
c si
ħ
, czy rzeczywi
Ļ
cie jest tak opanowany, na jakiego
wygl
Ģ
da. Nie mógł go o to spyta
ę
, bo ich przyja
Ņı
miała swoje granice.
– Ludzie s
Ģ
interesuj
Ģ
cy ze wzgl
ħ
du na to, kim s
Ģ
, a nie, czym si
ħ
zajmuj
Ģ
– powiedział zamiast
tego. – Nigdy nie byłe
Ļ
nudny.
Giles nie wygl
Ģ
dał na przekonanego i wolał zmieni
ę
temat.
– Pewnie b
ħ
dziesz chciał odwiedzi
ę
Ruxton – powiedział. – Dogl
Ģ
dałem go i panuje tam
porz
Ģ
dek.
– Dzi
ħ
kuj
ħ
. – Robin patrzył, jak polano rozpada si
ħ
na pół, wyrzucaj
Ģ
c w gór
ħ
snopy iskier. –
Z Ruxton i spadkiem, który dostałem od wuja Rawsona, mam tyle pieni
ħ
dzy,
Ň
e nie wiem, co
z nimi robi
ę
.
– O
Ň
e
ı
si
ħ
.
ņ
ony wspaniale daj
Ģ
sobie rad
ħ
z nadwy
Ň
kami dochodu. – Po raz pierwszy w jego
głosie zabrzmiała kpina. – Poza tym Wolverhampton potrzebuje dziedzica – dodał ju
Ň
nieco
spokojniej.
– O nie – odparł Robin z błyskiem rozbawienia w oku. – Dziedzic to ju
Ň
twoje zadanie.
– Ju
Ň
raz próbowałem mał
Ň
e
ı
stwa i nie udało si
ħ
. Mo
Ň
e tobie bardziej si
ħ
poszcz
ħĻ
ci.
Robin miał ochot
ħ
zapyta
ę
o jego
Ň
on
ħ
, ale wyraz twarzy brata nie zach
ħ
cał do tego.
– Przykro mi, ale spotkałem dot
Ģ
d tylko jedn
Ģ
kobiet
ħ
, z któr
Ģ
mógłbym sp
ħ
dzi
ę
Ň
ycie, lecz
miała do
Ļę
zdrowego rozs
Ģ
dku, by odrzuci
ę
moje o
Ļ
wiadczyny.
– Czy mówisz o nowej ksi
ħŇ
nej Candover? Robin rzucił mu ostre spojrzenie.
– Najwyra
Ņ
niej nie tylko ja w tej rodzinie mam talent do szpiegowania.
– Trudno tu mówi
ę
o szpiegowaniu. Candover to mój stary przyjaciel, a kiedy wrócił do Anglii,
wiedział,
Ň
e b
ħ
d
ħ
ciekaw wiadomo
Ļ
ci o tobie. Domy
Ļ
liłem si
ħ
,
Ň
e nie powiedział mi wszystkiego.
– Głos Gilesa stał si
ħ
cieplejszy. – Miałem okazj
ħ
pozna
ę
ksi
ħŇ
n
ħ
. Wspaniała kobieta.
– To prawda – przyznał cicho Robin. Potem westchn
Ģ
ł i przesun
Ģ
ł dłoni
Ģ
po jasnych włosach.
Cho
ę
nigdy nie był z bratem tak blisko, jakby chciał, wiedział jednak,
Ň
e mo
Ň
e mu ufa
ę
. – Skoro
poznałe
Ļ
Maggie, z pewno
Ļ
ci
Ģ
rozumiesz, dlaczego zupełnie nie poci
Ģ
ga mnie perspektywa
o
Ň
enienia si
ħ
z jak
ĢĻ
angielsk
Ģ
dziewic
Ģ
.
– Wiem, o czym mówisz. Nie ma takiej drugiej. – Giles u
Ļ
miechn
Ģ
ł si
ħ
lekko. – Poniewa
Ň
Ň
aden z nas nie chce wypełni
ę
naszych powinno
Ļ
ci rodzinnych, pozostaje kuzyn Gerald. Zd
ĢŇ
ył
si
ħ
ju
Ň
postara
ę
o cały kram małych Andreville’ów.
Robin pomy
Ļ
lał,
Ň
e dzieci Geralda b
ħ
d
Ģ
nudne, ale warto
Ļ
ciowe.
Natomiast dzieci Maggie tryskałyby błyskotliwo
Ļ
ci
Ģ
. Poczuł znajomy ból w sercu i natychmiast
go stłumił. Przeszło
Ļę
to cholernie niezdrowe miejsce.
– Jak długo zamierzasz zosta
ę
w Wolverhampton? – zapytał nagle Giles.
– No có
Ň
– zacz
Ģ
ł z wahaniem, obawiaj
Ģ
c si
ħ
,
Ň
e prosta odpowied
Ņ
natychmiast spotka si
ħ
z odmow
Ģ
. – My
Ļ
lałem o
Ļ
wi
ħ
tach Bo
Ň
ego Narodzenia. Mo
Ň
e dłu
Ň
ej, je
Ļ
li ci to nie przeszkadza.
– Mo
Ň
esz zosta
ę
tu do ko
ı
ca
Ň
ycia – zapewnił Giles.
Lord Robert Andreville, zbuntowany młodszy syn, szpieg nad szpiegami, czarna owca i bohater
w jednej osobie, na krótk
Ģ
chwil
ħ
zamkn
Ģ
ł oczy, chc
Ģ
c ukry
ę
wra
Ň
enie, jakie wywarły na nim
słowa brata. Potem usiadł w bujanym fotelu, czuj
Ģ
c, jak spokój Wolverhampton tłumi tkwi
Ģ
ce
w nim od wielu lat napi
ħ
cie. Giles miał racj
ħ
twierdz
Ģ
c,
Ň
e to raczej niemo
Ň
liwe, by sp
ħ
dził reszt
ħ
swoich dni w Yorkshire. Jeden Bóg wie, co b
ħ
dzie robił w przyszło
Ļ
ci.
Ale na razie, dobrze było wróci
ę
do domu.
1
Otaczaj
Ģ
ce Durham wrzosowiska ró
Ň
niły si
ħ
od lasów i pól Ameryki, lecz odznaczały si
ħ
swoistym urokiem. Od
Ļ
mierci ojca przed dwoma miesi
Ģ
cami Maxima Collins ka
Ň
dego dnia
spacerowała po wzgórzach, napawaj
Ģ
c si
ħ
wiatrem, sło
ı
cem i deszczem. B
ħ
dzie jej brakowało
tych wrzosowisk bardziej ni
Ň
czegokolwiek innego, co spotkała po tej stronie Atlantyku.
Po dwóch godzinach w
ħ
drówki usiadła na zboczu wzgórza, bezmy
Ļ
lnie
Ň
uj
Ģ
c
Ņ
d
Ņ
bło trawy.
Wiosenne sło
ı
ce łagodziło
Ň
al i smutek trawi
Ģ
ce j
Ģ
od
Ļ
mierci ojca. Zdawała sobie spraw
ħ
,
Ň
e
nadszedł czas powrotu do Ameryki.
Jej wuj, lord Collingwood, traktował j
Ģ
z ozi
ħ
bł
Ģ
uprzejmo
Ļ
ci
Ģ
, a uczucia reszty rodziny mo
Ň
na
by w najlepszym razie nazwa
ę
mieszanymi. Maxie ich rozumiała. Uwa
Ň
ano j
Ģ
za dziwadło, które
nigdy nie powinno postawi
ę
stopy w angielskim dworze. Podejrzewała,
Ň
e miasto przyj
ħ
łoby j
Ģ
Plik z chomika:
STOPROCENT1000
Inne pliki z tego folderu:
Ryzykowna kochanka - Becnel Rexanne.pdf
(1457 KB)
Królowa serc - Martin Michelle.pdf
(1019 KB)
Kontrakt - Krentz Jayne Ann.pdf
(1530 KB)
Anielski hultaj ( Miłość szpiega ) - Putney Mary Jo.pdf
(1445 KB)
Zdobyć donżuana - Jordan Nicole.pdf
(1573 KB)
Inne foldery tego chomika:
!!.Miłość na wynajem - Kiralik Ask
!!.Miłość na wynajem - Kiralik Ask(1)
Aashinq Banaya Aapne
Baciary - Lazurowe spojrzenie (2011)
baśnie
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin